„Boże Narodzenie w Lost River” to książka, którą mogę śmiało polecić wszystkim, którzy chcą się wprowadzić w przyjemny (niekoniecznie świąteczny) nastrój – i bez obaw: poziom słodyczy jest wysoki, ale nie grozi mdłościami 😊
Mamy tutaj bardzo sympatycznego bohatera – Oswalda, który wiedzie sobie dość przyjemne i spokojne, choć raczej nijakie życie, dopóki lekarz nie rzuca mu w oczy tragicznej diagnozy. Pod jej wpływem – a także za radą samego lekarza – Oswald wyjeżdża z Chicago do małego miasteczka Lost River w Alabamie, żeby mieć pewność, że oddycha czystym powietrzem i że się nie przeziębi – co w jego przypadku ma ogromne znaczenie, gdyż najmniejsza infekcja może być tragiczna w skutkach. Oswald poznaje mieszkańców miasteczka i ich zwyczaje, zostaje wciągnięty w ich sprawy, ich kłopoty stają się jego kłopotami – choć jadąc tutaj sądził, że będzie po prostu samotnie spacerował. Tymczasem – niespodziewanie dla siebie samego – staje się powoli mieszkańcem Lost River, przywiązuje się do otaczających go osób, a nawet… A nie – tego nie zdradzę!
W Lost River życie płynie spokojnie, nikt nigdzie nie goni, wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą. Oswald poznaje opowieści o życiu mieszkańców, rodzinne tragedie, nieporozumienia z przeszłości – które niejednokrotnie położyły się cieniem ca życiu wielu osób. A my – czytelnicy – wciągamy się w te historie razem z nim i niespodziewanie sami też stajemy się mieszkańcami tego uroczego miasteczka.
Powieść bardzo mi się spodobała, choć trzeba przyznać, że niewiele się w niej dzieje. Wchodzimy powoli w życie różnych osób, przyglądamy się im, podsłuchujemy myśli i pragnienia – i to jest niezwykle kojące, uspokajające, relaksujące, wzruszające (historia małej kalekiej Patsy i psotnego rannego ptaszka Jacka to po prostu przecudna opowieść!!!). Fannie Flagg wyczarowała cudowny nastrój – chociaż tytuł jest nieco mylący, bo mamy tutaj nie tylko Boże Narodzenie (a nawet dwa), ale też cały rok życia tej malej społeczności.
To, co mi się nie podobało (ale nie na tyle, żeby bardzo zepsuć przyjemny obraz całości) – to zakończenie. Przez cały czas autorka prowadzi spokojną, kojącą opowieść, skupiając się na detalach i niuansach, a na koniec, na dwóch stronach streszcza nam niemal całe dalsze życie bohaterów. To wydało mi się trochę niepotrzebne i wprowadzające chaos.
Myślę, że „Boże Narodzenie w Lost River” spodoba się wszystkim, którzy lubią ciepłe, rodzinne historie, a także klimatyczne opowieści toczące się w małych miasteczkach. Tym, którzy oczekują skrzypiącego pod butami śniegu, mrozu malującego wzorki na szybach i głębokich zasp śnieżnych – radzę sięgnąć po inną lekturę, bo w Alabamie takie zjawiska się raczej nie pojawiają (RACZEJ – bo jeśli przeczytacie do końca, przekonacie się, że niczego nie powinno się z góry zakładać).
Polecam wszystkim, którzy chcą sobie poprawić humor i dobrze się nastroić – nie tylko w okresie świątecznym. To uniwersalna i urocza historia, po którą można sięgnąć w każdym czasie.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2018-11-14
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 236
Tytuł oryginału: A Redbird Christmas
Dodał/a opinię:
Joanna Tekieli
Tu łatwiej spotkać ludzi, którym można zaufać. Tu nie trzeba się bać zła, fałszu, wyścigu szczurów. Fannie Flagg powraca... Oczywiście MIEJSCE - Elmwood...
Wzruszająca, pełna ciepła, tryskająca humorem opowieść o uzdrawiającej mocy przyjaźni, wiary i nadziei. Fannie Flagg udowadnia, że mimo wszelkich przeciwności...