Nowa powieść Stacey Halls, autorki bestsellerowej Czarownicy ze wzgórza.
W ustronnym domu na wsi pod Londynem trwają ostatnie przygotowania do przyjęcia grupy młodych kobiet. Dom i jego lokalizacja objęte są całkowitą tajemnicą, jego mieszkanki nie znają się nawzajem, ale jedno je łączy – są kobietami upadłymi. Domek Urania, oferujący schronienie prostytutkom, drobnym złodziejkom i nędzarkom, daje im drugą szansę w życiu – ale w jakim stopniu one same tego pragną?
Tymczasem, kilka mil dalej, w rezydencji na Picadilly, milionerka Angela Burdett-Coutts, filantropka, jedna z fundatorek Domku Urania, odkrywa, że człowiek, który nęka ją i prześladuje od dziesięciu lat, właśnie został zwolniony z więzienia…
Kiedy światy tych kobiet zetkną się w sposób, jakiego żadna z nich nigdy by nie przewidziała, okaże się, że wolność zawsze ma swoją cenę.

Stacey Halls to pisarka niezwykle oryginalna, obdarzona ogromną wyobraźnią i poczuciem miejsca. Każdą z jej nastrojowych, inteligentnych i przystępnie napisanych powieści warto przeczytać, a potem wracać do niej, i to nie jeden raz. – powiedziała o autorce Kate Moss. Cosmopolitan określił ją mianem nowej Hilary Mantel. Do lektury Domostwa – nowej powieści Stacey Halls – zaprasza Wydawnictwo Świat Książki. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Domostwo:
ROZDZIAŁ 1
Biała kakadu
Marta jest w domu zupełnie sama. Przy śniadaniu pani Holdsworth powiedziała, że druga dziewczyna przyjedzie przed kolacją. W połowie listopada ranki są pochmurne; Marta zapala lampę, bo jej wolno. Kiedy niesie ją z pokoju do pokoju, lampa trzepocze i skwierczy, a ona poznaje rozkład domu – czy też domku, jak nazywa go pani Holdsworth, choć niewiele w nim wiejskiej skromności. Pokoje są duże, wysokie i widne. Schody mają gładką, orzechową balustradę. Na zewnątrz jest pomalowana na biało pralnia, a wokół rozciąga się rozległy trawnik i sad. Ogród wygląda martwo i ponuro. W pobliżu nie ma żadnych domów, a z tyłu, za płotem, pasie się spokojnie tuzin krów, które nie zwracają najmniejszej uwagi na szary ceglany dom i jego mieszkańców. W oddali, jak ślady po ospie, upstrzyły płaski teren cegielnie i szkółki roślin. Wczoraj, w drodze tutaj, wczesny zmierzch podziałał jak przepaska na oczy. Marta nie ma pojęcia, gdzie właściwie jest Shepherd’s Bush, wie tylko, że to niedaleko Londynu.
Pani Holdsworth poszła na pocztę, na koniec uliczki. Marta słyszała, jak zamykały się drzwi od frontu, szczęknął przekręcany klucz, a potem na ścieżce rozległy się szybkie kroki. Dla niej to rzecz zwyczajna, przyzwyczaiła się, że ją zamykają w jakimś miejscu. Za to nie nawykła do ciszy, bo w azylu Marii Magdaleny nawet w środku nocy ktoś nagle kaszlnie, ktoś pociągnie nosem albo kichnie, śpiący poprawiają się na łóżkach. Tu, w Uranii, cisza zapada jak wełniana czapa. Rzeczy, które nie powinny wydawać dźwięków, hałasują: krzesła skrzypią, ramy okien drżą, świece strzelają w przeciągu. Marta nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz była tak kompletnie sama, i czuje się nieswojo.
Stoi w sypialni – swojej sypialni, którą będzie dzieliła z dwiema dziewczynami. Rolety są opuszczone, w słabym świetle lampy dość przygnębiająco wyłaniają się z mroku meble: mosiężne łóżka, półka z książkami, apteczka i umywalka. Pod każdym łóżkiem stoi fabrycznie nowy nocnik. Kominek jest pusty, używa się go jedynie wtedy, gdy ktoś choruje, ale Marta nie czuje panującego chłodu. Wkłada do ust koniec kciuka, bo taki ma zwyczaj, i go ssie.
Na razie w domu są tylko we dwie: Marta i pani Holdsworth, przełożona; wczorajszy wieczór w salonie był dość krępujący. Marta spędziła go głównie na przedłużaniu koszuli nocnej, którą dała jej pani Holdsworth, i zrobiła to okropnie nieporządnie. Zawsze była kiepska w szyciu, mimo talentów matki, i wie, że musi się poprawić.
Pani Holdsworth osobiście zabrała Martę od Marii Magdaleny w Blackfriars, jakby była ważną paczką. Na ulicach Londynu zapadał zmierzch, zdawało się, że przygasa ogromna lampa, a Marta wiedziała, że jakaś część jej życia się kończy, a inna zaczyna.
Przeżyła rok w pralni magdalenek; prała, maglowała, prasowała, aż oparzenia na dłoniach zblakły i zamieniły się w gobelin z ledwo widocznych blizn. Człowiek, który ją przekonał do Uranii – tryskający młodzieńczą energią pan Dickens – zobaczył jej ręce i spytał, czy nie chciałaby zostać służącą. Powiedziała, że nie boi się pracy, a potem odkryła, że myśl o tym ją uspokaja. Polubiła ją nawet i zapisała na bladoniebieskim papierze ze złotą ramką.
Salon mieści się od frontu. Marta schodzi na dół z lampą, staje w progu i zagląda do środka. Widzi wspaniałe meble, obicia w śliwkowych i winogronowych barwach; trudno nie dotknąć czegoś w tym wielkim pokoju, kiedy zostaje się tu na chwilę. Pośrodku stoi stół przykryty pąsową ceratą, na ścianach wiszą w ramach teksty kazań. Niełatwo być tu samemu pośród tych wszystkich luksusów, oprawionych w skórę książek, szuflad skrzypiących od sreber, śnieżnobiałych poduszek. Zdaje sobie sprawę, że obsesyjnie wycenia wartość każdej rzeczy, bo wszystko w Domku Urania jest fabrycznie nowe, od tapet po maleńkie woreczki suszonej lawendy w szufladach ze świeżego sosnowego drewna. Każda rzecz na swój własny sposób pachnie bogactwem i obietnicą.
I nagle myśl: a jeżeli ten pierwszy samotny poranek to test? Najporządniejszy człowiek może się skusić i wsunąć lichtarz do rękawa. Marta szybko wychodzi z pokoju, zamyka drzwi i chusteczką wyciera gałkę.
Wczoraj wieczorem, przy kominku, po cichej kolacji złożonej z kotletów i smażonych ziemniaków, spytała panią Holdsworth, czy może napisać do swoich sióstr. Starsza, Mary pracuje jako cukiernik w sklepie w pobliżu Oxford Street; młodsza, Emily, jest pokojówką w Reading, niedaleko miejsca, gdzie dorastały. Nie rozmawiała z nimi ponad rok; u magdalenek była zbyt dumna, by wysłać swój adres Mary, a wstydziła się podać go Emily.
– Oczywiście. – Pani Holdsworth podniosła wzrok znad cerowania. – Powinnam była ci powiedzieć; możesz pisać, do kogo chcesz, tyle że ja czytam całą korespondencję przychodzącą i wychodzącą. Możesz wziąć papeterię z jadalni i poprosić mnie o znaczki.
Marta napisała dwa identyczne liściki, postarała się, by były zwięzłe i specjalnie dość wymijająco potraktowała w nich miejsce swojego przebywania w ostatnim roku. Gdyby zaczęła rozmyślać o tym, jak obie się zaniepokoją, jak będą usiłowały ją znaleźć, pewnie zawahałaby się, czy w ogóle pisać, dlatego szybko oddała listy pani Holdsworth, żeby już nie zmienić zdania.
Idzie teraz do kuchni, najskromniejszego pomieszczenia w całym domu, ale tam czuje się najswobodniej. Odsuwa krzesło od wielkiego wyszorowanego stołu i siada na dłoniach; zagląda do spiżarni. Na półkach panuje porządek, nowiutkie dzbanki i garnki są czyste, jeszcze nieusmarowane śladami palców. Obok jest pomywalnia, zimno w niej jak w lodowni. W hallu pod schodami, tuż przy drzwiach do kuchni, schodzi się do piwnicy, gdzie przechowywane są wino, piwo i węgiel. Klucze do niej nosi pani Holdsworth przy pasku, jak talizman. Chociaż Urania wydaje się zwyczajnym domem, dużo rzeczy jest tu niedostępnych dla ciekawskich palców: bieliźniarka, znaczki, piwnica. Są tu szuflady, które się nie otwierają, są drzwi zawsze zamknięte. Marcie przypomina to dom dla lalek, z udawanym życiem domowym, gdzie, jak się przyjrzeć bliżej, ogień okazuje się kupką wstążeczek, a okna są zaklejone.
Powiedziano jej, że ten dom jest pierwszą czystą kartą w nowej księdze dla dziewcząt, które chcą zacząć życie od nowa, tak jak ona. Nawet teraz Marta nie do końca wierzy w taką dobroczynność. Musi w tym być jakiś haczyk; cena, którą w jakimś momencie trzeba będzie zapłacić.
Rozgląda się po kuchni, patrzy na porcelanę, którą rozpakowywała wczoraj wieczorem, szklane pucharki, rynienkę do pieczenia mięsa, na nowomodną pułapkę na chrząszcze, przyczajoną jak ropucha obok pieca kuchennego, na rząd czystych fartuchów wiszących na kołkach jak znaki zapytania i czuje, że za chwilę ulegnie atmosferze nowych początków, presji, by odnieść sukces. Samotna, w pustej kuchni, czuje się jak duch.
Potrzebuje hałasu, musi w jakiś sposób zaznaczyć, że naprawdę żyje, udowodnić to choćby tylko sobie. Pamięta, że w komórce leży jeszcze nierozpakowany towar ze sklepu, idzie więc i wyciąga z pudła mały miedziany imbryczek do herbaty. Na ścianie za drzwiami rozpiera się ogromny kremowy kredens. Marta stawia imbryk na środku pustej półki i się mu przygląda. Zdejmuje go, wyciera fartuchem ślady, które na gładkiej powierzchni zostawiły jej palce. Później stawia go z powrotem, znów wyciera palce i zaczyna wyjmować dzbanki.
Książkę Domostwo kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
