Dobitna i klarowna - ,,The New Yorker", uznana za jedną z najlepszych książek 2023 roku.
Idealna dla fanów Celeste Ng i Ann Patchett! - Amazon, uznana za jedną z najlepszych książek 2023 roku.
Wstrząsająca opowieść o rozdzieleniu rodziny rdzennych Amerykanów. Peters jest mistrzynią w tworzeniu postaci, do których od razu się przywiązujemy. Eric Nguyen, ,,The New York Times Book Review".
Najdotkliwszy ból jednej rodziny. Najmroczniejszy sekret drugiej.
Maine, lata 60. XX wieku. Pewnego upalnego dnia sześcioletni Joe obserwuje swoją młodszą siostrę Ruthie, siedzącą na jej ulubionej skale na skraju pola borówek, podczas gdy ich rodzina, pochodząca z plemienia Mikmaków z Nowej Szkocji, zbiera owoce. Tego popołudnia Ruthie znika bez śladu. Jako ostatnia osoba, która ją widziała, Joe będzie wiecznie prześladowany przez żal, poczucie winy i wyobrażenia tego, jak mogło wyglądać jego życie, gdyby nie doszło do tragedii.
Norma dorasta na zamożnych przedmieściach jako jedyna córka zgorzkniałych rodziców. Jest bystra, nad wiek dojrzała i ma w głowie pełno pytań, których nie wolno jej zadawać - pytań o jej brakujące zdjęcia z okresu niemowlęctwa, śniadą skórę, realistyczne sny o spędzaniu czasu przy ognisku w ciepłych objęciach, które nawiedzają ją noc w noc. Norma przeczuwa, że istnieją sprawy, o których rodzice jej nie mówią, lecz rozwikłanie tajemnic, które skrywali przed nią, odkąd była małą dziewczynką, zajmie Normie dziesiątki lat.
,,Zbieracze borówek" to poruszająca opowieść o niesłabnącej nadziei, niezachwianej miłości i sile rodziny - nawet w obliczu tragedii i zdrady.
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2025-01-29
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 352
Tytuł oryginału: The Berry Pickers
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗦𝗲𝗸𝗿𝗲𝘁 𝗶 𝗯ó𝗹
𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑐𝑧𝑒 𝑏𝑜𝑟ó𝑤𝑒𝑘 reklamowano jako poruszającą opowieść o niezłomnej nadziei, sile miłości i rodzinnych więzach. To właśnie ten opis mnie zaintrygował i sprawił, że sięgnęłam po książkę. Niestety, czuję spory niedosyt, bo historia okazała się znacznie mniej poruszająca, niż obiecywano. Zabrakło mi silniejszych emocji i autentyczności, które zapowiedź tak mocno sugerowała. Wiem, że jestem w mniejszości, ale nie poczułam magii tej książki. Główna „tajemnica”, wokół której zbudowana jest fabuła, od początku nie była tajemnicą – wiedziałam, co się wydarzyło, więc trudno mówić mi tu o jakimkolwiek napięciu. Historia po prostu się toczy, aż w końcu bohaterowie dochodzą do odpowiedzi, którą ja już dawno znałam.
Niestety, bohaterowie powieści nie wzbudzili we mnie większych emocji. Ich zachowania często wydawały się wymuszone, a charaktery – niespójne i mało wiarygodne. Brakowało im autentyczności, przez co trudno było mi wczuć się w tę historię i przejąć ich losem. Wciąż zastanawiam się, co tak bardzo poruszyło innych w tej historii, skoro mnie zabrakło w niej emocjonalnej głębi, wiarygodności i tej nieuchwytnej iskry, która sprawia, że książka zostaje w pamięci na długo.
Mimo wszystko nie zniechęcam do lektury Zbieraczy borówek, bo być może ta powieść poruszy Was bardziej niż mnie. Może to moje oczekiwania wobec tej książki były zbyt wygórowane? Spodziewałam się prawdziwego dramatu, emocji sięgających zenitu — w końcu porwano dziecko! Tymczasem otrzymałam coś na kształt reporterskiej relacji, która nie zdołała mnie poruszyć.
𝐼𝑚 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒ś𝑚𝑦 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑠𝑖, 𝑡𝑦𝑚 𝑐𝑧𝑎𝑠 𝑠𝑧𝑦𝑏𝑐𝑖𝑒𝑗 𝑛𝑎𝑚 𝑝ł𝑦𝑛𝑖𝑒, 𝑗𝑎𝑘𝑏𝑦 𝑤𝑠𝑧𝑒𝑐ℎś𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑝𝑜𝑝𝑦𝑐ℎ𝑎ł 𝑛𝑎𝑠 𝑤 𝑠𝑡𝑟𝑜𝑛ę 𝑚𝑒𝑡𝑦, 𝑏𝑦 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ć 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒 𝑑𝑙𝑎 𝑚ł𝑜𝑑𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑖 𝑠𝑖𝑙𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ; 𝑘𝑎ż𝑒 𝑛𝑎𝑚 𝑜𝑑ℎ𝑎𝑐𝑧𝑦ć 𝑠𝑤𝑜𝑗ą 𝑛𝑖𝑒𝑤𝑖𝑒𝑙𝑒 𝑧𝑛𝑎𝑐𝑧ą𝑐ą 𝑏𝑦𝑡𝑛𝑜ść 𝑛𝑎 𝑡𝑦𝑚 ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖𝑒 𝑖 𝑧𝑛𝑖𝑘𝑛ąć.
Fabuła 𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑐𝑧𝑦 𝑏𝑜𝑟ó𝑤𝑒𝑘 opiera się na dwóch niezależnych narracjach. Pierwsza z nich dotyczy rodziny Mikmaków z Nowej Szkocji, która co roku przyjeżdża do Maine, by zarobić na zbiorze borówek. Pewnego dnia sześcioletni Joe obserwuje swoją młodszą siostrę Ruthie, siedzącą na ulubionej skale na skraju pola borówek. Tego popołudnia Ruthie znika bez śladu. Joe jest ostatnią osobą, która ją widziała. Mimo że poszukiwania nie przynoszą rezultatów, a wszelkie ślady po Ruthie znikają, Joe nigdy nie zapomina dźwięku głosów nawołujących jej imię. Po latach, stojąc nad grobem, wspomina tamto tragiczne wydarzenie.
Równolegle autorka przedstawia historię Normy, której tożsamość staje się łatwa do odgadnięcia już na początku, mimo że na pierwszy rzut oka amerykańska dziewczynka i indiański chłopiec mogą wydawać się postaciami niezwiązanymi ze sobą. Norma dorasta w Maine, w rodzinie, która nie spełnia jej emocjonalnych potrzeb. Ojciec jest zimny i niedostępny, a matka ciągle zapracowana. Od dzieciństwa dręczą ją sny, które wydają się być wspomnieniami – fragmentami przeszłości, o których nikt nie chce jej nic powiedzieć. Norma przez lata stara się odkryć tajemnice swojej rodziny, poszukując odpowiedzi na pytania, które nie dają jej spokoju.
Niestety, mimo że książka podejmuje ważne i dramatyczne tematy, nie udało mi się poczuć emocjonalnego zaangażowania. Opisy w książce nie wzbudziły we mnie żadnych silniejszych odczuć, przez co opowieść straciła na sile oddziaływania. Historia miała potencjał, by poruszyć temat straty dziecka i dramatycznych doświadczeń rodziny, jednak została poprowadzona w sposób płaski, bez głębszej analizy psychologicznej postaci. Choć styl pisania autorki jest przyjemny i książkę czyta się szybko, nie poczułam emocjonalnego zaangażowania, co sprawiło, że byłam tylko biernym obserwatorem tej historii.
Sięgając po 𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑐𝑧𝑦 𝑏𝑜𝑟ó𝑤𝑒𝑘, liczyłam na opowieść, która wciągnie mnie emocjonalnie. Chciałam zgłębić tajemnicę zniknięcia Ruthie i poznać historię jej rodziny. Niestety, wątki zostały poprowadzone zbyt schematycznie, a sama historia z czasem straciła na dynamice. Zabrakło mi psychologicznej złożoności – wszystko działo się zbyt spokojnie, poprawnie i powierzchownie, by poruszyć mnie na tyle, by poczuć współczucie dla bohaterów. Szkoda, że wątki zostały poprowadzone dość schematycznie i chaotycznie , bo ta historia miała naprawdę duży potencjał. Nie ukrywam, że liczyłam na większe skupienie się na wewnętrznych przeżyciach Normy, na ukazanie jej emocji i myśli, tymczasem jej postać wydała mi się zbyt płaska i mało wyrazista.
Narracja przeskakuje przez kolejne dekady, co sprawiło wrażenie, że ważne wydarzenia zostały pominięte. Postacie wydają się bardziej zarysowane, niż naprawdę dobrze przedstawione. Więcej się o nich mówiło, niż można było poznać je przez ich działania. Brakowało mi szczegółów i intensywności, by naprawdę poczuć emocje bohaterów i zrozumieć ich motywacje. Spośród wszystkich postaci, to Joe zrobił na mnie największe wrażenie. Co ciekawe, to właśnie on okazał się bardziej wiarygodny i emocjonalnie przekonujący, mimo że Norma miała pełnić rolę główną. Jej postać pozostaje zbyt mało rozwinięta, by w pełni ją zrozumieć.
Były jednak momenty, które mnie poruszyły, to początek, w którym autorka zgrabnie zarysowała skomplikowane relacje rodzinne, oraz zakończenie, które wprowadziło spokój i uporządkowało stosunki między postaciami. Szkoda tylko, że środkowa część książki nie dorównała im pod względem emocjonalnego ładunku. Gdyby autorka lepiej zanurzyła się w psychologię postaci i wydobyła więcej emocji, książka mogłaby zyskać na sile. Natomiast podobał mi się sposób, w jaki Amanda Peters pokazała, jak niewiedza i brak odpowiedzi wpływały na bohaterów – raniły ich, oddalały od bliskich, ale też kształtowały ich wybory. Szczególnie zainteresowało mnie to, jak Norma dorastała z uczuciem obcości i przeczuciem, że coś ważnego zostało przed nią ukryte.
Miałam duże oczekiwania wobec 𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑐𝑧𝑦 𝑏𝑜𝑟ó𝑤𝑒𝑘, a początek zapowiadał się naprawdę obiecująco i nawet mnie wciągnął, jednak z czasem coraz trudniej było mi utrzymać zainteresowanie. Historia szybko traci tempo i przeradza się w opowieść pełną użalania się nad własnym losem. Choć miała przedstawiać dramat związany ze stratą dziecka, zabrakło w niej napięcia, emocjonalnej głębi i autentyczności. Temat został potraktowany zbyt powierzchownie, a postacie okazały się płaskie i niewyraziste. Mimo że książka porusza ważne i bolesne kwestie, nie zdołałam się zaangażować w losy bohaterów. Ta opowieść miała potencjał, by wzruszyć, ale nie pojawiła się iskra, dzięki której zapadłaby mi w pamięć na dłużej.
Szkoda, bo jako całość powieść 𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑐𝑧𝑒 𝑏𝑜𝑟ó𝑤𝑒𝑘 może się podobać, ale jednak nie spełniła moich oczekiwań. Fabuła miała potencjał, ale został on przytłumiony przez powolne tempo i zbyt płytko zarysowane postacie. Odniosłam wrażenie, że ta opowieść lepiej sprawdziłaby się jako film – może obrazy potrafiłyby oddać emocje, których zabrakło w książce. Relacje rodzinne zostały potraktowane zbyt pobieżnie, a styl autorki, choć momentami przyjemny, nie wystarczył, by udźwignąć tak trudne tematy. Początek zapowiadał coś więcej, ale mniej więcej w połowie historia zaczęła mnie nużyć.
W efekcie książka okazała się dla mnie jedynie lekkim czytadłem – szybko się ją kończy i równie szybko zapomina. Jeśli spodziewacie się, że tytuł książki ma związek z treścią, możecie się rozczarować, bo według mnie zupełnie do niej nie pasuje𝑍𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑐𝑧𝑒 𝑏𝑜𝑟ó𝑤𝑒𝑘 to prosta, niezbyt wymagająca opowieść, która nie wyróżnia się fabularnie. Być może jestem zbyt wymagająca i surowa, ale od takich historii oczekuję burzy emocji, a nie roli biernego obserwatora. Warto jednak zapoznać się z innymi opiniami – wielu czytelników odebrało tę książkę znacznie bardziej emocjonalnie niż ja.
𝑇𝑜 𝑠𝑡𝑟𝑎𝑠𝑧𝑛𝑒, ż𝑒 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎𝑚𝑦 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒ć 𝑝𝑒𝑤𝑛𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑦 𝑑𝑜𝑝𝑖𝑒𝑟𝑜 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦, 𝑔𝑑𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒ś𝑚𝑦 𝑧𝑏𝑦𝑡 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑧𝑦, 𝑏𝑦ś𝑚𝑦 𝑚𝑖𝑒𝑙𝑖 𝑧 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑝𝑜ż𝑦𝑡𝑒𝑘.
Debiutancka powieść Amandy Peters, „Zbieracze borówek”, to jedna z tych książek, które przyciągają uwagę nie tylko wyjątkową okładką, ale przede wszystkim emocjonującym opisem. Przeczytałam wiele różnych powieści, jednak do tej pory nie spotkałam historii, w której głównymi bohaterami są rdzenni Amerykanie. Być może to właśnie ten aspekt skłonił mnie do sięgnięcia po tę książkę. Czułam, że „Zbieracze borówek” będą powieścią inną, wyjątkową, która na długo pozostanie w mojej pamięci.
Rodzina Joe, pochodząca z plemienia Mikmaków, każdego roku pracuje przy zbiorze owoców. Każdy dzień wygląda tak samo – w pocie czoła zbierają jak najwięcej borówek. Ten dzień nie różnił się niczym od innych, nic nie zapowiadało tragedii, która na zawsze odciśnie piętno na życiu Joe. Tego dnia maleńka Ruth zaginęła bez śladu. Od tamtej pory Joe, który jako ostatni widział siostrę, żyje w nieustannym poczuciu winy i żalu.
Norma, jako jedyna córka swoich rodziców, żyje w pozornie normalnych warunkach: piękny dom na zamożnych przedmieściach, dostatnie życie, bezgraniczna miłość rodziców i ciotki. Jednak są pytania, na które pragnie uzyskać odpowiedzi: gdzie są fotografie z okresu niemowlęctwa, dlaczego ma inny kolor skóry, kim jest kobieta, która nawiedza ją w snach. Norma doskonale zdaje sobie sprawę, że rodzice skrywają przed nią wiele tajemnic, lecz zanim je odkryje, miną dziesiątki lat.
„Zbieracze borówek” autorstwa Amandy Peters to wyjątkowa powieść, w której autorka snuje dwie poruszające historie, chwytające za serce i wzruszające do łez. Sięgnęłam po tę książkę i dosłownie przepadłam; dałam się porwać płynącej z jej kart opowieści, chłonęłam każde słowo, każde zdanie i nic nie mogło oderwać mnie od lektury. Napisana pięknym, niezwykle plastycznym językiem, realistycznie ukazuje życie rdzennych Amerykanów, z wyczuciem oddając emocje bohaterów – Amanda Peters zrobiła to w wielkim stylu. Stworzyła powieść, przez którą dosłownie się płynie; to historia, która zachwyca czytelnika na każdej stronie, wzbudza głęboko skrywane emocje i daje nadzieję.
„Zbieracze borówek” to niesamowicie angażująca i trzymająca w napięciu, bardzo bolesna, ale i piękna opowieść o stracie, poczuciu żalu, rodzinnych więzach, a także o niesłabnącej nadziei i bezgranicznej miłości. Sięgając po tę powieść, czułam, że będzie to niełatwa historia, jednak nie spodziewałam się aż tak głębokich emocji. Jestem po prostu zachwycona. Amanda Peters oddała w ręce czytelników jeden z najlepszych i najpiękniejszych debiutów, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Gorąco polecam!
"Myślę, że wszyscy czasami robimy złe rzeczy, ale to nie zawsze czyni nas złymi ludźmi"
Pewnego dnia Ruthie znika. Jej brat, Joe ma wyrzuty sumienia. A Norma dorasta.
Jak ich historia się zakończy? Czy pewne tajemnice wyjdą na jaw?
Joe, jego rodzice i rodzeństwo pochodzący z Nowej Szkocji jak co roku zbierają owoce, a konkretnie borówki. Wydaje się, że te lato również nie będzie niczym się różnić od tego poprzedniego, jednak sytuacja pokazuje, że tym razem tak nie będzie. Te lato, te zbiory borówek wszyscy zapamiętają do końca życia. Bowiem najmłodsza z rodzeństwa, Ruthie znika. Tajemniczo znika i nikt nie potrafi jej znaleźć. Mimo poszukiwań nikt nie wie co się z nią stało. A policja? Nawet nie jest zainteresowana poszukiwaniami i to tylko dlatego, że nie są miejscowi. Smutne, prawda?
"Szukaliśmy Ruthie przez sześć tygodni, aż pola borówek opustoszały, ziemniaki zostały wykopane z ziemi i nadeszła pora powrotu do domu. Nikt nie zająknął się słowem o Ruthie, ale kiedy mijaliśmy głaz, przy którym widziałem ją po raz ostatni, z kanapką w ręce, czułem, że zostawiamy ją tam na zawsze"
Zaginięcie Ruthie zostawiło na wszystkich piętno. Mija wiele, wiele lat i życie dalej się toczy, ale Ruthie nigdy nie odnaleziono. Jej rodzina nie traci nadziei i wierzy, że ona żyje, ma się dobrze i może kiedyś do nich powróci. Czy tak się stanie?
Równocześnie Norma dorasta na zamożnych przedmieściach jako córka szanownego sędziego. Jednak dręczą ją pewne sny, wizje, który nie dają jej spokoju. Co się za nimi kryje? Dlaczego śni o pewnej tajemniczej kobiecie?
Książka jest pełna emocji. Wiele się tutaj dzieje i z jednej strony czytając ma się wrażenie, że nie dzieje się tu nic niezwykłego. Ot, normalne prawie zwyczajne życie, które może dotyczyć każdego. Ale czy naprawdę?
Historia toczy się z ujęciem dwóch perspektyw. Indianina Joego i Amerykanki Normy. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Historia Joe można powiedzieć, że jest wręcz spowiedzią. Mężczyzna od początku zniknięcia swojej siostry ma wyrzuty sumienia. Wyrzuty, że niewystarczająco ją pilnował i to przez niego dziewczynka zniknęła. Późniejsze tragiczne wydarzenia w jego życiu umacniały go w tym przekonaniu. Wszystko to powoduje, że mężczyzna podejmuje złe decyzje. Wiele osób krzywdzi, co momentami budziło moją frustrację. Czy w końcu ukoi wyrzuty sumienia? Czy przestanie się obwiniać o zaginięcie siostry?
Norma dorasta pod opieką dosyć zaborczych rodziców, a zwłaszcza matki, której postępowanie jak się okazuje również ma wpływ na jej przyszłe życie. Po czasie, okazuje się, że jej rodzice nie bez przyczyny zachowywali wobec niej się w taki sposób. Norma jest coraz starsza i zaczyna zadawać sobie coraz więcej pytań. Jednak o nic rodziców nie pyta, bo wie że nie otrzyma żadnej odpowiedzi. Jednak, po wielu, wielu latach decyduje się poznać odpowiedzi. Odkryć prawdę. Czy jej się uda?
Czas płynie i życie każdego toczy się dalej. Wszystko idzie do przodu. Towarzyszymy bohaterom na przestrzeni tych wszystkich lat. Poznajemy historię i tajemnice każdej rodziny. Jedna bardzo cierpi a druga stara się zachować w tajemnicy pewne okoliczności. Towarzyszymy im w bólu i cierpieniu. Nie brakuje straty, smutnych momentów, ale również i tych szczęśliwych, wesołych. Pełno tu miłości i tego, co może ona spowodować. Nie brakuje również złych decyzji, konsekwencji, jak i straty. Pojawia się wiele niewłaściwych decyzji. Historia pokazuje co pewne sytuacje i zdarzenia mogą zrobić z człowiekiem. Jak decyzja jednej osoby może zmienić życie wielu i przyczynić się do rozpaczy. Pokazuje również, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Zawsze warto się starać. Jest to wręcz życiowa historia.
"To straszny, że zaczynamy rozumieć pewne sprawy dopiero wtedy, gdy jesteśmy zbyt starzy, byśmy mieli z tego kiedykolwiek pożytek"
"Zbieracze borówek" to piękna, a zarazem smutna historia, która wywołuje wiele emocji. Powiem szczerze, że chyba pierwszy raz miałam problem z tym, co napisać w recenzji. Niby z innej strony nie dzieje się tu dużo, a z drugiej owszem.
Do tego te wydanie jest wprost cudowne. Twarda oprawa i piękna okładka. Całe wydanie jest śliczne.
Najdotkliwszy ból jednej rodziny. Najmroczniejszy sekret drugiej.
"Zbieracze borówek" to historia dwóch rodzin. Opowieść o miłości, stracie, zwykłym codziennym życiu. O porażkach, smutkach i radościach. O wielkiej rodzinnej tajemnicy.
Joe wie, że jego dni dobiegają końca. Schorowany wspomina swoje życie. Żałuje błędy, robi rachunek sumienia. Cały czas wspomina swoją zaginioną siostrę Ruthie. Miał sześć lat jak jego młodsza siostra zaginęła bez śladu. Mężczyzna czuje, że ona gdzieś żyje i cały czas się zastanawia, jakby wyglądało jego życie, gdyby siostra wciąż z nimi była.
Norma dorasta na przedmieściach jako jedyna córka zgorzkniałych rodziców. Wiele spraw nie daje jej spokoju tak jak np: dziwne sny, albo dlaczego tylko jej skóra w rodzinie jest ciemna? Dlaczego też nie ma żadnych zdjęć z dzieciństwa. Przeczuwa, że jej rodzice coś przed nią ukrywają. Czy uda jej się dojść do prawdy?
Całą historię widzimy z perspektywy Joe oraz Normy. Poznajemy ich dzieciństwo, dorosłe życie, sukcesy i porażki. Autorka dobrze przedstawia tragedię jaka jest związana ze zniknięciem dziecka. Tak na prawdę trauma nigdy się nie kończy, a rodzice cały czas czekają na powrót swojej córki. Joe ciągle obwinia się, że to jego wina, że Ruthie zniknęła, ponieważ widział ją po raz ostatni.
Kto stoi za zniknięciem dziewczynki? Czy rodzina kiedyś się odnajdzie?
"Zbieracze borówek" to powieść pełna tajemnic i bólu. O życiu, które potrafi dać w kość. Ale też pokazuje, że nie trzeba się poddawać i zawsze mieć nadzieję.
Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja czasami jak skończę książkę, to mam ochotę płakać z radości i nieszczęść, które dopadły moich bohaterów. Ta opowieść chwyciła mnie za serce, gdyż pokazała, że dom mój jest tam, gdzie miłość moja. Gdzie moje dzieci, ich pierwsze kroki, niewyraźne słowa, pobrudzone objadem ubrania i buźki. Gdzie doświadczamy pieszczoty ich zaciśniętych piąstek a później szerokich ramion, które to teraz nas obejmują. Aż brakuje mi słów, by opisać jak niesamowicie wartościową książkę przeczytałam. Opowieść o jednej rodzinie, która w wyniku podziału stworzyła dwie inne. Historia przedstawia losy indiańskiej rodziny z czego dwoje postaci opisuje nam je ze swojej już bardzo dojrzałej perspektywy. Mężczyzna i kobieta, umierający brat i porwana w dzieciństwie siostra. Historia tak przejmująca jak płacz maleńkiego dziecka, które tuli się do piersi, póki nie ukoimy jego zawodzenia. Pochłonęła mnie niczym pierwsze chwile porodu, kiedy wiemy, że tylko jego koniec może przynieść nam ukojenie. Opisana lekkim piórem zahaczającym o poezję i naturalne piękno natury. Porównania widziałam oczyma wyobraźni, które albo jaśniały niczym blask słońca odbity w tafli jeziora, albo ciemniały przytłaczając nas niczym myśli o czyjejś krzywdzie. Każda z postaci była inna i na swój sposób radziła sobie ze swoim życiem. Rodzina indiańska wiodła ledwo koniec z końcem. Zbierali borówki i czepiali się dorywczych prac, by każdy z nich mógł zjeść przynajmniej kawałek chleba z mortadelą. Może i byli biedni, ale dobrze wychowani, by pomagać innym w potrzebie. Jedynie inni ludzie uważający ich za gorszego pochodzenia odbierali im nie tylko wolność słowa, ale i bezpieczeństwo. W ten sposób zginął jeden z ich synów. Czteroletnia dziewczynka miła i ufna niczym mały baranek, zniknęła im podczas zbiorów borówek. Szukali jej latami nigdy się nie poddając. W innej rodzinie to ich zaginiona córka o sobie opowiada. Śnią jej się dziwne sny o których opowiada mamie, lecz ta dostaje od razu ataku migreny. Znamy jej życie od dzieciństwa po dorosłość w której pozostaje jej tylko odkryć przeszłość. W ten sposób tutaj i tam będziemy im towarzyszyli w pokręconym życiu, gdzie gasną serca ich najbliższych. Czy kiedykolwiek już poważna kobieta, odzyska swoją prawdziwą rodzinę? Niesamowita książka, taka piękna i prawdziwa. Wydana w sztywnej oprawie i nieco większym formacie. Gorąco zachęcam do lektury, bo zwyczajnie warto!
Niestety, lektura okazała się ogromnym rozczarowaniem pod wieloma względami. Banalność i przewidywalność fabuły, płytkość portretów psychologicznych to jeszcze ,,pół biedy". Mój największy zarzut to powierzchowne potraktowanie losów rdzennych społeczności. Wątki dotyczące ich tożsamości czy dyskryminacji są ledwie zarysowane, sprowadzone do kilku ogólnikowych stwierdzeń, które nie tylko nie wyjaśniają niczego czytelnikowi, ale wręcz trywializują poważny problem. Tak banalne ujęcie tematu, który wymaga wrażliwości i rzetelności, uważam wręcz za obraźliwe. Zabrakło tu głębi, autentycznych emocji i realnego spojrzenia na dramaty tych ludzi. Autorka sprawia wrażenie, jakby temat był tylko tłem dla melodramatycznych wydarzeń, zamiast stanowić oś powieści. Dostałam prościutką opowiastkę, którą łatwo przeczytać i równie łatwo zapomnieć. Zabrakło tu odwagi i chyba chęci, by naprawdę przybliżyć czytelnikowi skomplikowany świat wykluczonych społeczności.
W ostatnich dniach marca odsłuchałam aoudiobooka zatytułowanego "Zbieracze borówek". To audio wersja debiutanckiej książki Amandy Peters, którą rozpoczyna od wprowadzenia czytelników w wydarzenia. Tak zachęca do zanurzenia się w fabułę z kłębiącym się w głowie pytaniem, co jeszcze może się wydarzyć, by następnie zobrazować nam swoją wizję dwóch historii osadzonych w różnych czasach i kontekstach kulturowych, mających wspólny motyw. Choć od początku można się domyślić, w jakim kierunku potoczy się fabuła, a mną targały obawy, czy aby moje wyobrażenia o losach bohaterów nie pójdą tym samym torem, to sposób, w jaki Peters poprowadziła narrację oraz wplotła wątki dotyczące trudnych tematów, takich jak porwanie dziecka, choroby nowotworowe, poronienie, alkoholizm, przemoc domowa czy samotność, sprawił, że odkrywanie wykreowanego przez nią świata sprawił, że nie porzuciłam książki przed końcem.
Narracja prowadzona jest naprzemiennie, ukazując losy dwojga bohaterów.
Pierwsza historia toczy się w Maine lat 60. XX wieku, gdzie sześcioletni Joe obserwuje swoją młodszą siostrę Ruthie, siedzącą na jej ulubionej skale na skraju pola borówek, podczas gdy ich rodzina, pochodząca z plemienia Mikmaków z Nowej Szkocji, zbiera owoce. Tego popołudnia Ruthie znika bez śladu. Joe jako ostatnia osoba, która widziała dziecko, zmaga się z poczuciem winy i żalu. Całe życie prześladują go również wyobrażenia tego, jak mogło wyglądać jego życie i ich rodziny, gdyby nie doszło do tragedii. W drugiej historii mamy Normę, dorastającą w zamożnej rodzinie, która zmaga się ze zgorzkniałością rodziców - zwłaszcza matki, pytaniami odnoszącymi się do dzieciństwa i koloru skóry, pozostającymi bez odpowiedzi oraz nawiedzającymi ją snami. Rozwikłanie tych tajemnic zajmie jej dziesiątki lat.
Książka, mimo że obfituje w wiele poważnych tematów, zostawiła we mnie poczucie niedosytu. Czułam brak głębszego napięcia, konkretnej akcji oraz rozwinięcia niektórych wątków. Peters umiejętnie pokazuje, jak rodzice zaginionych dzieci, mimo upływu lat, trwają w nadziei na ich powrót, jednak w moim poczuciu niewiele uwagi poświęciła na ukazanie procesu poszukiwania Ruthie. Szkoda, ponieważ temat wpływu rasy na reakcje służb i mediów w takich przypadkach mógłby dodać książce dramatyzmu, rozbudować fabułę i bardziej zaangażować czytelnika, szczególnie takiego, którego może nudzić powolne tempo akcji. Rozwinięcie tego wątku mogłoby także zwiększyć współodczuwanie ciężaru emocji odczuwanych przez bohaterów, jak i skłonić do refleksji na temat dyskryminacji i marginalizacji, z czym wciąż borykają się rdzenni Amerykanie.
Podsumowując "Zbieracze borówek" to wartościowa pozycja, która posiada zarówno mocne, jak i słabe strony. Może wpływać na postrzeganie takich tragedii, jak porwanie dziecka oraz na to, jakie emocje budzą wśród bliskich zaginionych, liczących na szczęśliwe zakończenie. Może również skłonić do zastanowienia się nad innymi trudnymi tematami poruszonymi przez autorkę.
W książce nie znajdziemy zaskoczenia, od początku wiadomo do czego zmierza ta historia. Mimo to opowieść jest wciągająca i dobrze napisana.
Jak wielką siłą musi wykazać się kobieta, która traci dziecko, a potem drugie i może nawet kolejne? Czy to możliwe by w obliczu takiej tragedii pozostać zdrowym na umyśle i ciele?
Jak głęboko traumy z dzieciństwa naznaczają nasze czyny i decyzje w dorosłym życiu?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na powyższe pytania. Każdy człowiek pisze bowiem swoją własną historię dokonując takich lub innych wyborów. Każdy z nas jest inny, podobnie jak nasze historie.
Piękną i bolesną historię podarowała nam autorka w swojej debiutanckiej powieści. Płynęłam przez tę opowieść przemierzając północnoamerykańskie lasy i prerie, zanurzając się w zimnych wodach jeziora oświetlonego nikłym blaskiem księżyca, smakując gulaszu z jelenia, wdychając woń dymu z ogniska. A to wszystko jedynie tło trudnej historii dwóch rodzin naznaczonych kilkoma decyzjami, które zaważą na przyszłych losach ich członków. To historia o rasie, tożsamości, bólu, stracie, miłości, grzechu, prawdzie, przeznaczeniu.
Końcówka bardzo mnie wzruszyła i jestem przekonana że ta powieść będzie dla mnie jedną z najlepszych książek tego roku. Jedną z tych nielicznych, do których z pewnością powrócę by prędzej czy później przeczytać ją ponownie.
Polecam wszystkim, którzy kochają sagi rodzinne, powieści obyczajowe z historią w tle, powieści z tajemnicą, powieści opowiadane z różnych perspektyw oraz w różnych liniach czasowych.
"Niektóre sekrety są tak mroczne, że lepiej, by pozostały w ukryciu. Nawet ludzie emanujący światłem i szczęściem miewają tego rodzaju tajemnice. Czasami kłamstwo zakorzenia się w nas tak mocno, że w końcu staje się prawdą, ukrytą w zakamarkach umysłu, dopóki nie wymaże jej śmierć."
Lektura tej książki to była czysta przyjemność.
Dawno nie czytałam powieści, która wywołałaby we mnie tak wiele intensywnych, lecz przecież niezwykle skrajnych emocji. Historia nakreślona przez pisarkę jest nieobliczalna i niełatwa do rzetelnego osądu, gdyż każdy ma swoje racje, motywy, a także uczucia, jakie choć dla innych mogą wydawać się niepojęte, stanowią niepodważalne źródło podejmowania takich, a nie innych, niełatwych decyzji. Kimże jesteśmy, by móc osądzać drugiego człowieka?
Książka "Zbieracze borówek" pozwoliła mi się zatrzymać i spojrzeć na świat oraz ludzi z zupełnie innej perspektywy, potrząsnęła mną namiętnie i uświadomiła, jak w istocie skomplikowane jest życie każdego z nas, lecz także podkreśliła, że czasem samolubna decyzja jednego pokiereszowanego emocjonalnie człowieka może przemienić życie wielu osób w prawdziwe piekło. Czy rodzina oparta na fundamencie porażającego kłamstwa ma prawo istnieć? Czy cokolwiek pozwala zaakceptować decyzję o porwaniu czyjegoś dziecka? I czy miłość oraz żal przemieniający się w obsesję, nie jest najgorszym niebezpieczeństwem tego świata?
Pisarka nakreśliła niesłychanie interesujące i czysto skrajne kreacje bohaterów, które fenomenalnie dopieszczają przejmującą, nietuzinkową historię. Każda z postaci wzbudza całą paletę doznań, nikt nie pozostaje czytelnikowi obojętny, dzięki czemu opowieść angażuje niezwykle mocno. Z racji, iż znamy całą sytuację z dwóch odmiennych perspektyw, mamy przewagę nad bohaterami, a zatem odkrywanie tej szokującej i bolesnej historii stanowi prawdziwe emocjonalne tortury, z których niełatwo się otrząsnąć, jeszcze długo po zakończonej lekturze. Tak, to zdecydowanie jedna z tych pozycji, które zajmują w sercu szczególne miejsce i nie sposób o nich zapomnieć.
"Zbieracze borówek" to przejmująca, wielowymiarowa, dotykająca najczulszej struny historia o strasznej rodzinnej tragedii i jakże mrocznym sekrecie, będącym jej powodem. Bolesna, niełatwa, szokująca tematyka, doskonałe kreacje bohaterów, wulkan skrajnych emocji, a wszystko to dopełnione wyjątkowym onirycznym klimatem! Ta hipnotyzująca opowieść uzależni was niczym silny narkotyk i wielokrotnie roztrzaska wasze serca w drobny pył!??
Przeczytane:2025-07-27, Ocena: 5, Przeczytałam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2025 roku, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2025, 52 książki 2025, 12 książek 2025, 26 książek 2025, Audiobook, ***Zaginięcia i porwania, Debiut powieściowy,
JEDEN DZIEŃ - CAŁE ŻYCIE
Wokół debiutanckiej powieści Amandy Peters zatytułowanej "Zbieracze borówek" było dość głośno w ostatnim czasie. Zetknęłam się w większości z pozytywnymi opiniami, które zachęciły mnie do sięgnięcia po tę książkę.
Słuchając audiobooka przeniosłam się do lat 60 - tych XX wieku by poznać pewną amerykańską rodzinę z plemienia Milkmaków z Nowej Szkocji, która pracuje sezonowo na plantacji borówek w Main. W pewien letni dzień podczas pracy na polu znika mała Ruthie - najmłodsza z rodzeństwa i ślad po niej ginie. Jej starszy brat Joe przez wiele następnych lat nie może pogodzić się z faktem, że nie dopilnował dziewczynki. To on widział siostrzyczkę jako ostatni. Poczucie winy nie daje mu spokoju i kładzie się cieniem na całym jego późniejszym życiu.
Równolegle poznajemy Normę - jedynaczkę, która mieszka w bogatej dzielnicy i dorasta w dobrze sytuowanej rodzinie. Jest bystrą i nad wiek dojrzałą dziewczynką. Uparcie szuka odpowiedzi na pytania, które od pewnego czasu wciąż rodzą się w jej głowie. Norma przeczuwa, że z jej dzieciństwem związana jest jakaś tajemnica, ale rodzice wciąż milczą na ten temat. Tymczasem jej serce przez cały czas skrywa bliżej nieokreśloną tęsknotę i dziwny niepokój. Rozwikłanie zagadki nie jest proste, ale Norma jest zdeterminowana, by poznać prawdę o swoim pochodzeniu.
"Zbieracze borówek" to przejmująca, dramatyczna opowieść idealna dla miłośników dobrej literatury. Autorka opowiada w niej o sile rodzinnych więzi, które wystawiane są na próbę w obliczu tragedii. I tu pojawia się pewien paradoks. Z jednej strony kruchość więzów łączących najbliższe osoby jest wręcz namacalna, z drugiej, trwałość tych relacji jest zaskakująco mocna i niezniszczalna. Przeszłość niezmiennie wpływa na teraźniejsze życie, a to co pozostaje ukryte i niewypowiedziane z czasem dopomina się o uwagę.
Autorka pięknie pisze o uczuciach i emocjach, które bombardują nas z każdej niemal strony.. Dobrze opisuje traumę, miłość, bezbronność, cierpienie i ból jakie towarzyszą bohaterom w ich często smutnej i przygnębiającej codzienności. Żeby nie było zbyt przytłaczająco i nudno mogę zapewnić, że po każdej burzy wychodzi słońce, pojawia się nadzieja, ufność i wiara w przyszłość. To wszystko sprawia, że historia jest niezwykle wiarygodna i prawdziwa.
Akcja powieści toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Historie obu rodzin przeplatają się ze sobą. W tle mamy wzmianki na temat zmian społecznych, politycznych i kulturowych, które nie pozostają bez wpływu na życie bohaterów. Jednak brakowało mi tutaj szerszego kontekstu historycznego oraz wiadomości na temat dziejów Indian na tym terenie. Myślę, że takie informacje świetnie uzupełniłyby fabułę i pozwoliły spojrzeć na wydarzenia z szerszej perspektywy.
Spodobały mi się kreacje bohaterów. Amanda Peters pokazała człowieka ze wszystkimi jego wadami i zaletami, niejednokrotnie do głosu dochodzi tęsknota i pragnienia, które czasem trudno poskromić. Taką sytuacją jest między innymi rozpaczliwe dążenie do posiadania dziecka, które może doprowadzić do desperackich kroków. I na tej płaszczyźnie zabrakło mi wniknięcia w psychikę kobiety, która nie cofnie się przed niczym aby zostać matką.
Pomimo drobnych niedociągnięć "Zbieracze borówek" to dojrzały i dobrze napisany debiut. Wzruszająca historia, która przenosi czytelnika do ciekawego świata indian z plemienia Milkmaków, którzy zamieszkiwali północ Stanów Zjednoczonych oraz Kanadę. To jedna z tych historii, które należy poznać w całości, do ostatniego zdania, bo tylko wówczas mamy szansę na obiektywną, szerszą refleksję. W moim przekonaniu jest to jedna z tych powieści, które trzeba poznać. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie i na pewno zostanie w mojej pamięci. Z przyjemnością sięgnę po następne tytuły Amandy Peters.