Policjant po przejściach Franciszek Stawicki i ambitna aspirant Maja Kwiatkowska prowadzą kolejne śledztwo.
Tym razem stają w obliczu zagadki sprzed kilkudziesięciu lat. Wszystko zaczyna się od wizyty w komisariacie ekscentrycznej starszej pani, twierdzącej, że ktoś chce ją zabić, bo odkryła prawdę o serii porwań dzieci z lat 70. Początkowo jej opowieści brzmią jak majaczenia, ale szybko okazuje się, że w mroku PRL-u mogły dziać się rzeczy, o których nikt nie odważył się mówić głośno.
Śledztwo prowadzi do tajemniczych zgonów, zapomnianych akt i ludzi, którzy przez lata milczeli. Coraz mniej osób wierzy, że skazano winnego zbrodni. Detektywi muszą zmierzyć się z gęstą siecią kłamstw, w której każdy trop prowadzi do kolejnego pytania.Kto tak naprawdę stoi za porwaniami? Dlaczego nigdy nie odnaleziono ciał?
Czy policjantom uda się rozwikłać zagadkę sprzed pół wieku, zanim przeszłość ponownie zbierze swoje żniwo?

Do lektury powieści Ałbeny Grabowskiej Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa zaprasza Wydawnictwo Zwierciadło. To druga już opowieść z cyklu o Franciszku Stawickim i aspirant Mai Kwiatkowskiej – po książce Nóż w sercu. Sprawa chirurga.
Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa to kawał dobrego kryminału, pełnego emocji i akcji – pisze Danuta Awolusi w naszej redakcyjnej recenzji książki Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa. Poznajemy rzetelny obraz pracy śledczych i równie wnikliwy obraz ludzi, którzy muszą zmierzyć się z własnymi wspomnieniami. Możemy śmiało postawić sobie pytania o odpowiedzialność, o pamięć i o granice tego, co można odtworzyć po latach.
W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
– Franek!
Komisarz obejrzał się za siebie.
– Bogusław? – zapytał zdumiony. – Miałeś jechać na konferencję.
– Byłem – odpowiedział jego szef, komendant Bogusław Hajduk. – W niedzielę i wczoraj.
Stawicki pokiwał głową. Wydawało mu się, że szef mówił, iż nie będzie go również we wtorek. Musiał źle zrozumieć.
– Dokąd to się wybierasz? – zapytał Hajduk.
– Kawę chciałem sobie zrobić… – odparł zgodnie z prawdą. – Potem mam zamiar zasiąść do papierów.
– To zanim zasiądziesz, zapraszam do siebie. Kawę zrobi nam Monika.
Pokiwał głową i poszedł za komendantem. Kiedy przekroczyli próg sekretariatu, Monika Zubrzycka, młoda sekretarka, którą szef przyjął do pracy na miejsce pani Marii, wstała zza biurka.
– Dwie kawy dla nas – zarządził komendant.
– Oczywiście – powiedziała.
– Ja poproszę czarną – zaznaczył komisarz.
Monika Zubrzycka uśmiechnęła się uwodzicielsko i wyszła z pokoju. Stawicki po raz kolejny doznał ambiwalentnych uczuć. Odetchnął z ulgą, kiedy szef za jego namową wysłał panią Marię na zasłużoną emeryturę i na jej miejsce zatrudnił młodą, energiczną kobietę. Zamówione akta lądowały posegregowane na jego biurku, wszelkie polecenia służbowe były realizowane natychmiast i bez problemu. Monika Zubrzycka była miła, inteligentna, atrakcyjna i chętna do pracy, ale nowa sekretarka należała do pasjonatek zdrowego trybu życia oraz deklarowała działalność społeczną na rzecz poprawy losu zwierząt hodowlanych. Poinformowała o tym wszystkich na pierwszym zebraniu, co Stawickiemu wydawało się dziwne, bo przecież praca w policji raczej nie wiązała się z szeroko pojętą ekologią. Uznał jednak, że dla Moniki było to na tyle ważne, że chciała, aby wszyscy zatrudnieni w komendzie o tym wiedzieli.
Już pierwszego dnia swojej pracy w komisariacie pouczyła Stawickiego, że zwierzęta w oborach są maltretowane, zmuszane do rodzenia cieląt, potem odciągane od potomstwa, aby można było pozyskać mleko, które z takim upodobaniem pija komisarz. W zasadzie się z nią
zgadzał, więc nieopatrznie spróbował polecanego przez młodą sekretarkę napoju zastępczego. Niestety, ani mleko migdałowe, ani owsiane, a już tym bardziej sojowe mu nie podeszło i psuło smak kawy. Postanowił zatem mimo wszystko dolewać do niej to pochodzące od krowy. Kiedy jednak powiedział o tym Monice, ta miała minę, jakby jej wyznał, że jest seryjnym mordercą.
Potem było tylko gorzej. Miła i kompetentna dziewczyna zmieniła się w patrzącą na Stawickiego z góry fanatyczkę. Zaczęła zasypywać go informacjami na temat wyższości diety wegańskiej nad mięsną i nie było dnia, żeby na jego biurku nie lądowały artykuły z internetu sławiące skuteczność medycyny naturalnej i polecające wszelkiej maści terapie biologiczne. Monika, która, jak się okazało, ze zdrowego trybu życia uczyniła religię, osaczyła go, zanim się obejrzał. Najprościej było powiedzieć stanowczo, że ma prawo jeść i pić, co mu się żywnie podoba, ale po pierwsze, był miły z natury, po drugie, doceniał jej fachowość, po trzecie zaś uznał, że kobieta ma dobre intencje i w sumie jest kwestią czasu, kiedy odpuści. I to okazało się błędem, bo wkrótce nie był w stanie zjeść kanapki, żeby nie spotkać się z pełnym zgorszenia wzrokiem młodej sekretarki.
Kiedy skonfrontował swoje przeżycia z kolegami, okazało się, że tylko on jest obiektem jej ataków. Ani Zielona, ani Kleszcz czy Fasola nie usłyszeli od Zubrzyckiej złego słowa. Afera mleczna nie dotyczyła także komendanta, który mógł sobie pić kawy z mlekiem, ile chciał. Czyli tylko on był wrogiem numer jeden wegan i wegetarian. Łamał sobie głowę dlaczego.
Kiedy Hajduk zgarnął go z korytarza, pierwsze, o czym pomyślał, to że Monika Zubrzycka poskarżyła się na niego. Wczoraj zwrócił jej uwagę, że otrzymał nie te akta, które zamawiał. W dodatku pozwolił sobie na uwagę, że na jego biurku znajduje się cykl artykułów na temat chowu klatkowego, czego sobie nie życzy. Poprosił, żeby sekretarka zabrała wydruki, i dodał, że ma świadomość tego, jak źle traktowane jest ptactwo, w związku z tym kupuje jajka tylko z wolnego wybiegu. Kiedy dziś przyszedł do pracy, w jego pokoju czekały właściwe akta obok artykułu o kurach. Bez słowa zaniósł wydruk do sekretariatu i położył na biurku. Właściwie to musiał przyznać, że rzucił. Może trochę za mocno.
– Wezwałem cię, bo wpłynęła na ciebie skarga.
A więc jednak. Stawicki zaklął w duchu. Miał cudowny weekend wypełniony rozmowami z Anią, spacerami w parku i nieziemskim seksem. Jeszcze czuł w nozdrzach zapach jej ciała. Po tym, jak wsadził ją do pociągu, bo znów jechała do Krakowa, miał nadzieję, że szybko upora się z zaległymi papierami i wróci do domu. Zamierzał poszukać większej szafy, bo chciał zaproponować Ani przeprowadzkę do siebie, a wiadomo, że kobieta nie zadowoli się jedną półką i dwoma wieszakami. A tu taki zimny prysznic z rana.
Monika Zubrzycka weszła z tacą do pokoju. Przed komendantem postawiła filiżankę latte, a przed nim kubek czarnej kawy. Stawicki lekko się skrzywił. Bez mleka był w stanie wypić jedynie espresso. Wielki kubek czarnego płynu przyprawi go o zaburzenia rytmu serca. No nic, najwyżej wypije połowę, narażając się na złośliwości ze strony sekretarki. Ciekawe, co napisała. Że nie jest proekologiczny? Po pierwsze, był, a po drugie – takie zarzuty byłyby śmieszne. „Chociaż w dzisiejszych czasach, kto wie, co może urazić” – westchnął w duchu.
Upił łyk gorzkiego płynu. Miał nadzieję, że sekretarka nie napluła mu do kawy.
– Ja mogę wszystko wyjaśnić. – Stawicki chciał obrócić sprawę w żart. Nie żeby się bał nowej sekretarki, ale uważał, że dobra atmosfera w miejscu pracy jest warta poświęceń. – Jeśli chodzi o wyższość owsa nad żytem, to ja…
– Porąbało cię, Franek? – przerwał mu komendant. – Jakie żyto? Hajduk sięgnął ręką i spod stosu papierów na biurku wydobył prostokątną białą kopertę.
– Czytaj – polecił.
Stawicki wyjął dwie gęsto zapisane kartki formatu A4 i przeczytał pierwsze zdania.
– No tak – stwierdził, oddychając z ulgą, że to jednak nie sekretarka napisała donos. – Szczerze mówiąc, zapomniałem o tej pani. Była u mnie w piątek i chciała zgłosić, że ktoś chce ją zabić.
– Właśnie. – Hajduk patrzył na niego poważnie. – Obywatelka przyszła zgłosić, że ktoś nastaje na jej życie, a ty ją zbyłeś.
Stawicki zastanowił się, co wszechświat chciał mu przekazać. Najpierw durne utarczki z sekretarką, potem rozmowa z Zatońskim, który uznał, że Krzysztofa Denell nie była wariatką, a teraz pretensje szefa, że nie potraktował jej słów poważnie.
Przecież chciał. Naprawdę chciał.
– To, co mówiła ta kobieta, to był stek bzdur – stwierdził poważnie. – Zostałem godzinę po pracy, żeby tę, jak to ją nazwałeś, „obywatelkę” wysłuchać. I niczego istotnego nie powiedziała. A znasz mnie. Szanuję ludzi, kupuję właściwe jajka, ale nie będę pił mleka owsianego.
Hajduk kręcił głową z niedowierzaniem.
– Udam, że nie słyszałem tego wybuchu – powiedział.
– Na odchodnym rzuciła, że wróci i będzie rozmawiać z tobą poinformował go Stawicki. – Miała przyjść w poniedziałek. Cholera jasna… – Nagle sobie przypomniał. – Przecież byłeś na konferencji. Staruszka zapewne uznała, że komisarz celowo wprowadził ją w błąd.
– To właśnie napisała. Że przyszła porozmawiać ze mną i „pocałowała klamkę”.
– Dobrze. – Stawicki uznał, że ma dość tej konwersacji. – Co w związku z tym mam zrobić? Bo nie bardzo rozumiem, o co masz pretensje. Starałem się ją wysłuchać, ale nie powiedziała niczego sensownego. Jedyny mój błąd jest taki, że zapomniałem o twoim wyjeździe. Ale zapewne napisała to wszystko w tym donosie. Założę się, że to stek bzdur.
Odsunął kawę i wstał. Hajduk ani drgnął.
– Siadaj, Franek – powiedział.
Stawicki posłusznie wykonał polecenie.
– Wśród tego steku bzdur wyłowiłem jedną istotną rzecz stwierdził komendant po chwili namysłu. – Że ta kobieta ma informacje na temat nierozwiązanej sprawy porwań dzieci w latach siedemdziesiątych.
– Ty tak serio? – zapytał. – Przecież ona nie powiedziała nawet jednego sensownego zdania.
– Wariatka albo i nie wariatka – odparł poważnie Hajduk. – Tak się składa, że byłem bardzo młodym policjantem, kiedy te dzieci zaczęły znikać. Czy ty masz pojęcie, jakim echem odbiła się ta sprawa?
– Skąd mam to wiedzieć? – rzucił Stawicki obronnym tonem. Jestem za młody.
Już miał dodać, że sędzia Zatoński też nie pamiętał tej sprawy, ale się powstrzymał. Jego szef i stary przyjaciel nie pałali do siebie sympatią.
– To była głośna sprawa, można powiedzieć, że ogólnopolska. Mówili o tym w „Dzienniku Telewizyjnym” i w innych programach. Szukali tych dzieci wszędzie.
Stawicki słuchał ze spuszczoną głową, nie przerywając wywodu komendanta.
– Zrobiło się naprawdę poważnie, kiedy zaginęła córeczka jednego z wysokich sekretarzy partii. Z Pruszkowa. Dlatego prowadzono śledztwo na bardzo szeroką skalę. Dołożono wszelkich starań, żeby znaleźć winnego. I w końcu to się udało. Złapano ekshibicjonistę, który pokazywał wacka wracającym ze szkoły dzieciakom. Zgarnęli go w Zielonce, ale okazało się, że mieszkał w Pruszkowie. I w dodatku był sąsiadem tego partyjniaka od zaginionej dziewczynki. No i przypisali mu uprowadzenie. Facet się zarzekał, że to nie on, że on tylko pokazuje…
– Ale został kozłem ofiarnym, tak? – domyślił się Stawicki, zastanawiając się, czemu sędzia Zatoński nie pamiętał tej sprawy, skoro miała taki zasięg. Być może choroba Parkinsona rzeczywiście odbiera pamięć.
– Tak – potwierdził Hajduk i dodał: – Mieliśmy opinie psychologów, którzy stwierdzili, że ten człowiek nie jest agresywny.
– To nie wystarczyło, prawda? – zapytał, bo ekshibicjoniści raczej nie przejawiają skłonności do zbrodni, a przyjemność czerpią z obnażania się.
Hajduk pokiwał głową.
– W dodatku nie udało się z niego wycisnąć żadnych informacji na temat tego, gdzie miałby przetrzymywać te dzieci albo gdzie zakopał ciała. Miał działkę rekreacyjną, za moich czasów takie działki były bardzo modne. Przekopali mu ten ogródek, lecz nic nie znaleźli. Ale i tak go wsadzili. – Komendant podrapał się w brodę.
– Nie wierzyłeś, że ten człowiek to zrobił, tak? Bogusław Hajduk się skrzywił.
– Tak. Nie wierzyłem ani przez moment. Odsiedział zaledwie kilka miesięcy i powiesił się w celi. Mogę się tylko domyślać dlaczego.
Stawicki też się domyślał. Mordercy dzieci od zawsze „cieszyli się” w więzieniach szczególnymi względami.
– Próbowałeś szukać dalej? – zapytał. Hajduk westchnął.
– Po pierwsze, byłem młodym milicjantem. Po drugie, to był nasz jedyny trop. Dasz wiarę?
– Z trudem – stwierdził komisarz. – Nikt nic nie widział? Inne dzieci?
Hajduk się zamyślił.
– Nic. Nie udało się znaleźć żadnego świadka. A dzieci? Wtedy była mgła, więc na podwórku pustki. Nie przychodziły do domu innych, bo byli odludkami. Przemek, Karol i Magda, tak się nazywali.
– Czyli nieuchwytny porywacz-morderca – stwierdził Stawicki. W dodatku duch.
Chwilę siedzieli w milczeniu.
– I tu dochodzimy do roli tej kobiety, która napisała na ciebie donos – komendant przerwał ciszę.
Stawicki już rozumiał. Jego szef upatrywał w nieszczęsnej staruszce nadziei na rozwiązanie sprawy sprzed lat. Tyle że komisarz bardzo wątpił, iż Krzysztofa Denell ma jakieś istotne informacje.
– Boguś – westchnął. – Ja naprawdę…
– Przestań mi się tu tłumaczyć. Znam cię, Franek. – Szef uniósł rękę. – I wiem, że masz cierpliwość do ludzi. Powiedz mi, proszę. Czy jest cień szansy na to, że ona mówiła prawdę?
– Chodzi o to, że ona tak naprawdę nic nie powiedziała – wyjaśnił. – Jeden bełkot. Że jest jak pies i nie daruje. Że wtedy wpadła na trop i też nie odpuściła.
– Pytałeś o jakiekolwiek szczegóły? – indagował Hajduk.
– Pytałem – potwierdził komisarz. – Kilka razy. Nic. Słowotok bez znaczenia. Mówiła, że porywali te dzieci do Szwecji, bo Szwedzi nie mogą adoptować zdrowego dziecka, tylko muszą chore. Opowiadała coś o tuszowaniu sprawy. No, ale skoro zaginęła córka dygnitarza, to nie było żadnego powodu, żeby sprawę tuszować. Przeciwnie.
Komendant dopił swoją kawę. Stawicki upił jeszcze łyk gorzkiego płynu i o mało się nie wzdrygnął.
– Dobrze. – Hajduk splótł ręce na brzuchu. – Może teraz nie umie się wysłowić. Czy twoim zdaniem jest jakakolwiek szansa na to, że naprawdę coś wiedziała? Do czegoś dotarła?
– Czy ty wtedy o niej słyszałeś? Ponoć dała albo chciała dać milicji wszystko na tacy. Tak twierdziła.
Bogusław Hajduk się zamyślił, po czym pokręcił przecząco głową.
– Wiedziałbym o tym, chociaż… – Skrzywił się.
– Mówiła, że milicja była w to zamieszana – przypominał sobie Stawicki. – I że ja jestem taki sam, czyli umoczony.
Hajduk ponownie pokręcił głową.
– Nie wierzę… Nie dlatego, że milicja była święta, ale to musiałby być ktoś na miarę Kojaka. Żeby być tak nieuchwytnym. Żeby nie tyle mylić, ile nie dopuszczać do żadnego tropu.
Stawicki grzecznie milczał.
– A może naprawdę coś wiedziała? – dopytywał komendant, a komisarz pomyślał, że nie znał szefa takiego.
– Moim zdaniem nie. – Rozłożył ręce. – Zresztą nie przyszła w tej sprawie, tylko innej. Takie odniosłem wrażenie. Że ktoś nastaje na jej życie. Nie dowiedziałem się ani kto, ani dlaczego.
Mimo wszystko postanowił, że odnajdzie tę kobietę i jeszcze raz z nią porozmawia, najlepiej w obecności komendanta.
– Wiesz chociaż, jak się nazywa ta pani?
– To wiem. Krzysztofa Denell – odparł Stawicki. – Dziennikarka śledcza.
– Pani Moniko! – Hajduk zawołał sekretarkę. – Proszę mi znaleźć adres pewnej kobiety. Komisarz poda pani imię i nazwisko. I proszę wyszukać wszystko, co tylko pani może na temat sprawy z siedemdziesiątego szóstego roku. Zaginięcia dzieci. Skazany ekshibicjonista. Komisarz pani pomoże, bo to pewnie zbiera kurz gdzieś w archiwum.
Sekretarka skinęła głową i odeszła bez słowa.
– Porozmawiam z nią, z tą Krzysztofą – powiedział. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście, że nie – stwierdził komisarz, czując ukłucie wyrzutów sumienia. Był cierpliwy, ale może nie dość? Starość ma swoje ograniczenia, jak powtarzał mu często sędzia Zatoński.
– Jeśli istnieje cień szansy, że mogę wyjaśnić tamtą sprawę, to chciałbym z tego skorzystać – dodał tonem usprawiedliwienia komendant.
– Rozumiem. – Stawicki podniósł się z krzesła. – Chociaż pewnie sprawca nie żyje.
– A czemu miałby nie żyć? – oburzył się Hajduk. – To było niecałe pięćdziesiąt lat temu, a nie sto pięćdziesiąt. Poza tym rodziny chciałyby pochować swoich bliskich.
Komisarz nic nie powiedział, analizując, czy jest sens wracać do starych spraw. Wiedza podpowiadała mu, że im więcej czasu upływa, tym bardziej ślady i wspomnienia się zacierają. Zastanawiał się, czy będzie zmuszony współpracować z Moniką Zubrzycką, czy też ich współdziałanie ograniczy się do przekazania mu akt, które miał przeanalizować. Powoli ruszył w stronę drzwi.
– Z całym szacunkiem, ale ty tego nie rozumiesz, Franek – powiedział cicho Hajduk, a kiedy zaskoczony komisarz się odwrócił, dodał: – Nie masz takiej sprawy, która nękałaby cię od lat. Nie masz w sobie takiej złości, że coś ci wtedy umknęło. Że morderca od lat chodzi na wolności, a niewinny człowiek powiesił się w celi.
Stawicki na chwilę oniemiał. „Jasna cholera” – pomyślał. Stary miał rację.
– Oczywiście – bąknął. – Przeanalizuję te akta…
– Znajdź mi tę kobietę i sprowadź ją tutaj – zarządził Hajduk. – Ja z nią porozmawiam.
Stawicki zamknął za sobą drzwi i podszedł do sekretarki.
– Krzysztofa Denell – powiedział, czując coraz większe wyrzuty sumienia. – Proszę znaleźć jej adres, telefon, skontaktować się z nią i w imieniu komendanta zaprosić na rozmowę.
– Krzysztofa? – upewniła się Monika Zubrzycka.
– Tak – potwierdził i już miał odejść, kiedy sekretarka go zatrzymała.
– Panie komisarzu… – Zawiesiła na nim wzrok.
Stawicki spodziewał się, że Monika Zubrzycka nawiąże do porannego incydentu z aktami. Uznał nawet, że przeprosi za swoje zachowanie. Przybrał minę pełną życzliwości.
– Słucham?
– Muszę z panem współpracować – wypaliła Monika Zubrzycka. – Niestety… Dlatego bardzo proszę o odnoszenie się do mnie z szacunkiem. Niech pan powściągnie pogardę, którą mnie pan obdarza, odkąd tylko przekroczyłam próg tego komisariatu.
Czasem zdarza się iskra, która odpala bombę, i to właśnie teraz przydarzyło się Stawickiemu.
– Zapewniam, że nie czuję do pani pogardy. To raczej pani mi ją okazuje. Zgoda, schodźmy sobie z drogi – wycedził.
– Jestem zawsze gotowa pomóc, jeśli będzie pan chciał poznać prawdę na jakiś temat, na którym znam się lepiej niż pan – dodała z godnością.
Cała złość, którą odczuwał na siebie w związku ze sprawą Krzysztofy Denell, wezbrała w nim z potężną siłą.
– Jest wiele tematów, na których pani zna się lepiej ode mnie powiedział zimno. – Jednym z nich jest niewątpliwie wyszukiwanie materiałów, które są mi potrzebne do pracy. Więc proszę się do niej zabrać jak najszybciej.
Monika Zubrzycka stała niewzruszona.
– I jeszcze jedno. Nigdy więcej nie powie pani ani słowa na temat zwierząt, mięsa, mleka, niesprawiedliwie traktowanych kur ani terapii alternatywnych – wysyczał. – Nie w mojej obecności.
– Oczywiście – powiedziała spokojnie.
Stawicki odwrócił się i zrobił krok w stronę korytarza.
– Po co te nerwy? – zapytała nieco zlęknionym głosem, a Stawickiemu przyszło do głowy, że niepotrzebnie dał się sprowokować. Ma pan problemy z agresją – dorzuciła cicho. – Może poczyta pan coś na temat pracy z emocjami? Takie pejoratywne podejście ma bardzo niską wibrację.
Stawicki przeklął w duchu. O co jej chodziło? Bo przecież nie o zwierzęta. I jeszcze to słownictwo. Pejoratywne podejście? Niskie wibracje? Zatęsknił za panią Marią, która nie potrafiła przekazać pozostawionej dla niego wiadomości, a wyszukanie materiałów przekraczało jej możliwości.
– Nie życzę sobie takich uwag – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale Monika Zubrzycka już odeszła.
Westchnął i wziął się do pracy. Wiedział, że z poszukiwania nowej szafy przynajmniej dziś nic nie będzie.
Książkę Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
