Z ręką na sercu mogę wam powiedzieć, że najnowsza książka Anity Scharmach jest jej najlepszą książką w dorobku. Od pierwszej do ostatniej strony niesie w sobie niezliczone pokłady emocji. Nie obędzie się również bez chusteczek i łez. Nawet teraz będąc już po lekturze i pisząc tę recenzję, na samą myśl o książce mam łzy w oczach. I teraz tak sobie myślę i wyobrażam Anitę piszącą tę powieść i stwierdzam, że musiała wylać całe „morze” łez, zastanawiam się nawet, czy ona widziała coś na oczy przez nie. No dobrze, może lepiej wrócę do książki.
Ania Mikołajska wydaje się, że wiedzie poukładane życie u boku cudownego męża. Niestety cudowny jest tylko w oczach innych, gdyż każdego dnia w domu ściąga swoją maskę i pokazuje jaki jest naprawdę. Tak naprawdę nasza bohaterka przeżywa piekło. W pracy dostaje zadanie napisania reportażu z ośrodka leczenia uzależnień, ma się tam wcielić w kogoś, kim tak naprawdę nie jest. I właśnie tam, w tym ośrodku uświadamia sobie, że wcale tego nie chce, chce po prostu być Anią. Otwiera się przed poznanymi osobami i opowiada swoją tragedię. W końcu znajduje w sobie siłę, aby uwolnić się od swojego męża tyrana. Czy jej się to uda?
„Opuchlizna zeszła całkowicie, oko przypudrowałam, ale ból pozostawał. Ból psychiczny również. On boli najdłużej i nie ma na niego lekarstwa. Codziennie grałam rolę życia. Zakładałam maskę i grałam.”
Napisana powieść jest niezwykle realna, dlaczego? Ponieważ ludzkie dramaty przedstawione w niej mogą dziać się każdego dnia gdzieś obok nas. Dramaty, które nie zawsze wyglądają dobrze w oczach innych, dopóki nie pozna się ich prawdziwej historii. Przedstawieni bohaterowie i ich ludzkie dramaty są realne. Moje serce rozpadało się przy każdym z nich. Czułam niezwykłą więź emocjonalną z każdym z bohaterów. Ale najbardziej z główną bohaterką Anią. Może niektórych dziwić, dlaczego kobiety w podobnej sytuacji do niej po prostu nie odchodzą od takich mężów. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Najlepszym tego przykładem jest właśnie Anna o czym przekonacie się czytając książkę.
Widać, iż autorka włożyła całe serce w napisanie tej powieści. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wiele ją to kosztowało. Kreacja bohaterów doskonała. To ludzie ulepieni z gliny; ludzie, którzy borykają się z własnymi tragediami; ludzie, którzy pragną naprawić swoje błędy, a przede wszystkim ludzie, których każdego dnia możemy spotykać na drodze. Dlatego warto reagować, jeśli słyszymy, że za naszą ścianą dzieje się coś złego, nie bagatelizujmy tego. Wyciągajmy pomocną dłoń, bo nigdy nie wiadomo, czy my sami również kiedyś nie będziemy jej potrzebować. Niezwykle ważne jest, aby ludzie dotknięci własnymi koszmarami nie byli sami, żeby mieli kogoś, komu mogą zaufać, na kim mogą się wesprzeć, gdy przyjdzie taka potrzeba.
Bardzo podobało mi się jak została przedstawiona przyjaźń w lekturze. Przyjaźń, która ma niezwykle ważne znaczenie, na którą zawsze można liczyć, która nie ocenia pochopnie, nie odtrąca, nie wytyka palcami. Bo właśnie prawdziwa przyjaźń powinna być taka jak w książce, bezcenna.
Tak jak już wspominałam, nie brak tutaj emocji. Emocji, które udzielają się również nam czytelnikom. Ja przyznaję, że płakałam czytając. I czasem się zastanawiam, czy jestem słaba okazując emocje podczas czytania powieści. A potem sobie uświadamiam, że nie. Nie jestem słaba, bo okazywanie uczuć nie jest słabością, jest oczywistym znakiem, że jesteśmy ludzcy i mamy serce.
„Dzisiejszy dzień nauczył mnie, że ważne jest tu i teraz. Wczoraj było i tego nikt nie zmieni, a na jutro mogę jeszcze wpłynąć, jednak to dzisiaj tworzę historię.”
Okładka powieści idealnie komponuje się z jej zawartością. Do tego ma pięknie wytłoczone napisy. A wiecie co ja najbardziej lubię w nowych powieściach? Ich zapach, lubię wąchać książki. Miałam napisać coś o zakończeniu, ale jednak tego nie zrobię. Kiedy przeczytacie sami się dowiecie.
"Mam na imię Ania" to przepełniona ludzkimi dramatami, ale również i emocjami powieść, o której nie da się zapomnieć. To historia, która głęboko wnika w głąb naszego serca i skłania nas do refleksji. A przede wszystkim to powieść, którą koniecznie musicie przeczytać. Polecam z całego serca.
Wydawnictwo: Lucky
Data wydania: 2020-05-11
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 272
Tytuł oryginału: Mam na imię Ania
Język oryginału: polski
Dodał/a opinię:
Grażyna Wróbel
Druga część dylogii niosąca dalszy ciąg perypetii z życia Marty Kowalskiej.Czterdziestoletnia Marta niejednokrotnie musiała zmierzyć się z okrutnym losem...
Marta wraca do Polski ze Stanów Zjednoczonych po 10 latach nieobecności, gdzie wyjechała po tym, jak w wyniku wypadku straciła nie tylko ukochanego męża...