Kiedy sięgnęłam po „Szczelinę mroku”, miałam już za sobą „Piekielne niebo” – historię, która wciągnęła mnie w świat Naridy i sprawiła, że zaczęłam patrzeć na granice między dobrem a złem zupełnie inaczej. Tamten tom był jak otwarcie wrót do rzeczywistości, w której każda emocja ma swoje odbicie w czymś większym, ponadludzkim. „Szczelina mroku” natomiast to nie tylko kontynuacja – to pogłębienie. To zejście niżej, głębiej, w rejony, które już nie pozwalają się ukryć przed samą sobą.
Od pierwszych stron czułam, że Karolina Ligocka prowadzi mnie w inne rejony niż wcześniej. O ile „Piekielne niebo” tętniło ruchem, kontrastem i poszukiwaniem sensu pośród chaosu, o tyle „Szczelina mroku” ma w sobie ciszę, ciemność i ciężar dojrzewania. To książka bardziej introspektywna – taka, która nie pyta o świat, lecz o duszę. O to, co zostaje, kiedy światło gaśnie.
Narida w tej części jest inna. Już nie tylko walczy – próbuje zrozumieć. Już nie tylko ucieka przed przeszłością – zaczyna w nią zaglądać. Widziałam w niej kobietę, która przeszła przez ogień i teraz próbuje żyć z popiołem. To bohaterka, która dojrzewa emocjonalnie, ale też duchowo – w sposób surowy, prawdziwy, bez łatwego katharsis. I chyba dlatego jest mi tak bliska. Bo w jej milczeniu, w chwilach, gdy nie potrafi podnieść wzroku, czuję własne doświadczenia.
Ligocka ma niezwykły dar łączenia fantastyki z emocjonalnym realizmem. W „Szczelinie mroku” znów pojawiają się anioły, demony, cienie i światła, ale żadne z nich nie są tylko alegorią dobra czy zła. Każde jest odbiciem ludzkich uczuć – winy, nadziei, miłości, strachu. Dzięki temu świat, który stworzyła, nie jest bajką o nadprzyrodzonych siłach. To raczej metafora tego, co w nas samych: nieustannego balansowania między tym, kim chcemy być, a tym, kogo się boimy w sobie dostrzec.
Czytałam tę książkę wolniej niż pierwszą. Nie dlatego, że była trudniejsza, ale dlatego, że chciałam ją poczuć. Każde zdanie miało w sobie coś z wyznania, a każdy rozdział – coś z przebaczenia. Autorka pisze z emocjonalną dojrzałością i subtelną poetyką, nie uciekając od bólu, ale też nie pogrążając się w nim. To opowieść o walce z cieniem, która nie kończy się zwycięstwem, lecz zrozumieniem.
Zauważyłam też, że „Szczelina mroku” jest mniej o świecie, a bardziej o wnętrzu. Mniej o konflikcie, a bardziej o konsekwencjach. To, co w „Piekielnym niebie” było eksplozją, tutaj staje się echem – dźwiękiem, który wciąż drży w tle, przypominając, że żadne zwycięstwo nie jest ostateczne.
Zamykając książkę, miałam wrażenie, że ta historia nie tylko się rozwija, ale też dojrzewa razem ze mną. W „Piekielnym niebie” czułam zachwyt nad światem, w „Szczelinie mroku” – zachwyt nad jego kruchością. To opowieść o kobiecie, która przestaje szukać cudów na zewnątrz, bo zaczyna dostrzegać, że największy cud to przetrwać w środku własnej ciemności.
To książka, po której trudno wrócić do codzienności tak po prostu, bo zostawia pytanie – delikatne, ale uporczywe: a jeśli to właśnie w mroku zaczyna się prawda o nas samych?
Wydawnictwo: Mięta
Data wydania: 2025-06-18
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 400
Dodał/a opinię:
Ewelina Białogołąbek
Osiemnastoletnia anielica Narida zostaje oskarżona o morderstwo, a następnie upada strącona z Nieba. Okaleczona i odarta z anielskości trafia na Ziemię...