„Śpiewajcie z prochów, śpiewajcie” to kolejna interesująca pozycja, której autorką jest Jesmyn Ward. Tym razem autorka, laureatka wielu wyróżnień i nagród, profesor nadzwyczajny, prowadzący kursy kreatywnego pisania, a także rezydentka posiadłości Grishamów, zabiera nas niewiele dalej. Można by powiedzieć, że za róg. Z perspektywy kogoś obcego, możemy zaobserwować urywki z życia rodziny, której autorka poświęciła znacznie więcej miejsca w powieści „Zbieranie kości”. W tej pozycji Ward skupia się na czymś zupełnie innym, na umieraniu. Jedni jej bohaterowie umierają jeszcze za życia, inni dopiero, kiedy na dobre przestaną oddychać. Dobrym przykładem tej pierwszej osoby jest Leonie, która zamieszkała z dziećmi, Jojo i – w zależności dla kogo – Michaeli / Kayli. Jej mąż trafił do więzienia, do Parchman, w którym siedział niegdyś jej ojciec.
Leonie, co jej rodzice dostrzegają na pierwszy rzut oka, nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie mieć matczynego instynktu. To kobieta, bardzo młoda i niedoświadczona, która potrafi sama zjeść posiłek, napić się, czy się przespać, ale zapomina zapewnić tego samego swoim dzieciom. Tak naprawdę opiekuj się nimi i wychowują ich dziadkowie. To oni pamiętają, że należy im dać jeść, przygotować do samodzielnego życia. To od nich uczą się, jak samodzielnie się sobą zająć.
Matka, kiedy okazuje się, że jej córka jest chora, najpierw jest zła i próbuje się od niej odizolować, a potem chce ją leczyć ziołami, które bardziej mogą jej zaszkodzić, niż pomóc. Cała podróż, zorganizowana, by odebrać męża z więzienia i przy okazji otrzymać potężną dawkę narkotyków od jego obrońcy, jest niepotrzebnie zagmatwana, a dzieci są tu jedynie niewygodnym i bardzo uciążliwym bagażem, o którym trzeba stale myśleć i ciągle się o niego troszczyć. Leonie jest zadowolona, gdy po powrocie zostawia dzieci u rodziców i spędza czas ze swym nowo odzyskanym mężem.
Leonie nie żyje, ona wegetuje, obijając się od ścian. Jest nieporadna i niewydolna wychowawczo, nie wiadomo, czy i gdzie pracuje. A na domiar złego, wyszła za mąż za człowieka, którego krewny zabił jej brata, Dany’ego. Obie rodziny nie rozmawiają ze sobą. Michael, mąż Leonie, źle się czuje w jej domu. Ona natomiast nie potrafi porozmawiać normalnie z jego rodzicami. Oboje święcie wierzą, że kiedyś ta przykra i niewygodna dla wszystkich sytuacja, ulegnie zmianie, lub chociaż poprawie. Ze sposobu, w jaki opowiada o tym autorka jasno wynika, że obydwoje mogą się tylko łudzić.
Znacznie lepiej radzili sobie jej rodzice, do czasu, gdy matka się nie rozchorowała. Jaka by Leonie nie była córką, postanawia spełnić ostanie życzenie swej rodzicielki i przynosi jej wszystko, czego ta od niej żąda. Ojciec Leonie – milczek, ale wyjątkowo dobrze zbudowany i niezmiernie pracowity mężczyzna – który opuścił więzienie w bardzo podejrzanych i wyjaśnionych dopiero na końcu okolicznościach. Popełniając straszny czyn, jakim jest morderstwo.
I tu historia się trochę gmatwa, ponieważ rodzinie od dłuższego czasu towarzyszy Zrzek, istota, którą mogą dostrzec jedynie ojciec Leonie oraz jej dzieci. Wszyscy troje zdają się posiadać nadprzyrodzone zdolności – rozumieją mowę roślin i zwierząt, łącznie z matką, która wiele wie o ziołach.
Michael albo tego nie potrafi, albo po prostu nie chce tego dostrzec.
Niestety, i tym razem autorka nie zmierza do szczęśliwego zakończenia; przeżywamy śmierć jej matki – zwanej Mamcią – i poznajemy powód, dla którego jej ojciec, czyli Tatko tak szybko opuścił więzienie. Nie miał z tego wielkiego powodu do dumy. Tłumaczyć może go jedynie fakt, że warunki w więzieniu był naprawdę ciężkie i prawie nie do zniesienia.
Autorka i tym razem z ogromną sprawnością pióra serwuje nam historię o duchach o ludzkich grzechach i ułomnościach, o magii, która jak się okazuje, nie ma jednego imienia, lecz wiele, a każde z nich znaczy co innego. To również opowieść o ludzkiej godności, dorastaniu w cieniu przeszłości, zdobywaniu kolejnych umiejętności mogących pomóc w samodzielnym życiu, oraz o miłości, ale wyłącznie do własnej osoby i osoby swego męża. Pokazuje również warunki, w których nie tak dawno temu wychowywano dzieci, o ofiarach nienawiści i zdobywaniu wolności za wszelką cenę. O próbie przetrwania i przede wszystkim o śpiewaniu, bo do tego odnosi się tytuł, który chyba należy rozumieć tak, że należy słuchać zmarłych, ale jednocześnie dbać o żywych. Bo zmarli w niczym już na nie pomogą, a żywych możemy stracić. I to na zawsze. Niekoniecznie poprzez śmierć.
Dobre dla dojrzałych czytelników.
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 2019-02-13
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 0
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Dodał/a opinię: