Jak już sam tytuł wskazuje książka opowiada o tym, że Święta to magiczny czas, w którym wszystko może się zmierzyć. Nasza główna bohaterka Nina stawiając pierwszy krok i wychodząc z Wigilii u rodziców stawia na niezależność i własne szczęście a po drodze spotyka innych nieszczęśliwych ludzi, którzy potrzebują wsparcia i ciepła. To wszystko odnajdują w domu staruszki i zaczynają dążyć do tego by zmienić swoje życie.
Ogólnie jestem miłośniczką książek o świątecznej tematyce i nawet przymykam wtedy oko na to, że częściej daje o sobie znać przeznaczenie i nagle niespodziewanie ktoś spotyka kogoś itp.
W tej książce jednak miałam spory zgrzyt jeśli chodzi właśnie o realność. Pominę fakt że główna bohaterka po drodze zebrała 6 osób, które nagle niespodziewanie zabrała do 80-letniej staruszki na Wigilię (do staruszki która była jej sąsiadką po prostu). To już dość mało prawdopodobne. To, że synowie staruszki nie przyszli na Wigilię nawet nie dzwoniąc to też jednak zaskakujące (oprócz trzeciego syna, który miał swoje problemy).
Jednak historia o bezdomności jednego z bohaterów zupełnie jest dla mnie nierealna. Aż szukałam fragmentu by sprawdzić, że on ma ponad 40 lat i dwa kierunki studiów na koncie. A gdy wyszedł od rodziców którzy powiedzieli mu czas przejąć rodzinny biznes, został bezdomnym. Może jestem zbyt życiowo zaradną osobą, ale to wydaje mi się mało prawdopodobne.
Na plus dodanie trudnych wydarzeń i pokazanie nie tylko pozytywów.
,,Czterdzieści siedem metrów kwadratowych mieszkania i nasza rodzina. Plus duchy zmarłych dzieci... ...w sumie czternaście osób. Czasami miałam wrażenie...
Iwo rok temu stracił w wypadku narzeczoną i nie może poradzić sobie z jej śmiercią. Mężczyzna popada w depresję i zaniedbuje pracę w rodzinnym biznesie...