Recenzja książki: Bezruch

Recenzuje: Danuta Awolusi

Bardzo mocny, gorzki i bezkompromisowy debiut. Opowieść o samotności i bólu, o tym, że czasem życie to ciągłe poszukiwanie czegoś, także siebie. Uniwersalny, choć bardzo smutny obraz społeczeństwa. Bezruch Macieja Zakliczyńskiego uderza w czułe struny, rozpala złość. Zachwyca pięknem słowa.

recenzja Bezruch

Adam ma pięćdziesiąt lat, stabilny związek i dużo złości w sobie. Ze swoim mężem prowadzi słowne wojenki. Dużo między nimi ironii, za mało słów czułości. Adam wydaje się tkwić w przykrej stagnacji, gdy wiele rzeczy go wkurza, ale nie ma perspektyw ani chęci na zmiany.

Niespodziewanie Adam odbiera telefon od Sebastiana, przyjaciela sprzed lat – człowieka, z którym łączy go więcej niż stare wspomnienia. W tym telefonie wybrzmiewa błaganie o pomoc. Strach. Próba złapania kogoś, kto jeszcze chce odebrać. Adam postanawia do niego pojechać.

W drodze wracają wspomnienia, opowieści o ludziach, którzy zmagali się z samotnością, uzależnieniem, chorobą, brakiem akceptacji. Pojawia się obraz środowiska, w którym wiele osób wpada w spiralę autodestrukcji, czasem nie znajdując nikogo, kto potrafiłby ich zatrzymać. Adam obserwuje to wszystko z dystansu, z perspektywy człowieka, który bierze na siebie za dużo, a jednocześnie nie potrafi się przyznać do tego, że sam od dawna stoi w miejscu. Ucieka w rutynę. Mówi wprost, że kocha i jest kochany. Że ma dom, stabilność, akceptację. Mimo tego czuje pustkę. Być może, gdyby nagle zniknął, nic by się nie stało.

Kryzys. Adam opowiada o nim tak szczerze, a jednocześnie tak bezlitośnie.

Podobno między trzydziestym piątym a pięćdziesiątym piątym rokiem życia następuje kryzys, kryzys połowy życia, kryzys wieku średniego, średniowieczne załamanie indywidualnej egzystencji, dwie dekady niebezpieczeństwa, kopalnia wątpliwości, dół gigant czający się jak polujący gepard. A gdy już decyduje się zaatakować, robi to najszybciej na świecie, ten acinonyx jubatus, acid anonimusb jebanus zatruwa życie natychmiastowo i napierdala z prędkością światła, aż opadnie z sił. Nikt nie pamięta momentu inicjacji, objawienia, początku. Człowiek zapytany, kiedy zdał sobie sprawę, że jest w kryzysie, odpowiada, że to był moment, chwila ulotna jak przegryzienie ziarnka pieprzu, soczysty liść z otwartej dłoni, aż łza samoistnie wypłynęła z oka, potknięcie podczas składania wieńca przy grobie nieznanego żołnierza. Ktoś inny dostrzegł początek kryzysu w swoim niepohamowanym śmiechu w kolejce do kasy w Lidlu, a jeszcze ktoś inny w tym, że ten śmiech wyprowadził go z równowagi.

Wchodzimy w świat, w którym bliskość jest jedyną rzeczą, jaka może zatrzymać człowieka na krawędzi. Autor pokazuje, jak trudno jest brać odpowiedzialność za uczucia. Jak łatwo od nich uciec. Jak bardzo boli, kiedy ktoś, kogo kochamy, milczy wtedy, gdy powinien mówić.

Tekst Macieja Zakliczyńskiego jest uważny, ostry, pełen emocji. Dużo w nim gorzkich przemyśleń, które wydają się wyrwane z głowy samego czytelnika. Autor stawia lustro. Jeśli ktoś w nim coś zobaczy, to już jego odpowiedzialność. Jednak ostrzegam: ta książka może wstrząsnąć odbiorcą, więc warto podejść do niej z otwartością i pewnym dystansem.

Bezruch nie jest też opowieścią o środowisku LGBT, choć akcja toczy się w tym kontekście. To przede wszystkim książka o ludziach, którzy próbują poradzić sobie z ciężarem własnych doświadczeń. O tym, jak wiele zależy od tego, czy pozwolimy sobie coś powiedzieć. Albo usłyszeć.

To pochylenie się nad tym, że emocjonalny bezruch potrafi być gorszy niż ból. Że czasem tylko jedna osoba może sprawić, że znów zaczniemy oddychać. I że zawsze przychodzi moment, w którym trzeba zdecydować, czy wracamy do życia, czy zostajemy w miejscu, które znamy aż za dobrze.

Kup książkę Bezruch

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Bezruch
Książka
Bezruch
Maciej Zakliczyński
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy