W małym urzędzie pocztowym, gdzie czas płynie wolno, a ludzie wciąż są dla siebie ważni, rozgrywa się opowieść o kobiecej sile, samotności i... nadziei. Codzienność Haliny odmierzają stałe rytuały: herbata z pigwówką zamiast miłości, rozmowy z apodyktyczną siostrą, która najlepiej wie, jak należy żyć, i spotkania z przyjaciółmi omawiającymi swoje problemy. Gdy do tego uporządkowanego świata wkracza nowy listonosz, który ratuje sarny i zna okolicę lepiej niż mapa, Halina zmienia nastawienie do samej siebie.

Drobne przysługi Alicji Filipowskiej to opowieść o zwykłej codzienności, kobietach, które wiele przeżyły, i o tym, co dzieje się, kiedy ktoś nieoczekiwanie zapuka do drzwi samotności. To historia pełna czułości i humoru jak wieczorna rozmowa przyjaciółek przy kuchennym stole. Wydanie książki z dużą, czytelną czcionką. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Drobne przysługi:
Mówią, że za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta. Tak było w przypadku naszego wójta Mazurkiewicza. Cichy domator, który zarządzał sprawiedliwie pieniędzmi i nie wyciągał ręki z kieszeni po łapówki. Stronił od wódki i poplecznictwa i we wszystkim słuchał swojej żony Ewy. A ona słodka jak miód, z dobrym słowem dla każdego. Chodziła szybko, mówiła szybko i umiała załatwić wszystko dla każdego. Zaprzyjaźniłam się z nią wiele lat temu, kiedy przyszła na pocztę, taszcząc pod pachą wielgachną paczkę do nadania. Na biodrze trzymała młodszego syna Dawida, a starszy Tomek szedł dwa kroki za nią, niosąc jej torebkę, jakby to było berło na atłasowej poduszce. Gdy się uśmiechnęła, dwa dołeczki zaznaczyły się na jej zaróżowionych od wysiłku policzkach, i sapnęła głośno, rzucając paczkę na ladę.
– Dom pełen chłopów, a ja sama to badziewie muszę dźwigać – zażartowała, potrząsając dzieckiem na biodrze.
Przez prawie piętnaście lat przyjaźni dowiedziałam się, że i tak ma w zwyczaju wyręczać każdego ze swoich „chłopów” i brać na wąskie ramiona wszystkie obowiązki świata, i to właśnie zbliżyło nas do siebie. Dwie męczennice. Każda inna, ale na koniec dnia podpierałyśmy się nosem, kiedy trzeba było zadbać o innych.
Teraz siedziała przede mną skurczona i blada. Przełknęłam głośno ślinę i postukałam w jej kieliszek.
– Ewuniu – powiedziałam dość głośno. – No już. Pijemy.
Przyjaciółka zamrugała, wyrwana z zamyślenia, i popatrzyła prosto na mnie. A potem jej spojrzenie ześlizgnęło się znowu na stół.
– A wy mieliście jakieś wiadomości od Ani? – Uniosła w końcu kieliszek dwoma palcami. Brzmienie tego imienia zacisnęło obręcz na moim gardle. Poderwałam się z kanapy, strącając łokciem ozdobną poduszkę.
– Zrobię po kanapce, żeby nam ten spirytus dziury w brzuchu nie wypalił.
Zostawiłam Ewę obracającą w dłoniach pusty kieliszek i wyszłam do kuchni. Nie minął miesiąc, od kiedy pochowała młodszego syna. Codziennie wsuwała do ust tabletkę relanium albo jakieś inne świństwo na uspokojenie od lekarki rodzinnej. Poruszała się po nich jak w zwolnionym tempie. Wsłuchiwała się w rozmówców z lekko wysuniętą głową, jakby chciała przybliżyć się do wypowiadanych słów. Jej ciepły, świergotliwy głos słyszałam ostatnio, jak Dawid jeszcze żył. Teraz rzadko się odzywała, cedziła słowa pomiędzy zębami, jakby bała się wypuścić je z ust. Syknęłam, bo nóż ześlizgnął mi się po paznokciu. Niedbale rzuciłam plasterki pomidora na kromki otulone puszystym serkiem twarogowym i wróciłam do niej. Zatrzymałam się w progu, widząc ją rozpartą w fotelu z nogą przerzuconą przez podłokietnik. Jej czarna sukienka odsłoniła blade udo. Odchyliła się na oparciu i przesuwała wskazującym palcem po frędzlach zdobiących łososiowy abażur lampy podłogowej nad głową. Był październik, a ona wciąż była jakoś tak niepoubierana. Czasami przychodziła bez rajstop, innym razem w uchu miała tylko jeden kolczyk albo krzywo zapięte guziki u bluzki i zamek spódnicy przesunięty z przodu. Teraz mamrotała coś pod nosem. Upiłam ją? Boże, tylko nie to. Jeszcze mi brakuje holowania pijanej Ewy do domu.
– Zjedz coś, dziewczyno. – Postawiłam przed nią talerzyk i zagryzając dolną wargę, obserwowałam, co zrobi.
Wychyliła się z fotela i sięgnęła po kromkę. Wypuściłam powietrze, które nieświadomie zatrzymałam na moment w płucach. W kółko myślałam o tej plotce, którą Bożena przyniosła z urzędu gminy, że Dawid specjalnie w to drzewo wjechał. Nie mogłam mieć pewności, że moja starsza siostra zachowa to dla siebie. Naprawdę niewiele umiała trzymać w tajemnicy. Najlepszym sposobem na to, żeby cała wieś się o czymś dowiedziała, było powiedzieć o tym Bożenie w sekrecie. Ale wygląda na to, że Ewa nadal żyje w nieświadomości. I alleluja! Jedno to stracić dziecko w wypadku, ale zupełnie co innego, jeśli samo się zabije. To tak, jakbyście nic nie zrobili jako rodzice, żeby zauważyć, że ono cierpi. Usiadłam naprzeciwko niej i odgryzłam spory kęs chleba.
– O Ani nic nie wiemy – wybełkotałam z pełnymi ustami.
Kęs na moment utkwił mi w przełyku. Przed oczami stanęła mi uśmiechnięta twarz mojej chrześnicy, która przez całe lato unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Jej włosy pachniały kokosem, zaczęła zakładać krótkie dżinsowe spódnice, które odsłaniały jej zgrabne nogi, a usta malowała na malinowo. Diagnoza była banalnie prosta. Dziecko się zakochało. Szybko jej wybaczyłam, że zaglądała do mnie coraz rzadziej. A potem nagle zniknęła. Spakowała jedną torbę, wymknęła się z domu nocą i nie zostawiła nawet kartki. Ani słowa pożegnania. A ja, głupia, byłam taka pewna naszej więzi, a wcale się nie zorientowałam, co się święci. Pochyliłam się nad stołem i napełniłam kieliszki. Wychyliłam swój natychmiast, nie czekając na Ewę. Ona w skupieniu żuła kanapkę.
– Co ci powiem, Ewa? Wstyd, że się nie połapałam, co się święci. – Wzruszyłam ramionami i opadłam plecami na kanapę. – A najbardziej to mi chyba przykro jest. Tak po prostu, po ludzku, że nie ufała mi wystarczająco mocno, żeby się zwierzyć.
– A ty byś się zwierzyła? Ja też bym pewnie z takiego domu zwiała, jakby się okazja nadarzyła.
– Zerknęła na mnie nerwowo.
Nasze oczy się spotkały, więc machnęłam tylko ręką.
– Nie szkodzi. Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie ma się czego wstydzić, przecież prawdę mówisz.
– Wsunęłam resztę chleba do ust i zlizałam odrobinę sera z kciuka.
– Można tak nabiał z alkoholem łączyć? – Ewa nagle się ożywiła.
– Nam można. Kto nam zabroni? Bożeny przecież nie ma – parsknęłam pod nosem i podciągnęłam kolana na kanapę. – A właśnie, miałam ci powiedzieć.
Wczoraj zadzwonili ze starostwa, że nam nowego listonosza wysyłają. Od poniedziałku ma zacząć. Na samą myśl o przyuczaniu jakiegoś świeżaka krew mnie zalewa. Ci młodzi dzisiaj na niczym się nie znają. Trzeba im wszystko łopatologicznie wykładać. A czy ja mam siły na to, Ewuniu? No za nic nie mam. Samo to, że dwa pudła korespondencji przez ten tydzień się nazbierały, segregować będziemy ze trzy popołudnia.
– Wywróciłam oczami. – A jak toto jeszcze okolicy nie zna, to z mapą będzie chyba jeździł. No i nazwiska nie zapamiętałam, bo kiedy Banach dzwonił z informacją, to akurat przyszła Żytomirska, a wiesz, jak ona ma. Jak język rozplącze, to nigdy nie kończy.
– Ponoć nie taki młody. – Ewa wsunęła język do maleńkiego kieliszka i siorbnęła. – Zdzisio mówił, że to ktoś z Kozłówki, ale nazwiska nie znam. Jego ojciec stróżował w pałacu, jak po wojnie zaczęli tam składować zabytki. Obie zmarszczyłyśmy brwi, szukając w pamięci twarzy, którą mogłybyśmy połączyć z tą posadą. Bezskutecznie.
– Zdzisio mówił też jeszcze, że dwadzieścia lat pracował w Nałęczowie, niedawno się przeprowadził do ojca i mieli go w rezerwie, bo czekał, aż stary Głownia pójdzie na emeryturę.
– No i popatrz. – Klasnęłam w dłonie. – Przyszłaś niby tylko posłuchać, a takie mi tu wiadomości znosisz. Poczułam ulgę, widząc, jak Ewa wychyla się ze swojego kokonu cierpienia i chociaż na chwilę jest dawną sobą. Nie uśmiechnęła się jednak. Pociągnęła mankiet rękawa, jakby chciała ponownie ukryć się głęboko w materiale czarnej sukienki. Ciężko mi było na to patrzeć. Chociaż ja też czułam ból, nie umiałam do końca zrozumieć, przez co przechodzi. Mimo że Ania zniknęła, mnie wciąż pozostawała nadzieja, że w końcu wyśle list, zadzwoni, da znak życia. Jej została wyłącznie mogiła na cmentarzu za wsią.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Drobne przysługi. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
