Gdy o wschodzie słońca budzi się nadzieja, spróbuj ją zatrzymać na dłużej. „Niedoskonali" Jolanty Kosowskiej

Data: 2022-06-14 09:40:50 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Są takie miejsca, które mają w sobie trudną do wytłumaczenia magię. Miejsca, które potrafią uleczyć nawet najbardziej zranione dusze… Dla Majki, Davida, Camili i Brunona takim miejscem staje się knajpa z muzyką fado w jednej z biednych dzielnic Lizbony. To właśnie tutaj krzyżują się ich ścieżki, gdy każde z nich próbuje uciec od bolesnych wspomnień i poszukać nowego sposobu na życie. Nie wiedzą jeszcze, że przyjaźń, która niespodziewanie pojawi się między nimi, stanie się najlepszym remedium na powracające traumy.

Obrazek w treści Gdy o wschodzie słońca budzi się nadzieja, spróbuj ją zatrzymać na dłużej. „Niedoskonali" Jolanty Kosowskiej [jpg]

W tle Lizbona, o jakiej nie pisze się w przewodnikach. Tajemnicza, mroczna i niepokojąca, z ukrytymi w jej krętych uliczkach prawdziwymi ludzkimi historiami. Do lektury Niedoskonałych – nowej powieści Jolanty Kosowskiej – zaprasza Wydawnictwo Zaczytani. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki: 

Majka

Spojrzałam za siebie. W mrocznej ulicy nie zauważyłam nikogo. Mężczyzna, który wysiadł tuż za mną z tramwaju, musiał skręcić w przecznicę, którą minęłam przed chwilą. Odetchnęłam z ulgą. Kiedy jestem zmęczona, wyobraźnia podsuwa mi dziwne obrazy, drobiazgi urastają do olbrzymich rozmiarów i niepotrzebnie się napędzam.

W tramwaju odniosłam wrażenie, że ten facet dziwnie mi się przygląda. Ja też od czasu do czasu patrzyłam w jego stronę. Kilka razy przelotnie spotkały się nasze spojrzenia. Byliśmy jedynymi pasażerami podróżującymi o tej porze pustym tramwajem. Motorniczy jechał jak szalony. Pojazd skrzypiał. Tramwaj zatrzymywał się tylko na niektórych przystankach. Na jednym z zakrętów przechylił się niebezpiecznie. Nocny chłód wdzierał się przez otwarte okno. Zimne podmuchy przenikały mnie na wylot.

Parę minut wcześniej wyszłam z dusznej restauracji. Po południu, kiedy szłam do pracy, było gorąco. Spieszyłam się. Wybiegłam z domu w ostatniej chwili. Zupełnie zapomniałam, że noce są tutaj takie chłodne. Miałam na sobie tylko letnią, zwiewną sukienkę, na nogach sandały. Tamten facet ubrany był w kurtkę. Nocny chłód stał się przenikliwy. Chciałam zamknąć okno. Zacięło się. Szarpałam się z nim bezskutecznie. Wtedy on mi pomógł. Potem raz po raz czułam na sobie jego spojrzenie. Wzrok mężczyzny ślizgał się po mojej twarzy, wędrował po odsłoniętych ramionach, schodził w dół w kierunku bioder i odsłoniętych nóg. Przeszkadzało mi to i niepokoiło mnie. Spojrzałam w jego stronę. Cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy. Odwróciłam wzrok i wbiłam go w ciemność za oknem.

Wysiadł na tym samym przystanku co ja. Jeszcze przed chwilą słyszałam za sobą jego kroki. Teraz tylko moje buty stukały po bruku. Dźwięk odbijał się od ścian przylegających do siebie kamienic, wracał echem. W otaczającej mnie ciszy wydawał się głośny i niestosowny. Zaburzał spokój tego miejsca. Zwykle o tej porze nikt tędy nie chodzi. Bo i po co? Mała, wąska uliczka w zaniedbanej części miasta. Lizbona to ponoć najbardziej kolorowa stolica Europy. Taką opinię można przeczytać w każdym przewodniku. Może i tak jest, ale nie tutaj, nie na tej ulicy, nie w tej części miasta. Zdjęcia takich ulic jak ta nie są zamieszczane w przewodnikach. Źle komponowałyby się z wyobrażeniem o tej części Europy.

Portugalia kojarzy się z żywymi kolorami w promieniach słońca, płytkami azulejo, ruinami potężnych zamków i fortec, fascynującymi pałacami, tajemniczymi ogrodami i mrocznymi parkami. Nazwa tego kraju wzbudza w wyobraźni obraz wysokich klifów, huku oceanu, szumu wiatru, gdzieniegdzie białych mgieł snujących się tuż przy ziemi. Niewielu ludziom ta nazwa kojarzy się z brudem, szarością, biedą i brzydotą.

Kiedy wynajmowałam znajdujące się przy tej ulicy mieszkanie, to nie kierowałam się pięknem, a wysokością czynszu i odległością od restauracji, w której pracuję. Czynsz był symboliczny, a dojazd tramwajem do pracy zajmował mi zaledwie piętnaście minut. To rekompensowało brzydotę tego miejsca i wszechobecny smród stęchlizny. Szczelnie pozamykane bramy i okiennice, opuszczone rolety, rudery straszące odpadającym tynkiem, brudne mury upstrzone graffiti, często o niewybrednej treści.

Drgnęłam. Doszedł do mnie odgłos tramwaju przejeżdżającego nieopodal, ulicą biegnącą równolegle do naszej. Mały wagonik piął się w kierunku jednego ze wzgórz, przeraźliwie zgrzytając i skrzypiąc. Musiała dochodzić dwunasta, bo ostatni tramwaj jedzie tą linią tuż przed północą. Nagle światło latarni zadrżało i zgasło. Niech to diabli pomyślałam. – Jeszcze tylko tego brakuje, żebym musiała po omacku szukać klucza w torebce. Na ulicy panowała ciemność. Zza spuszczonych rolet i zamkniętych okiennic nie dochodziły żadne dźwięki. Przyszło mi na myśl, że tutaj nikt nie mieszka, że na całej ulicy zamieszkała jest tylko nasza kamienica.

Spojrzałam w górę. Wąska smuga światła przeciskała się przez niedomknięte okiennice mieszkania na pierwszym piętrze. David był w domu. Poczułam się pewniej. Przystanęłam. Zaczęłam po omacku grzebać w torebce. Wyjęłam klucze. Otworzyłam drzwi prowadzące na klatkę schodową. Ciszę rozdarło donośne skrzypnięcie. Nikłe światło oświetliło brudne schody. Nasilił się zapach stęchlizny. Ktoś znowu zostawił otwarte drzwi do piwnicy. Pomyślałam, że David musiał schodzić po wino i jak zawsze zapomniał je zamknąć. Przymknęłam je. Witaj w domu – pomyślałam. Niczym nieosłonięta żarówka, wkręcona w plastikową oprawkę, dyndała na cienkim drucie pod sufitem, nikłym światłem oświetlając schody prowadzące na wysoki parter. Przez szarą, odłażącą łatami lamperię biegł napis w przeraźliwie żółtym kolorze: „Miłego dnia”. Obok niego uśmiechnięte słońce. Całość była dziełem Camili, która twierdziła, że trzeba czymś złamać tę paskudną szarość.

Camila mieszka na parterze. Wprowadziła się do tej kamienicy jakieś dwa lata temu. Tak przynajmniej kiedyś mi powiedziała. Pochodzi z małej wioski leżącej nad oceanem. Ponoć to całkiem niedaleko od Lizbony, ale nie słyszałam, żeby jeździła tam na weekendy. Nie wspomina tej wioski, nic o niej nie opowiada. Jakby starała się ją zapomnieć. Studiuje zaocznie śpiew na Wydziale Wokalnym Wyższej Szkoły Muzycznej. Rano sprzedaje bułki w piekarni za rogiem, a popołudniami śpiewa arie przy Łuku Triumfalnym na ulicy Augusta, licząc na to, że szczęście się do niej uśmiechnie i los ofiaruje jej coś więcej niż monety rzucane do leżącego u jej stóp futerału na skrzypce. W jej historii jest coś niejasnego, ale przecież każdy ma swoje tajemnice. Myślę, że tak jak ja uciekła przed czymś do Lizbony, że cienie przeszłości czasami ją jeszcze trapią, bo bywają dni, kiedy jest smutna, zamyślona i drażliwa. Na co dzień jest zupełnie inna. Tryska energią, jest uśmiechnięta, przyjazna i towarzyska.

Miałam dla niej wiadomość, która chociaż po części mogła odmienić jej życie. Cicho zapukałam. Odczekałam chwilę. Przyłożyłam ucho do drzwi. Ciszy nie łamały żadne dźwięki. Nie było słychać skrzypnięcia tapczanu ani tupotu bosych stóp drepczących po posadzce. Zapukałam jeszcze raz. I znów nasłuchiwałam. W mieszkaniu nadal panowała niczym niezmącona cisza. Zapewne Camila zasnęła ze słuchawkami na uszach, słuchając jakiejś arii operowej. Wycisza ją i uspokaja muzyka poważna. Mnie arie operowe potrafią zirytować i rozdrażnić. Każdy człowiek jest inny. Arii operowych nie lubię, ale potrafię godzinami słuchać, jak Camila gra na skrzypcach. Wyrwałam z notesu kartkę. Przysiadłam na schodach. Zaczęłam pisać.

Cami,

minęła północ. Zapewne już śpisz. Bruno czeka na Ciebie dzisiaj o szesnastej w naszej restauracji. Akurat potrzebna mu wokalistka. Poprzednia z dnia na dzień rzuciła pracę, tłumacząc się trudną sytuacją rodzinną. Bruno jest smutny i zrezygnowany. Powiedziałam mu o Tobie. Chce się z Tobą spotkać. Wiem, że to nie jest wielka scena, a restauracja znajduje się w dzielnicy Alfama, ale zawsze to coś. W końcu wielu ludzi z całego świata przyjeżdża do Lizbony tylko po to, żeby posłuchać fado w jednej z knajp w tej dzielnicy, bo jest kultowa. Wiele gwiazd fado zaczynało właśnie tutaj. Ubierz się stosownie do tej muzyki. Najlepiej w tę długą, obcisłą sukienkę z rozporkiem, odkrytymi ramionami i dekoltem mocno wcinającym się pomiędzy piersi. Jest szara, jej kolor pasuje do tych dźwięków. Smutek, melancholia i żal. Gorąca ma być dusza. Zabierz ze sobą gitarę. To dodatkowy atut. Makijaż nie zaszkodzi. Włosy fantazyjnie upięte też będą w porządku. Znam Brunona. To wszystko będzie miało znaczenie. Trzymam kciuki.

Przyjdę wcześniej do pracy, żeby Cię wspierać. Buziaki Majka

PS Bruno wygląda na nieudacznika i gbura, ale to łebski i fajny facet. Wierzę w Twój talent i determinację. Dasz radę!

Jeszcze jedno: Bruno jest tradycjonalistą. Przedstaw mu się pełnym imieniem i nazwiskiem. Powiedziałam, że nazywasz się Camila Amanda Oliveira Tavares. Wiem, że masz jeszcze trzecie imię, ale go nie pamiętam. Zawsze jakoś ulatuje mi z głowy.

Złożyłam kartkę i wcisnęłam ją w szparę pod drzwiami. Spojrzałam w górę. Schody prowadzące na piętro tonęły w ciemności. Przed miesiącem spaliła się żarówka na pierwszym piętrze, a przed tygodniem zgasło światło na drugim, tuż przed moimi drzwiami. Nikt tego do tej pory nie naprawił. Włączyłam latarkę w komórce. Mdły snop oświetlił ponure ściany i brudne schody.

Kiedy dochodziłam do pierwszego piętra, otworzyły się drzwi od mieszkania Davida. Żegnał kolejną dziewczynę. Stali objęci, zatopieni w namiętnym pocałunku. On w rozpiętej koszuli i dżinsach. Ona w krótkiej letniej sukience. Ręce Davida błądziły po jej ciele. Dłonie dziewczyny spoczywały na jego ramionach. Przystanęłam. Nie chciałam przeszkadzać. Korytarz jest tak wąski, że idąc dalej, musiałabym się o nich otrzeć. Poczułam się nieswojo, słysząc ich namiętne szepty. Ciekawe, jak ona się nazywa – pomyślałam. Tydzień temu była Simone. Widziałam ją nawet dwa razy. To było dziwne i zaskakujące. David rzadko spotyka się z kimś dwukrotnie. Pomyślałam, że to może coś znaczyć, że być może zaiskrzyło coś między nimi i David nareszcie spotkał kogoś, kogo szukał. Pomyliłam się. W tym tygodniu nie było już Simone. Wcześniej, w ciągu paru miesięcy, poznałam Laurę, Miriam i Rebekę. Ta stojąca w rozświetlonych światłem drzwiach dziewczyna nie była żadną z nich. Była wysoka i szczupła, miała kasztanowe włosy. Ręce Davida coraz śmielej wędrowały po jej udach. Raz po raz migał rąbek czarnej bielizny. Usłyszałam cichy chichot stłumiony pocałunkiem. Dziewczyna też zachowywała się coraz śmielej. Wsunęła dłonie pod koszulę Davida. Pochyliła głowę. Jej usta wędrowały coraz niżej i niżej… Nie miałam ochoty stać i patrzeć, jak kochają się na schodach. Chrząknęłam. Dziewczyna odskoczyła jak oparzona. Spojrzała w moją stronę. Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie, które już po chwili przerodziło się w zażenowanie.

– Nie przeszkadzajcie sobie – mruknęłam pod nosem. – Mieszkam piętro wyżej… – wyjaśniłam dziewczynie, która w pośpiechu obciągała dół sukienki. – Żeby dojść do mojego mieszkania, muszę przecisnąć się obok was. Nie mogę czekać, aż przestaniecie się żegnać, bo padam z nóg. Cześć, David – rzuciłam w kierunku mężczyzny. – Sorry, ale o tej porze kończę pracę… Nie robię tego specjalnie – mruknęłam. – Już znikam. Możecie się dalej przytulać.

– Nic się nie stało – burknęła chłodno dziewczyna. Właśnie wychodziłam – dodała. – Zadzwoń do mnie pod koniec tygodnia! – zwróciła się do Davida. – Miło będzie znowu się spotkać. Skończyć to, co zaczęliśmy teraz – dodała szeptem.

Dotknęła ręką jego ust. Poprawiła jeszcze raz niesforną sukienkę. Zaczęła zbiegać po schodach. Jej kroki zadudniły. Odbiły się echem od pustych ścian. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie za mocno pchniętych drzwi. Potem zapanowała cisza.

– Cześć, Majka! – usłyszałam pogodny głos Davida. Ale miałaś wejście – dodał, mrużąc z rozbawienia oczy. Masz ochotę na kolację? – zapytał niespodziewanie. – Mam suszonego dorsza, krem z jarmużu, ryż i wino – wymienił jednym tchem. – Na pewno od śniadania nic nie jadłaś.

– Dziękuję – odpowiedziałam zaskoczona. – O tej porze nie jadam kolacji.

– Zrób wyjątek! – nalegał. – Daj się skusić! Nawet najlepsze jedzenie nie smakuje, kiedy jest spożywane w samotności. – Zabrzmiało to dwuznacznie, a może tylko mi się tak wydawało.

– Jeszcze przed chwilą nie byłeś samotny – mruknęłam. Udał, że nie słyszy.

– Zjedz ze mną – poprosił. – Nie zasnę z głodu.

– Zaśniesz ze zmęczenia – roześmiałam się. – Nowa wybranka? – zapytałam.

– Nie wybranka, a znajoma – odparł.

– Dobra znajoma? – dopytywałam.

– W pewnym sensie – odpowiedział wymijająco.

– Zdążyłeś chociaż poznać jej imię?

– Zdążyłem. Nazywa się Joana.

– Aż dziwne, że ci się to nie myli – roześmiałam się. – Joana, Lara, Miriam, Rebeca, Simone… – wyliczałam. – Jeżeli mogę ci coś doradzić, to najlepiej z nich wszystkich wygląda Simone. Ma to coś… Błysk w oczach, ciepły uśmiech, melodyjny głos, figurę i niesamowite włosy. Ma też charakter. Nie dała ci się przelecieć w ramach pierwszej randki. Nie przypomina lalki Barbie, a kobietę z krwi i kości. Pasujecie do siebie. Może nareszcie trafiłeś na swoją drugą połowę.

– Nie baw się w swatkę! – przerwał mi chłodno.

Stał w otwartych drzwiach prowadzących do jego mieszkania. Jasna smuga światła padająca z wnętrza rozpraszała mrok ciemnego korytarza. Patrzył na mnie. Ten jego wzrok wydawał mi się prowokujący i bezczelny. Poczułam się nieswojo.

– Idę – mruknęłam. – Jestem padnięta.

– Wejdź na chwilę i zjedzmy kolację! – nalegał. – Sąsiedzka kolacja bez żadnych zobowiązań – dodał, myśląc, że się waham.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam pospiesznie. Coraz bardziej drażniło mnie jego spojrzenie.

– Nie lubisz suszonego dorsza? – zapytał, mrużąc z rozbawieniem oczy.

– Nie przepadam – przyznałam. – Jarmużu też nie lubię – dodałam szybciej, niż zadał kolejne pytanie.

– Wiem, nie przepadasz za naszym jedzeniem – roześmiał się. – Dobrze, że Bruno tego nie wie. Byłby zdziwiony, że zatrudnia w portugalskiej restauracji kelnerkę serwującą potrawy, których sama nie lubi.

– Żeby podawać owoce morza, nie trzeba ich lubić – roześmiałam się. – Podobnie jest z sardynkami i z jarmużem.

– Z jarmużem jest inaczej – przerwał. – Do jarmużu trzeba dorosnąć – powiedział dziwnie poważnie. – Jak do wielu spraw w życiu. Jarmuż rozszerza gamę smaków o gorycz.

– Chcesz powiedzieć, że każde życie miewa posmak goryczy? – zapytałam.

– A nie? Gdyby tak nie było, nie przyjechałabyś do Portugalii, nie pracowałabyś w knajpie w dzielnicy Alfama, nie mieszkałabyś w tej śmierdzącej stęchlizną kamienicy, nie znosiłabyś humorów Brunona, który co prawda jest moim przyjacielem, ale jako pracodawca jest na pewno nie do wytrzymania.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam ochoty na poważne rozmowy. Nie dzisiaj, nie o tej porze i nie z nim.

– A może napijemy się wyjątkowego wina? – zaproponował. Zrobił krok w moją stronę. – Mam coś specjalnego dodał. – Fonseca classic vintage rocznik dwa tysiące…

– Atramentowofioletowy kolor, zapach porzeczek i śliwki złamany nutą korzenną i kwiatową – przerwałam mu.

– Skąd ty wiesz takie rzeczy? – zapytał zaskoczony.

– W końcu pracuję w restauracji – odparłam ze śmiechem – Potrafię dużo powiedzieć o większości portugalskich win, chociaż znam smak tylko niektórych. Masz nagły przypływ kasy? – zapytałam. –To wino kosztuje majątek.

– To prezent od klienta – odpowiedział pod nosem.

– Facet jest aż tak bogaty czy aż tak bardzo potrzebuje dobrego lokum w Lizbonie? – zapytałam.

– I jedno, i drugie – odpowiedział. – Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa – dodał.

Rozmawialiśmy już dobrą chwilę. Staliśmy na wyciągnięcie ramion, w najwęższej części korytarza. David nie odrywał ode mnie wzroku. I nagle ten jego wzrok zaczął mi jeszcze bardziej przeszkadzać.

– Pójdę już – mruknęłam. – Jestem padnięta. Dzisiaj w naszej knajpie obchodzono pięćdziesiąte urodziny jakiegoś dzianego faceta. Wszystkie stoliki były zajęte. Ludzie jedli i pili, jakby wcześniej głodowali przez dwa tygodnie. Koszmar. Nóg nie czuję ze zmęczenia. To był taki wieczór, że miałam ochotę powiedzieć Brunonowi, że już nigdy więcej nie przyjdę do jego knajpy.

– Poczekaj! – próbował mnie zatrzymać. – Wino jest idealne na zmęczenie. Wypijmy po lampce. Nie chcesz do mnie wejść, ja to rozumiem. Przyniosę lampki na korytarz.

– Dziękuję – odpowiedziałam chłodno. – Bez wina też zasnę. Padam z nóg. Po lampce wina mogłabym dzisiaj mieć kłopoty z dojściem do domu.

Nagle przyszło mi na myśl, że to nasza kolejna dziwna rozmowa. Ostatnio było ich bardzo dużo. Każdego dnia, kiedy wracałam z pracy, spotykaliśmy się na schodach. Czasami, jak dzisiaj, staliśmy obok drzwi do jego mieszkania. Zdarzyło się nam parę razy usiąść na stopniach. Kiedyś dosiadła się do nas Camila. Świt nas wtedy zastał na klatce schodowej. Dzisiaj chciałam jak szybciej być już u siebie.

Minęłam go. Machnęłam jeszcze ręką, a David przesłał mi buziaka.

– Ta sukienka jest całkiem fajna, ale ubieraj się cieplej! powiedział nieoczekiwanie. – U nas noce bywają chłodne. Nie zauważyłaś tego jeszcze?

Nie odpowiedziałam.

– Kup nareszcie te żarówki! – rzuciłam. – Jesteś jedynym facetem mieszkającym w tym domu. Chyba nie chcesz, żeby żarówki wymieniały kobiety?

Zapaliłam latarkę w komórce. Nikłe światło oświetliło wąskie, strome schody prowadzące na drugie piętro.

– Dobranoc! – usłyszałam za plecami.

– Dobranoc! – odpowiedziałam.

***

Otworzyłam drzwi i znalazłam się w moim mieszkaniu. Lubię je. Zapach stęchlizny zniknął, został na korytarzu za drzwiami. Pojawił się delikatny zapach wanilii. Nawet najgorszą norę można urządzić po swojemu. Podporządkować przestrzeń sobie. W każdym miejscu można stworzyć swój własny azyl. Ja stworzyłam dla siebie oazę ciszy i spokoju w omijanej przez turystów części Lizbony. Takie moje miejsce na ziemi, przynajmniej na trochę, na chwilę, zanim czegoś innego nie wymyślę. Przedpokój pomalowałam na biało. Biel złamana jest potężnym lustrem podświetlanym lampkami LED. Odbija się w nim prawie całe mieszkanie. To odbicie dodaje przestrzeni, sprawia, że sześćdziesiąt parę metrów kwadratowych wydaje się pałacem. W srebrnej tafli widać salon połączony z częścią jadalną i kuchnią. Duża sofa, wygodny fotel, niska ława, regał z książkami zajmujący powierzchnię całej ściany, zielony kąt, w którym duża, sięgająca sufitu palma rośnie obok kaktusów, bujnych paproci i drzewka pomarańczowego. W rogu, nad stołem wisi lampa z witrażowym abażurem. Z tego pomieszczenia można wyjść na taras. Właśnie taras był jedną z rzeczy, które zadecydowały o tym, że wynajęłam to mieszkanie. Jest olbrzymi, otoczony kamienną balustradą, przy której stoją pokaźnych rozmiarów donice z drzewkami oliwnymi.

Sypialnia jest oddzielna. Na parapecie królują w niej doniczki z lawendą. Wspomnienie czasów, kiedy byłam zakochana w Prowansji i uważałam, że to właśnie tam jest moje miejsce na ziemi. Oczarowanie Prowansją rozmyło się z czasem, podobnie jak wakacyjne zauroczenia Paulem, ale miłość do lawendy pozostała. Do sznurka przeciągniętego pomiędzy hakiem wbitym w ścianę tuż przy oknie i wieszakiem na płaszcze, stojącym tuż przy drzwiach, przyczepiam drewnianymi klamerkami zdjęcia ludzi, miejsc, chwil i rzeczy ważnych. Każda z tych fotografii to ciepłe wspomnienie jakiegoś miejsca albo wydarzenia, które zamieszkało na stałe w mojej pamięci. Zaczęłam to robić zaraz po przyjeździe do Lizbony. Jestem tutaj już prawie rok. Nazbierało się sporo fotografii. Wśród zdjęć powiesiłam też pocztówkę od Zosi. Jest na niej adres dziewczyny. Pocztówka przyszła z Australii. Przedstawia olbrzymie fale, piaszczystą, szeroką plażę i tuż nad powierzchnią wody potężną i jakby przymgloną kulę słońca.

Powieść Niedoskonali kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Niedoskonali
Jolanta Kosowska10
Okładka książki - Niedoskonali

Gdy o wschodzie słońca budzi się nadzieja, spróbuj ją zatrzymać na dłużej. Są takie miejsca, które mają w sobie trudną do wytłumaczenia magię. Miejsca...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Paderborn
Remigiusz Mróz
Paderborn
Fałszywa królowa
Mateusz Fogt
Fałszywa królowa
Między nami jest Śmierć
Patryk Żelazny
Między nami jest Śmierć
Miłość szyta na miarę
Paulina Wiśniewska
Miłość szyta na miarę
Zagraj ze mną miłość
Robert D. Fijałkowski ;
Zagraj ze mną miłość
Ktoś tak blisko
Wojciech Wolnicki (W. & W. Gregory)
Ktoś tak blisko
Serce nie siwieje
Hanna Bilińska-Stecyszyn ;
Serce nie siwieje
The Paper Dolls
Natalia Grzegrzółka
The Paper Dolls
Słowa wdzięczności
Anna H. Niemczynow
Słowa wdzięczności
Pokaż wszystkie recenzje