W małym urzędzie pocztowym, gdzie czas płynie wolno, a ludzie wciąż są dla siebie ważni, rozgrywa się opowieść o kobiecej sile, samotności i... nadziei. Codzienność Haliny odmierzają stałe rytuały: herbata z pigwówką zamiast miłości, rozmowy z apodyktyczną siostrą, która najlepiej wie, jak należy żyć, i spotkania z przyjaciółmi omawiającymi swoje problemy. Gdy do tego uporządkowanego świata wkracza nowy listonosz, który ratuje sarny i zna okolicę lepiej niż mapa, Halina zmienia nastawienie do samej siebie.

Drobne przysługi Alicji Filipowskiej to opowieść o zwykłej codzienności, kobietach, które wiele przeżyły, i o tym, co dzieje się, kiedy ktoś nieoczekiwanie zapuka do drzwi samotności. To historia pełna czułości i humoru jak wieczorna rozmowa przyjaciółek przy kuchennym stole. Wydanie książki z dużą, czytelną czcionką. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Drobne przysługi. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Drzwi wejściowe skrzypnęły i do wnętrza poczty wdarł się zimny oddech jesieni. Dziwne, pomyślałam, ktoś musiał wejść po schodach bardzo cicho, bo wcale nie usłyszałam kroków. Spojrzałam znad okularów w rogowej oprawie i pierwsze, co zauważyłam, to gruby sweter w kolorze butelkowej zieleni i brak kurtki. Ludzie to jednak nie kochają życia, takie jesienne przeziębienie to murowane zapalenie płuc.
Mężczyzna zatrzasnął za sobą drzwi, a ja przysunęłam stopy bliżej grzejnika elektrycznego pod ladą. Zatrzymał się w połowie drogi do okienka i posłał mi głupkowaty uśmiech. Jego okrągła twarz przypominała mi kogoś, ale nie był to nikt stąd. Miał dołeczek w brodzie, dziwny taki, jakby litera T przecinała ją i podkreślała mięsistość ust. Zacisnęłam szczękę, kiedy nieznajomy skupił wzrok na mojej zajęczej wardze. Ale szybko się zmitygował, omiótł spojrzeniem moje szarobure włosy z pojedynczymi nitkami siwizny, upięte w kok, i zatrzymał się na oczach.
– Dzień dobry – przywitał się niepewnym tonem.
– Buc jestem, Stefan – dorzucił szybko i trochę głośniej.
Uniosłam brwi, ściągnęłam łopatki i palcem wskazującym podsunęłam okulary na nosie. No bez jaj, proszę ja was. Na żarty mu się zebrało.
– A ja Halina – odchrząknęłam. – Chamska, ale tylko czasami.
Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę, wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyłowił z niej kartkę.
– To pewnie zaszła pomyłka, bo ja szukam pani Haliny Powałki – przeczytał moje nazwisko i wepchnął kartkę do kieszeni. – Dostałem nazwisko w starostwie. Na rękawie jego swetra poszło oczko i ciągnęło się przez całą długość aż do postrzępionego ściągacza.
– To pewnie będzie pan moim nowym listonoszem.
– Zsunęłam się z krzesła obrotowego, żeby otworzyć mu ladę i wpuścić go do środka. Ale zastygłam w pół kroku, kiedy odpowiedział:
– A owszem. Wygląda na to, że teraz będę pani. Ej, przyjemniaczek, nie bądź taki hop do przodu, sarknęłam w myślach. Podparłam się pod boki i spojrzałam na niego wymownie.
– Co proszę? – Mój głos zabrzmiał stanowczo i złowrogo, a dłonie przycisnęłam do lady, zamiast ją otworzyć. Zmrużyłam oczy w wąskie szparki i obrzuciłam go pełnym pogardy spojrzeniem. Rumiane od chłodu policzki, ciemne kędzierzawe włosy i ten szeroki, haczykowaty nos. Ależ to cały Maliniak z Czterdziestolatka! Wzrostem niewiele górował nade mną, a pod miękką, zieloną wełną zaznaczał się nieduży brzuszek.
– Pardon – bąknął. – Chciałem być zabawny.
– To czemu pan nie był? – Podniosłam w końcu ladę i przepuściłam go obok siebie.
– No i jestem. – Rozejrzał się z ciekawością po zapleczu.
– To co robimy, pani kierowniczko?
Z całej siły opuściłam blat, aż trzasnął z impetem. Listonosz się wzdrygnął.
– Tylko nie „kierowniczko” – żachnęłam się, wracając na krzesło. Machnęłam w stronę dwóch pudeł stojących na podłodze za moimi plecami. – Po prawej emerytury, renty i pisma urzędowe, po lewej korespondencja prywatna. Trzeba posegregować, torba jest na zapleczu. – Ostentacyjnie spojrzałam na zegarek na przegubie ręki. – Zamykam o trzeciej. A jutro zapraszam na ósmą. Bo dzisiaj to już pan wiele nie zwojuje.
Pokiwał głową i podwinął rękawy swetra do łokci, jakby zabierał się do zmywania naczyń, a nie segregowania poczty. Mięśnie na jego przedramieniu zatańczyły pod skórą.
– Tu jest mapa. – Wysunęłam dłoń w jego stronę.
– Mapa? – Oblizał wargi.
– Mapa gminy. Zaznaczyłam cały pana rejon – odezwałam się bardziej pojednawczym tonem.
– A nie trzeba, dziękuję. Znam rejon. Wychowałem się tutaj. Ale wezmę. – Łypnął na mnie, sięgnął po mapę i wsunął ją do tylnej kieszeni spodni. – Dziękuję. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać. – Pokiwał głową i pochylił się nad pierwszym pudłem.
Wróciłam do wypisywania raportu. Ale nie mogłam się skupić. Nie wiem jak wy, ale ja nie lubię takich drobnych cwaniaczków, którym się zdaje, że jak wyszczerzą zęby w uśmiechu i poślą ci komplement albo dwa, to już każda kobieta rozpłynie się jak masło na patelni i będzie za nimi wodziła rozkochanym wzrokiem. Znielubiłam Stefana w dziesięć sekund, wciąż niepewna, czy ze mnie żartował, czy nie, i postanowiłam zadzwonić do wójta, żeby dopytać o jego nazwisko. Ale jak? Tak przy nim, teraz? No nie, to głupi pomysł. Wsunęłam końcówkę długopisu pomiędzy zęby, zastanawiając się, jak obejść ten problem. Bez sensu dzwonić z taką pierdołą do Mazurkiewicza, zapytam Bożenę. Ona dowie się w trzy sekundy. Zadzwonię z domu, postanowiłam.
Buty listonosza zaszurały tuż za moimi plecami.
– Może napijemy się kawy? W ustach mi strasznie zaschło. Mam w samochodzie, a pani tylko nastawi wodę i wracam w dwie minuty. Nawet nie poczekał na odpowiedź i wybiegł zza lady. Pokręciłam głową. Dobra, Halina, nie wygłupiaj się, nastaw ten czajnik. W końcu będziesz z tym człowiekiem codziennie pracować. Ruszyłam do kantorka. Skrzypnięcie drzwi wejściowych oznajmiło powrót Stefana.
– Szklanka czy kubek? – Wychyliłam głowę zza framugi.
– Kubek i talerzyk – usłyszałam w odpowiedzi.
Jego poprzednik, stary Głownia, zawsze karcił mnie za picie kawy. Odstawił wszystko oprócz boczku i chyba z tego powodu dwa tygodnie temu powalił go rozległy zawał. Do pracy pewnie nie wróci, byłam więc skazana na pana milusińskiego i postanowiłam nie czepiać się każdego słowa. Stanął w progu kantorka i podał mi opakowanie kawy Jacobs.
– Dla mnie dwie kopiaste – poprosił. – I bez cukru.
Usłyszałam szelest rozrywanej folii i przypłynął do mnie maślany zapach ciasteczek, które wysypał na talerzyk.
– Krakuski. Mam nadzieję, że pani lubi. Nie każdy je słodkie – paplał za moimi plecami. – Ja lubię. A do kawki to już prima sort musi być. Czajnik pstryknął. Zalałam kawę w obu kubeczkach. Boże drogi, następna Bożenka mi się przytrafiła. Gęba mu się nie zamyka.
– Wie pani. Ja tak zawsze, jak zdenerwowany jestem, to gadam jak najęty. Odwróciłam się i podałam mu kubek.
– A czym tu się denerwować? – Skinęłam w stronę krzesła przy stole. Wycofał się rakiem i klapnął na drewniany stołek. Podmuchał kawę i upił mały łyk.
– Pani to pewnie myślała, że ja się naśmiewam z pani, kiedy przyszedłem, ale naprawdę Buc się nazywam.
Co zrobić? – Wzruszył ramionami i podsunął palcem w moją stronę talerzyk z ciastkami. – Takie mi się nazwisko po tatku dostało.
– No tak, no tak. – Pokiwałam głową, rozdmuchując fusy z powierzchni kawy. – Z tym rzeczywiście niewiele można zrobić. Wsunęłam brzeżek ciastka do ust i zaczęłam skubać. Sam cukier. Kiedy ja ostatnio jadłam kupne słodycze? Może jak Ania była mała, w paczkach na Mikołaja dostawała i zawsze żywiła się nimi aż do Bożego Narodzenia. Spłukałam słodycz w ustach łykiem kawy.
– Wy, kobiety, chociaż po ślubie możecie coś zmienić.
– Listonosz kontynuował wątek nazwisk.
– Ja nie mogłam. – Wzruszyłam ramionami.
Zerknął na mnie, oczekując zapewne ciągu dalszego. Milczał przez chwilę, a potem szepnął:
– Nie każdy musi. Ja też jestem sam. Odwróciłam twarz w stronę wejścia. Trzy, cztery, pięć, sześć, odliczyłam w myślach, słysząc kroki na betonowych schodkach. Drzwi skrzypnęły i Zenek Brynda wpuścił do środka powiew zimnego powietrza. Zanim doszedł do okienka, Stefan już pochylał się nad pudłem z korespondencją i ciągnął segregowanie poczty urzędowej.
Książkę Drobne przysługi kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
