„Czarny manuskrypt” Krzysztofa Bochusa to powieść określana jako kryminał noir, którego akcja toczy się w latach trzydziestych na niemieckim Pomorzu – i to chyba właśnie okres, w którym rozgrywa się akcja jest najmocniejszą stroną tej książki. W tym fascynującym czasie dochodzi do niezwykłych zbrodni – ktoś zabija księży z parafii sąsiadującej z zamkiem krzyżackim.
Książka mi się niezbyt podobała, i na pewno nie powaliła mnie na kolana. Dlaczego? Bo mimo że temat jest intrygujący, sama zagadka kryminalna wciąga, to autor ma tendencję do zbytniego rozpisywania się na różne tematy, przez co akcja trochę się rozmywa. Te niekończące się podsumowania policyjne, dyskusje o sztuce, o architekturze, o grzechu, o rodzącym się nazizmie – to wszystko jest ciekawe (oprócz wymienionych analiz policyjnych, które nudziły mnie dość mocno), ale odwraca uwagę od właściwej akcji i u mnie budziło zniecierpliwienie, choć zaznaczam, że interesuję się sztuką i historią, a czasy dwudziestolecia międzywojennego wręcz uwielbiam. Miałam wrażenie, jakby cała ta intryga była tylko po to, żeby Autor mógł nam opowiedzieć o mieście i czasach, które Go fascynują. Zatem nie nazwałabym tego tak naprawdę kryminałem – raczej powieścią historyczną z kryminalną zagadką w tle. Przy czym tło wychodzi tu na pierwszy plan – według mnie ze szkodą dla akcji. Nudziły mnie te wątki poboczne i traciłam przez nie rozeznanie w powieści, a także zainteresowanie nią.
Tym, co mi się nie podobało (wiem, wiem: będę w mniejszości, czytałam pochlebne opinie) był również bohater. Radca Abell wydał mi się wyjątkowo antypatyczny, zarozumiały i jakiś taki… bufonowaty. Nie zapałałam do niego tak gorącym uczuciem, jak wiele blogerek i blogerów, choć nie można mu odmówić inteligencji i bystrego umysłu. Po prostu – nie mój typ. Zresztą prowadzone przez niego śledztwo także nie należy do fascynujących – ciągnie się powoli, nieustannie analizowane są kolejne sprawy i spostrzeżenia, czytelnik musi wysłuchać wielu rozmów, wielu dywagacji i wielu rozważań, które niestety nie są zbyt ciekawe…
Są oczywiście również plusy. Ogromne wrażenie robi wiedza Krzysztofa Bochusa i praca, jaką musiał włożyć w to, aby tak doskonale oddać realia miejsca i epoki – za to należą się wielkie brawa.
Podobało mi się również obserwowanie jak stopniowo rodzi się chyba najniebezpieczniejsza ideologia, z jaką zetknął się świat. Nazizm nie ma tu jeszcze pełni sił, ale już podnosi głowę, już szuka ofiar, już zbiera siły i wskazuje winnych. To fascynujące, a zarazem przerażające.
Komu może spodobać się ta książka? Na pewno bardziej miłośnikom powieści historycznych niż kryminałów. Osobom, które lubią wielowątkowe opowieści, a także szczegółowe informacje na temat obrazów, budowli, architektury. Myślę, że fani powieści Marka Krajewskiego będą zachwyceni. Ja nie byłam – choć nie mogę też powiedzieć, że jakoś strasznie się zanudziłam. Po prostu – nie mój klimat, nie mój styl. Jeśli ktoś ceni sobie właśnie budowanie nastroju, wolno toczące się śledztwo i mnóstwo wątków pobocznych – to świetnie trafił. Dla mnie jest to raczej trochę zmarnowany potencjał, bo zapowiadała się niesamowita i bardzo wciągająca lektura.
Podsumowując: ciekawy czas i miejsce akcji, ciekawy pomysł na intrygę – i znacznie mniej ciekawe rozwinięcie akcji, która gubi się i rozmywa w nadmiarze szczegółów i wątków.
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2017-03-22
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 384
Dodał/a opinię:
Joanna Tekieli
Zima roku 1807. Okres Pierwszego Wolnego Miasta Gdańska wyzwolonego spod władzy Prus i pozostającego pod kuratelą Napoleona. W gdańskich zaułkach giną...
Wachmistrz chce dogrywki. I będzie ją miał...Początek 1930 roku. Przez pogrążone w wielkim kryzysie Wolne Miasto Gdańsk przetacza się fala spektakularnych...