W tej walce o miłość najsilniejszym mięśniem okaże się serce.
On - trener personalny, liczący makro nawet w liściu sałaty. Ona - reporterka, mająca chrapkę na wybuchowy materiał.
Uczucie, które rodzi się między nimi, podkręca metabolizm bardziej niż jakikolwiek spalacz tłuszczu. Życia Kajtka i Hanki wywracają się do góry nogami. Ich relacjato nie szejk proteinowy, a koktajl Mołotowa- prawdziwa wybuchowa mieszanka: problemów natury intymnej, napalonych koleżanek i... fascynacji rekinami. Tego jeszcze nie próbowali!
Zastrzyk Miłości Tomasza Żaka to historia, która wyciśnie łzy - śmiechu i wzruszenia - nawet z osiedlowego mistrza martwego ciągu.
Komedia romantyczna również dla tych, którzy nie znoszą komedii romantycznych. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Labreto. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Zastrzyk Miłości. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Doktor Wzwodecki właśnie zdawał sobie sprawę z tego, że bardzo kocha swoje dzieci, ale na kolejne nie miałby już nerwów. Dyskusja z Kajetanem przypomniała negocjacje z trzylatkiem, który nie chce założyć skarpetek, bo nie.
– Panie Kajtku – powiedział sfrustrowany lekarz – proszę sobie przestać robić jaja, tylko mi je pokazać.
– A nie może mi pan zrobić rentgena czy tam rezonansu? – negocjował Kajetan.
– Nie, muszę zobaczyć obiekt. Bez dyskusji. Gacie w dół, siusiak na stół. Tylko nie dosłownie!
– To jest pogwałcenie moich praw obywatelskich – skonstatował Kajetan i faktycznie niczym niesforny trzylatek zrobił groźną minę.
– Czy jak pan dzwoni po hydraulika – wyjaśniał lekarz na granicy wybuchu – to też mu rur nie pokazuje? Nie daje dotknąć?
– Ale ja się strasznie wstydzę! Wszystko przez to, że się zepsuł. Gdyby działał…
– Nie ma się czego wstydzić! Ile ja to już penisów widziałem, panie kochany. Małe, duże, krzywe – wyliczał – haczykowate jak nos czarownicy. To co? Na trzy? Raz, dwa i… trzy!
Kajtek, czerwony jak burak, zsunął spodnie dresowe razem z bokserkami, żeby tylko Wzwodecki ich nie zobaczył. Były kolorowe i wzorzyste, a na samym środku widniał napis „nieopierzony kogucik”. Trener zamknął oczy, wyobraził sobie, że jest w swoim bezpiecznym miejscu. Kultowe Gold’s Gym w kalifornijskim Venice. Opustoszałe, nikt więc nie zajmuje maszyn. Tylko on i lecąca z głośników Taylor Swift.
Wzwodecki wziął się do pracy.
– No, panie Kajtku, haubica jak się patrzy! – pochwalił pacjenta. – Tylko…
– Tylko nie działa – dokończył za niego Kajetan, wciąż mocno zaciskając powieki.
– Tak, to też. Ale jeśli zostaniemy przy militarnej nomenklaturze, kule jakieś takie skurczone.
Tego było już za wiele! Kajetan otworzył oczy, podciągnął spodnie i zaczął chodzić po gabinecie.
– To źle? – rzucił spanikowany. – Czy ja mam raka?
– Jak rak to pan jesteś czerwony. No, ale dobrze nie jest.
Kajetanowi zrobiło się słabo. Zaczął słaniać się na nogach, a oczy uciekały gdzieś do innego wymiaru, gdzie jego sprzęt dalej działał, a nutella nie była tucząca. Wzwodecki złapał Kajtka pod rękę. Lekarzowi coś strzeliło mu w krzyżu i lekarz z trudem przetransportował pacjenta na kozetkę.
– Nogi do góry! – komenderował.
– Nie dam rady – odparł resztkami sił trener. – Odpływam gdzieś daleko…
– Dobra, ja przytrzymam – wysapał Wzwodecki. – Ciężkie te kopyta. Pan sobie teraz pooddycha. Wdech, wydech.
Kajtek zastosował się do polecenia doktora. Wciąż był w bezpiecznym miejscu. Tyle że już nie sam. Bóg wśród śmiertelników, idol i wzór do naśladowania, dołączył do treningu. Były gubernator Kalifornii, król kina akcji lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, poklepał Kajtka po ramieniu, podniósł kciuk i powiedział magiczne: „I’ll be back”.
– Już lepiej? – zapytał lekarz, rękawem ocierając pot z czoła. – Łydy masz pan ciężkie jak życie.
– Chyba tak. Ostatni raz tak się czułem, kiedy biłem osobisty rekord w wyciskaniu nogami.
– Ile się udało szarpnąć?
– Pięćset kilo. Na dwa powtórzenia – dodał z nieukrywaną dumą.
– Ile?! Pół tony?!
– Pięćset dwadzieścia mam już w zasięgu. Chyba że umrę na raka w najbliższym czasie. – Kajetan znowu posmutniał.
– Nie umrze pan! – krzyknął Wzwodecki. – To znaczy… kiedyś tam na pewno. Sugerowałbym wtedy najbliższym kremację, bo chyba nie robią takich wielkich trumien.
– To co mi jest, panie doktorze? – zapytał płaczliwym głosem.
– Na razie mogę jedynie podejrzewać. Opcji jest kilka. Może to być hipogonadyzm.
– Brzmi jak potwór z filmu science fiction. Taki brzydki, z wielkimi zębiskami i szponami, ociekający zielonym śluzem.
– A to tylko niedoczynność jąder – wyjaśnił Wzwodecki. – Tylko i aż w gruncie rzeczy.
– Od tego się umiera?
– A gdzie tam! Przynajmniej nie tak od razu.
Ale bardzo szybko pożałował tych słów. Kajetan z prędkością broni maszynowej zaczął wypluwać słowa pełne paniki. Nie chciał mieć operacji, więcej: nie mógł jej mieć. Co wtedy z treningami? Co z podopiecznymi? Najgorsza jednak była myśl, że mógłby umrzeć przed mamą.
– Męża musiała pochować – wyjaśnił lekarzowi – a teraz mnie? Skąd ona trumnę weźmie? Sam pan mówił, że takich nie robią!
– Spokojnie, bo znowu się panu pogorszy. Chodzi mi o to, że to nie jest przyczyną śmierci. A przynajmniej nie bezpośrednią – dodał po chwili urolog.
Kajtek szybko zamrugał, patrząc na lekarza jak na równanie z fizyki kwantowej. O niej nie miał zielonego pojęcia
– Nieleczona niedoczynność – kontynuował Wzwodecki – sprawi, że pańskie libido będzie żadne. Nul, zero. Ma pan jakiś ideał kobiety?
– Gal Gadot – powiedział bez chwili namysłu – Ana de Armas. No i Charlize Theron. Ale nad dokładną kolejnością musiałbym podumać.
– Proszę sobie wyobrazić, że któraś z tych niezwykle pięknych i urokliwych dam wchodzi do pańskiej sypialni – powiedział lekarz głosem, który tylko on uważał za seksowny.
– Aha, widzę to…
– Wchodzi, ponętnym wzrokiem patrzy na pana, delikatnie przygryza dolną wargę.
– Aha, i co dalej? – ekscytował się rozmarzony Kajetan.
– Zaczyna się rozbierać. Zsuwa sukienkę, rozpina stanik, idzie powoli w pana stronę.
– Idzie! Widzę, jak idzie. – Zamknął oczy, żeby widzieć jeszcze lepiej.
– Mówi: „Kajtek, cała płonę”. – Wzwodecki udawał kobietę. – „Weź mnie, weź mnie tu i teraz!”
– I co, i co?
– I jajco. – Lekarz zatrzymał rozpędzoną wyobraźnię Kajtka. – Wstajesz pan i idziesz pooglądać Na Wspólnej. Popęd seksualny będzie jak ten kraj: z mchu i paproci, klejony na ślinę. Ale to nie wszystko. Mięśnie zaczną panu zanikać.
Z dwojga złego Kajetan już chyba wolał umrzeć. Bo życie bez mięśni było jak trening bez rozgrzewki – nie miało sensu. Nie po to poświęcił się siłowni, żeby to wszystko poszło teraz jak krew w piach.
– Nie! – krzyknął, powstrzymując się, żeby znowu w coś nie walnąć. – Tak nie może być, są jakieś granice! Żartuje pan, co nie? – zapytał z nutką nadziei w głosie. – Ta pani w recepcji mówiła, że z pana kawalarz!
– Teraz jestem poważny. Śmiertelnie – dodał, poprawiając okulary na nosie. – Spadek libido, utrata masy mięśniowej, chroniczne zmęczenie – wyliczał – to wszystko może doprowadzić do depresji.
Kajetan na moment zaniemówił. Lekarz odkopał ukryte pod hałdą wiedzy o treningu i zdrowym żywieniu bolesne wspomnienia.
– Mój… – zaczął w końcu – mój ojciec miał depresję i…
– Wyrazy współczucia. – Jowialny doktor posmutniał. – Powiem panu coś w tajemnicy. Sam się zmagam z tym cholerstwem od czasów liceum. Nikomu nie życzę, nawet najgorszemu wrogowi. Nawet chciałem pójść na psychologię, jednak szkoda było zmarnować taki potencjał nazwiska, prawda? Ale! To są wszystko na razie spekulacje, najgorsze, co się może stać. Zrobimy więc tak…
– Kiedy mam się zameldować w szpitalu? – przerwał Kajetan, niszcząc tamę blokującą potok słów. – Klienci mnie zamordują, nie mogę ich zostawić samych sobie. Oni wszyscy są jak moje dzieci, błądzące we mgle. Nie mogą zostać bez przewodnika, bo zginą!
Doktor Wzwodecki ściągnął okulary i przetarł oczy, mamrocząc coś pod nosem. Sam musiał się przez chwilę zastosować do własnej rady – wdech, wydech – i dopiero wtedy podjął temat.
– Skoro o dzieciach już mowa: chciałby pan mieć własne?
– No jasne! Najlepiej całą gromadkę. Kocham dzieci. Syn będzie miał na imię Arnold. Drugi, jeśli się trafi, Krzysztof, na cześć Chrisa Bumsteada. Córka za to…
– A może pan nie mieć – uciął Wzwodecki. – Bezpłodność to kolejny możliwy skutek hipogonadyzmu.
Po policzku trenera spłynęły łzy, a Wzwodecki przybrał profesjonalny ton i wyliczył, jakie badania Kajtek będzie musiał wykonać, żeby móc kontynuować ewentualne leczenie.
– Pan się nie martwi, panie Kajtku. – Na koniec spróbował ponownie uspokoić pacjenta. – Zrobimy wszystko, żeby były te dzieci, choć nie wiem, czy polecam. Arnold, Krzysiek i…
– I Rachela – ujawnił imię hipotetycznej córki Kajetan.
– I Rachela. No, zmykaj pan załatwiać badania. Z wynikami do mnie z powrotem, w trymiga! Odbudujemy to pana… – pomyślał chwilę nad odpowiednią przenośnią – World Trade Center.
Kajtek uścisnął dłoń Wzwodeckiego, potrząsając przy tym w zasadzie całym doktorem. Chciał już wychodzić, kiedy urolog zadał jeszcze jedno pytanie.
***
Czwartkowe lunche Hanny Wajsman i Jolki Struś były wieloletnią już tradycją. Kobiety znały się od pierwszej klasy gimnazjum, choć początkowo nie pałały do siebie sympatią. Połączyło je jednak najsilniejsze ze spoiw – nienawiść, gdy Hubert, klasowy Brad Pitt, na tańce nie zaprosił ani jednej, ani drugiej. Poszedł z Kaśką.
Dziś padło na kawiarnię Francuski Piesek, a już po dwóch kęsach pistacjowego rollsa widziały, że będą tu wracać.
– On bierze sterydy?! – krzyknęła przyjaciółka Hanki, ściągając na nie wzrok innych klientów.
– Ciszej, Jolka!
– Przepraszam, ostatnią lekcję miałam z tymi zwierzętami z ósmej D – wyjaśniła Jolka już dużo bardziej stonowanym głosem. – Tam się nie da nie krzyczeć. Wiesz, co dzisiaj zrobił herszt tych bandytów?
– Nie wiem. Chcę wiedzieć? – Hanka wzięła łyk letniej już kawy.
– Pytam się ich, gamoni patentowych, czy mają pytania do przerabianego materiału. Zazwyczaj nie mają, marzą tylko, żeby iść na przerwę i jarać elektryki w kiblu. A ten pieprzony – powiedziała z emfazą – synuś dyrektora wstaje i pyta się mnie: „Machen Sie Analsex?”1.
– Żartujesz! – oburzyła się Hanka.
– Powaga! Tupet tego dzieciaka jest poza skalą.
– I co zrobiłaś?
– Powiedziałam mu, że owszem, po godzinach pracy, w gabinecie tatusia. – Zachichotała, wciąż zadowolona z niezwykle błyskotliwej riposty.
– Jolka! – rzuciła rozbawiona Hanka. – Po co ty wciąż pracujesz w szkole, skoro tak cię to denerwuje?
– A po co ty pracujesz w szmatławcu, skoro uważasz, że jesteś ponad to? – odbiła piłeczkę.
– Touché2. Wypijmy zatem za złe decyzje! Boże, jaka pyszna ta kawa! Jeśli za coś kocham jesień, to tylko za pumpkin spice latte.
Zjadły pistacjowe rollsy, delektując się wypiekiem, a gdy koło ich stolika przechodził wytatuowany kelner, Jolka udała, że klepie go w pośladek. Hanka tylko przewróciła oczami, wiedząc, jak bardzo kochliwa i przede wszystkim napalona potrafi być przyjaciółka. Potem opowiedziała o szczegółach swojego nowego dziennikarskiego zadania. Jolka miała do sterydowej afery podobny stosunek co do dziury ozonowej: jakoś nie mogła w nią uwierzyć.
– Spotkasz się z nim? – zapytała.
– Wolałabym nie.
– Serduszko wciąż się nie skleiło? – nie odpuszczała Jolka. – Przypomnij mi: czemu wy ze sobą zerwaliście?
Hanka zaczęła bić jej brawo, ludzie znów na nie patrzyli, a przystojny, wytatuowany kelner się zastanawiał, czy te wariatki zostawią jakikolwiek napiwek.
– Nie wiem, skąd taka reakcja – skłamała Jolka.
– Wiesz, wiesz. – Hanka pogroziła jej palcem. – Nigdy ci nie powiedziałam. I nie powiem.
– Kuźwa, Hanka – uniosła się nauczycielka – wiemy o sobie wszystko. Już nie jestem twoją przyjaciółką?
– Nie weźmiesz mnie na litość. Koniec tematu. Koniec! – podkreśliła.
Jolka się żachnęła, odpłynęła z niej cała wesołość. Wyglądała teraz jak porcelanowa lalka z grymasem niezadowolenia zastygłym na twarzy.
– W porządku. Kein Problem3– powiedziała smutno. – Też ci przestanę mówić różne rzeczy.
– Nie przestaniesz.
– Przestanę.
– Jolka – Hanka popukała się w czoło – ty jak się nie wygadasz, to implodujesz.
– To wygadam się innej przyjaciółce. – Jolka pokazała jej język.
– Nie masz innych.
– To znajdę.
– Nie znajdziesz. A na pewno – podkreśliła wesoło – nie taką ekstra jak ja.
– Ha! To prawda. W jaki sposób więc dojdziesz do prawdy, dziennikarko godna co najmniej Pulitzera?
Hanka powiedziała jej, że naczelny się dowiedział ze swoich ściśle tajnych źródeł, kim jest trener Cezarego Lewandowskiego. Jolkę prawdziwie interesowało tylko to, czy jest przystojny. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz zachowywała się jak suka w rui. Gdy znalazły profil Kajtka na Instagramie, Jolka prawie się zakochała.
– To jest, moja droga – zachwycała się – prawdziwy chłop, jakiego mi trzeba. Jakiego nam trzeba! Boże, te ramiona… No nie mogę!
– Przecież on wygląda strasznie – powiedziała bez przekonania Hanka, dojadając wypiek. – Twardy pewnie jak skała. Jak się do takiego przytulić?
– Uwierz mi – germanistka skinęła na kelnera, już w jej oczach mniej przystojnego, prosząc o rachunek – że gdybym takiego miała, to przytulanie byłoby ostatnią rzeczą, jaką byśmy robili.
– Jolka… – powiedziała smutno Hanka, chowając twarz w dłoniach.
– Na kamieniu bym mu dała.
– Jolka…
– Nawet na tej macie do akupresury.
– Jolka!
Po krótkiej naradzie postanowiły zadzwonić pod numer telefonu z profilu Siejkowskiego. Hanna wystukała dziewięć cyfr i czekała, aż po drugiej stronie odezwie się ktoś zadufany w sobie. Takie miała zdanie o mięśniakach, szczególnie tak wielkich. Pochłonięci przez kult ciała narcyzi, więcej czasu spędzający na przeglądaniu się w lustrze niż na, dajmy na to, czytaniu książek. Głos trenera miał jednak w sobie dużo ciepła, ale też dojmującego smutku.
– Halo?
– Czy dodzwoniłam się do Kajetana Siejkowskiego? – spytała Hanka.
– Do Kajtka, tak. Kto mówi?
– Czeeeść! – zaśpiewała prosto do telefonu przyjaciółki Jolka.
– Czy to są jakieś żarty? – zapytał podejrzliwie trener.
– Nie, nie, przepraszam za koleżankę, jest odrobinę… niezrównoważona. Hania Wajsman, dzień dobry. Dzwonię, bo chciałabym się z panem umówić.
– Tak jest! – ucieszyła się germanistka, nadinterpretowując ostatnie zdanie.
– Jolka, zamknij się już – syknęła Hanka, a rozmówcy na wszelki wypadek doprecyzowała: – Umówić na trening personalny.
– O, a jak mnie znalazłaś? – W głośniku było słychać nie tylko głos trenera, ale i pociąganie nosem.
– Znajomy mi polecił, słyszałam o tobie same dobre rzeczy – skłamała bez mrugnięcia okiem.
– Bardzo mi miło, ekstra. Kto taki?
– Cezary Lewandowski.
– O, pan prezydent. – Głos w słuchawce się rozpogodził. – Idealny klient. Sumienny i pełen pokory.
– To tak jak ja. Zależałoby mi na jak najszybszym terminie – dodała, wiedząc, że Roman nie będzie czekał na tekst w nieskończoność.
– Jak tylko dotrę do domu, to zerknę w kalendarz i zobaczę, gdzie panią wcisnąć.
– Albo pani – rzuciła przysłuchująca się rozmowie Jolka.
– Będę wdzięczna. – Wypowiadając te słowa, Hanka pokazała przyjaciółce środkowy palec, a w odpowiedzi zobaczyła dwa.
– Przy okazji proszę pozdrowić Cezarego.
– O – zdziwiła się dziennikarka – nie trenujecie już razem?
– Nie ma już tyle czasu co kiedyś. Poza tym – dodał z dumą Kajetan, pociągając nosem – ja nie żeruję na klientach. Daję im wędkę, nie rybę. Jesteśmy w kontakcie.
– Paa.
Rozłączyła się, wściekła na Jolkę i zaintrygowana Kajtkiem. Brzmiał zupełnie inaczej, niż się spodziewała. Jego sympatyczny głos ani trochę nie pasował do fizjonomii, którą prezentował na instagramowych fotkach. Dodając jego numer do kontaktów, zerknęła na godzinę, po czym jak oparzona wybiegła z kawiarni, krzycząc coś o Pawełku.
***
Przedszkole, do którego uczęszczał Pawełek, było praktycznie opustoszałe. Po korytarzu snuła się znudzona sprzątaczka, a w stronę Hanki, wolno i rytmicznie, szła pani Sabinka. Sądząc po chodzie i wyrazie twarzy, miała aspiracje do bycia modelką. Zza nauczycielki wyłonił się smutny Pawełek.
– Pani Wajsman… – wycedziła pani Sabinka, krzyżując ręce na piersiach.
– Bardzo panią przepraszam – tłumaczyła się Hanka – ale pochłonęła mnie praca i…
– Paweł już bardzo się martwił, że pani nie przyjedzie – powiedziała nauczycielka, głaszcząc chłopca po głowie.
– Synku, chrabąszczu mój, przecież mama zawsze wraca – zapewniała chłopca, jednak Pawełek wciąż wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.
– Pawełku, pójdziesz się jeszcze minutkę pobawić? – poprosiła go nauczycielka, poprawiając kolorową apaszkę. – Muszę zamienić słówko z mamą.
– Przyrzekam, że to ostatni raz – obiecała bez przekonania Hanka, kiedy chłopiec wrócił do sali.
– Pani Wajsman, nie o to chodzi. Spóźnialskich mamy tutaj wielu. I niech pani mi wierzy, są gorsi. Czy w domu wszystko w porządku?
– Skąd takie pytanie?
– Mam wrażenie – powiedziała nauczycielka, rozglądając się, czy czasem chłopiec nie podsłuchuje – że z Pawłem dzieje się coś niedobrego.
– I sugeruje pani, że w domu coś nie tak? – zapytała, podnosząc tarczę.
– Nie wiem. Jedynie pytam.
– To w zasadzie bardzo ciekawe, bo ja też mam wrażenie, że Paweł inaczej się zachowuje. Czy w przedszkolu wszystko w porządku? – dodała z przekąsem Hanka, przechodząc do ataku.
– U nas nie dzieje mu się krzywda. Żadnemu dziecku – podkreśliła, znowu grzebiąc przy apaszce – nie dzieje się tu krzywda. Proszę z nim porozmawiać. To bardzo inteligentny chłopiec. Wrażliwy. Tylko że całe dnia spędza sam i rysuje. Proszę. – Podała Hance złożoną na cztery części kartkę. – To dzisiejsze dzieło.
Na rysunku Hanka, jak zawsze, miała zielone włosy. U jej stóp leżał dziwny stwór – Reksin z ulubionej kreskówki Pawełka. A on sam krył się za mamą przed… czymś. Czarną plamą z wielkimi, ociekającymi krwią zębiskami prawie do samej ziemi. Teraz to jej chciało się płakać.
– Mamo! – Krzyk Pawełka wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak, synku? – zapytała, szybko chowając kartkę do torebki.
– Możemy jechać? Już nie jestem smutny.
– Przepraszam – zwróciła się do zatroskanej nauczycielki – dokończymy tę rozmowę następnym razem.
– Koniecznie – rzuciła pani Sabina, zdobywając się na nieśmiały uśmiech. – Do jutra, Pawełku!
Wszystko się ułoży – myślała Hanka, wychodząc z przedszkolnego budynku – prędzej czy później. W taki czy inny sposób. Może Jolka ma rację i trzeba mi chłopa? Kogoś…
***
…przede wszystkim opiekuńczego – stwierdził Kajtek, przygotowując sobie białkowego shake’a. Troszczenie się o kogoś to właśnie miłość. Arnoldzie, boże kulturystyki, niech ten posiłek pójdzie w bicepsy, daj mi siłę na kolejny dzień. Może jutro stanie…
***
…się coś dobrego. Rozgryzę ten temat – doszła do wniosku Hanka – i przynajmniej będę miała jeden problem z głowy. Nawet cieszę się na te treningi, tylko z kim zostawić Pawełka? Jutro. Będę się martwić o to jutro, a teraz…
– Mamo!
– Słucham, chrabąszczu?
– Jestem głodny. Mogę paluszki rybne? Jak Reksin!
– A co jadłeś wczoraj? – zapytała retorycznie.
– Paluszki rybne.
– A przedwczoraj?
– Paluszki rybne.
– Więc nie możesz. Zjesz coś innego – powiedziała, odrobinę przerażona wyborami żywieniowymi syna.
– To idę zrobić kupę na podłogę. Jak Zjawa.
Hanka zerwała się z kanapy i popędziła do kuchni. Co jak co, ale jej syn rzadko kiedy rzucał słowa na wiatr.
Książkę Zastrzyk miłości kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,