Seria „Kwiat paproci” Katarzyny Bereniki Miszczuk zapoczątkowała modę na motywy słowiańsko-ludowe w powieściach. Modę, która bardzo mi się podoba, choć nie każda realizacja tego motywu jest tak udana jak w wymienionej serii. Zwykle daję się skusić tytułom obiecującym takie historie – i zdarza się, że się okropnie rozczarowuję. Jak było w przypadku „Zielarki”? Przedpremierowe recenzje były pełne entuzjazmu, oceny wysokie, opinie – pełne zachwytów, więc wysoko ustawiłam poprzeczkę i w sumie nie rozczarowałam się, ale też – nie padłam z zachwytu.
Główna bohaterka – Marena jako czterolatka trafiła pod opiekę zielarek i wśród nich została wychowana, aby nieść pomoc potrzebującym i leczyć różne choroby. Dziewczyna ma jednak pewien dar, który sprawia, że jej przeznaczenie się zmienia: jest uzdrowicielką i z tego powodu nie jest jej pisane zostanie wśród zielarek. Dziewczyna jest sympatyczna, tylko miałam wrażenie, że nieco bezwolna, chwilami mnie denerwowała przez swoją niepewność, pozwalanie, by inni nią kierowali. Az w końcu uświadomiłam sobie, że to przecież siedemnastoletnia dziewczyna, więc trudno, żeby była od razu ukształtowana i wiedziała wszystko, kim chce być i jaką drogą podążyć. Ona się siebie uczy, poznaje swoje moce, a także swoją przeszłość – więc Autorka wykazała się dobrą znajomością psychologii i miała świetną intuicję w prezentowaniu tej postaci.
Interesującym zabiegiem jest ukazywanie równolegle z toczącą się akcją oddziału Wikingów, którzy przemierzają kraj, grabiąc i łupiąc wioski – zdajemy sobie sprawę z tego, że prędzej czy później losy ich wodza i Mareny połączą się, i ta świadomość rodzi napięcie i ciekawość. Chociaż zarazem dodatkowych wątków (w tym retrospekcji) jest – moim zdaniem – za dużo, przez co właściwa historia trochę się rozmywa.
Autorce kilka razy zdarzyło się mnie nieźle zaskoczyć – wie, jak grać z czytelnikiem, potrafi świetnie mylić tropy. Kiedy nam się wydaje, że wszystko wiemy, nagle okazuje się, że sytuacja zmienia się diametralnie i musimy od nowa budować sobie opinię.
Bardzo mi się podobał motyw zielarek i tego, jak są odbierane w wiosce – niosą pomoc, a jednak ludzie nimi gardzą, ich podejście do kobiet jest pełne uprzedzeń, niesprawiedliwości, podszyte strachem przed nieznanym. Autorka bardzo umiejętnie ukazała problem odrzucenia i lęku przed tym, co niezrozumiałe; głupich plotek i pomówień, które potrafią wyrządzić dużą krzywdę.
Tego, co mi się nie podobało, nie potrafię za bardzo ubrać w słowa. Bo niby książka jest ciekawa, niby chcemy wiedzieć, co będzie dalej, niby jesteśmy zaskakiwani przez Autorkę – ale… czegoś brakuje. I nie do końca wiem czego. Akcja – choć ciekawa – nie wciąga tak, że nie chce się odkładać książki ani na moment. Jest tak trochę… letnio. No i nie spodobało mi się zakończenie, które wyglądało tak, jakby Autorka chciała szybko podsumować i rozwiązać wszystkie wątki – więc po dość wolno toczącej się akcji, na końcu następuje seria szybkich zdarzeń, w moich oczach trochę nienaturalna.
Ale nie będę się czepiać szczegółów, bo książka ogólnie mi się podobała – była lekka i miło spędziłam czas na lekturze.
Komu „Zielarka” może się spodobać? Jeśli lubicie historie o dawnych Słowianach, opowieści pełne magii, tajemnic i wydarzeń nie z tego świata – to na pewno się Wam spodoba.
Podsumowując: kolejna opowieść z dawnych czasów, sięgająca do korzeni słowiańskich. Dość ciekawa, choć nie – porywająca.
Wydawnictwo: b.d
Data wydania: 2020-05-20
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 380
Język oryginału: polski
Dodał/a opinię:
Joanna Tekieli
KONTYNUACJA "ZIELARKI" Marena zdołała zaskarbić sobie sympatię i zaufanie mieszkańców Bydgostii. W końcu znalazła swoje miejsce na ziemi, a jej myśli coraz...
Los potrafi być przewrotny, a droga, którą prowadzi przez życie śmiertelników, nie zawsze jest usłana różami. Dość boleśnie przekonała się o tym Żywia...