https://toreador-nottoread.blogspot.com/2017/02/podobno-tylko-koty-maja-siedem-zyc-by.html
Nie wszystkie psy mogą pójść do nieba. Niektóre mają do wykonania misję.
W ostatni piątek premierę miała ekranizacja powieści W. Bruce'a Camerona Był sobie pies. Gdy pojawiły się pierwsze pogłoski na temat filmu podchodziłam do tematu z lekką kpiną. Nie planowałam zasilić budżetu wytwórni i pójść na takie coś do kina. Ale później przypadkowo zobaczyłam zwiastun podczas reklam przez seansem La la land. I wtedy już w pełni zmieniłam zdanie o całej produkcji. A książkoholik nie byłby książkoholikiem, gdyby przed wycieczką do kina nie przeczytał pierwowzoru.
Był sobie pies to historia, uważajcie, psa. Nie spodziewaliście się tego. Śledzimy losy pewnego psiego bytu, który nie jest zwyczajnym pupilem domowym, bo po swojej śmierci odradza się ponownie jako szczeniak, w innym ciele, w innym miejscu, jako pies innej rasy, a nawet innej płci. Dodatkowo reinkarnacja nie zabiera mu wspomnień, wręcz przeciwnie, pamięta wszystko ze swoich poprzednich wcieleń.
Nie lubię czytać powieści o zwierzętach. Do tej pory nie mogę odżałować O psie, który jeździł koleją. A Lassie oglądnęłam tylko raz, poryczałam się i nie jestem w stanie teraz ponownie oglądnąć tego filmu, mimo że jest świetny. Muszę być naprawdę bardzo związana z głównym ludzkim bohaterem, aby uronić łzę nad jego losem. Albo jego śmierć musi być dobrze napisana, świetnie zagrana i jeszcze w towarzystwie smutnej muzyki. A w przypadku zwierząt? Powiedzmy, że do teraz pozostaję w stanie zaprzeczenia, że Hedwigi nie ma z nami.
Skoro Był sobie pies to historia o psie, który cały czas się odradza, to czytelnik ma pewność, że gdy przewróci kartkę, bohater znowu będzie stał na czterech łapach gotowy do dalszych przygód. A wbrew pozorom książka mimo to jest pełna momentów chwytających za gardło.
Struktura pisania powieści równocześnie jest bardzo dziwna, a z drugiej strony w pewien sposób innowacyjna, bo nie wiem jak inni, ale ja pierwszy raz mam do czynienia z odradzającym się psem. Ogląd całej historii dostajemy z perspektywy naszego głównego bohatera, czworonożnego Toby'ego-Bailey'a-Ellie, imię zależy od kolejnego wcielenia. Autor zdecydował się na najlepsze i najbardziej dosadne rozwiązanie mianując psa narratorem całej powieści. Co za tym idzie dostajemy ciekawą wizję świata z perspektywy kogoś, kto za wiele z niego nie rozumie.
Mogę nazywać go Bailey? Tak? Dziękuję. Będzie łatwiej się komunikować.
Początek był ciężki, oj bardzo ciężki. Gdy poznajemy czworonoga po raz pierwszy, jest dzieckiem dzikiej suczki. A że to jest jego pierwsze życie na tej ziemi, wszystko jest dla niego nowe, niczego nie umie i dopiero poznaje świat. Te pierwsze strony, na których zaznajamiamy się z Bailey'em, czytało mi się bardzo opornie. Doszło to już nawet do takiego momentu, że myślałam, iż poznałam najbardziej irytującego bohatera pośród wszystkich znanych mi do tej pory. Ale na szczęście psiak dorósł, umarł, a później poszło z górki, bo powrócił jako ktoś bardziej ogarniający życie.
Każda nowa tożsamość, którą otrzymuje Bailey, zaczyna się od szczenięcia. Ale za każdym kolejnym razem nie irytowało mnie to tak bardzo. Przez to, że zachowuje wspomnienia z poprzednich istnień, już jest nauczony porządku i nie reaguje zdziwieniem na niektóre innowacyjne rozwiązania. To ta sama dusza starego poczciwego pieska, tyle że w nowym młodym ciele. Można powiedzieć, że Bailey bywa nad wyraz dojrzały jak na swój wiek.
Wierzę, że autor poświęcił wiele pracy na zrobienie porządnego rozeznania się w kwestii behawiorystyki zachowania zwierząt, w tym przypadku psów. Wszystkie rzeczy, które robi Bailey instynktownie; chronienie swojego właściciela, przywiązanie się do niego, pomoc i pocieszenie, gdy wyczuje płynący od niego smutek, zostały opisane bardzo rzeczywiście. Co prawda nikt nie wie, co siedzi w tej psiej łepetynie, ale podczas czytania tej książki wydaje ci się, że to właśnie o to im chodzi, gdy gryzą buty albo nie chcą spełnić jakiegoś polecenia.
Pokazywanie świata z perspektywy psa niesie też ze sobą konsekwencje. Bailey nie rozumie ludzkiej mowy. Autor niekiedy przytacza dialogi dorosłych, które mają miejsce gdzieś w pobliżu. Ale czasem nie było ich za wiele, bo pies nie zwraca na takie rzeczy uwagi. On wyłapywał tylko poszczególne sformułowania, którymi wcześniej się do niego zwracano. Gdy jesteśmy świadkami ważnych wydarzeń z życia bohaterów, w większości musimy się ich domyślać. Nigdzie nie ma wprost powiedziane, że ktoś się rozwodzi. Zaznaczeniem tego faktu jest ściągnięcie błyszczącego kółka z palca i smutek właścicielki. Zaś ślub i spacer do ołtarza z obrączkami na grzbiecie traktowany jest jako nowa sztuczka, której się nauczył.
Gdybym miała psa, pewnie inaczej bym na niego teraz patrzyła.
Był sobie pies jest powieścią niezwykłą. To pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika zwierząt. Nieważne, czy wolisz psy, czy koty. Ja jestem kociarą, a i tak świetnie się bawiłam przy lekturze. Książka jest ciepła, pełna słodyczy, uroku i psów. Równocześnie jest prosta, ale potrafi zaskoczyć czytelnika niespodziewanymi obrotami akcji. Jednak najważniejszą rolę odgrywają tutaj emocje, których pełno jest na każdej stronie. W dodatku posiada piękną okładkę, która aż się prosi, by ustawić ją frontem i podziwiać przy każdorazowym spojrzeniu na półkę.
Informacje dodatkowe o Był sobie pies:
Wydawnictwo: Kobiece
Data wydania: 2017-02-15
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
9788365506986
Liczba stron: 392
Tytuł oryginału: A Dog's Purpose
Język oryginału: Angielski
Tłumaczenie: Edyta Świerczyńska
Dodał/a opinię:
Ewa Smaś
Sprawdzam ceny dla ciebie ...