KAŻDY MA SWÓJ PRZYCISK
Wiem, że to zabrzmi asekurancko, ale nie lubię i niezbyt umiem recenzować biografie. W przeciwieństwie do ich czytania, bo czytać uwielbiam. Ale recenzja? Pisać notę biograficzną, na zasadzie „urodził się, uczył, namalował, napisał, zmarł”? Nuda. A co z autobiografiami, których autorzy w końcu nadal żyją i – na ogół - mają się świetnie? Co pisać? Jak pisać, żeby nie wpaść w skrajności - albo sucha notka biograficzna, albo pean na cześć. No to próbujemy…
Właściwie to, co najważniejsze w tej autobiografii, zawiera się w kilku zdaniach na jej początku i na końcu. Zdanie początkowe: „Gdy odlatywaliśmy w stronę lotniska (…) pomyślałem sobie, że pewnego dnia powinienem napisać o tym książkę.” I akapit z posłowia: „ Gdybym postanowił zawrzeć w tej autobiografii historie o sterowcach, żonach, rozwodach, dzieciach i przedsięwzięciach biznesowych, wyszłoby około 800 stron. Powstałaby książka z rodzaju tych, którymi spokojnie można kogoś zabić. Jedno jest pewne - byłby to bardzo niechciany prezent bożonarodzeniowy.” Ironia zawiera się w fakcie, że mój egzemplarz recenzencki (wydawnictwo SQN, 2017) zaczęłam czytać na kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Taki prezent.
Wiecie kiedy zaczyna się świadome słuchanie muzyki ( w przeciwieństwie do nieświadomego, czyli radiowej papki gdzieś w tle)? Zaczyna się wtedy, kiedy z pieniędzmi w garści wchodzi się do sklepu muzycznego i kupuje się kasetę (nikt z nas nie śnił nawet o płytach kompaktowych, bo ich wtedy nie było). Moje pierwsze kasety, zdarte od częstego słuchania, to była Metallica, Nirvana i Iron Maiden. Cóż, gust muzyczny mam raczej… ciężki. Wokalistą Iron Maiden był niewysoki, za to – jak gatunek każe - długowłosy Bruce Dickinson. Wokalistą o niezwykłym głosie - śpiewał zamiast krzyczeć i śpiewał bardzo dobrze. I ten właśnie Dickinson jest autorem jednej z najlepszych autobiografii jakie zdarzyło mi się przeczytać, o ciekawym tytule „Do czego służy ten przycisk?” Bo może tego nie wiecie, ale Dickinson to istny człowiek renesansu. Urodził się w 1958 roku jako Paul Bruce Dickinson… Stop. Nie będzie notki biograficznej (tę możecie sprawdzić w Internecie). Będzie o tym, że życiorysem jednego Bruce’a można by obdzielić ze cztery mniej mobilne i żywiołowe osoby. Wokalista obecnie dobiega sześćdziesiątki , co każdy średnio uzdolniony matematycznie człowiek łatwo może sobie obliczyć. W swoim życiu Bruce był – a raczej ciągle jest - wokalistą zarówno Iron Maiden, jak solowym; poza tym ma licencję pilota i pilotuje nawet samoloty pasażerskie; przez piętnaście lat był radiowcem; od lat z sukcesami trenuje szermierkę; napisał - poza autobiografią - dwie książki i jeszcze warzy piwo. Mało? Cóż, po przeczytaniu tej książki zapewniam was, że na pewno wymyśli jeszcze coś nowego. Bo Bruce to człowiek - orkiestra, poszukiwacz, odkrywca i szaleniec boży…
Przed przeczytaniem autobiografii jakiejś gwiazdy zawsze mam obawy, że jej talent do gry aktorskiej, śpiewania czy malowania przeważy nad talentem pisarskim. Bądźmy szczerzy- każdy może napisać książkę, choć niekoniecznie każdy powinien. Jedni piszą lepiej, inni tak źle, że wcale. Dickinson pisze kapitalnie. Jeśli miałabym jego autobiografię do czegoś porównać, byłby to szampan - z bąbelkami, uderzający do głowy i rozweselający. Bruce to niezrównany gawędziarz, łowca anegdot i bystry obserwator codzienności. A miał w swoim życiu co obserwować… Są tu niezliczone anegdoty z koncertów, wyjazdów, lotów i spotkań z niebanalnymi osobowościami. Jest nieprzeliczona liczba ciekawostek (dowiedziałam się na przykład dlaczego na koncertach rzuca się na scenę buty. I nie tylko buty). Jest rzetelny opis procesu powstawania płyty, pisania piosenek, ale też „instrukcja obsługi” wydawania z siebie głosu podczas śpiewania. Jest gratka dla polskich fanów - część rozdziału poświęcona jest pierwszej wizycie Maidenów w Polsce (tak, wódka jest wspomniana; obowiązkowo). A wszystko to napisane lekko, z polotem i zabawnie. Zazwyczaj trudno mnie rozśmieszyć (tak naprawdę udaje się to zawsze Monty Pythonowi ; potem długo, długo nic…), a tu zdarzało mi się popłakać ze śmiechu. Naprawdę. Bardzo autorowi dziękuję za taki przedświąteczny reset…
Po lekturze „Do czego służy ten przycisk?” miałam ochotę rzucić hasło „Wokaliści do piór” (albo klawiatur). Miałabym nawet długą listę potencjalnych twórców, od Iggy Popa począwszy, na Tomie Waitsie skończywszy. Ale czy każdy z nich okazałby się równie dobrym gawędziarzem co Dickinson? Pojęcia nie mam. Wiem za to, że książkę Bruce’a można jeść jak smaczny deser - łyżkami. I naprawdę jest dobrym prezentem bożonarodzeniowym. Dla każdego fana ciężkiego grania - pozycja obowiązkowa. A jeśli ktoś w życiu nie słuchał Iron Maiden - niech przeczyta książkę i posłucha którejś ze starszych płyt. Czysty wokal, genialne gitary i po prostu dobre piosenki. Z „Run to the Hills” na czele.
A co z przyciskiem? Ręka w górę, kto nigdy, ale to nigdy nie wcisnął jakiegoś przycisku po prostu po to, żeby się przekonać, do czego służy…
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2017-11-22
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: What Does This Button do?
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Jakub Michalski
Dodał/a opinię:
Renata Kazik