Krzysztofa i Przemka łączą więzy krwi, ale dzieli wszystko inne. Wychowani w domu, gdzie przemoc, tyrania oraz alkoholizm były codziennością, próbują ułożyć dorosłe życie na własnych zasadach.
Krzysztof robi karierę w dużym mieście, Przemek – zmagający się z kalectwem i ubóstwem – znajduje oparcie u boku żony. Ich drogi są skrajnie różne, tak jak oni sami, lecz obaj z identyczną determinacją walczą o miłość.
A gdy tragiczna przeszłość znów dobija się do drzwi, codzienność rozpada się i dawne rany zaczynają krwawić, tylko brat może powstrzymać brata przed upadkiem...

Synowie jednego ojca Konrada Makarewicza to poruszająca, wielowymiarowa opowieść o sile rodzinnych więzi, bolesnej przeszłości i trudnej sztuce wybaczania – nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Synowie jednego ojca:
– Wypisał receptę – rzuciła, gdy podchodzili do samochodu. – Kazał koniecznie wykupić.
– Ale już lepiej? – Uciekł wzrokiem. Wiedział, co ujrzy w jej oczach, i samo to wzbudzało w nim uczucie dyskomfortu, dosłownie wywracało flaki na drugą stronę. To, że nie umiał o nią dostatecznie zadbać, wypisane miała na bladym czole i zapadniętych policzkach.
– Krwotok ustąpił – potwierdziła. – Chcę do domu.
Usiadł za kierownicą i sięgnął do klamki w drzwiach pasażera, gdyż zewnętrzna była ułamana. Kobieta osunęła się na miejsce obok. Kierowca obrócił kluczyk w stacyjce. Silnik warknął i ucichł. Mężczyzna spróbował jeszcze kilkakroć, ale efekt za każdym razem był podobny. Rozrusznik kręcił coraz wolniej i wolniej, słabł akumulator.
Ewa schowała twarz w dłoniach i się rozpłakała. Jej mąż przetarł dłonią wilgotne czoło, zacisnął zęby. „Odpal!” rozkazał w myślach, co, jak się okazało, pomogło. Silnik wszedł na obroty i opel się potoczył.
Zajechali pod aptekę. Mężczyzna, powłócząc nogą, udał się po leki i pięć minut później ruszyli w drogę powrotną. Po kilku kilometrach od końcowej tablicy miasteczka auto kolejny raz odmówiło posłuszeństwa.
– Paliwo dochodzi, iskra jest… nie mam pojęcia, czemu nie chce załapać.
– Muszę do domu, Przemek.
– W lesie nic nie wymyślę. Może uda się kogoś złapać. Jeśli nie, to żona Mirka nas przeciągnie, gdy będzie wracała z roboty.
– Nie wytrzymam tu dwie godziny.
Przemek wytarł dłonie kawałkiem szmaty i rzucił ją na tylną kanapę. Wrócił za kierownicę.
– Rozłożę ci fotel.
– Źle się czuję – jęknęła.
– Napij się wody – zaproponował z bezsilności.
W tym momencie Przemek zauważył w lusterku zbliżającego się busa. Wyskoczył na jezdnię i rozłożył ręce, jakby się oddawał w niewolę. Nadjeżdżający samochód zahamował i stanął za oplem. Szyba odsunęła się do połowy.
– Awaria? – zapytał kierowca.
– Nie wiem, co z nim jest, ciągle gaśnie… – Przemek przypatrzył się kierowcy, który już go rozpoznał. – Sławek?
– Cześć! – Mężczyzna otworzył drzwi i, wysiadając, podał dłoń na przywitanie. – Masz linkę?
– Co za fart – stwierdził Przemek z pewnym zakłopotaniem i otworzył tylną klapę, gdzie leżał zestaw holowniczy, przygotowany na podobne okazje.
– Jak nie odpali na zaciąg, to odstawię cię pod dom. Mam w okolicy interes. Mieszkasz tam, gdzie dawniej… u ojca?
– No. – Przemek nie wdawał się w szczegóły. Ojciec nie żył od siedmiu lat.
– Szkoda czasu – rzucił Sławek, wsiadł do swojego auta i polecił przez szybę: – Pętlę załóż na hak.
Przemkowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Z perspektywą rychłego powrotu do domu stał się lżejszy i poruszał się, jakby ktoś mu podkręcił wewnętrzną sprężynę – nadal kuśtykał, ale teraz można było w jego ruchach dostrzec widmo energicznego mężczyzny, którym był, nim w młodości uległ wypadkowi.
– Jedziemy, Ewciu – powiedział, gdy siadał na fotelu kierowcy.
Kobieta zacisnęła wargi. Naciągnęła czapkę na oczy i załkała. Chciał coś powiedzieć, coś mądrego, pocieszyć ją… Nie był biegłym mówcą, a tym bardziej nie uważał, że jest mądry. Potrafił ciężko pracować, choć niewiele wynikało z tego korzyści. Posiadał dwie twarde, spracowane dłonie ot i cały jego uzysk.
Wjechali w obejście od dwóch stron zamknięte poniemieckimi budynkami gospodarczymi, a od trzeciej domem z czerwonej cegły.
Przywitało ich wściekłe ujadanie.
– Murzyn! Do budy! – Przemek zganił szarpiącego się na łańcuchu wilczurowatego.
Sławek skoczył ze stopnia busa i wdepnął w rozmiękłą po ubiegłodniowych deszczach ziemię.
– O szlag! – przeklął, podnosząc prawą nogę i oglądając umazany w błocie jasny sportowy but.
– Cholera! – stęknął Przemek, bo widział plamy także na nogawkach jeansów. – Wejdź do środka, zejdzie pod bieżącą wodą.
– Nie mam czasu – westchnął Sławek, a patrzył już nie na but, ale za idącą do domu żoną Przemka. – Hej, Ewa!
Kobieta kiwnęła głową i zamknęła za sobą drzwi ganku.
Wypadałoby wytłumaczyć zachowanie partnerki, ale Przemek nie zamierzał tego robić – nie w tych okolicznościach.
Sławek spoglądał na drzwi ganku, jakby obraz Ewy wciąż unosił się w powietrzu i dopiero po czasie miał ulec rozproszeniu.
– Coś jej dolega? – bąknął pod nosem. Przemek udał, że nie dosłyszał.
– Ile ci jestem krewny?
– Daj spokój. – Sławek roześmiał się i podszedł do stojącego przy popsutym samochodzie mężczyzny.
– To chociaż słoik miodu przyniosę… Z własnej pasieki. Nie pozwolę, żebyś darmo się zapuszczał na to zadupie. Muszę się jakoś odwdzięczyć, pioruńsko nam pomogłeś.
– Przecież mówię, że było mi po drodze – odparł mężczyzna i popukał w przerdzewiały błotnik własności Przemka. A opelka chyba czas zezłomować, co?
– Wciągnę na kanał i naprawię…
– Masz tu kanał samochodowy? – przerwał przedmówcy Sławek. – Gdzie?
– Tam. – Przemek kiwnął za siebie. – Chcesz zobaczyć?
Mężczyzna obejrzał wnętrze stodoły. Była obszerna. Mieściła w sobie rzeczony kanał, przy którym stał stół warsztatowy, ale poza tym była pusta. Przemek w odziedziczonym po rodzicach gospodarstwie dawno spieniężył wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.
– Jak u ciebie z kasą? Miałbym robotę. Zainteresowany?…
Książkę Synowie jednego ojca kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,