„Na Święta przytul psa” to pierwsza książka Lizzie Shane wydana w Polsce. Urodzona na Alasce autorka romansów ma na swoim koncie już pokaźny dorobek, za który otrzymała Golden Heart Award i HOLT Medallion. Byłam bardzo ciekawa jej książki z powodu wzmianki o zwierzętach, z którymi mamy do czynienia na jej kartach. Czy mi się podobała? Zaraz się dowiecie.
Ally Gilmore jest już trochę zmęczona życiem w Nowym Jorku. Przyjeżdża do Pine Hollow, żeby odpocząć, poukładać sobie różne sprawy w głowie, a także pomóc dziadkom w prowadzeniu schroniska. To właśnie w tym urokliwym miasteczku Ally ma nadzieję odnaleźć siebie. Ben West to spokojny mężczyzna, jednak z ogromną ilością spraw na głowie. Ben opiekuje się dziesięcioletnią siostrzenicą Astrid, która utraciła rodziców. Zajmuje się też niekończącymi się problemami mieszkańców, bo zasiada w radzie miasta. I mimo, że kompletnie nie ma czasu, kiedy na jego drodze staje Ally, postanawia zaangażować się razem z nią w ratowanie schroniska. Schronisko z końcem roku straci dotację, w związku z tym Ally i Ben mają tylko cztery tygodnie, aby znaleźć kochające domy dla kilkunastu zwierzaków. Czy im się uda? Czy magia Świąt odmieni los nie tylko psiaków, ale też głównych bohaterów?
W tej przesympatycznej historii można się zatracić bez opamiętania. Wciąga i nie chce puścić, dopóki nie doczytamy jej do końca. To urokliwa i ciepła opowieść, przepełniona miłością do drugiej osoby, ale i tą do zwierząt. A może nawet przede wszystkim tą drugą. Zachwyca podejście Ally i Bena do zwierzaków, ich zaangażowanie, empatia, czułość. Czuć w tej historii świąteczny klimat, można się zrelaksować, odpocząć i poczuć odrobinę magii. Magii, która możliwa jest nie tylko w Święta. Magii, która zdarza się, kiedy najmniej się jej spodziewamy. I chociaż historia Ally, Bena i przeuroczych psiaków ze schroniska jest trochę przewidywalna, zupełnie jej to nie szkodzi. Bo to jest jedna z tych historii, po których ma się czytelnikowi zrobić ciepło na sercu. I dokładnie tak działa. Pocieszy, przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze. A tak już całkiem serio, przywraca wiarę w człowieka, pokazuje, że świat nie jest taki zły, daje nadzieję i sprawia, że zaczynamy wierzyć, że i nam może przydarzyć się jakiś cud.
Książka jest tak fajnie napisana, że dosłownie się przez nią płynie i pochłania się ją w mig. Trochę szkoda, bo aż się prosi, żeby spędzić z nią więcej czasu. Styl autorki jest przyjemny, kreacja bohaterów poprawna, a rzeczywistość, którą stworzyła autorka, przemawia do wyobraźni. A dodatkowo jest przekonująca. Równie przekonująco wypada uczucie głównych bohaterów, które rodzi się powoli, jest delikatne i nienachalne. Co nie mniej ważne, w tej książce naprawdę są zwierzaki. To nie jest tylko pies, którego widzimy na okładce. One tam naprawdę są. Świetnie zostały uchwycone charaktery psiaków i ich zachowania. Doskonale zaprezentowała autorka również portret małomiasteczkowej społeczności. Lubię, kiedy akcja powieści dzieje się w takich miejscach, bo książka jest wtedy bardziej klimatyczna. Tutaj też tak było. Jeśli chodzi o bohaterów, ich kreacji nie mam nic do zarzucenia, bo to postaci z krwi i kości. Swoje za uszami mają i wypadają realistycznie. Jednak, i tu jedno małe „ale”, potrafią irytować. Nie wiem, czy tylko ja tak miałam, ale były momenty, że tych dwoje zachowywało się jak nastolatki i miałam ochotę wytargać ich za uszy. I to tak, żeby im w pięty poszło. Nie oznacza to, że ich nie polubiłam, bo było wręcz przeciwnie, jednak czasem sprawdzali moją cierpliwość swoim zachowaniem i przemyśleniami. Nie wpłynęło to na mój odbiór całości. Tym bardziej, że jest w powieści taka jedna młoda duszyczka, która łapie za serce. Pokochałam Astrid od pierwszych chwil. I Wy również ją pokochacie. Dlaczego, to już musicie sprawdzić sami. Ta historia emanuje ciepłem i serdecznością, poprawia nastrój i trafia w serce. Daje też do myślenia. To opowieść o miłości, owszem, ale też o samotności, o walce o swoje marzenia, o podejmowaniu trudnych decyzji, czasem ryzyka i przede wszystkim o pomocy tym, którzy sami nie są w stanie sobie pomóc.
„Na Święta przytul psa” to idealna historia na Święta. I idealna do tego, aby została sfilmowana. Bardzo chciałabym zobaczyć ekranizację tej powieści i sprawdzić, jak moje wyobrażenia z książki wyglądałyby na szklanym ekranie. Jeśli chcecie poczuć odrobinę magii Świąt, przeczytajcie tę książkę. Potrafi rozbawić i wzruszyć, a na dokładkę napełni Wasze serca ciepłem i otuchą. Serdecznie polecam!
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2020-11-24
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 312
Tytuł oryginału: Twelve Dogs of Christmas
Dodał/a opinię:
maitiri_books
Czy jeden nad wyraz niesforny pies może połączyć dwoje ludzi, którzy całkowicie się od siebie różnią? Idealna mieszanka uroku małego miasteczka i lekkiego...