Filip Hagenbeck powraca. Swoimi wspomnieniami „Zwyczajny szpieg. Powrót” zabiera czytelnika w jakże barwne i niesłychane lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Jak zapewne część czytelników pamięta autor po powrocie z Nigerii usłyszał „Już tu nie pracujesz”. Takie to były czasy. Jednych z kompetencjami zwalniano a innych kompletnie zielonych przyjmowano. Działo się tak, mniemam, we wszystkich ówczesnych służbach, ale to tak na marginesie. Powrót do służby nie był łatwy. Wiódł przede wszystkim przez urząd pomagającym bezrobotnym, w tym i naszemu bezrobotnemu zwyczajnemu szpiegowi. Raczkujący kapitalizm i ciekawie opowiedziane historie związane z nim. Pamiętacie narkotyki w ówczesnych dostawach bananów? No właśnie, autor dostał spory wycisk od handlarzy bynajmniej nie cytrusów, które sprowadzał z Grecji. A cukier, machloje, no może napisałem na wyrost, opóźnianie zapłaty za faktury cukrowe? A właśnie cukru, Pan Filip ma wkład i to spory w ratowaniu polskiego cukru. Ba, nawet uczestniczył w powstaniu radia Kolor, tak, tak. Kogo tam spotkał, jak przebiegały rozmowy pominę bo naprawdę bym spalił opowieść autora. Był tłumaczem a nawet agentem ubezpieczeniowym firmy, która wiele lat później mnie nie chciała ubezpieczyć z uwagi na mój stan zdrowia. Nawiasem pisząc mam się całkiem nieźle. Zaczął poznawać tajniki sukcesów na giełdzie, co moim zdaniem w tamtych czasach z uwagi na szalejącą inflację było bardzo pomocne w utrzymaniu oszczędności. W międzyczasie nagabywania kolegi do powrotu do służby spełzały na niczym. Aż w końcu wraca do służby. I podobnie jak poprzednio, nie znajdziemy tu strzelanek czy „popisowych” numerów tajnych służb. Raczej codzienne życie nie tylko zwyczajnego szpiega w Gorącym Kraju. Ale oczywiście to nie znaczy, że nie było ono ciekawe, wprost przeciwnie. Zapewne autor nie chciał, aby mu służby robiły pobudkę tak jak miało to miejsce z kolegą po fachu legionistą, więc ogranicza się do ogółu spraw. Pomimo tego autor niejednokrotnie w ciekawy sposób ujmuje rzeczy już mi znane tak jak na przykład sprawa „Olina”. Mnóstwo zabawnych sytuacji tak jak na granicy dowcipny strażnik „czy to na pewno żona?”, czy dlaczego miejscowi tak dobrze znali nasz Polsat (i wcale nie chodzi tu o paszport), auto rażące prądem (jak tu skubańca zatankować?) i mnóstwo innych jak choćby pistolet na kapiszony. Ba, nawet budowę domu przedstawia z humorem, nie jak wyzwanie życia. Ba, budowę odwiedza sam ówczesny minister. Nie wiem jak to ująć, powieść, książka, wspomnienia nierówne, czasem nawet dla zwykłego zjadacza nudne czy wręcz irytujące ale jak już wspomniałem strzelanek tu nie znajdziemy. Po prostu autor zawarł swoje przygody i przemyślenia udostępniając w takim zakresie jakim mógł nie ubarwiając niczego. Ja się nie nudziłem.
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2020-06-17
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 432
Dodał/a opinię:
Andrzej Trojanowski