Na końcu będziesz pamiętał nie słowa wrogów, lecz milczenie przyjaciół. „Zakładnicy wolności. Rodzinne sekrety 1943-1945"

Data: 2022-03-10 10:00:38 | Ten artykuł przeczytasz w 20 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Gdy wojna przetacza się nad głowami Zabierzyńskich, wydaje się, że limit nieszczęść został już wyczerpany. Tymczasem niespodziewanie okazuje się, że uciekając, można wpaść w jeszcze większe kłopoty, i że zamiast rodzinie trzeba zaufać obcym.

Jaką cenę zapłaci Marysia za ukrywanie Żydówki? Czy przetrwa Powstanie Warszawskie i odnajdzie drogę do domu? Czy Wiktoria, ocalona z pogromu wołyńskiego, zatopi się w nowej miłości do synka? Czy ciężarna Zosia ucieczką uratuje życie sobie i ukochanemu Luce, który jako esesman stacjonuje w dworze w Koszutach?

Jak po wojennej traumie ułożyć sobie życie na nowo? Jak sobie zaufać i nie zatracić tego co najważniejsze – rodzinnej bliskości? O tym właśnie pisze Nina Majewska-Brown w powieści Rodzinne sekrety. 1943-1945 – trzecim tomie cyklu Zakładnicy wolności.

Obrazek w treści Na końcu będziesz pamiętał nie słowa wrogów, lecz milczenie przyjaciół. „Zakładnicy wolności. Rodzinne sekrety 1943-1945" [jpg]

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Świat Książki. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment publikacji:

– A nie mówiłam? Ostrzegałam, ale oczywiście nikt nie chciał mnie słuchać! I co?! I stanęło na moim! – Teściowa wypluwa z siebie toksyczne słowa jak karabin maszynowy pociski i patrzy na nas z nieskrywaną satysfakcją.

– Czy mama nawet w takiej chwili nie może się powstrzymać od uwag? – Konstanty spogląda niechętnie na matkę, która pręży się dumnie, nie zamierzając ustąpić. Choć raz – dodaje ciszej.

– Gdybyście tylko docenili moje życiowe doświadczenie. – Krzywi się. – Można by uniknąć nieszczęścia.

– Co ty pleciesz, kobieto? – Siedzący na łóżku teść wpatruje się zdziwiony w tokującą żonę. – Nie jesteś jasnowidzem, więc nie opowiadaj nam, że byłaś w stanie przewidzieć pogrom na Wołyniu! *

– Gdyby…

– A ty nadal swoje?! Niewiarygodne!

– Uspokójmy się. – Usiłuję załagodzić sytuację, choć mam świadomość, że nie unikniemy kłótni, która przybiera na sile niczym nadchodząca burza. – Nie ma co roztrząsać, czy było słuszne to czy tamto i gdzie został popełniony błąd. Teraz trzeba się zastanowić, jak możemy pomóc Wiktorii.

– Nawarzyła sobie piwa, to niech teraz spija piankę. Seweryna wzrusza ramionami. – Gdyby tylko posłuchała starej babki, nie byłoby tego wszystkiego.

– Jak możesz być taka okropna? – Tracę cierpliwość i jak zwykle w takich chwilach skracam dystans i demonstracyjnie okazuję brak szacunku, zwracając się do niej per ty. – Jesteś taka niby doświadczona i rozsądna, to powinnaś wiedzieć, że przede wszystkim musimy teraz skupić się na Wiktorii, która mimo upływu tygodni nie może pogodzić się ze stratą.

– Wielka mi strata – prycha lekceważąco. – Ile to oni byli małżeństwem, przypomnij mi z łaski swojej. Kilkanaście miesięcy? Może ze dwa lata? Góra trzy! Nie to co ja z ojcem. Poza tym młoda jest, jeszcze kogoś pozna.

– A jakie to ma znaczenie? – Patrzę na nią w osłupieniu. Jak można mówić takie rzeczy? Jak jej nie wstyd? I dlaczego na starość stała się tak bezduszna?

– To oczywiste, że po tych ledwie kilku miesiącach w związku małżeńskim nie przywykli do…

– Czyś ty kompletnie oszalała?! – Hipolit przerywa żonie w pół słowa. – I pomyśleć, że kiedyś byłaś taka czarująca!

– Tato. – Konstanty usiłuje się wtrącić, ale ojciec na nic nie zważa.

– Z kim się ożeniłem? Z bezdusznym potworem! Przysięgam – teatralnie kładzie prawą dłoń na sercu – że gdybym był młodszy albo potrafił przewidzieć, jaką staniesz się kobietą, nie miałoby najmniejszego znaczenia, czy jesteśmy miesiąc, czy pół wieku po ślubie, zażądałbym rozwodu!

– Nie przesadzaj. – Po Sewerynie słowa małżonka spływają jak woda po kaczce.

– Zamilcz wreszcie! Bo jak Boga kocham, zaraz się stąd wyprowadzę! Nie zdzierżę ani chwili dłużej…

– Niby dokąd?!

– Do kochanki! – wypala niespodziewanie Hipolit.

Stojąc bokiem do żony, mruga do nas, dając do zrozumienia, że bawi się z nią jak tłusty kocur z myszką, i rzeczywiście osiąga cel, a jego riposta trafia w sedno. Seweryna po jego słowach chwyta się oparcia krzesła, oddycha coraz głębiej, wreszcie, hiperwentylując, purpurowieje i dygocze.

– Jakiej znowu kochanki?

– Nie twój interes. – Teść rozkoszuje się każdym złośliwym słowem. – Mam swoje potrzeby i chyba mogłaś się spodziewać, że mając takie babsko w domu, będę zrozumienia i czułości poszukiwał za progiem.

– Ale jesteśmy małżeństwem! – wykrzykuje oburzona i przysiada na krześle.

– Tylko na papierze, moja droga. Od lat coraz mniej nas łączy, a coraz więcej dzieli i trudno nazwać nas małżonkami, ot, tkwimy przy sobie z przyzwyczajenia. Ty pewnie jeszcze z tego tytułu, że beze mnie i moich pieniędzy nie mogłabyś zapewnić sobie środków do życia.

– Jak możesz tak mówić? Tyle lat zmarnowałam na…

– Jeśli ktoś w tym związku jest stratny, to tylko ja. I pomyśleć, że mogłem mieć u swojego boku piękną, czarującą Teklę Markowiczównę. Matka namawiała, ojciec przekonywał, a ja głupi zakochałem się w tobie.

– Wypraszam sobie. Masz natychmiast zerwać z tą kobietą, jeśli nie…

– To co mi zrobisz? – Uśmiecha się złośliwie. – Utracone mieszkanie zawsze było moje, nieistniejące konto w banku też, o skonfiskowanym samochodzie nie wspominając! I wszystko to mam zamiar odzyskać po wojnie! A ty, poza kilkoma niewiele wartymi błyskotkami, które, uprzejmie ci przypomnę, kupiłem ja, nie masz nic. No, może poza tym okropnym krucyfiksem na szyi.

– Jak możesz być taki nieczuły? – Seweryna trzęsie się, na zmianę to blednąc, to purpurowiejąc, i w innych okolicznościach byłoby mi jej żal.

– Teraz widzisz, jak to jest? – Zadowolony z siebie Hipolit klepie się po udach. – Nie mam żadnej kochanki i nigdzie się nie wybieram, ale mam nadzieję, że poczułaś na własnej skórze, jak można boleśnie zranić złym słowem.

– Ty, ty… żarty sobie ze mnie robisz? – Strach i rozpacz nagle przepoczwarzają się we wściekłość. – Jak możesz być tak okrutny?

– Tak samo jak ty, gdy rozmawiamy o naszej najstarszej wnuczce. Wstyd mi za ciebie, oj, wstyd!

– Może skupmy się jednak na Wiktorii, po to się spotkaliśmy. – To mówiąc, Konstanty poprawia się na łóżku, na które opadł wraz z Hipolitem i moim ojcem.

Od czasu, gdy do naszego dworku wprowadzili się Niemcy, teściowie i papa gnieżdżą się w pozbawionym wygód mieszkanku Wiśniewskiego, który z kolei przeprowadził się do czworaków. Zamiana wygodnych salonów na dwie niewielkie izby jest dla nas wszystkich bolesnym doświadczeniem, tym bardziej że w obecnej sytuacji dysponujemy tylko trzema krzesłami, trzema wąskimi łóżkami i małym stołem. Trudno więc się pomieścić podczas rodzinnych narad.

Z mężem i córkami mamy odrobinę więcej szczęścia, bo Müllerowie, jak mawia Konstanty, „nasi Niemcy”, zgodzili się, byśmy zajęli w naszym dawnym domu dwa pokoje na pięterku, gdzie dotychczas lokowaliśmy gości.

Nie narzekamy. Cieszymy się, że możemy być razem. Że nikt z nas nie został wysłany na przymusowe roboty w głąb Rzeszy, aresztowany czy wypędzony. Że nasi nowi gospodarze traktują nas w miarę przyzwoicie.

Tak jak wspomniałam, mieszkanie jest pozbawione większych wygód i łazienki, za to z wychodkiem tuż za bramą i stadem kun na strychu. Ale i tak jesteśmy szczęśliwi, bo przynajmniej mamy na oku staruszków i możemy się zatroszczyć o ich potrzeby.

Teraz stłoczeni w pokoiku papy, który pełni funkcję salonu i sypialni zarazem, rozsiedliśmy się, gdzie się da, zajmując miejsca na trzech chybotliwych krzesłach, łóżku i parapecie. Siadając na nim, mam poczucie, że góruję nad zebranymi, i to dodaje mi odwagi, by bezpośrednio wyrażać opinie, na co dotychczas zdobywałam się sporadycznie.

Okupacja po raz kolejny zburzyła rodzinny spokój, pozbawiając nas tego, co najważniejsze – rodzinnego domu, perspektyw, o wolności nie wspominając.

Od kiedy Niemcy wkroczyli do Polski, nasz dotychczasowy świat zadrżał w posadach i gdyby tylko świętej pamięci mama widziała, kto sypia w jej jesionowym łóżku z wysokim, rzeźbionym wezgłowiem i kto szarogęsi się w kuchni i salonie, nucąc pod nosem niemieckie piosenki, przewróciłaby się w grobie.

Straciliśmy nie tylko dom, zasoby, spokój. Odebrano nam bezcenne poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Na każdym kroku oglądamy się za siebie i zastanawiamy, czy właśnie nie przekraczamy wyznaczonych przez hitlerowców granic, narażając się na aresztowanie** .

– Wiki jest najważniejsza – ciągnie mąż – i zastanówmy się, co powinniśmy z nią począć. Jak jej pomóc. Może powinna pojechać do którejś z ciotek? Z pewnością trzeba jej znaleźć jakieś zajęcie, bo od tego rozpamiętywania przeszłości gotowa oszaleć i zamknąć się w sobie jeszcze bardziej.

– Co masz na myśli? Mieszka z nami i tyle. – Seweryna powoli dochodzi do siebie. Ostentacyjnie odwróciła się do męża plecami i teraz wodzi oczami za przechadzającym się po podwórku stadkiem hałaśliwych gęsi, które najwyraźniej czymś zaniepokojone wyciągają szyje i rozkładają skrzydła.

– Właśnie że nie! – fukam wściekle. – Nie mogę patrzeć na jej cierpienie ani słuchać krzyków, gdy w nocy śni koszmary.

– Może powinien ją zbadać doktor? – Bezradny ojciec dorzuca swoje trzy grosze.

Tyle razy wspominał, że gdyby tylko mógł, zamieniłby się z wnusią i wziął na siebie wszystkie jej straszne przeżycia.

– Już ją oglądał nasz poczciwy Zakrzewski.

– I co powiedział? – Tatko niecierpliwie poprawia się na łóżku, lekko wysuwając głowę, jakby to miało zagwarantować, że nie uroni ani słowa.

– Kazał jej pić ziółka, ale ze względu na jej stan nie odważył się na podanie leków.

– No tak, mądry człowiek. – Wacław cmoka z zadowoleniem. – Ale zalecił chyba coś jeszcze?

– Powiedział, że nasza córka potrzebuje czasu, że czas zaleczy tę okropną ranę.

– Z pewnością, pytanie tylko kiedy. – Hipolit stuka fajeczką o rant łóżka.

– Obawiam się, że Wiktorii niestety zabierze to lata.

– Bądźmy dobrej myśli, że niebawem skupi się na dziecku i to może przyspieszyć odzyskiwanie równowagi.

– Oby. Mam tylko nadzieję, że maleństwo nie będzie podobne do Janka, bo to rozdarłoby jej serce. – Myśli głośno teść.

– Może powinna się czymś zająć już teraz? – Seweryna rzuca na mnie okiem, ale po chwili ponownie skupia się na widoku za oknem. – Co te gęsi tak łażą?

– Mogą, to łażą. Przynajmniej one mają pełną swobodę. – Hipolit upycha tytoń w kominie fajki.

– Przecież Erna wciąż goni ją do roboty – oponuję. – Ale widzę, że podobnie jak my jest wyczulona na jej stan.

– W sumie to dobra kobieta. – Teść wygląda przez okno, za którym na silnym wietrze chwieją się jesienne, upstrzone żółcią i czerwienią drzewa, pod którymi rozsiadły się syczące ptaszyska.

Czytaj również: Nina Majewska-Brown - cytaty

Lata temu przestałam hodować gęsi, wychodząc z założenia, że nie będę trzymała na podwórzu ptactwa, którego sama się boję. To wynik bolesnych przeżyć z dzieciństwa, gdy kilkakrotnie zostałam przez nie mocno poszczypana. Natomiast jedną z pierwszych rewolucji, jakie Müllerowie wprowadzili w obejściu, było kupienie piętnastu gęsich piskląt i zdobycie nie wiedzieć skąd małej, czarnej wietnamskiej świnki, która oswoiła się i jak pies chodzi krok w krok za oporządzającym inwentarz Wiśniewskim. Ku mojemu oburzeniu Erna od czasu do czasu pozwala jej nawet wchodzić do kuchni i wylegiwać się pod białym kredensem.

– Myślę, że jest im równie trudno.

– Nie przesadzaj. – Konstanty przywołuje mnie do porządku. – Nie można porównywać naszego położenia z ich sytuacją.

– Oczywiście, ale gdy ostatnio z nią rozmawiałam, znowu się zwierzyła, że wolałaby nadal mieszkać w swoim starym domu, wśród rodziny i przyjaciół.

– To nie trzeba było nigdzie się ruszać – skrzeczy Seweryna. – Po jakie licho tu przyleźli? Nikt ich nie zapraszał.

– Uciekali przed Rosjanami.

– To nie trzeba było wierzyć w tego całego Hitlera! – woła tryumfująco. – Sam by nic nie zrobił. Ale nie, ci durnie najpierw na niego głosowali, a potem pozwolili mu podpalić Europę, a w zasadzie cały świat. To teraz mają za swoje.

– Jestem przekonana, że jednak nie wszyscy Niemcy ochoczo kibicowali Führerowi. Erna z pewnością nie.

– Tylko tak mówi, żeby cię do siebie przekonać. – Teściowa patrzy na mnie oskarżycielsko. – Ależ ty jesteś naiwna!

– Nawet jeśli kiedyś miała inne poglądy, to jestem pewna, że ostatnimi czasy je zweryfikowała.

– Gdyby tylko wszyscy odzyskali rozum. – Hipolit zapala zapałkę i z fajką w zębach cedzi: – Może to piekło nareszcie by się skończyło.

Obłok tytoniowego ziemno-orzechowego dymu z subtelną cytrusową nutą wypełnia pomieszczenie, przyjemnie łaskocząc nozdrza. Tak jak nie pochwalam i nie lubię papierosów, tak aromat fajki jest dla mnie jak kadzidło w kościele. Usiłowałam przekonać męża, by z papierosów przerzucił się na fajkę, ale oświadczył, że jest za młody, by po nią sięgać. Zupełnie jakby fajki były przypisane do starców.

– Słuchajcie. – Odsuwam firankę, by przyjrzeć się naszemu kocurowi Ferdkowi, który po wypadku ze studnią, kiedy to prawie stracił życie, stał się jeszcze bardziej ostrożny. Teraz też na ugiętych łapkach, z położonymi po sobie uszami, skrada się wokół budynku, uważnie obserwując gęsi. – Znowu odbiegamy od tematu.

– Racja. – Tatko pierwszy odzyskuje animusz. – Coś zasugerujesz, kochanie? Jak twoim zdaniem moglibyśmy pomóc Wiktorii?

– Nie wymyśliłam niczego szczególnie mądrego. Ale gdybyście na przykład zechcieli poświęcić jej więcej czasu, zabierając na spacery albo ucząc gry w bezika czy brydża, myślę, że mniej pogrążałaby się we wspomnieniach.

Konstanty z trudem dźwiga się z niemiłosiernie zapadniętego łóżka, którego wysłużone sprężyny jękliwie skrzypią.

– Ale ja pomyślałam też, że może powinniśmy zrobić wszystko, by skupiła się na dziecku. Gdyby tak pomóc jej z wyprawką?

Podchodzę do Konstantego i pozwalam, by objął mnie ramieniem. Bardzo się kochamy, a wojna sprawiła, że przestaliśmy się krępować w okazywaniu sobie uczuć. Gdy człowiek żyje z odbezpieczonym granatem w ręku, cieszy się każdą chwilą, jakby miała być ostatnia. Doceniamy małe rzeczy i drobne gesty, a szczęście zyskało nowy wymiar. Potrafimy cieszyć się z banalnych spraw, na które dotychczas nie zwracaliśmy uwagi. Witamy z ulgą każdy poranek, wodzimy za sobą oczami i cieszymy się, zasypiając w swoich ramionach. Każdy dzień jest błogosławieństwem i jeśli uda się go przetrwać w niezbyt emocjonującej rutynie, zapisuje się na kartach naszego życia jako szczęśliwy, dobry czas.

Dawniej wychodziliśmy z domu, nawet sobie nie machając, bo wiedzieliśmy, że za chwilę ponownie na siebie wpadniemy. Teraz, wychodząc w pole, do sąsiadów czy ruszając do codziennych prac, czule się ściskamy. Zupełnie jakby to miało być rozstanie na zawsze, jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć. I nie w tym niczego dziwnego ani śmiesznego, bo znamy wielu takich, którzy niespodziewanie z najbliższymi pożegnali się ostatecznie.

– Doskonały pomysł. – Teściowa niespodziewanie przyznaje mi rację. – Mogłabym zrobić skarpetki na szydełku albo pokazać jej, jak wydziergać sweterek.

– Jest też jeszcze maszyna do szycia – podpowiada Kostek.

– Tak, tylko brakuje materiału.

Zasmucam się, bo jeszcze nie tak dawno zwyczajnie jechaliśmy do Poznania i kupowaliśmy wszystko, co nam wpadło w oko. Teraz niczego się nie kupuje, tylko wszystko zdobywa. Większość rzeczy jest reglamentowana i wydawana na kartki, kwitnie czarny rynek i szwindel.

– Można przerobić moje sukienki albo, jeszcze lepiej, rzeczy po dziewczynkach. Tak szybko z nich powyrastały. Na strychu w skrzyniach jest sporo niepotrzebnych fatałaszków, a dla takiego maleństwa nie potrzeba wiele tkaniny, żeby uszyć śpioszki czy kaftanik.

– Ja wolałabym kupić batyst… – Seweryna kręci nosem.

– Wątpię, czy uda nam się zdobyć jakikolwiek materiał. O batyście nie ma mowy, ale mogę popytać tu i tam. – Kostek zapala się do projektu.

– W Poznaniu byśmy…

– Mamo, przestań. Nie ma już twojego starego Poznania, za to jest wojna i nowe okoliczności. Nawet nie masz już tam mieszkania.

– Błagam, nie przypominaj mi o tym! Wszystko straciliśmy. Wszystko. Człowiek całe życie ciułał, odbierał sobie od ust, a teraz nie ma nic. W jeden dzień straciliśmy cały majątek, nawet dach nad głową!

– Ale żyjecie!

– Nasze piękne antyczne meble. – Teściowa zdaje się nie słyszeć, co mówi syn, i jak zwykle zaczyna biadolić. – Kossaka mieliśmy, takiego pięknego Kossaka, wisiał w salonie. Pamiętasz, synku, jak ci się podobały te konie w galopie? Miałeś odziedziczyć ten obraz. Wszystko miało być kiedyś twoje. Miśnieńska porcelana, garnitur srebrnych sztućców, samowar przywieziony z samego Petersburga, gdy byliśmy z…

– Jakie to ma teraz znaczenie? I tak nie masz kawy, żeby ją popijać z porcelanowych filiżanek! – zżyma się teść. Nie możesz pojąć, że dobra materialne, jeśli nie są złotem, rzecz jasna, i nie można ich na coś wymienić albo kogoś nimi przekupić, nie mają najmniejszej wartości?

– Tak się tylko mówi, ale to pamiątki rodzinne, a potem człowiek…

– Jakie rodzinne pamiątki? Jeśli coś pójdzie nie tak, to za chwilę nie będzie nawet naszej rodziny.

– Mam dobre przeczucia i jestem pewna, że nic nam się nie stanie. – Seweryna zachowuje się jak wróżąca z fusów czarownica, której już nikt nie ma ochoty słuchać. – Wspomnicie moje słowa.

I podczas gdy ona gdera i narzeka, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, jak okrutne oblicze przybiera ta wojna, na której giną też nasi przyjaciele, zaczynam zapadać się w sobie, kolejny raz analizując naszą sytuację i jak moglibyśmy wesprzeć córki.

Najlepiej byłoby wysłać je do ziemi obiecanej, czyli do Kanady. Ale skoro nie mamy tam nikogo, nie sposób liczyć na to, że ktoś dziewczynkom pomoże, udzieli schronienia. Dlatego nawet gdyby pojawiła się taka możliwość, nie wyraziłabym zgody na eskapadę. Już raz wysłałam dziecko w nieznane i skończyło się katastrofą. Zresztą nie wiem, jakim cudem mielibyśmy przemycić córki za ocean i sfinansować tak ogromny wydatek. W normalnych czasach nastręczałoby to problemy, a co dopiero w takich…

Nie ukrywam: jestem przytłoczona i przerażona. Sytuacja, w jakiej znalazła się Wiktoria, dobitnie uświadamia mi, jak bardzo można się pomylić i jak łatwo wykonać ałszywy ruch. Że to, co wydawało się najlepsze, niebawem może się okazać najgorszym z wyborów.

Nie potrafię też pojąć, przez co przechodzi najstarsza córka.

Nie umiem wyobrazić sobie, że nagle nie mam Konstantego, że widzę śmierć ukochanych, bliskich, sąsiadów, że odbiera mi się wszystko. To była rzeź, okrutna, brutalna, bezwzględna masakra. Ludobójstwo. Ofiarami padały kobiety, dzieci, starcy.

Nie mam sumienia zmuszać jej do opowiadania o tym, co się stało, czego doświadczyła, zdradzenia więcej szczegółów. Wiem, że potrzebuje czasu, ale żywię też uzasadnioną obawę, że ten czas nie będzie lekarstwem. Może kiedyś tak, ale z pewnością nie teraz ani nawet za kilka lat. Boję się, że te wspomnienia pozostaną w niej niczym toczący stary mebel kornik, do końca życia, pokrywając umysł niezabliźniającymi się ranami.

Równie mocno martwię się zachowaniem naszej najmłodszej latorośli. Wścibską Wandę kilka razy przyłapałam na podsłuchiwaniu; poza tym plecie, co jej ślina na język przyniesie, nie wiedzieć dlaczego, drepcząc krok w krok za Erną, zupełnie jakby się zatraciła w jakimś podziwie dla Niemki. Ten dorastający podlotek najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, jakim zagrożeniem może być nasza gospodyni: że może donieść, wydać nasze tajemnice, rzucić cień podejrzenia. Nie trzeba wiele, by człowiekiem zainteresowało się gestapo. Tym bardziej jeśli wątpliwościami dzieli się rodaczka.

Nie pojmuję, jak ktoś ulepiony z tej samej gliny, wychowany pod tym samym dachem, może tak się różnić od rodzeństwa, być takim uparciuchem i zawsze, we wszystkich kwestiach stawać okoniem.

Ale im dłużej trwa wojna, tym mniej rozumiem z tego całego galimatiasu.

Nasza, zdawałoby się poczciwa, Klara okazała się konfidentką, podobnie jak kilku sąsiadów, którzy uznali, że bliżej im do Niemców niż do nas. Podejrzewam, że gdyby wkroczyli na nasze ziemie Szwedzi czy Grecy, też doszukaliby się w rodzinnych drzewach genealogicznych właściwych korzonków i listków, a może i solidnych konarów, które stawiałaby ich na równi z okupantem. Czyniły kimś w ich mniemaniu lepszym od nas.

Nie wiem, jak można odwrócić się od ludzi, z którymi się dorastało, dzieliło miedzę, szczęście i smutki, chodziło do tego samego kościoła i wyznawało grzechy w tym samym konfesjonale.

Najwyraźniej muszę się jeszcze wiele nauczyć i sporo doświadczyć, żeby zrozumieć, że nie każdemu z dawnych przyjaciół i znajomych mogę ufać.

W zasadzie przekonuję się o tym co dzień, przeżywając różne nieprzyjemności. Powinno mnie to zahartować, a jednak sprawia tylko, że jestem coraz bardziej zaszczuta, niepewna i lękliwa. Dwa razy oglądam się za siebie, podczas rozmowy ściszam głos, a zasypiając, roztrząsam w głowie najtragiczniejsze sytuacje, które mogą nas dotknąć, i snuję plany, jak uniknąć ewentualnego nieszczęścia. W trakcie bezsennej nocy usiłuję znaleźć rozwiązania i trafne riposty. Jeśli ta wojna potrwa jeszcze trochę, wykończę się psychicznie.

* Nie da się zrozumieć zapoczątkowanych w 1943 r. wydarzeń, jeśli nie sięgnie się do źródeł polsko-ukraińskich i narodowych uprzedzeń. Niewątpliwie krwawe wydarzenia były na rękę zarówno Niemcom, jak i Rosjanom, aczkolwiek każda zbrodnia, szczególnie tak bezwzględna jak ludobójstwo wołyńskie, ma swoją wieloletnią genezę, niejednokrotnie skomplikowaną i trudną do jednoznacznego określenia. Patrz Aneks, s. 281.

** Od samego początku hitlerowcy kładli olbrzymi nacisk na grabież mienia. Polacy nie mieli prawa posiadać żadnej własności. Wywłaszczenia rozpoczęto już w październiku 1939 r., tuż po wydaniu stosownych aktów prawnych. Patrz Aneks, s. 284.

Książkę Rodzinne sekrety kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Rodzinne sekrety 1943-1945. Zakładnicy wolności
Nina Majewska-Brown0
Okładka książki - Rodzinne sekrety 1943-1945. Zakładnicy wolności

Na końcu będziesz pamiętał nie słowa wrogów, lecz milczenie przyjaciół. Gdy wojna przetacza się nad głowami Zabierzyńskich, wydaje się, że limit nieszczęść...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Sekrety domu Bille
Agnieszka Janiszewska
Sekrety domu Bille
Morderstwo z malinką na deser
Monika B. Janowska
Morderstwo z malinką na deser
Witajcie w Chudegnatach
Katarzyna Wasilkowska
Witajcie w Chudegnatach
Déja vu
Jolanta Kosowska
 Déja vu
Freudowi na ratunek
Andrew Nagorski
Freudowi na ratunek
Do roboty!
Katarzyna Radziwiłł
Do roboty!
A wokół nas pomarańcze
Weronika Tomala
A wokół nas pomarańcze
Imperium
Conn Iggulden
Imperium
Meduzy nie mają uszu
Adle Rosenfeld
Meduzy nie mają uszu
Pokaż wszystkie recenzje