Nie mam dokąd pójść! Fragment książki „Liliowe opium"

Data: 2020-06-16 12:45:15 | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Julia Gambrot, autorka Różanego eteru, w swojej nowej powieści Liliowe opium zaprasza czytelników w niezwykłą podróż w czasie – do chwil, gdy pierwsze kobiety próbowały odnaleźć się w świecie medycyny. To historia kobiety, która pragnie zostać chirurgiem, choć zawód ten tradycyjnie zarezerwowany jest dla mężczyzn. Lilia von Schiller wplątuje się też w śledztwo w sprawie zabójstw kobiet.

Obrazek w treści Nie mam dokąd pójść! Fragment książki „Liliowe opium" [jpg]

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Liliowe opium. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Kolejni chorzy przychodzili głównie w celu zmiany opatrunku, zszycia ran skóry lub nacięcia ropni i założenia do nich sączka. Zjawiła się też młoda kobieta z nabrzmiałymi skrofułami i młodzieniec z wrzodziejącym kilakiem nosa. Pracowity dzień zakończyłam, podając zastrzyk z eukainy z powodu rwy kulszowej, będącą przedmiotem skarg starszego pana. Gdy ostatni pacjent opuścił pomieszczenie, otarłam pot z czoła, wzdychając ciężko. Za oknami tliły się już gazowe latarnie. Teraz pragnęłam tylko jak najszybciej wrócić do domu. Na zaplamiony krwią oraz innymi wydzielinami fartuch lekarski narzuciłam więc pośpiesznie płaszcz i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy znalazłam się w mrocznym korytarzu, w jego odległym końcu dostrzegłam postać, która zamajaczyła niczym senna mara. Przetarłam zmęczone oczy, aby lepiej widzieć, lecz w panujących dookoła ciemnościach trudno było mi dostrzec szczegóły sylwetki. Czy to możliwe, aby jeszcze jakiś pacjent oczekiwał do tej pory na wizytę i nie upomniawszy się o swoją kolej, siedział na końcu poczekalni?

Podeszłam powoli w stronę osjanicznej zjawy. Głuchą ciszę przerywał tylko stukot moich obcasów na kamiennej posadzce. Kiedy znalazłam się już w odległości kilku kroków, tajemnicza osoba, siedząca na drewnianym krześle, podniosła na mnie oczy koloru mahoniu, otoczone wachlarzem długich, czarnych jak smoła rzęs i zmrużyła powieki, jakby chciała wyostrzyć sobie obraz, by bacznie mi się przyjrzeć. Przystanęłam, odwzajemniając spojrzenie. W jej przeszywającym wzroku było coś niepokojącego… Była to mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna, ubrana bardzo skromnie, w przydużą pelerynę, na której widać było ślady pocerowanych dziur. Włosy koloru mysiego, chociaż zaczesane w staranny warkocz, były mocno przetłuszczone. Na dodatek co jakiś czas słychać było donośne pociąganie nosem i stłumiony kaszel.

— Przepraszam, ale czy mogę w czymś pomóc? — zaoferowałam się, zdobywając się na życzliwy uśmiech.

— Pani doktor Lilia von Schiller? — dziewczyna zamiast odpowiedzieć na pytanie, ochrypłym głosem zadała mi swoje, przełykając głośno ślinę i drżąc z napięcia.

Obserwując jej nietypowe zachowanie, poczułam jakiś irracjonalny strach.

— Tak… — odparłam niepewnie, obserwując każdy ruch nieznajomej. Usłyszawszy moją odpowiedź, zakryła na chwilę twarz dłońmi, zaszlochała krótko i głośno, po czym zerwała się gwałtownie z krzesła i ruszyła w moim kierunku. Instynktownie odskoczyłam w bok, ale to jej nie powstrzymało.

— Ciocia! — krzyknęła, po czym objęła mnie mocno obiema rękami, tak że nie byłam w stanie się wyswobodzić.

Wtuliła mocno głowę w fałdy płaszcza. Skamieniałam i nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu. Zupełnie nie wiedziałam, co powinnam w tej sytuacji uczynić. Patrząc na nią, nagle poczułam dziwne zakłucie w sercu.

— Przepraszam, ale musiało zajść jakieś straszne nieporozumienie! — odezwałam się po chwili niezręcznej ciszy, obejmując ją ramieniem i delikatnie próbując odsunąć ją od siebie. Jednocześnie starając się, aby moje słowa zabrzmiały jak najłagodniej, kontynuowałam: — Chyba nie jestem tą osobą, której szukasz… Nie wiem, jak mogłabym ci pomóc… — tłumaczyłam spokojnie, ale moja wypowiedź została raptownie przerwana.

— Ależ wszystko się zgadza i nie ma mowy o żadnej pomyłce! — wykrzyknęła tonem nieznoszącym sprzeciwu, aż przeraziłam się jego brzmienia. — Nazywam się Helena Aigner — przedstawiła się z przejęciem.

— Niestety, nic mi to nie mówi… — odparłam po chwili ciszy, w czasie której usilnie próbowałam odtworzyć w pamięci sytuację, w której mogłam zetknąć się z tym nazwiskiem. Dziewczyna na chwilę wypuściła mnie z uścisku. Jej oczy ponownie zwęziły się, jakby badała, czy faktycznie nie wiem, kim jest, czy też jest to z mojej strony jedynie gra.

— To absolutnie niemożliwe, abyśmy były spokrewnione. Moja rodzina w większości już wymarła. Mam tylko jednego brata Fryderyka i nic nie wiem na ten temat, ażeby miał córkę i to na dodatek pannicę w twoim wieku! — wyjaśniłam.

Jej usta zacisnęły się, stając się trupio blade, a mięśnie twarzy zaczęły drżeć w napięciu.

— Czy zapomniałaś już, że miałaś dwóch braci? — w jej głosie wyraźnie dało się wyczuć rozgoryczenie. — Spójrz tylko w moje oczy, czy nie przypominają ci Wilhelma, ciociu? — to powiedziawszy, zaczęła natarczywie wpatrywać się we mnie. — Naprawdę nic nie wiedziałaś o moim istnieniu czy tylko udajesz? — po chwili milczenia wycedziła powoli przez zaciśnięte zęby.

Poczułam, jak moje serce zaczyna szybko bić, a fala gorącej krwi zalewa mi skronie. Zaczęłam nerwowo wciągać powietrze do płuc. Odruchowo przyłożyłam zimną dłoń do czoła, by móc ochłonąć. Z trudem opanowując łzy napływające do ściśniętego gardła, krzyknęłam:

— Nie, to nie może być prawda! On nie żyje od prawie osiemnastu lat!

— Wszystko się zgadza, ciociu. Mam skończone dokładnie siedemnaście — to powiedziawszy, uśmiechnęła się dość sztucznie. — Nim mój ojciec tragicznie odszedł z tego świata, moja matka, Karolina Aigner, zdążyła mu powiedzieć, że jest przy nadziei. Pragnął wówczas uciec z nią. Niestety, dalsze wypadki potoczyły się tak, że nie mógł dotrzymać danej jej obietnicy, a ja przez większość mojego życia nie znałam jego imienia ani nazwiska. Myślałam, że jestem owocem krótkotrwałego romansu, tak krótkiego, że moja rodzicielka nie zdążyła nawet dowiedzieć się, kim był człowiek, który dał mi życie. Dopiero będąc na łożu śmierci i obawiając się o mój dalszy los sieroty i pragnąc, abym nie została sama na świecie, postanowiła wyjawić mi prawdę o swojej przeszłości. Jej ostatnim życzeniem było, abym odszukała rodzinę von Schillerów, której jestem częścią… Powiedziała, że na pewno w tej sytuacji nie odmówią mi pomocy i przygarną pod swój dach…

Próbowałam pozbierać myśli, które bezładnie wirowały w mojej głowie, cała trzęsąc się z napięcia i starając się opanować nagłe emocje. Zastanawiałam się, co Helena wie o tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce przed jej narodzinami. Czy matka zwierzyła się jej, że gdy wdała się w zakazany romans, była żoną pułkownika? Czy zdawała sobie sprawę z tego, że jej ojciec został oskarżony o morderstwo prawowitego małżonka jej matki, a potem skazany na śmierć przez rozstrzelanie? Co prawda wyroku nigdy nie doczekał, ponieważ popełnił samobójstwo w swojej celi. Czy Helena mogła znać miejsce jego pochówku? Okoliczności odejścia mojego najstarszego brata, podobnie jak miejsce, gdzie znajdował się jego grób, od początku były owiane tajemnicą. Odkąd otrzymaliśmy wiadomość o tym, że nie żyje, ojciec całkowicie zakazał rozmawiać na jego temat, tak jakby Wilhelm nigdy nie istniał. Okłamał nas wszystkich, mówiąc, że odszedł na galopujące suchoty.

— Jak nas odnalazłaś? — wyszeptałam, przerywając swoje rozmyślania.

— Cóż, nie było to aż takie trudne. Matka zdradziła mi nazwę miasta, w którym wychował się i studiował mój ojciec. Wspomniała także, że pochodził ze znanej w mieście, lekarskiej, profesorskiej rodziny. Mając te informacje, udałam się bezpośrednio na uniwersytet, a stamtąd skierowano mnie tutaj… Spójrz! — to powiedziawszy, wręczyła mi pomiętą fotografię.

Trzęsącymi się rękami wygładziłam papier i skierowałam zdjęcie w stronę światła. Widoczny był na nim mój brat obejmujący szczupłą i elegancką damę o kruczoczarnych włosach, ubraną w suknię z koronek, z asymetrycznymi draperiami. Ich ręce spotykały się splecione na jej brzuchu, podkreślając, że kobieta znajduje się w stanie błogosławionym, chociaż z zewnątrz było to jeszcze zupełnie niewidoczne.

Na czarno-białej fotografii ktoś uwiecznił chwilę, gdy ich oczy — wpatrzone prosto w obiektyw aparatu — iskrzyły się szczęściem. Nie wiedzieli wówczas jeszcze, że będzie ono trwało tak krótko i że niebawem rozłączy ich śmierć. Poczułam, jak gorące łzy spływają mi po policzkach. Pierwszy raz od wielu lat przypomniałam sobie, jak wyglądał Wilhelm. Wszakże jego wspomnienie w mojej pamięci dotąd pozostawało jakby zatarte… Wszystkie jego fotografie z rodzinnych albumów zniknęły — najprawdopodobniej zostały spalone przez mojego ojca w gniewnym uniesieniu. Przycisnęłam zdjęcie mocno do piersi, jakbym chciała go jeszcze raz przytulić.

— Moja matka pochodziła ze zubożałej rodziny mieszczańskiej, która wbrew jej woli wydała ją za dużo starszego wojskowego. Chociaż była ich jedynym dzieckiem, całym jej posagiem była uroda, bo rodzice nie mieli pieniędzy i nie udało im się nawet zapewnić jej wykształcenia. Jej mąż nie traktował jej nigdy dobrze — często wpadał w szał, a wtedy zdarzało się, że podnosił na nią rękę. Planowała od niego uciec wraz z moim ojcem, ale wtedy wydarzyła się ta tragedia… To zdjęcie zostało zrobione tego samego dnia. Przypatrz się uważnie — zwróciła się do mnie — w tle wisi zegar, który wskazuje dokładnie trzecią po południu. W tym dniu planowali uciec pod nieobecność jej męża zamówionym wcześniej powozem, lecz niestety pociąg przyjechał wcześniej i pułkownik szybciej pojawił się w domu. Strzały padły o szóstej…

Ponownie przyjrzałam się dokładnie fotografii, dostrzegając wahadłowy zegar odmierzający czas przeszłości. Wpatrując się dłużej w czarno-biały portret, uwieczniony na kliszy, dojrzałam przypiętą do sukni kobiety broszkę z ametystem w kształcie ważki, która należała kiedyś do mojej matki. Często ubierała ją, wychodząc na oficjalne wizyty. Wiedziałam, że gdy Wilhelm dorósł i wyprowadził się z domu rodzinnego, ofiarowała mu ją, aby stała się podarunkiem dla przyszłej wybranki. Poczułam bolesne ukłucie w sercu i szloch ponownie uwiązł mi w gardle.

— Coś nie tak?! — zapytała Helena z niepokojem w głosie, przyglądając mi się badawczo. — Wiem, że to wszystko stało się tak nagle i że pojawiłam się tutaj bez uprzedzenia. Ale ja nie chcę zostać sama na tym świecie! Nie chcę być nadal niechcianą i pomiataną przez wszystkich sierotą… Nie mam dokąd pójść… — zaczęła rozpaczliwie wyrzucać z siebie słowa.

Jej oczy zaszkliły się, a po policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, dlatego przytuliłam ją pośpiesznie. Wtuliła się we mnie ufnie, jak małe dziecko, chowając głowę w moich ramionach.

— Nigdy nie będziesz sama! Obiecuję ci! — rzekłam, dygocząc z przejęcia. — Zabiorę cię do nas. Jesteś przecież częścią naszej rodziny!

Przyjęła moje słowa z wyraźną wdzięcznością i chyba też ulgą, bo na jej zapłakanej twarzy zagościł nikły uśmiech.

Musiała dochodzić dziewiąta wieczorem, bo usłyszałam bicie mosiężnych dzwonów dochodzące z położonej niedaleko kaplicy.

— Jest już późno. Poza tym na zewnątrz robi się prawdziwie mroźna noc, a ty na dodatek wydajesz się być przeziębiona. Wobec tego zawołam powóz i poproszę, aby zawiózł nas do domu — zarządziłam.

Przytaknęła w milczeniu, po czym pośpiesznie zaczęła zbierać swoje tobołki.

— Pomogę ci — zaoferowałam się, dźwigając wytarty skórzany kufer.

Ale nagle poczułam opór ze strony dziewczyny. Gwałtownie chwyciła swój bagaż, odbierając mi go z rąk.

— Tutaj jest wszystko, co mam — wyjaśniła. — Wolę nieść to sama.

Jej reakcja zaskoczyła mnie, ale postanowiłam to przemilczeć. Fakt, że nie obdarzyła mnie zaufaniem, spowodował niemiłe ukłucie. Wiedząc jednakże, przez co przeszła w swoim krótkim życiu, starałam się rozumieć jej podejrzliwość do ludzi.

Na zewnątrz dym z kominów mieszał się z gęstą mgłą. Ulica była całkowicie opustoszała. Stukot naszych trzewików o bruk rozchodził się echem po okolicy.

— Tędy — rzekłam po wyjściu z budynku, wskazując aleję, na której zwykle miały swój postój dorożki. O tej porze stała tam tylko jedna. Koń parskał zniecierpliwiony, a z jego nozdrzy buchała para. Woźnica, najpewniej żując tytoń, przeglądał się w lusterku zawieszonym przy tulejce na bat. W słabym świetle latarni świecowej — zgrabiałymi od zimna rękami — usiłował za pomocą brzytwy usunąć swój zaniedbany zarost.

— Proszę nas zawieźć na ulicę Scheittinger — zażądałam, gdy obrócił się w naszą stronę, słysząc kroki.

Od razu włożyłam mu do kieszeni zapłatę. Dostrzegłam błysk w jego mętnych oczach — najpewniej ucieszył go niespodziewany zarobek.

— To niedaleko, jeśli skróci się drogę przez park — odezwałam się po chwili, widząc, że dorożkarz przelicza, czy otrzymał wystarczająco dużo monet.

— To mnie pani poprowadzi, bo prawie nigdy tam nie jeżdżę. Klienci głównie chcą do centrum miasta. A o tej porze raczej nie jeżdżę na skróty przez park. Mało to bandziorów? — odparł niezbyt uprzejmie, zionąc przetrawionym, starym alkoholem, i splunął na bok.

Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Nie miałyśmy jednak wyjścia i trzeba było zdać się na tego niezbyt okrzesanego furmana, który najprawdopodobniej nie lubił wylewać za kołnierz.

— Będę jednak nalegać — upierałam się. — Chcę jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Nie sądzę, aby groziło nam jakiekolwiek niebezpieczeństwo — dodałam stanowczym tonem.

W odpowiedzi machnął ręką z rezygnacją na znak, że jest mu wszystko jedno i nie zamierza wdawać się w żadne dyskusje. Pośpiesznie usunął zakrwawioną szmatę, która wisiała na drzwiczkach do powozu.

Książkę Liliowe opium kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Liliowe opium
Julia Gambrot0
Okładka książki - Liliowe opium

Lilia von Schiller kończy medycynę i w świecie zdominowanym przez mężczyzn podejmuje walkę o swoje marzenia. Pragnie zostać chirurgiem jak jej ojciec....

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Paderborn
Remigiusz Mróz
Paderborn
Fałszywa królowa
Mateusz Fogt
Fałszywa królowa
Zagraj ze mną miłość
Robert D. Fijałkowski ;
Zagraj ze mną miłość
Między nami jest Śmierć
Patryk Żelazny
Między nami jest Śmierć
Ktoś tak blisko
Wojciech Wolnicki (W. & W. Gregory)
Ktoś tak blisko
Serce nie siwieje
Hanna Bilińska-Stecyszyn ;
Serce nie siwieje
The Paper Dolls
Natalia Grzegrzółka
The Paper Dolls
Słowa wdzięczności
Anna H. Niemczynow
Słowa wdzięczności
Izabela i sześć zaginionych koron
Krzysztof P. Czyżewski
Izabela i sześć zaginionych koron
Pokaż wszystkie recenzje