Gdy szelest pięknych sukien miesza się z trudną rzeczywistością powstań i rewolucji. „Nad Sekwaną. Ostatni list" Anny K. Bandurskiej

Data: 2025-08-14 12:41:01 | aktualizacja: 2025-08-18 11:19:46 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet
News - Gdy szelest pięknych sukien miesza się z trudną rzeczywistością powstań i rewolucji. „Nad Sekwaną. Ostatni list

Nad Sekwaną to seria opowieści o romantycznych, zabawnych, a czasami zwariowanych perypetiach młodych polskich emigrantek w XIX-wiecznej Francji, gdzie szelest pięknych sukien i przepych eleganckich bali miesza się z trudną rzeczywistością wojen, powstań i rewolucji. W życiu każdej z kobiet pojawia się przystojny Francuz, ale droga do jego serca nie jest łatwa. Czy bohaterki wyjdą cało z zawirowań losu? Czy odnajdą szczęście w kraju pachnącym lawendą, luksusowymi perfumami i wykwintną kuchnią?

„Nad Sekwaną. Ostatni list" Anny K. Bandurskiej - grafika promująca książkę

Cykl Nad Sekwaną otwiera powieść Anny K. Bandurskiej Ostatni list. Spokojne dotąd życie polskiej emigrantki, Teresy, burzy wybuch wojny francusko-pruskiej. Po tragicznej śmierci ukochanego męża kobieta zmuszona jest wyprowadzić się z Angers do niewielkiego miasteczka Amantes, położonego w samym sercu krainy koniaku, otoczonego zewsząd malowniczymi winnicami. Nowe miejsce, jakkolwiek idylliczne i piękne, okazuje się skrywać mnóstwo tajemnic, a im bardziej Teresa angażuje się w ich odkrywanie, tym bardziej naraża się na kłopoty. Kim jest Cécile i co robi jej korespondencja w nowym domu Teresy? Czy przystojny sąsiad, szarmancki baron lub romantyczny nauczyciel pomogą jej na powrót poczuć się piękną i pożądaną? Co kryje list, który trzyma w dłoni – ten ostatni list?

Do przeczytania powieści Ostatni list zaprasza Wydawnictwo Axis Mundi. Dziś na naszych łamach znajdziecie premierowy fragment tej książki: 

Bryczka powoli wjechała pod niewielkie wzniesienie, a potem zaczęła jechać w stronę lasu, gdzie droga robiła się bardziej stroma. I wtedy Teresa straciła kontrolę nad pojazdem. Jeden z dyszli obluzował się i począł szorować po ziemi, a koń, przestraszony, zaczął pędzić niebezpiecznie szybko w dół drogi. Żadne próby uspokojenia zwierzęcia ani zatrzymania go lejcami się nie powiodły. Teresa, przerażona, bezskutecznie próbowała utrzymać się na siedzeniu, gdy bryczka podskakiwała niebezpiecznie po zroszonym nocnym deszczem zboczu. Na domiar złego naszelniki przy drugim dyszlu również zaczęły się niebezpiecznie luzować. Kobieta mogła jedynie modlić się, by koń w końcu stanął i by ona sama przeżyła tę podróż. Na zakręcie pojazd wywrócił się, a biedna pani Vremont wpadła twarzą w dół w błotnistą kałużę na poboczu. Koń ciągnął wywróconą bryczkę jeszcze kilka metrów, aż w końcu zatrzymał się i jak gdyby nigdy nic zaczął skubać trawę, porastającą skraj drogi. Teresa uniosła umorusaną twarz, wypluwając obrzydliwą lepką ciecz. Brudnymi od błota rękami chwyciła się jakiegoś zielska, aby wstać, ale powierzchnia kałuży była tak śliska, że mogła jedynie uklęknąć. Czuła się bezradna jak dziecko. Chciało jej się płakać. Ze zgrozą spojrzała na wywrócony pojazd. Zastanawiała się, jak w ogóle wybrnie z tego całego bałaganu bez uszczerbku na zdrowiu i honorze. Na domiar złego albo na jej szczęście zza zakrętu rozległy się rżenie kolejnego konia i dźwięk toczącego się pojazdu. Nim Teresa spojrzała w tamtą stronę, usłyszała głośne „Prrr”, a kątem oka zobaczyła mężczyznę zeskakującego z bryczki. Dżentelmen najpierw ogarnął wzrokiem bryczkę i porzuconego konia, sprawdzając, czy w wywróconym pojeździe nie leży nikt ranny. Gdy upewnił się, że jest pusty, rozejrzał się wokoło. Dopiero wtedy ujrzał pokrytą błotem Teresę. Wtedy pani Vremont, ku swojemu przerażeniu, rozpoznała w nim swojego sąsiada, tego samego, który poprzedniego wieczoru stał półnagi w oknie. Mężczyzna na jej widok wybuchnął śmiechem. Nie był to jednak śmiech szyderczy, a raczej rozbawienie groteskowością sytuacji i położenia kobiety. Widząc jednak, że Teresie wcale nie jest do śmiechu, spoważniał i podszedł do niej.

– Widzę, że jest pani w potrzebie. Czy wszystko w porządku? Czy jest pani cała?

– A czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku? Niech pan na mnie spojrzy… – jęknęła, nadal czując w ustach obrzydliwy posmak błota.

– No patrzę… I widzę, że powinna pani zażyć kąpieli… – odparł z lekkim uśmiechem. – Nie widziałem nikogo innego w bryczce, więc zakładam, że nikt więcej nie podzielił pani losu. Chyba spieszyła się pani gdzieś bardzo… Nigdy nie widziałem czegoś podobnego… Z pierwszych obserwacji wnioskuję, że koń nie doznał kontuzji. Bardziej martwię się jednak o panią.

Teresa spojrzała na niego z lekką urazą. Zanim cokolwiek powiedziała, zauważyła, że świadek jej upokorzenia ma piękne orzechowe oczy w oprawie ciemnych rzęs, pełne usta i bardzo męskie rysy twarzy. Brązowe włosy, przetykane gdzieniegdzie siwymi pasmami, opadały mu miękko na ramiona. Wyglądał na jakieś trzydzieści osiem, może czterdzieści lat. Nie więcej. Jego spojrzenie było tak magnetyzujące, że nie potrafiła się na niego złościć, choć chwilę wcześniej miała ochotę wyżyć się na nim za swoje niepowodzenia i za jego bezczelność. Mężczyzna wyciągnął w jej kierunku dłoń. Była szorstka i silna. Podała swoją, a on pociągnął ją ku sobie pewnym ruchem, wyciągając ją w mgnieniu oka z kałuży. Otarła brudne usta wierzchem rękawa, który był częściowo suchy.

– Boli panią coś? Może pani stać o własnych siłach?

– Tak, dam sobie radę – wymamrotała, chociaż czuła się poobijana i zapewne nabawiła się kilkunastu wielkich siniaków.

Spojrzał na nią ze współczuciem.

– Powinien obejrzeć panią lekarz. Z chęcią zawiozę panią do miasta – rzekł, wskazując na wóz, na którym siedziało trzech chłopców w różnym wieku, z ciekawością przyglądających się całej scenie. Szeptali coś między sobą, wskazując palcem kobietę, a jeden z młodszych zareagował śmiechem.

– Jak mogłabym pojechać gdziekolwiek z obcym mężczyzną? – odparła Teresa, marszcząc czoło.

Nieznajomy zaczerwienił się lekko.

– Przepraszam, gdzie moje maniery. Nazywam się Hugo Boston. Mieszkam na szczycie tego pagórka – odparł, gestem głowy wskazując dom w oddali, sąsiadujący z domem Teresy.

– Teresa Vremont. Jeśli byłby pan tak uprzejmy, proszę zabrać mnie jak najszybciej do domu. Jeśli nie zmyję z siebie tego brudu, to zaraz zwymiotuję.

– Żaden problem, proszę za mną. Po konia i bryczkę wrócimy potem.

Teresa pospiesznie udała się za panem Bostonem, który ruszył ku swojej bryczce. Starszy chłopiec zeskoczył z siedzenia woźnicy i usiadł wraz z braćmi z tyłu. Z pomocą swojego sąsiada pani Vremont zajęła miejsce na koźle.

– Gdzie jest pani dom? – spytał, zanim ruszyli.

– Jesteśmy sąsiadami. Mieszkam naprzeciwko.

Pan Boston się zaśmiał.

– Niebywałe… Co za przypadek! Nie wiedziałem, że w tym domu ktoś w ogóle mieszka. Stał pusty, od kiedy się tu wprowadziliśmy – rzekł, po czym nie czekając na odpowiedź Teresy, cmoknął i lejcami pognał konia.

W naszym serwisie zamieściliśmy już kolejny fragment książki Ostatni list. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Ostatni list
Anna K. Bandurska 2
Okładka książki - Ostatni list

Seria opowieści o romantycznych, zabawnych, a czasami zwariowanych perypetiach młodych polskich emigrantek w XIX-wiecznej Francji, gdzie szelest pięknych...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje