Jane Boleyn, bratowa królowej, jest w samym środku dworu Tudorów. Tu nic nie jest potężniejsze od tajemnicy, a władza spoczywa na ostrzu królewskiego miecza.
By przetrwać, Jane nosi wiele masek - kochającej żony, oddanej siostry i posłusznego szpiega. Inaczej zginie. Jedyną bronią, jaką posiada, jest informacja.
Mówią, że to podszepty Jane Boleyn przypieczętowały losy dwóch królowych. Nazywali ją kłamczynią i zdrajczynią.
Ale prawda jest o wiele bardziej skomplikowana...

Philippa Gregory po dziesięciu latach wraca do swojego najpopularniejszego cyklu o Tudorach. Bestsellerowa autorka powieści historycznych wydobywa z cienia Jane Boleyn i zadaje pytania, kim naprawdę była i jaki miała wpływ na losy królestwa. Do przeczytania książki Zdrajczyni Jane Boleyn zaprasza HarperCollins Polska. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Zdrajczyni Jane Boleyn:
PAŁAC GREENWICH
Lato 1534
W zwierciadle z kutego srebra wyglądamy jak dwa bezgłowe duchy – czarne kaptury unoszą się nad plamami mroku w miejscach, gdzie powinny się znajdować nasze twarze. Odrzucam kaptur i odsuwam nieprzejrzystą woalkę, odsłaniając maskę złotego sokoła, którą mam na twarzy. Ostry dziób pokrywa złota emalia, pióra nad oczami są z mosiądzu, a na głowie i szyi ze złotogłowiu. Unoszą się i opadają niczym u prawdziwego ptaka, nakrapiane niby pióra sokoła wędrownego, jakby Midas zaklął wolnego ptaka w zastygłe złoto. Odsuwam maskę, odsłaniając jasną skórę, ciemnoblond włosy i tajemniczy uśmiech.
– Pozbądź się jeszcze tego wyrazu twarzy – mówi Anna. Odrzuca swój kaptur i podnosi głowę, żebym mogła odsunąć jej woalkę i uwolnić ją od maski.
– Jakiego wyrazu twarzy?
– Tego pełnego fałszu, dwulicowości. O czym teraz myślisz?
Usta damy dworu zawsze są pełne niewypowiedzianych słów.
– Pomyślałam, że trudno będzie w tym tańczyć – kłamię. – Trudno będzie cokolwiek zobaczyć.
– Nie mamy widzieć, mamy być widziane.
Wstaje i rozkłada ramiona, żebym mogła rozsznurować gorset, rękawy i spódnicę jej sukni. Przez koszulę z cienkiego lnu drapie się po zaokrąglonym brzuchu. Jest w piątym miesiącu drugiej ciąży, która męczy ją bardziej niż pierwsza. Twierdzi, że to zapowiedź syna. Córkę, księżniczkę Elżbietę, łatwiej jej było nosić. Każdego popołudnia przed kolacją odpoczywa w łożu, podczas gdy król kąpie się i przebiera po popołudniowych rozrywkach na świeżym powietrzu.
– Jak się nazywa ta maskarada? – pyta, wspinając się na wielkie pozłacane łoże.
– Sokolnicy. Tańczymy przebrane za ptaki, a potem…
– Niech zgadnę – przerywa mi. – Pojawiają się król i jego przyjaciele przebrani za sokolników, łapią nas i tańczymy z nimi? A potem wszyscy zdejmujemy maski i odkrywam, że tańczę z królem! Jestem zdumiona! Nie miałam pojęcia! Myślałam, że to jakiś przystojny nieznajomy!
Wybucham trylem nieszczerego śmiechu i komentuję:
– Jesteś taka zabawna!
Zdejmuję jej haftowane buty i ściągam cienkie jedwabne pończochy. To zaszczytne zadanie damy dworu królowej, a także obowiązek ukochanej szwagierki. Jedno i drugie stanowi dla mnie powód do dumy.
Przymyka oczy.
– Chyba nawet on nie wierzy, że nie rozpoznam własnego męża?
Naturalnie król nie sądzi, że uwierzymy, iż do reprezentacyjnej komnaty królowej wdarła się grupa nieznanych książąt sabaudzkich lub rosyjskich wielmożów w grubych futrach. To dworska zabawa, w której wszyscy świadomie bierzemy udział. Nagrodą w grze jest to, że król może błyszczeć. Pośród całego tego udawania jedna rzecz jest prawdziwa: drugi syn, drugorzędny i drugoplanowy, został przemieniony w złoto i stał się dziedzicem tronu. Wciąż na nowo odgrywamy ten cud, jak gdyby to, że Artur, prawowity książę, zmarł i następcą tronu, a potem królem został Henryk, było niezmiernie szczęśliwym obrotem losu. Dwadzieścia lat temu ktoś nazwał go „najprzystojniejszym księciem w całym chrześcijańskim świecie” i od tamtej pory musimy się tego trzymać.
Kiedy po raz pierwszy przybyłam na dwór, byłam samotną, poważną dwunastoletnią dziewczynką, a on dwudziestosześcioletnim, olśniewającym młodym mężem pięknej królowej. Zakochałam się w nim, w niej, w przepychu i urodzie młodej królewskiej pary. Potem zakochałam się w całej rodzinie Boleynów: w Annie, w jej ambitnym bracie George’u, uroczej siostrze Marii, w jej rodzicach i szlachetnym rodzie Howardów. Wszyscy byli dworzanami i służyli na najpiękniejszym i najpotężniejszym dworze świata. Ja również tego pragnęłam. Teraz sama należę do Boleynów. Połowę życia spędziłam jako żona George’a i u jego boku, mając niemal trzydzieści lat, doszłam do tytułu lady Rochford. Królowa, którą kochałam i której służyłam, już dawno odeszła, a przystojny król przeżywa swoje najlepsze lata. Widziałam, jak rosła w nim potrzeba pochwał, jak przemieniała się z młodzieńczej radości w próżność dojrzałego mężczyzny, i tak jak wszyscy, nauczyłam się potęgować komplementy stosownie do jego potrzeb.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Zdrajczyni Jane Boleyn. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
