Książka jest przepełniona ogromnym bólem, cierpieniem po stracie bliskiej osoby. Wzruszały mnie listy Meg pisane do już nie żyjącego brata. Był to jej sposób na terapię. Wylewała w nich swoją złość, ale też pisała o pięknych wspomnieniach.
Ciężko jest się odciąć i żyć dalej, gdy cały świat się zawalił. Nie chodzi tu tylko o Meg, ale też o jej rodziców. Ta tragedia rozwaliła ich małżeństwo. Mama popada wręcz w coś rodzaju choroby psychicznej - Wyatt był jej oczkiem w głowie. Tata również przeżywa żałobę, ale na swój sposób. Mama nie rozumie, że on chciałby ruszyć do przodu, zamknąć ten rozdział i próbować żyć dalej. To rodzi konflikt.
"To się nazywa kairos. (...) To znaczy, że moja żałoba polega raczej na próbach odnalezienia sensu w świecie bez Wyatta, a nie na tym, żeby odbębniać kolejne rocznice i po każdej czuć się lepiej."
Na szczęście na drodze Meg pojawia się Henry. Od pierwszego dnia coś zaiskrzyło między nimi. Przyznam szczerze, że moją ulubioną postacią jest właśnie Henry. Urzekało mnie to, jak dzielnie pracuje na gospodarstwie, pomagając rodzicom. To, w jaki sposób opiekuje się zwierzętami, a szczególnie końmi. To, jak troszczy się o Meg i robi wiele, żeby znaleźć dla niej choć chwilę wolnego czasu. Przypominał mi trochę Gilberta z serialu "Ania, nie Anna". Tak właśnie go sobie wyobrażałam, czytając książkę 😅
Jest jeden problem. Meg nikomu nie powiedziała o śmierci swojego brata. Uważa, że nie mogłaby znieść tego wszechobecnego współczucia. Czy odważy się wyjawić prawdę?
Odpowiedź znajdziecie na kartach "Dziewczyny ze szkła". Polecam!
Wydawnictwo: Dreams
Data wydania: 2021-04-20
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 356
Dodał/a opinię:
_thrillove
Kiedy Meg Kavanagh zaczyna się w coś angażować, od razu napotyka kłopoty – najpierw z Jo Russell, ekscentryczną artystką z demencją, której chciała...