Poruszająca historia spotkania dwojga ludzi po przejściach. W tle Rumunia lat 90. po upadku Ceausescu. „Miłość niczyja" Anny Ziobro

Data: 2025-06-30 07:45:01 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Joanna zostawia za sobą ból po rozwodzie i rutynę codziennego życia w Nowym Targu i podejmuje zaskakującą decyzję: wyjeżdża do Bukaresztu, żeby podjąć pracę w szpitalu pediatrycznym. Rumunia w 1992 roku to kraj biedy i chaosu, ale też ludzi, którzy nie tracą nadziei na lepsze jutro. Tam poznaje Andreia, lekarza, który po latach na emigracji wrócił do ojczyzny. Wspólna praca i rodząca się między nimi więź sprawiają, że Joanna zmienia się, zaczyna inaczej patrzeć na ludzi, na siebie, na swoją przeszłość. Mierząc się z dramatycznym losem sierot po czasach dyktatury Nicolae Ceausescu, odzyskuje sens życia i zawodowej misji. Kiedy pewnego dnia spotyka w szpitalu Elenę, nastolatkę w ciąży, wpada na szalony pomysł...

Miłość niczyja - grafika promująca książkę

Do przeczytania książki Anny Ziobro Miłość niczyja zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści: 

Bukareszt, 9 maja 1992 roku  

Koła samolotu wreszcie dotknęły płyty lotniska. Lot trwał około dwóch godzin, ale Joannie wydawał się wiecznością. Podobnie jak większość jej znajomych, nigdy w całym swoim trzydziestosiedmioletnim życiu nie leciała samolotem. Przez cały lot podskórnie czuła niepokój, że coś pójdzie nie tak, choć nie miała pojęcia co. Kiedy pilot wyłączył silnik i maszyna przestała sunąć po betonowym podłożu, wciąż miała serce w gardle. Dopiero ruch, jaki powstał, gdy pasażerowie zaczęli zbierać się do wyjścia, sprawił, że i ona podniosła się z miejsca.

Była ciekawa świata, który zobaczy po wyjściu z samolotu. Nie miała tak naprawdę pojęcia, co ją tu czeka. Jeszcze trzy miesiące temu wiedziała o Rumunii tyle, ile podawali w telewizji. W relacjach medialnych przewijało się wciąż jedno i to samo nazwisko – Ceaușescu. Rumunia i Ceaușescu stanowiły dla niej wyrazy niemal synonimiczne, ale nie poświęcała im szczególnej uwagi. Widziała co prawda – jak chyba wszyscy, bo to był gorący temat – urywki relacji z procesu i egzekucji małżeństwa Ceaușescu, Nicolae i Eleny, ale to wszystko. Nie zagłębiała się w temat. Było tak do chwili, w której znajomy lekarz z nowotarskiego szpitala, gdzie pracowała, Rafał Rzeczyński, powiedział jej o zapotrzebowaniu na pediatrów w Rumunii. Był zaangażowany w działalność jakiejś międzynarodowej fundacji, o której Joanna wiedziała jeszcze mniej niż o Rumunii, a która zapewniała możliwość wyjazdu w ramach programu pomocy humanitarnej do jednej z bukareszteńskich placówek. Nie zapaliła się od razu do tego pomysłu. Raczej niewielu znajomych lekarzy by się zapaliło. Rumunia kojarzyła się zbyt jednoznacznie, z reżimem komunistycznym, bardziej skrajnym niż ten, który zaledwie dwa i pół roku temu upadł w Polsce. Wszyscy mieli go dosyć i raczej patrzyli w przyszłość, w kierunku nowego świata, skupiając się na obietnicach, jakie niósł nowy ustrój. Nikt nie potrzebowałdéjà vu w postaci pustych regałów w sklepach, konieczności nieustannej walki o wolność i biedy rozlewającej się po ulicach wiosek i miast, a może zwłaszcza tych drugich.

Odpowiedziała więc Rzeczyńskiemu, że to raczej nie dla niej, ale mężczyzna nie dał się łatwo spławić.

– Zastanów się chociaż, Joanno – upierał się. – Tam desperacko potrzebują lekarzy, a ty jesteś jednym z najlepszych, jakich znam. To byłaby szansa zdobycia nowego doświadczenia i spróbowania czegoś zupełnie innego.

Joanna z czystej kurtuazji obiecała, że o tym pomyśli, ale czuła, że nie poświęci temu więcej niż kilku minut. Mogłaby odbić piłeczkę i zasugerować Rzeczyńskiemu, żeby sam wyjechał, skoro inicjatywa była tak interesująca i warta rozważenia. Wiedziała jednak, że kolega ma żonę i dwójkę dzieci, w tym jedno niespełna roczne, i rozpoczętą budowę domu. Nie były to okoliczności, w których wielomiesięczny wyjazd za granicę, niezbyt lukratywny finansowo, byłby wskazany. Co innego ona. Pół roku temu jej małżeństwo formalnie się rozpadło, a wyrok rozwodowy przypieczętował osobistą porażkę. Była to dość głośna sprawa w środowisku i wszyscy o tym wiedzieli.

Tygodnie poprzedzające rozwód były prawdziwym koszmarem, a później nie było lepiej. Wszystkie koleżanki Joanny miały mężów, którym wybaczały wyskoki, zdrady, niedopasowanie charakterów. Podobnie jej siostra, kuzynki, w zasadzie wszystkie kobiety, jakie ją otaczały. Nie znała żadnej innej rozwódki – kogoś, kto by ją zrozumiał. Mimo to starała się znosić swój status z godnością. Mogła być porzuconą żoną, ale reputacji świetnego lekarza i kobiety zawodowego sukcesu nikt nie mógł jej odebrać. Nosiła głowę wysoko, była bardzo zaangażowana w pracę i nie pozwalała sobie na to, by nieudane życie prywatne kładło się cieniem na jej karierę. Tak było w teorii. W praktyce dni zlewały się w miesiące, a upływający od rozwodu czas nie przynosił ukojenia. Najgorsze były wieczory i noce, których nie spędzała na dyżurze. Dopadały ją wtedy wszystkie ponure myśli i ból po rozstaniu, które ukrywała skrzętnie przed innymi pod maską profesjonalizmu i pogodzenia z losem. Czasem tak długo nie mogła usnąć, że zastawał ją blady świt, majaczący za woalową firanką w oknie w sypialni. Nieraz miała ochotę wyrzucić tę firankę i zastąpić ją grubą kotarą, która nie przepuści nie tylko promieni słonecznych, ale i całego zewnętrznego świata. Zdarzało się, że nalewała sobie kieliszek czerwonego wina na ukojenie nerwów. Zwykle kończyło się to opróżnieniem całej butelki. Było jej źle samej z sobą. Ze wszech miar pragnęła otworzyć nowy rozdział w życiu, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób go zapisać.

Już kolejnego wieczoru po tamtej rozmowie z Rzeczyńskim Rumunia pojawiła się w myślach Joanny tak gwałtownie, że była niczym objawienie. Wyjazd mógł być nowym początkiem. Mógł wyrwać ją z marazmu, w jaki popadła. A nawet jeśli okazałby się niewypałem, nie miała nic do stracenia. Decydując się na tę zmianę, nie musiałaby kłaść na szali rodziny – kogoś, komu była potrzebna tu, a nie tam. Następnego dnia po pracy poszła do lokalnej księgarni i kupiła jedyną publikację o Rumunii, jaką znalazła. W zasadzie nawet nie o Rumunii, tylko o Karpatach. Był to ilustrowany album geograficzno-przyrodniczy. Kosztował krocie i nijak nie przystawał do wiedzy, jaka mogła okazać się przydatna, gdyby Joanna ostatecznie zdecydowała się na wyjazd, ale potrzebowała czegokolwiek. Chciała zyskać choć odrobinę szerszą perspektywę. W pierwszej kolejności zauroczyły ją zdjęcia gór i chociaż nie przywodziły na myśl Podhala, od razu zapragnęła je zobaczyć. Dopiero później sprawdziła, że od Bukaresztu dzieli je znaczna odległość. Nie były na wyciągnięcie ręki, jak jej ukochane Tatry oglądane z Nowego Targu.

Nie minął tydzień, a Joanna zwróciła się do Rzeczyńskiego z prośbą o podanie szczegółów ewentualnego wyjazdu. Przez kilka kolejnych tygodni wertowała wszystkie materiały, jakie znalazła na temat Rumunii, dopełniała formalności, dopinała sprawy organizacyjne. Odkąd ostatecznie zdecydowała się na wyjazd, coraz bardziej nie mogła się go doczekać, chociaż obraz sytuacji w Rumunii, jaki jawił się z uzyskanych informacji i relacji osób, z którymi ją skontaktowano, nie był zachęcający. Po czterdziestu dwóch latach wyniszczających rządów Nicolae Ceaușescu kraj był pogrążony w ubóstwie. Reżim oficjalnie upadł w ostatnich tygodniach tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku, z chwilą egzekucji dyktatora i jego żony. Ceaușescu pozostawił po sobie spustoszony krajobraz, wyniszczonych ludzi i tysiące sierot, które nazywał swoimi dziećmi. O tym, co znaczyło to pojęcie, Joanna miała się niebawem przekonać.

Gotowa na skonfrontowanie wszystkich zdobytych przed wyjazdem informacji z rzeczywistością, wyszła z samolotu jako jedna z ostatnich. Kiedy stanęła na płycie lotniska, owionęło ją ciepłe, bukareszteńskie powietrze. Z portu lotniczego miał ją odebrać mężczyzna o imieniu Andrei, a z najbliższą współpracownicą i opiekunką, która dobrze zna język angielski, miała spotkać się dopiero w szpitalu w poniedziałkowy poranek.

Kiedy niespełna dwa kwadranse później, taszcząc walizki, Joanna przeszła przez szerokie drzwi prowadzące do hali przylotów, zauważyła grupkę ludzi. Zapewne czekali na tych, którzy podobnie jak ona przed chwilą wylądowali w Bukareszcie. Niektórzy trzymali w dłoniach kartki lub kawałki tektury z wypisanymi flamastrem imionami i nazwiskami albo słowami, które nic jej nie mówiły.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Miłość niczyja. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Miłość niczyja
Anna Ziobro3
Okładka książki - Miłość niczyja

Joanna zostawia za sobą ból po rozwodzie i rutynę codziennego życia w Nowym Targu i podejmuje zaskakującą decyzję: wyjeżdża do Bukaresztu, żeby podjąć...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje