Patrząc na okładkę gdzieś tam w środku mnie, czuję ściskanie. Początkowo bałam się zaczynać tę książkę, bo wiedziałam, że może to być trudna przeprawa przez samo życie... Widzimy chłopca wtulonego prawdopodobnie w swojego ojca. Uśmiechnięty, z zamkniętymi oczkami... Eliza Luty, która projektowała okładkę zasługuje na wielkie brawa. Jest minimalistyczna, ale jednocześnie przepełniona uczuciami. Przynajmniej ja tak ją odbieram.
Posiada skrzydełka, które stanowią dodatkową ochronę przed uszkodzeniami mechanicznymi. Na jednym z nich przeczytamy fragment lektury, a na drugim kilka słów o pisarzu.
Strony są kremowe, czcionka duża, odstępy między wersami i marginesy zostały zachowane. Literówek brak.
Moje pierwsze spotkanie z autorem, przebiegło całkiem pomyślnie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. No dobrze, może podczytywałam kilka recenzji i większość była pozytywna, ale jak wiecie jestem wymagająca... Na początku nie było jakichś fajerwerków, zaskoczenia. Czytałam, bo czytałam. Nie wydawało mi się, że ta lektura wywoła u mnie szok, niedowierzanie i efekt wow. Ale... Im dalej w las... Tym moje brwi unosiły się wyżej i wyżej, aż wszystko obróciło się do góry nogami. A wtedy, cała reszta nabrała tempa, emocji. Po którejś tam stronie, następuje coś, co zmieniło mój stosunek do tej książki. Zaczęłam biec za bohaterami. Zaczęłam czuć tak wiele różnych emocji, że chwilami wydawało mi się to kompletnie nierealne. Lektura napisana jest lekkim i przystępnym piórem, ALE, to nie oznacza, że w odbiorze jest lekka i przyjemna. Bo... nie jest. Jack to chłopiec, który nie jest nikomu nic winny. A jednak los postanowił go skrzywdzić. Skazać na krótsze życie, w którym nie doświadczy zbyt wielu pięknych chwil. Nie będzie mógł korzystać z życia w pełni. I było mi go tak szkoda, jak nikogo innego na świecie. A tak naprawdę, to szkoda mi każdej osoby, która choruje na raka, a już w szczególności tych malutkich brzdący. Serce mi się dosłownie kraja... Ale niestety tak już musi być i nic na to nie poradzimy, a szkoda. :(
Jego rodzice... Postawieni w okropnej sytuacji, powoli tracą grunt pod nogami. Zaczynają sobie nie radzić, kłócić się... Nie mogą znaleźć wyjścia z sytuacji, mimo to, chcą dla synka jak najlepiej. Udają dla siebie kogoś, kim nie są i tutaj, oddalając się od siebie jeszcze bardziej pogarszają sytuację, ale oni tego nie widzą. Oni tylko widzą tykający zegar nad swoim dzieckiem i tylko na tym się skupiają. Współczułam im z całego serca, nie chciałabym nigdy być na ich miejscu. Ani nikomu takiego losu nie życzę...
Bohaterowie są jak żywi, tacy, jakich moglibyśmy znaleźć w naszym codziennym życiu. Nie ma tutaj fikcji, więc to kolejna zaleta dla powieści.
Tematyka chorób, chorób nawracających, nieuleczalnych jest trudna. Ciężko się czyta, a co dopiero pisze - więc wielkie gratulacje dla autora, że udało mi się przez ten temat przebrnąć w taki sposób. Podczas lektury kumulowało się we mnie mnóstwo uczuć, a to cholernie bolało. Nie wiedziałam i nawet nie chciałam czuć się tak, jak rodzice Jack'a. To było takie przykre... Ale taka literatura jest nam potrzebna. By otwierała nam oczy na pewne sprawy. By sprawiała, żebyśmy uczyli się dobrze i godnie żyć, żeby cieszyć się każdą chwilą, nawet wtedy, gdy wiemy, jak to wszystko się skończy. Uśmiech w morzu łez - nie tylko pokrzepiający dla osoby, która tego potrzebuje, ale dla wszystkich wokół. A szczerość, rozmowa, obecność - jest tutaj podstawą do podtrzymywania prawidłowej relacji. Wiadomo, że pojawiają się zgrzyty, ale pamiętajcie, że jeśli macie z kim przeżywać swoje piekło, wtedy jest lepiej, niżli samemu.
Narratorem jest ojciec, Rob - to poniekąd również wprowadza pewną świeżość do literatury. Zazwyczaj narratorem w tego typu literaturze jest kobieta lub samo dziecko, jednak tutaj jest nim ojciec. I wychodzi na to samo, uczucia, jakie opisuje Luke Allnutt są równie bolesne jak gdyby opisywała je bohaterka, matka cierpiąca, innej powieści...
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem totalnie oczarowana tą smutną, aczkolwiek prawdziwą historią. Było tutaj wiele cudownych fragmentów, które chciałam zaznaczać, ale doszłam do wniosku, że cała książka byłaby w znacznikach, więc sobie darowałam. To, co przeczytałam jest moje i Was do tego zachęcam. Jest to przepiękny kawałek literatury, na który zdecydowanie warto zwrócić uwagę.
Mamy w tej powieści to, czego ja zawsze od lektury oczekuję: emocji oraz wartości. A tutaj mamy tego tak wiele, że nie sposób zliczyć. Myślę, że książka ta nie jest tylko zwykłą powieścią, z trudną tematyką. Ale po doczytaniu do ostatniej kropki, warto się zastanowić nad życiem. I nawet jeśli nie znajdujemy się w podobnej sytuacji, to warto wziąć sobie do serca kilka wskazówek i rad, które między wierszami są udzielane czytelnikowi.
Reasumując, zdecydowanie polecam tę piękną, ale i jednocześnie okropnie smutną i bolesną powieść. Każdy ją może przeczytać - nie ma jakichkolwiek barier i blokad. Gdyby taka powieść była jako lektura na przykład w szkole średniej - byłabym szczęśliwa. Można z niej czerpać wiele przykładów, omawiać wątki... Ale to tylko moje zdanie. :)
Zdecydowanie polecam i określam ją mianem jako jednej z najlepszych, jakie miałam okazję przeczytać w całym swoim życiu.
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2018-07-17
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 420
Tłumaczenie: Grażyna Woźniak
Dodał/a opinię:
Angelika Ślusarczyk