Jestem niezniszczalnym drzewem twojego serca.
Przed Warcisławą walka o odrodzenie jej rodu i odbudowanie chramu bogini, spalonego przez najeźdźców. Po znalezieniu sprzymierzeńców w grodzie kniazia Dargorada wyrusza wraz z nimi na niebezpieczną wyprawę, by wypełnić swoje przeznaczenie. Czy jej zamiary się powiodą? Jakie przeszkody spotka młoda księżna na swojej drodze?

Do przeczytania książki Magdaleny Wolff Lot jastrzębia zaprasza Oficynka. To kolejna odsłona cyklu Moc korzeni. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Lot jastrzębia. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział drugi
Zwiadowcy donieśli, że trakty są wystarczająco przejezdne dla wojska, ale Warcisława doszła do wniosku, że jej pojęcie o przejezdności dróg najwyraźniej ukształtowało się w odmiennych warunkach. Kopyta Śnieżynki regularnie wydawały mlaszczące odgłosy, a siwa klacz wyglądała, jakby włożyła bure buty z wysokimi cholewami. Oceany błocka nie miały końca.
– Dobrze się czujesz? – zapytał jadący obok Snowid.
Księżniczka posłała mu ponure spojrzenie.
Od ładnych kilku dni przedzierali się przez wilgotne łąki, parowy i lasy. Tam gdzie kilkoro ludzi przeszłoby suchą stopą, armia brnęła przez połacie błota. Nie to jednak było najgorsze.
Warcisława już nieraz zaglądała Kostusze w oczy, ale nigdy jeszcze nie musiała tak długo żyć w oczekiwaniu na zagrożenie, na pierwsze starcie z wrogiem. Do tego – choć przyznawała to tylko przed najbliższymi – nie odkryła jeszcze zbyt wielu właściwości szaty z piór. I bardzo nie chciała, żeby się to rozniosło wśród wojska.
Co wieczór, w zaciszu swojego namiotu, próbowała nakłonić płaszcz do współpracy, ale póki co udawało jej się tylko skrzesać iskry, a to umiała przecież od samego początku.
Jedynym jasnym punktem tej wyprawy było spotkanie z członkami drużyn jej ojca i brata, którzy ocaleli z rzezi w Jastrzębim Gnieździe. Nie było ich wielu. Przewodził im dobrze Warcisławie znany Boleczaj z Doliwów: silny, wesoły i sławny wojak. Mogła liczyć na jego zbrojne ramię, lecz nie na strategiczny geniusz. Doradcy księcia Władysława zginęli w stolicy.
Jakaś zimna część jej duszy czuła ulgę, że nie ma z nią starych drużynników ojca. Bardzo możliwe, że – uważając ją nie tylko za upośledzoną ze względu na płeć, lecz także pamiętając ją jako dziecko biegające na tłustych nóżkach po Jastrzębim Gnieździe chcieliby nią rządzić. Boleczaj zaś otwarcie okazywał jej respekt i uznawał za swoją księżnę. Wraz z pozostałymi towarzyszami złożył jej uroczystą przysięgę.
Potem zaś jechali i jechali przez bagna.
Nim wyruszyli w drogę, rozstała się z Szarym. Wiedziała, że tak musi być, ale ilekroć gdzieś w oddali mignęła jej znajoma, podgolona po bokach fryzura z końskim ogonem, ledwo zasklepiona rana na nowo się otwierała.
Tęskniła za nim rozpaczliwie. Za jego ciemnymi, błyszczącymi humorem oczami, ciepłymi ramionami, za czułością, jakiej dotąd nie znała…
Potrząsnęła głową. Zabroniła sobie o tym myśleć. I tak nie miała teraz w życiu miejsca na miłość. Trzeba się skupić na walce o skradziony tron.
Przełknęła ślinę.
– Wszystko w porządku – odparła. Widząc niedowierzanie w spojrzeniu kuzyna, sprostowała: – W każdym razie nie dolega mi nic, z czym nie mogłabym sobie poradzić. Chciałabym wreszcie skłonić tę szatę do współpracy…
Nie poprosiła Szarego o pomoc, choć dotychczas zawsze zwracała się do niego w sprawach związanych z magią. Teraz nie potrafiła się na to zdobyć. Zresztą i tak nie mogłaby się skupić na zawiłościach sztuki czarodziejskiej. Nawet narady, które odbywały się z jego udziałem, były dla niej ciężką próbą. Sama jego obecność bolała.
Poradziła się za to Mirki. Przybycie Ładzicówny napełniło ją większą otuchą i radością, niżby mogła się spodziewać. Warcisława wyściskała na powitanie wszystkich: wujeczną siostrę, Lestka, Wszemiłę Trzaskównę, a nawet nieznajomą wojowniczkę, która im towarzyszyła. Większość z nich była nieco zaskoczona tym wybuchem uczuć.
Kapłanka z zaciekawieniem obejrzała płaszcz, ale przyznała, że szata jest dla niej tajemnicą.
– Intuicja mi podpowiada, że ona jest bardzo mocno związana z tobą – dodała Ładzicówna. – Być może jej możliwości zależą od tego, jak się czujesz, a… – Urwała i powiodła dłonią w powietrzu nad głową i ramieniem księżniczki.
Warcisława zacisnęła zęby. Wiedziała, że Mirka potrafi czytać emocje. Pomimo że chciała się od nich odciąć i skupić na najważniejszym zadaniu, najprawdopodobniej to właśnie uczucia hamowały jej postępy w pracy nad szatą.
Bała się. Bała się jak piorun, że idzie na śmierć, że prowadzi innych ludzi na śmierć, bo jest małą, głupią, nieudolną dziewczynką, która…
– Wygląda na to, że niebawem dotrzemy do Strzegoni i połączymy się z siłami Wrońców? – Usłyszała głęboki głos.
Snowid pochylił głowę i wstrzymał konia, aby zrobić miejsce. Warcisława czym prędzej przybrała pewną siebie minę. Kniaź Dargorad jechał teraz obok niej. Świetnie prezentował się w stroju podróżnym – jak zresztą i we wszystkim innym. Jednak teraz, w otoczeniu wojska, wydawał się prawdziwie w swoim żywiole. Jego postawa była niedbała, ale jednocześnie wyrażała gotowość i chęć do walki.
Powinnam mieć takiego męża, przemknęło jej przez głowę, lecz prędko przegnała tę myśl.
Szary też uważał, że Dargorad to dla niej idealny partner. Energiczny i zaprawiony w bojach książę będzie potrzebny podnoszącemu się z ruiny księstwu.
Nie chciała w tej kwestii zgadzać się z Szarym.
– Tak, Ostrowoj Wroniec spotka się z nami nieopodal swojej twierdzy – odparła nieco chłodniej, niż zamierzała.
– Mój ojciec zawsze powtarzał, że sprzymierzenie się z Wrońcami było wyśmienitym posunięciem ze strony twojego ojca.
Księżniczka tylko skinęła głową. Wolała nie roztrząsać politycznych zabiegów Władysława Jastrzębca, jako że jednym z nich była próba zdetronizowania Dargorada.
Zerknęła na kniazia spod rzęs i zauważyła, że się uśmiecha. Przypominał jej węża wygrzewającego się w słońcu. Wiedział, o czym pomyślała. Może nawet celowo skierował rozmowę na te tory.
Nie okażę zmieszania, powiedziała sobie. Nie będę widowiskiem dla jego uciechy.
– Założę się, że niektóre działania mojego rodziciela nie spodobałyby się waszemu, Wasza Wysokość – odparła, hardo wysuwając podbródek.
Darograd się roześmiał, po swojemu odrzucając do tyłu głowę.
– Jesteś prawdziwie córką swego rodu, Warcisławo. Nie wyparłby się ciebie ani ojciec, ani dziad.
Księżniczka udała napad kaszlu, aby ukryć wrażenie, jakie te słowa na niej wywarły. Do tej pory powtarzała sobie, że musi wystarczyć, bo nie pozostał nikt prócz niej, by odzyskać księstwo. Nie odważyła się stwierdzić, że jest potomkinią godną najwybitniejszych Jastrzębców, przynajmniej nie przed samą sobą. Uwaga kniazia niespodziewanie sprawiła jej ogromną przyjemność. Nawet jeżeli powiedział to tylko dlatego, żeby jej tę przyjemność sprawić.
Tak, nie jestem już Kukułką podrzuconą do cudzego gniazda, pomyślała. Jestem młodym Jastrzębiem.
– Lubię mężczyzn z poczuciem humoru – rzekła. To spodobało się kniaziowi.
– Być może łatwiej mi puścić w niepamięć ten incydent z Jaromirem Trzaską dlatego właśnie, że jesteś kobietą – powiedział głosem jeszcze głębszym niż zwykle. – Dla twojego brata byłbym bardziej srogi. Kwestia męskiej ambicji, rozumiesz.
– Ach, więc bycie kobietą ma też dobre strony? – Kącik jej ust uniósł się w półuśmiechu. – Dobrze wiedzieć. – Jakoś udało jej się nie zarumienić. Robiła się coraz lepsza w tych słownych pojedynkach.
– Nadobna kniahini, zapewniam cię, że ma to niejedną dobrą stronę. Mam nadzieję, że będzie mi dane cię o tym przekonać.
Jak daleko powinnam się posuwać w tych gierkach? – zastanawiała się Warcisława.
Dargorad nie zamierzał ustępować pola. Tym razem nie udało jej się uniknąć zaróżowionych policzków, więc spojrzała przed siebie, na trakt.
– Wasza Wysokość, jesteś nader śmiały. Chyba powinnam się obrazić.
– Jeśli taka twoja wola. Bylebym mógł potem uzyskać przebaczenie.
Zaśmiała się pod nosem. Wciągnęła w płuca wonne, leśne powietrze. Czuła się lepiej. Flirtowanie z kniaziem przegnało ponure myśli, wzmocniło jej mocno nadwątlone morale.
– Możliwe, że nie będę umiała się na ciebie długo gniewać powiedziała, wywołując u niego kolejny wybuch gardłowego śmiechu. – A teraz precz mi z oczu, jestem obrażona.
Ukłonił się i z gracją zawrócił konia. Kiedy zniknął, Snowid wrócił na dawne miejsce.
– No co? – mruknęła. – Widzę, że chcesz coś powiedzieć.
– Zapewne to wiesz, ale igrasz z ogniem. Wzruszyła ramionami.
– Lepsze to niż wypłakiwanie sobie oczu.
– No, tak… Zapewne lepsze.
– Poza tym to nieładnie podsłuchiwać.
– Może i nieładnie, ale jakże pouczająco. Zresztą wcale nie musiałem podsłuchiwać. Wystarczyło popatrzeć na mowę ciała.
– Och, na całe szczęście nie jestem już panną, więc nie muszę się wstydzić swojej mowy ciała – prychnęła. – A Dargorad to zdobywca. Podoba mu się, jak się z nim droczę.
– Nie miałem na myśli, że powinnaś się czegoś wstydzić odparł Snowid obronnym tonem. – Jeżeli uda ci się naprawdę go oczarować, będzie to z dużym pożytkiem dla nas. To jednak może nie być takie łatwe, choć, przyznaję, póki co idzie ci nadzwyczaj dobrze.
Warcisława w zamyśleniu postukała palcem w górną wargę.
– Lubię go – wyznała. – Chociaż obawiam się go jako władcy sąsiedniego księstwa i chociaż denerwuje mnie, że jest dużo bardziej doświadczony w kniaziowaniu niż ja, to… po prostu go lubię.
– Urodziwych ludzi dużo łatwiej obdarzyć sympatią – zauważył Snowid z przekąsem.
– No właśnie. Tylko dlatego polubiłam ciebie. – Pokazała mu język.
Snowid zaśmiał się cicho, ale szczerze.
* * *
– Rozumiem, czemu ty się z nami wybrałaś: bo jesteś kapłanką i wieszczką – powiedział Lestek w czasie postoju. – Ale po jakiego czorta jedzie z nami Wszemiła Trzaskówna?
Mirka bezradnie rozłożyła ręce.
– Powiedziała, że chce się opiekować rannymi i wspierać brata – odparła. – Ale tak po prawdzie, to chyba po prostu nie chciała się rozstawać z Maruną. Ufa tylko jej. I wcale się nie dziwię.
Wroniec zerknął dyskretnie w stronę dwóch kobiet, o których mówili. Siedziały obok siebie na zwalonym pniu drzewa i w milczeniu posilały się chlebem i serem.
– Nierozłączne jak para zakochanych – rzucił.
A co byś powiedział o nas? – zapytała w duchu Mirka. Podchodzisz do mnie przy każdym postoju, a zakochanymi byś nas nie nazwał. Nie wypowiedziała jednak tych myśli na głos. Sama nie wiedziała, czym właściwie dla siebie byli.
Jeśli chodzi o Wszemiłę, dla Mirki najbardziej frapującą jej cechą była zdolność skupienia się wyłącznie na jednej rzeczy. Reszta mogła utopić się w bagnie. Nie chciała zostać na dworze w Turoniach, gdy jej przyjaciółka ruszała na wojnę, więc nie została. Kłamstwa o towarzyszeniu bratu wypowiadała z niedbałą wręcz obojętnością. Zupełnie nie obchodziło jej, co pomyślą o niej ludzie. A kiedyś była taką… typową dziewczyną. Opinia innych była dla niej wszystkim, dbała o maniery i pozory. Teraz to wszystko przestało mieć dla niej znaczenie. Co więcej, nie okazała szczególnych emocji, gdy na powrót połączyła się z braćmi, którzy zjawili się przed Warcisławą zaraz po Boleczaju Doliwie. Kapłance przyszło do głowy, że mogła żywić do nich urazę, bo nie próbowali jej ratować w Jastrzębim Gnieździe.
– Narodził się we mnie czarny, jadowity wąż – wyszeptała Trzaskówna w jednym z rzadkich momentów, kiedy odzywała się do Mirki sama z siebie.
Jechały razem na wozie, podczas gdy Warcisława, Lestek i Maruna dosiadali koni i każde z nich znajdowało się w innej części pochodu.
– Wąż…?
Wszemiła skinęła głową.
– Kiedy uciekałyśmy z tamtego miejsca… – Nigdy nie określała Jastrzębiego Gniazda inaczej niż „tamto miejsce”. – Napadli nas dwaj włóczędzy. Maruna zabiła jednego i ogłuszyła drugiego. Zapytała mnie, co ma z nim zrobić. Gdyby pozostał przy życiu, mógłby o nas rozpowiedzieć i naprowadzić pościg na nasz ślad. Wiesz, nigdy nie myślałam, że stać mnie na okrucieństwo. „Nie skrzywdziłaby muchy”, mówili o mnie. „Wszystkim miła”… Zacisnęła palce na materiale spódnicy. – Co prędzej kazałam jej go dobić. I chociaż na ten widok zrobiło mi się niedobrze, to wąż był zachwycony. Pomyślałam sobie, że dobrze mu tak. Za to, co chciał nam zrobić. Za to, co mógłby na nas ściągnąć…
Mirka dostrzegała wokół swojej towarzyszki wijące się czarne smugi.
– Och, Wszemiło… – Położyła dłoń na ramieniu Trzaskówny, a ta uśmiechnęła się zaciśniętymi wargami.
– Nie sprzeciwiam się już wężowi – powiedziała. – W Krasnym Domu zrozumiałam, że to wąż bogini Marzanny, Pani od Bólu. Tylko w niej umiem znaleźć pociechę. Nie w Matce Dziedzilii, nie w patronującej małżeństwom Ładzie. To pani Marzanna się mną opiekuje.
– Sława Marzannie – szepnęła kapłanka ze ściśniętym sercem.
– Sława Marzannie – powtórzyła Wszemiła.
Po rozmowach z Trzaskówną Mirka nienawidziła Bygosta Powały jeszcze bardziej niż dotychczas.
Ocknąwszy się z ponurych rozmyślań, odezwała się do Lestka.
– Mówiłeś, że wojowniczki z Krasnego Domu dołączają do naszej wyprawy?
– Tak. Mój ojciec zdecydował się nawet sam je opłacić. Ma za to dostać większy udział w łupach.
Ciekawe, czy Wiewiórka będzie wśród nich, pomyślała Mirka.
– Maruna ma się znaleźć w ich szeregach, więc widać Dargorad kazał jej podtrzymywać tę tożsamość. Zapewne chce mieć wgląd w poczynania starego Wrońca.
– Nie wiemy na pewno, czy ona jest człowiekiem kniazia wtrąciła Ładzicówna.
Lestek prychnął ostentacyjnie.
– O co chcesz się założyć?
– O nic.
– Bo wiesz, że bym wygrał.
– Czy podzieliłeś się podejrzeniami z Warcisławą?
– Owszem. Zyskałem tym przychylniejsze spojrzenie waszego kuzynka. Tego z oczami jak grudki lodu.
– Snowida? – Mirka się ożywiła. – Wiesz, że on potrafi wróżyć z kryształowej kuli?
– No pewnie, że potrafi. – Wroniec przewrócił oczami.
– Nie lubisz go? Wacia bardzo go poważa.
– Zimna ryba. Nie odwróciłbym się do niego plecami.
– To, że ktoś woli pomyśleć, zanim coś zrobi, nie znaczy, że jest podstępny.
– O, on jest podstępny, zapamiętaj moje słowa! Takiego tępaka jak Bygost Powała zasztyletowałby już trzy razy, a biedak nawet nie spostrzegłby się, na co się zanosi.
– Jakby to było takie łatwe, któryś z was dawno by to zrobił.
– Nie mówię, że jest łatwe. Raczej okrutnie trudne. A z nas są proste chłopaki. I nie lubimy grać niehonorowo.
Mirka pokiwała głową. Młodzi wojowie w Jastrzębim Gnieździe nie przywykli trzymać nerwów na wodzy, a sekretne działania uważali za dobre dla tchórzy. Lestek zaś nie tyle nie umiał panować nad emocjami, co nie chciał. Upajał się niebezpiecznymi sytuacjami.
– Usunięcie Bygosta nie rozwiązałoby naszych problemów zauważyła kapłanka trzeźwo. – Na miejscu było wielu gorliwych następców.
– Może to i lepiej – powiedział Wroniec wesoło. – Przyjemnie będzie pokonać Powałę w otwartej walce.
– …albo zginąć – wtrąciła Mirka zgryźliwie.
– Albo zginąć – zgodził się Lestek. – Wiesz, ja naprawdę lubiłem Tomisława Jastrzębca. Równy był z niego chłop. Byłby dobrym, sprawiedliwym księciem.
– A tak Wacia będzie dobrą księżną.
– …albo zginie – dodał Wroniec z kpiącym błyskiem w czarnym oku.
Ładzicówna spojrzała na niego ze zgorszeniem.
– Wypluj te słowa. – Zapukała w pobliskie drzewo.
– To jest wojna, Mireczko – odparł niewinnie. – Każdego może to spotkać. – Jego spojrzenie złagodniało. – Mam tylko nadzieję, że nie ciebie.
* * *
Wojsko Warcisławy i Dargorada rozbiło obóz w dolinie, przywódcy zaś i ich świta wjechali na górę, na naradę i nocleg w twierdzy Strzegonie.
Nie sądziłam, że tak prędko tu wrócę, pomyślała Mirka. Mury były tak samo zimne i ponure, a kroczący obok niej Lestek równie czarujący. Czuła się nieswojo.
Warcisława szła ubrana w szatę z piór. Plecy miała napięte jak cięciwa łuku, a minę zaciętą. Na pewno niejedno słyszała o Ostrowoju Wrońcu i pomimo że był jej sprzymierzeńcem, nie szykowała się na łatwe spotkanie. Szata z piór była jej koroną i zbroją zarazem.
Kiedy Mirka zobaczyła ją po raz pierwszy od ucieczki z Jastrzębiego Gniazda, uderzyła ją zmiana w wyglądzie kuzynki. Nie chodziło tylko o to, że rysy jej się wyostrzyły, bo bardzo schudła na wikcie u Baby Jagi, zmieniła się cała jej postawa i aura. Kiedyś ginęła wśród rodzeństwa, teraz, pomimo niezbyt wysokiego wzrostu, była dobrze widoczna w każdym pomieszczeniu.
Gospodarz Strzegoni tym razem czekał na nich na schodach do głównego wejścia. Towarzyszyli mu wszyscy synowie, również ci, których wcześniej nie poznała. Stali po dwóch z każdej strony. Co do jednego mieli kruczoczarne włosy i przystojne twarze, choć Zdamir, ojciec Lesia, był wśród nich najurodziwszy. Możliwe, że również najbardziej zepsuty.
Ku swojej radości obok Zdamira Mirka ujrzała Pężyrkę, główną żerczynię chramu Dziedzilii w Jastrzębim Gnieździe. Kapłanka z namaszczeniem przekazała Warcisławie nową stanicę z proporcem utkanym i wyhaftowanym w Krasnym Domu. Święta włócznia z wizerunkiem bogini, będąca na czas wojny mieszkaniem dla niej, spłonęła w pożarze jastrzębskiego chramu wznieconym przez Bygosta Powałę. Był to niezwykle niepomyślny znak. Aby jakoś zaradzić tej stracie, kobiety z Krasnego Domu stworzyły nową: Dziedzilia stała dumnie wyprostowana na czerwonym tle, w ręku trzymała róg, a nad jej głową świeciła pięcioramienna gwiazda.
Kiedy Warcisława dotknęła stanicy, miała łzy w oczach.
– Prześlijcie moje dzięki pani Bożanie – powiedziała do Pężyrki.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Zaprosiłam już boginię, aby zamieszkała w tej stanicy.
Księżniczka przymknęła oczy.
– Wiem. Czuję to.
Ostrowoj powitał gości jak należy i powiódł ich do sali biesiadnej, aby mogli się posilić. Ładzicówna uściskała starą kapłankę. Wydało jej się, że żerczyni postarzała się od czasu, kiedy ostatnio się widziały.
– Jak tam wszyscy w Krasnym Domu? Zdrowi? Jak Lesio? Czy przyjechał z wami?
– Zdrowi, zdrowi. Lesio już się zadomowił, jest żywy i wesoły, nawet trochę przybrał na wadze, chudzina. Myślałam, czy go nie zabrać, ale – zniżyła głos – pani Bożana woli go trzymać z dala od Strzegoni, od jego dziadka. Ujawnia się coraz więcej jego zdolności. Pani Bożana uczy go, jak nad nimi panować.
– Rozumiem. – Ładzicówna smętnie pokiwała głową. – Szkoda. Czy pojedziecie z nami, matko?
Pężyrka również posmutniała.
– Ostatnio bardzo brakuje mi sił… Nie jestem już taka jak dawniej.
Od śmierci Czestka, pomyślała Mirka. Od kiedy zginął jej jedyny wnuk, coś w niej umarło.
– W takim razie, czy przekażecie Lesiowi coś ode mnie? Żeby wiedział, że o nim pamiętam.
– Oczywiście.
Wszyscy zasiedli przy dużym, dębowym stole, gdzie postawiono przed nimi misy z wodą i ręczniki, by mogli obmyć twarze i dłonie. Służba tymczasem zaczęła wnosić półmiski z potrawami na ciepło i na zimno.
Mirka uśmiechem pozdrowiła Radochnę, panią na Strzegoniach i jedyną córkę Ostrowoja. Młoda kobieta była blada i podenerwowana, przejęta zadaniem podjęcia tylu znamienitych gości.
Jako ostatnia do ich grona dołączyła wojowniczka ze względu na puszyste, rude włosy zwana Wiewiórką. Siadając, uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do Mirki, po czym na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na Lestku. Najmłodszy Wroniec uniósł brwi i jeden kącik ust. Roztaczał swój czar. Wiewiórka prychnęła cicho, ale jej policzki się zaróżowiły.
U szczytu stołu Warcisława toczyła pojedynki na spojrzenia zarówno z Ostrowojem, jak i Dargoradem, choć każdy z tych pojedynków był odmiennej natury. Mirka pamiętała czasy, kiedy nieśmiała Wacia nie odważyłaby się spojrzeć w oczy obcemu mężczyźnie, a co dopiero kniaziowi czy głowie potężnej rodziny, mniejsza o to, czy był jej krewnym czy nie. Teraz jej spojrzenie upodabniało ją do jastrzębia, od którego brał nazwę jej ród.
W odczuciu Mirki nie wyglądała teraz najładniej, przydałoby jej się nabrać trochę ciała, wygładzić wywołane troskami napięcie wokół oczu i ust… Kniaź Dargorad był jednak najwyraźniej innego zdania. Jego zachowanie sugerowało, że nikt nie mógł być teraz dla niego bardziej atrakcyjny.
Ostrowoj z kolei wystawiał młodą księżniczkę na próbę, ciekaw był, kiedy ta ugnie się pod siłą jego osobowości. Jastrzębcówna nie zamierzała oddawać pola. Podbródek trzymała wysoko i ze spokojem ośnieżonego szczytu spożywała wątróbkę z królika z cebulą i jabłkami.
Po posiłku służba uprzątnęła większość półmisków i przyniosła więcej miodu i wina. Ostrowoj przepił do gości i narada mogła się rozpocząć.
Najpierw wystąpił Lutomir z Borowskich, który tak naprawdę był leszym. Warcisława zdradziła to Mirce parę dni temu, ale Ładzicówna od początku miała niejasne podejrzenia. Jego aura była dziwna, nie taka, jaką zwykle widywała u ludzi. Do tego był wyjątkowo małomówny i zdawał się ciągle z trudem hamować gniew. Wyglądał na wpół na srogiego woja, na wpół na groźnego drapieżnika, choć Warcisława utrzymywała, iż nie zawsze był taki.
– Źle znosi odcięcie od lasu – wyjaśniła. – Ale to naprawdę dobry człowiek… stwór.
Aura księżniczki siniała, kiedy o nim mówiła, choć pełgały w niej też złote iskierki. Nie chodziło tylko o tęsknotę Szarego za lasem, lecz Mirka taktownie powstrzymała się od komentarza. Lata posiadania daru nauczyły ją zatrzymywać takie spostrzeżenia dla siebie.
Leszy wyliczał kolejno rody, które stawiły się na wezwanie, i podawał ich liczebność.
– Mamy też wsparcie panien Marzanny z Krasnego Domu. Skinął głową w stronę Wiewiórki, która miała poprowadzić wojowniczki. – Setka toporów. Jak wygląda sytuacja u Lipków?
Było to sławiańskie plemię mieszkające na zachód od Wrońców, nad brzegiem morza. Mirka nie spotkała wcześniej dwóch braci Lestka, Zbysława i Tomiła, właśnie dlatego, że przebywali na ziemiach sąsiadów, usiłując namówić ich do przyłączenia się do wojny.
Ostrowoj skinął na starszego, Zbysława, i zbliżający się do trzydziestki mężczyzna o wydatnym nosie wstał z miejsca.
– Lipkowie boją się Wilhelma Noduńskiego, ale nie wesprą nas, nawet gdyby chcieli. W ostatnim czasie chąśnicy tak im się dali we znaki, że jeśliby wysłaliby nam wojsko, nie zostałby prawie nikt do ochrony ich grodów.
– Ale nie będą nam czynili przeszkód, gdy będziemy szli przez ich ziemie? – chciał wiedzieć leszy.
– Obiecali nas przepuścić.
Lutomir skinął głową i Zbysław usiadł z powrotem. Snowid szepnął coś Warcisławie na ucho, a ta przytaknęła i ściągnęła brwi.
– Wojsko Noduńczyków jest liczebniejsze od naszych połączonych sił – ciągnął leszy. – Ale to my lepiej znamy teren. Musimy zrobić z tego użytek. Będziemy poruszać się szybciej i sprawniej, postaramy się toczyć walki na korzystniejszym dla nas polu.
Zagłębił się w rozważania dotyczące dogodnych traktów i ukształtowania terenu. Wszebor, najstarszy z synów Ostrowoja, uzupełniał jego wiadomości. Mirka usiłowała się skupić, ale była na tyle zmęczona, że jej uwaga mimowolnie odpływała.
Zauważyła, że Dargorad nie wstawał, kiedy chciał coś powiedzieć. Siedział rozluźniony, bawiąc się kielichem z winem, pewien tego, że ma zapewnioną uwagę obecnych. Jego aura była czysta i pełna słonecznej energii, przyjemnie było na nią patrzeć. Oderwała od niej wzrok dopiero wtedy, gdy głos zabrała Pężyrka.
Opowiedziała o tym, co Mirka już przekazała Warcisławie: że król Wilhelm był zmuszony podzielić siły, bo zmaga się teraz także z buntem możnego rodu Hewenów. Dowiedziały się tego, wróżąc we trzy z panią Bożaną Sowińską. Zdobycie tej wiedzy kosztowało Ładzicównę okropne bóle głowy i krwawienie z nosa, ale było tego warte. Dawało nadzieję.
Te wieści wywołały znaczne poruszenie. Kniaź wyprostował się na krześle i odstawił puchar na stół. Widać jego szpiedzy, których z pewnością miał na dworze w Falken, nie zdołali przekazać mu tej informacji. Warcisława uśmiechnęła się pod nosem i napiła miodu.
– Jastrzębie Gniazdo wydało lepsze wieszczki, niż można by się spodziewać – rzekł Ostrowoj Wroniec, wpatrując się z uwagą w Pężyrkę.
Potem przeniósł ciężkie spojrzenie czarnych jak węgiel oczu na Mirkę. Kniaź również popatrzył na nią z zainteresowaniem i dziewczyna z trudem powstrzymała wzdrygnięcie.
– Najlepsze – powiedziała Warcisława. – Pomimo tego, co się stało, to nadal gród pobłogosławiony przez bogów.
Ostrowoj lekceważąco wydął wargi.
– Spoiwem wielkiej potęgi Noduńczyków jest Wilhelm – odezwała się Pężyrka. – Nie ma jednak następcy. Jeśli jego zabraknie, możni panowie zajmą się walką o schedę po królu.
– Prawdę rzekliście, matko – przyznał kniaź. – Ma wystarczająco wielu kuzynów, żeby się zadeptali w drodze do tronu. A żaden nie ma większych praw do korony niż inny.
– Mamy wszelkie powody, by życzyć mu rychłej wyprawy na tamten świat – zgodziła się stara kapłanka i z powrotem spoczęła na krześle.
Na jej twarzy była zaciętość. Mirka wiedziała, że Pężyrka obarcza króla winą za śmierć Czestka. To Wilhelm uknuł plan przywłaszczenia sobie sławiańskich ziem.
– A teraz dobrze by było bardziej szczegółowo omówić kwestię podziału łupów – zmienił temat Ostrowoj, sięgając po jabłko. Jego białe zęby przebiły skórkę, sok trysnął na boki. – A mianowicie: czy nam się opłaci ta wyprawa. Czy pani Warcisława z Jastrzębców ma szansę jakkolwiek wynagrodzić nasze trudy. Jeśli zaś nie, to czy to pod jej sztandarem powinniśmy ruszać, by oswobodzić Jastrzębce.
Łotr, pomyślała Mirka. Przecież już rozmawiał o łupach z Warcisławą przez posłów. Zobowiązał się jej pomóc.
Mięśnie zadrgały na szczękach księżniczki. Zacisnęła palce na podłokietnikach.
– Sugerujecie, drogi krewniaku – powiedziała złowieszczo spokojnym tonem – że nie tylko nie mam czym zapłacić, ale wręcz powinnam zrzec się praw do księstwa na rzecz, niech zgadnę… waszą?
Ostrowoj powoli przełknął kęs jabłka, kpiąco przechylił głowę na ramię.
– Wojna wszak opiera się na funduszach, droga krewniaczko. Rozumiem, że dopiero od niedawna zajmujesz się takimi sprawami, więc jako bardziej doświadczony przywódca chętnie posłużę ci radą. – Uśmiechnął się podle. – Możesz na przykład nie być świadoma, że to, iż zawarłem przymierze z twoim ojcem, nie znaczy jeszcze, że jestem zobowiązany przed tobą. A Jastrzębie Gniazdo potrzebuje teraz silnych, zdecydowanych rządów.
W ciszy, która zapadła, można by było usłyszeć upadającą słomkę. Chciał ją poniżyć, podkopać jej autorytet, wręcz wyzuć ją z praw do świętego stolca przodków, korzystając z jej niepewnej pozycji.
Miał pecha. Warcisława, podobnie jak leszy, w ostatnich czasach nie mogła się poszczycić powściągliwością w gniewie. Wpatrywała się w Ostrowoja w milczeniu, aż w końcu odłożył jabłko. Mirka niemal czuła, jak wszyscy zebrani wstrzymują oddech.
– Pozwolisz, że teraz ja powiem ci kilka słów, drogi krewniaku – nadal mówiła cicho, lecz jej głos był doskonale słyszalny. – Po pierwsze, skarbów w Jastrzębim Gnieździe jest niemało. Trzeba je tylko odebrać Noduńczykom. Czy nie na tym polega wojna? Po drugie, może i nie odnowiłeś przymierza ze mną, ale przez posłów obiecałeś mi pomóc. Wycofując się teraz, straciłbyś honor i wiarygodność. Po trzecie, nie masz najmniejszych praw do Jastrzębiec. Jeśli jednak dalej będziesz próbował mną pogrywać, mogę sobie przypomnieć, że ja mam prawa do Strzegoni!
Wstała, spojrzała na Ostrowoja z góry.
– Od kiedy tu przyjechałam, próbujesz mnie onieśmielić, świdrujesz wzrokiem, rzucasz lekceważące uwagi. – Jej głos przybrał na sile, słychać w nim było kipiący gniew. – Chcesz mi doradzać, jak mam się zrzec ojcowizny? Wolne żarty! Zakarbuj sobie, że nie poruszą mnie twoje mroczne spojrzenia. Patrzyłam w twarz samemu Panu Nawii, więc co mi tam podstarzały gawron! – ostatnie zdanie wykrzyczała, aż echo poszło po komnacie.
Ostrowoj aż pokraśniał z wściekłości, ale się nie odezwał. Warcisława gwałtownym ruchem zgarnęła jego jabłko ze stołu, odgryzła kawałek, przeżuła, przełknęła.
– Snowidzie, Lutomirze, przekażcie mi, jeśli ustalicie jeszcze coś ważnego – dodała już ciszej. – Udaję się na spoczynek.
Obeszła stół i przemaszerowała przez pomieszczenie, a szata z piór łopotała za nią, krzesząc iskry. W drzwiach skinęła na struchlałą służącą i kazała prowadzić się do przygotowanej dla siebie sypialni.
Mirka popatrzyła na oniemiałych widzów tego przedstawienia. Kniaź Dargorad odprowadził Warcisławę roziskrzonym wzrokiem. Snowid zachował kamienną twarz, lecz w jego aurze jaśniało poczucie dumy.
Leszy zaś uśmiechnął się szeroko po raz pierwszy od bardzo dawna.
Książkę Lot jastrzębia kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,