Poruszająca historia miłosna autora bestsellerowego „Jednego dnia". „Jesteś tutaj" Davida Nichollsa

Data: 2025-09-18 10:22:01 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Opowieść o tym, że czasem, by odnaleźć swoją drogę, trzeba się najpierw zgubić...

Michael się rozpada. Zagubiony po odejściu żony, odbywa długie, samotne wędrówki po angielskiej wsi. Staje się coraz bardziej wycofany i zrobi wszystko, byle nie wracać do pustego domu.

Marnie natomiast utknęła w miejscu. Ukryta w swoim mieszkaniu w Londynie unika dawnych znajomych i wszelkich wspomnień związanych z podłym, samolubnym byłym mężem. Ukrywa się pod kocem z książką i ubolewa nad życiem, które przecieka jej przez palce.

Gdy natarczywy wspólny znajomy i bardzo kapryśna pogoda wysyłają Michaela i Marnie na wspólną dziesięciodniową wędrówkę, oboje nie mogą wyobrazić sobie nic gorszego. Aż do momentu, gdy odkrywają coś, czego oboje tak naprawdę szukali.

I kto wie, być może Michael i Marnie stanęli właśnie u progu jasnej przyszłości… O ile uda im się przetrwać tę piekielną podróż.

Jesteś tutaj David Nicholls - grafika promująca książkę

Do lektury powieści Jesteś tutaj Davida Nichollsa – autora bestsellerowego Jednego dnia – zaprasza Świat Książki. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści Jesteś tutaj:

Wyobrażone fotografie

We wszystkich młodzieńczych wizjach przyszłości, pracy, którą mogłaby wykonywać, miasta i domu, w których mogłaby mieszkać, oraz otaczających ją członków rodziny i przyjaciół, Marnie nigdy nie sądziła, że będzie samotna.

Kiedy była nastolatką, ujmowała tę przyszłość jako serię wyobrażonych fotografii, pełnych ludzi, przyjaciół splatających się ramionami, gdy siedzieli w jakiejś knajpie, uwiecznieni z czerwoną plamką w oczach od błysku flesza, albo gdzieś na plaży, oświetleni blaskiem płomieni ogniska rozpalonego na brzegu morza, i tam, w samym środku grupy, widziała własną roześmianą twarz. Późniejsze zdjęcia były mniej określone, twarze stawały się bardziej niewyraźne, ale z pewnością powinien znaleźć się na nich jakiś partner, a może nawet dzieci, oraz grono przyjaciół, których, tego była pewna, będzie znała i kochała przez całe życie.

A jednak już od sześciu lat nie zrobiła zdjęcia drugiej osobie. Ostatnia fotografia, jaką zrobiono jej samej, powstała w biurze paszportowym, gdzie poinstruowano ją, aby starała się nie uśmiechać. Gdzie się podziali wszyscy inni? Marnie, w tym momencie trzydziestoośmiolatka, dorastała w złotej epoce przyjaźni, gdy posiadanie wokół siebie grupy wspierających i kochających ją ludzi było znacznie ważniejsze niż skazane na nieuchronne kompromisy życie rodzinne czy pełne napięć romanse albo ponure obowiązki związane z pracą. Rozmowy telefoniczne do późna w noc, SMS-y, wyjścia na miasto i gry planszowe – to wszystko było o wiele bardziej ekscytujące i dawało jej głębsze poczucie spełnienia niż chaotyczne życie miłosne, i czyż nie była kiedyś w tym wszystkim całkiem dobra? Osoba stanowiąca przyjemne uzupełnienie grupy, nawet jeśli nienależąca do jej jądra, lubiana, choć może niekoniecznie podziwiana czy uwielbiana. Nie była jedną z tych dziewcząt, które wynajmują cały klub nocny na swoje urodziny, ale bez trudu wypełniła salę na piętrze pubu na dwudzieste pierwsze urodziny oraz długi stół we włoskiej restauracji z okazji trzydziestki. Obawiała się, że czterdzieste urodziny spędzi na długim spacerze po parku w towarzystwie jednego albo dwojga przyjaciół niczym popularny niegdyś zespół rockowy zmuszony do grania w coraz mniejszych salach.

Z każdym rokiem traciła kolejnych przyjaciół, pochłoniętych przez małżeństwa i obowiązki rodzicielskie dzielone z partnerami, za którymi nie przepadała albo którzy nie przepadali za nią, i oddalających się do swoich nowych, bardziej przestronnych domów w Hastings lub Stevenage, Cardiff lub Yorku, gdzie zanurzali się w swoje coraz bardziej uporządkowane życie, podczas gdy ona uparcie starała się utrzymać na powierzchni w Londynie. Jeszcze inni odpadali w następstwie apatii albo przez brak uwagi, przyjaźnie niczym kartki z podziękowaniami, które szczerze zamierzała napisać, ale odkładała to na później, aż wreszcie rzecz stawała się jedynie powodem do zakłopotania. Ale, być może, takie rozchodzenie się dróg jest czymś normalnym. Prawdziwe życie rzadko przypomina siedzenie przy ognisku na plaży czy podsycaną alkoholem grę w twistera, i jej rezygnacja z fantazji o ciągłych uściskach i głębokich rozmowach stanowiła naturalny element dorastania.

Tyle że nikt nie pojawił się w miejsce utraconych przyjaciół i Marnie musiała teraz zmodyfikować swoją wizję przyszłości, umieszczając w jej centrum samowystarczalność i niezależność, wieczorną herbatę w ładnym kubku, gry słowne na telefonie, pilota do telewizora, książki na półkach i łóżko w sypialni. Chodziło o to, aby jeść, pić, czytać, ignorować tykanie zegara i żyć, nie narażając się na wtykanie swoich trzech groszy i krytyczne uwagi ze strony drugiej osoby. Słowem, fantazja o byciu ostatnią kobietą na ziemi. Nie potrafiła powiedzieć, czy drzewo padające w głębi lasu wydaje jakiś dźwięk, ale żadna wibracja powstająca pod wpływem jej poczynań nie uderzała w bębenki czyichś uszu i z czasem zaczęła rozmawiać z otaczającymi ją przedmiotami. No nie, tylko znowu nie ty, żartowała, mówiąc do wilgotnej plamy w łazience. Ładne i świeże, komplementowała kupione jajka. No i proszę, przekomarzała się z korkociągiem wymachującym ramionami w powietrzu. W jakimś filmie telewizyjnym zobaczyła postać samotnej bohaterki wdającej się w długie rozmowy ze swoim odbiciem w szybie. Przecież nikt tak się nie zachowuje, oświadczyła, kierując swoje słowa w stronę ekranu telewizora.

Ale samotne rozmowy przypominały granie ze sobą w scrabble: trudno było liczyć na element zaskoczenia albo prawdziwe wyzwanie. Czasami nie kłopotała się nawet o wyrzucanie z siebie słów, ograniczając się do dźwięków prywatnego języka, rozmaitych „ba” „fu” czy „ha”, które obdarzała nieustannie zmieniającymi się znaczeniami. Pewną pomoc przynosiło radio, wprowadzając stały rytm w jej dni, choć pod wpływem docierających do niej wiadomości z każdą godziną czuła coraz większy skurcz czystego, nagiego lęku albo wściekłości i w końcu pospiesznie szukała wyłącznika. Słuchała muzyki na rozmaitych playlistach noszących tytuły w rodzaju Prawdziwa Kawiarnia albo Fortepian w Deszczowy Dzień. Jednak nikt jeszcze nie ułożył playlisty pasującej do tych sennych niedzielnych popołudni w jej mieszkaniu z jedną sypialnią, gdy bezwiednie przeglądała media społecznościowe, oznaczając przy różnych postach polubienia bez jakiejś szczególnej konsekwencji, obecna, ale anonimowa, jak osoba bijąca brawo w tłumie na stadionie. Nasze poczucie czasu zmienia się w zależności od tego, gdzie się znajdujemy i przeklęte godziny między trzecią a piątą w lutowe popołudnie ciągnęły się w nieskończoność, podobnie jak te same godziny nad ranem, momenty, w których nie miała nic lepszego do roboty oprócz krążenia myślami wokół tych samych powracających obaw i żalów. Chwile, gdy musiała pogodzić się z prawdą.

Ja, Marnie Walsh, lat trzydzieści osiem, zamieszkała w Herne Hills, w Londynie, jestem samotna.

Nie chodziło o chwilowe odosobnienie, świadomy wybór samotniczego życia, czy wrażenie osamotnienia, nie, to była prawdziwa samotność, i świadomość tego stanu rzeczy prowadziła nieuchronnie do poczucia wstydu, ponieważ jeśli popularność jest nagrodą za to, że jesteś inteligentna, wyluzowana, atrakcyjna i odnosisz sukcesy, to wyrazem czego jest samotność? Marnie nigdy nie była osobą specjalnie wyluzowaną, ale nie była także kimś bez pojęcia. Często słyszała, że jest zabawna, choć gdy uświadomiła sobie, że to może być pułapka, starała się nie zachowywać sarkastycznie albo złośliwie i zamiast szydzić z innych, wolała szydzić z samej siebie. Być może na tym polegał problem – jej były mąż z całą pewnością umieszczał to wysoko na swojej liście – lecz była także osobą życzliwą, myślała o innych i zawsze starała się, o ile mogła, dzielić się z innymi. Nie była nieśmiała. Raczej, jeśli już o to chodzi, starała się, może za mocno, zadowalać innych, choć wydawało się, że nikt nigdy nie jest zbytnio zadowolony.

Cóż, nie licząc tego, kim chcielibyśmy być, swoje znaczenie ma także to, kim jesteśmy, myślała. I w miarę upływu lat ta pierwsza postać ustępuje drugiej, może więc właśnie kimś takim teraz jestem, osobą, która lepiej czuje się w swoim towarzystwie. Może nie jest szczęśliwsza, ale czuje się z tym lepiej. Nie jest introwertyczką, ale ekstrawertyczką, która wyszła z wprawy.

Jednak jej samotność nie była także romantyczna, co najwyżej czasami. Marnie zdążyła przed trzydziestką wyjść za mąż i się rozwieść, jedynie pod tym względem wyprzedzając innych, i to wielkie, podstawowe nieszczęście jej życia zdołało nieco stępić tego rodzaju emocje, nawet jeśli blizna od czasu do czasu dawała o sobie znać. Od chwili rozwodu w jej życiu nie było nikogo, w każdym razie na poważnie, choć myślała o tym czasami, że byłoby całkiem przyjemnie poczuć ciepło drugiego ciała obok siebie w łóżku albo dostać SMS-a, który nie byłby kodem potwierdzającym transakcję lub próbą wyłudzenia. Jednak ryzyko związane z miłością romantyczną, sama możliwość bycia zranioną i zdradzoną oraz ewentualne upokorzenie, o wiele bardziej przeważały potencjalne radości. Najczęściej po prostu tęskniła za towarzystwem innych, ogólnie i w szczególności. Nawet jeśli perspektywa kontaktu z ludźmi czasami wydawała jej się onieśmielająca, wyczerpująca i nie do przebycia, nadal wydawała się lepszym rozwiązaniem niż ograniczone i coraz skromniejsze życie, jakie wiodła na powierzchni pięćdziesięciu czterech metrów kwadratowych swojego mieszkania na ostatnim piętrze.

Czasami, myślała, łatwiej pozostać osobą samotną, niż przedstawiać się jako osoba samotna światu, ale wiedziała, że ten sposób myślenia także jest pułapką i że jeśli czegoś nie zrobi, ten stan może nabrać cech trwałości, jak niewytarta w porę plama wilgoci, która wsiąkła w drewno.

To nie wróżyło nic dobrego. Musiała wyjść na zewnątrz.

Książkę Jesteś tutaj kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Jesteś tutaj
David Nicholls0
Okładka książki - Jesteś tutaj

Od autora bestsellerowego Jednego dnia opowieść o tym, że czasem, by odnaleźć swoją drogę, trzeba się najpierw zgubić... Michael się rozpada. Zagubiony...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje