W obliczu wojny więzy krwi stają się najsilniejszą tarczą. „Inni" Wojciecha Maksymowicza

Data: 2025-04-10 16:35:01 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wybuch II wojny światowej niszczy plany, marzenia i relacje rodziny Waldorfów. Ryszard, młody prawnik, powoli przegrywa walkę z własnymi słabościami oraz brakiem akceptacji dla odmienności własnego syna. Jego brat Henryk wstępuje w szeregi Armii Krajowej. Odwaga i niezłomność mężczyzny rzucają go w sam środek dramatycznych wydarzeń.

Brutalna codzienność zmusza każdego z bohaterów do podjęcia decyzji: walczyć, przetrwać za wszelką cenę czy… ocalić człowieczeństwo?

Od trudów lat trzydziestych, przez piekło wojny, aż po gorzką iluzję wolności – „Inni” to fascynująca saga, w której osobiste dramaty splatają się z burzliwą historią XX wieku. To przejmująca opowieść o miłości, nadziei oraz stracie, która przypomina, że nawet w najmroczniejszych czasach wolno być innym i walczyć o swoje miejsce w świecie.

Inni grafika promująca książkę

Do przeczytania książki Wojciecha Maksymowicza Inni zaprasza Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment publikacji: 

Rozdział 2

POZORNA STABILIZACJA

Ryszard większość czasu spędzał w Radziejowie, gdzie wynajmował mały pokój. Kilka miesięcy trwało, zanim znalazł odpowiedni dom dla rodziny i Julia w końcu uporała się z pakowaniem wszystkich rzeczy, które uznała za niezbędne w nowym miejscu zamieszkania. Wreszcie nadszedł dzień przeprowadzki.

Jaś krzyczał wniebogłosy. Krzyczał przeraźliwie. Można by powiedzieć, że cały stał się jednym wielkim krzykiem. Wciśnięty w wiklinowy fotelik w kącie pokoju jedną ręką tulił do piersi pluszowego misia, a drugą kurczowo trzymał stolik dziecięcy, na którym leżały drewniane klocki.

Wynajęci tragarze zawładnęli całym mieszkaniem. Wszędzie było ich pełno. Owijali meble w płótno, okręcając sznurkami, zabezpieczali lampy i obrazy papierem. Wynosili ciężkie przedmioty, owinięci szerokimi pasami. Zakłopotani zaglądali do pokoju dziecięcego i nie wiedzieli, co począć z malcem pilnującym swoich skarbów.

Julia właśnie wróciła po spotkaniu z kuzynkami na mieście i pędem pobiegła do synka, który od razu wyciągnął do niej rączki. Przed dwiema godzinami zostawiła go pod opieką niani, nie spodziewając się, że on nie pozwoli nikomu do siebie podejść. Objął ją i przytulił do jej policzka swoją mokrą od łez i smarków twarzyczkę.

– Już dobrze, kochanie, już dobrze.

– Wcale nie jest dobrze! – zawołał malec. – Zniszczyli mój kąt. Nie mam już niczego.

– Będziesz miał taki sam kąt w nowym domu. Obiecuję.

– Nie chcę nowego domu!

– Obiecuję, że będzie tak samo, a nawet lepiej.

– Nie chcę lepiej. Chcę tak samo!

– Dobrze. Już, uspokój się. Mamusia dopilnuje, żeby było tak samo.

To wreszcie pomogło i Jaś dał się ubrać i przenieść do drzwi wejściowych, gdzie już czekała Alusia. Przed domem stał woźnica w kapeluszu i z batem w ręku.

– Czeka nas wspaniała wycieczka. Pojedziemy bryczką, na pewno woźnica pozwoli ci trochę powozić zaprzęgiem. Tatuś już tam na nas czeka. Zobacz, furmanki są pełne naszych rzeczy. Twoich też! Zawiozą wszystko do nowego domu. Alusia jest taka kochana, obiecała oddać ci swojego starego misia.

Jaś uśmiechnął się do Ali, wtulił w misia i zmęczony płaczem zasnął, gdy tylko powóz zaczął się kołysać. Przespał niemal całą drogę. Obudził się na godzinę przed końcem podróży, a mama pozwoliła mu przesiąść się na siedzenie koło woźnicy. Dostał do ręki lejce i znowu był zadowolony.

Przed Radziejowem powóz się zatrzymał, Jaś przesiadł się do mamy i niebawem przybyli pod ładny dom z dwiema kolumnami podtrzymującymi portyk osłaniający szerokie odrzwia.

Na progu powitał ich rozradowany Ryszard.

– W takim dworku się urodziłem. Potem ojciec musiał go sprzedać i wyprowadził nas do kamienicy w mieście. Teraz po latach wracamy do pieleszy.

Julia wybiegła mu naprzeciw i rzuciła się na szyję. W ślad za mamą Ala też objęła tatę rączkami. Jaś był mniej wylewny i zbliżył się z ociąganiem, tuląc misia i zachowując bezpieczną odległość od rozweselonej rodziny.

Dworek był obszerniejszy niż ich dotychczasowe mieszkanie. Dzieci dostały oddzielne pokoiki na poddaszu, każdy z małym balkonikiem otulonym mansardowym dachem i z widokiem na niewielki ogród. Jeszcze przed zmrokiem tragarze wnieśli meble, zmontowali łóżka.

Jaś bacznie obserwował pracę robotników, których pilnowała mama, aby ustawili meble w jego pokoiku tak, jak były rozmieszczone w ich poprzednim mieszkaniu. Teraz znowu miał swój kąt, mógł też wyjść na balkonik zabezpieczony wysoką balustradą.

– Popatrz, jak pięknie wygląda niebo tej nocy. O, a tam, spójrz, spadające gwiazdy. O, następna, i patrz, kolejne. Tak jest tylko w sierpniu.

– A dlaczego, mamusiu?

– Jutro poprosisz tatę, to ci opowie, a teraz marsz do łóżka. Jak będziesz grzecznie leżał, to jeszcze poczytam ci książeczkę.

– A Alusia?

– Alusia już smacznie śpi w swoim pokoiku.

Mama czytała przy świetle lampy naftowej. Światło było inne niż to elektryczne, które mieli w swoim poprzednim mieszkaniu. Właściwie było przytulniejsze. Żółtawe i migocące. Mama czytała opowiadanie o przyjaźni chłopca z pieskiem. Jaś też chciał mieć takiego pieska. Mógłby się nim opiekować. Zamknął oczy i zasnął, marząc o włochatym przyjacielu.

Tak szybkie zaśnięcie było niewątpliwie wynikiem zmęczenia i dużej ilości wrażeń. Następne wieczory wyglądały zupełnie inaczej. Chłopczyk udawał, że zasypia, a gdy mama delikatnie go całowała, gasiła lampę i wychodziła na palcach, on jeszcze chwilę leżał nieruchomo. Potem otwierał oczy i intensywnie wpatrywał się w sufit w oczekiwaniu, że odnajdzie Kulfona, który przecież w jego dawnym pokoiku ukazywał mu się co wieczór. Szukał rysunku pęknięć i zacieków na suficie, ale świeżo odmalowane wnętrze nie pozwalało wywołać znanych obrazów. W końcu którejś nocy wpadł na pomysł, że wyjdzie na balkon i poszuka przyjaciela i jego rumaków na gwiaździstym niebie. Może tam się schował? Noc była gorąca, grały świerszcze i pachniały letnie kwiaty.

Spojrzał w niebo. „Ależ tam się dzieje!”, pomyślał. Ale niewygodnie jest tak stać i zadzierać głowę. Zabrał koc z łóżeczka i położył go na balkonie. Leżąc, mógł przyglądać się rozgwieżdżonemu niebu. Po chwili zaczął szukać jakiegoś porządku w tym galimatiasie niezliczonej ilości gwiazd. Czy rzeczywiście niezliczonej?

Alicja uczyła się rachować. Na Jasia nikt nie zwracał uwagi, gdy siedział sobie cicho w kącie, a pani nauczycielka wymieniała cyfry, mówiła, jak się je dodaje, odejmuje. Zapisywała symbole na kartkach. Alicja wierciła się bardzo w czasie tych lekcji. Nie mogła się skupić, nic nie zapamiętywała. Pani musiała po wielokroć powtarzać proste zadania. A już prawdziwa klęska nadeszła, gdy zaczęto uczyć Alusię tabliczki mnożenia.

Jaś ot tak sobie, siedząc cichutko, niezauważony, w lot wszystko zapamiętywał. Błyskawicznie rozwiązywał zadania, nad którymi Ala płakała, przyglądając się pisanym przez nauczycielkę cyfrom niewidzącym spojrzeniem. Potem Jaś już nawet tej pani nie słuchał, bo sam sobie wymyślał zadania i w pamięci wykonywał coraz bardziej skomplikowane obliczenia.

„Czy da się jakoś pogrupować te gwiazdy, oznaczyć i policzyć?”, zastanawiał się, patrząc w niebo podekscytowany zadaniem, które przed sobą postawił. Obserwacja gwiazd tak go pochłonęła, że nie zwrócił uwagi na krzyki i głośne kroki na schodach.

A to właśnie ojciec wrócił do domu i zachowywał się tak, jak nigdy wcześniej. Głośno, bełkotliwie wykrzykiwał, trzaskał drzwiami. Popchnął żonę i wołał, że szuka syna. Julia była przerażona. Ryszard wyglądał tak, jak jej starsi bracia po wypiciu zbyt dużej ilości wódki. Jednak oni nigdy nie wszczynali awantur, raczej dobrotliwie przepraszali wszystkich za swój stan. Ryszard kolejny raz popchnął żonę, obrzucając ją wyzwiskami. Zobaczyła to zbudzona hałasem Ala, zaglądając do sypialni rodziców. Podbiegła do mamy, przytuliła się do niej, cicho chlipiąc i próbując ją podnieść.

– Nic to, Alusiu, tatusiowi coś zaszkodziło.

On jednak popchnął żonę jeszcze mocniej, uderzył ją łokciem w twarz i bujając się, wyszedł na korytarz, a potem po schodach w górę na poddasze. Otworzył drzwi do pokoiku syna, a nie znajdując go w łóżku, wypadł na balkon. Dopiero wtedy Jaś oderwał wzrok od gwiazd i przestraszony skulił się pod kocykiem.

– Ty przygłupie jeden, co tu wyczyniasz?! Oj, dam ci nauczkę! Powąchasz mojego paska! – Nie był gołosłowny. Wyciągnął pasek ze spodni i uderzył nim chłopca z całych sił.

Następnego dnia Jaś nawet nie wychylił nosa spod pierzyny, chociaż dawno już nie spał. W skupieniu ssał kciuk. Julia zadysponowała żurek z kiełbasą i jajkiem, aby dogodzić ukochanemu. Zaniosła mu talerz do sypialni i ignorując odór przetrawionej wódki, delikatnie gładziła męża po policzku, przemawiając pieszczotliwie jak do chorego dziecka.

Ryszard w końcu otworzył oczy, usiadł na łóżku i nic nie mówiąc, spałaszował podany mu na tacy żurek. Potem spojrzał na żonę zakłopotany i dotknął jej podbitego oka, pocałował w rękę.

– Co ci się stało, kochanie?

– Już nawet nie pamiętasz… Nie spodziewałam się, że kiedyś doprowadzisz się do takiego stanu. Byłeś tak pijany, że pchnąłeś mnie z całych sił i jeszcze skrzywdziłeś naszego synka.

– Bardzo boli mnie głowa i chce mi się wymiotować.

– Nie zasługujesz na troskę, ale zaraz przyniosę ci kompres na głowę i tabletkę z kogucikiem. Potem, jak się lepiej poczujesz, pójdziemy razem do Jasia. Pewnie tego nie pamiętasz, ale biłeś go wczoraj paskiem. Jest teraz zlękniony.

– Coś sobie przypominam. Zdenerwował mnie kolejnym dziwactwem. Leżał w nocy na balkonie i patrzył w niebo. Przyda mu się trochę dyscypliny, bo inaczej wyrośnie na zupełnego idiotę.

– Nie mów tak, to dobre dziecko. Jest tylko trochę skryty.

– Bo ty nie masz pojęcia o wychowywaniu chłopaka. Ten przygłup w ogóle się mnie nie słucha. Nawet nie patrzy mi w oczy, gdy do niego mówię. Z takim nie można się cackać! Ryszard podniósł głos.

– Tak nie można! Nie rób tak nigdy więcej…

– No już dobrze, kochanie, nie chciałem cię skrzywdzić. Rysio kocha swoją żoneczkę.

Kolejne tygodnie upływały, można by rzec, sielankowo. Julia i Ryszard wyglądali na zakochaną młodą parę. Chodzili na spacery z dziećmi, które przekonano, że tamtej nocy tatuś zjadł jakąś truciznę na kolacji w restauracji. Przy okazji Julia przestrzegała, żeby uważały na nieświeże potrawy i nigdy niczego nie podnosiły z ziemi ani nie brały od nieznajomych, bo może ich spotkać to samo co tatę lub coś jeszcze gorszego.

Alusia matkowała lalkom i chętnie uczyła się wierszyków i piosenek. Potem przy obiedzie radośnie recytowała i śpiewała rodzinie, bez żadnej tremy. Jaś na dobre stworzył sobie rytuał grupowania i liczenia gwiazd na niebie. Robił tak codziennie po rzekomym zaśnięciu, gdy tylko pogoda na to pozwalała.

Rodzina Waldorfów miała podstawy do przekonania, że nadchodzący tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy rok przyniesie im dalsze sukcesy i stabilny rozwój. Po Nowym Roku w domach urzędników i okolicznych ziemian urządzano po kolei spotkania dzieci i ich rodziców, podczas których organizowano gry zespołowe, zabawy w chowanego i zajadano się ciastami pieczonymi przez kucharki. Wieczorami młodzi rodzice chodzili na bale karnawałowe, zostawiając dzieci pod opieką niani i pokojówki. Ryszard przy każdej takiej okazji nie odmawiał spełniania licznych toastów. Niestety, gdy wracali do domu, bełkotał, stawał się zadziorny, najbardziej prześladując żonę. Miał też kłopoty z równowagą i wtedy Julia była jego dosłowną fizyczną podporą. Następnego dnia znowu bolała go głowa, miał nudności i gorąco przepraszał żonę za agresję, co każdorazowo było przez nią przyjmowane z ulgą i wiarą, że to się już więcej nie powtórzy. Julia nauczyła się też jak kwoka chronić w takich sytuacjach dzieci, zwłaszcza Jasia, wobec którego ojciec bywał szczególnie srogi i skory do bicia.

Nie zawsze jednak to się udawało. Pewnego razu podczas obiadu Ryszard zwrócił się do syna z pytaniem, czy mógłby mu podać solniczkę. Chłopiec stwierdził, że mógłby, i dalej zajadał. Poirytowany ojciec ponowił pytanie i sytuacja się powtórzyła. Tego już nie wytrzymał. Poderwał się, podniósł syna z krzesła i dał mu potężnego klapsa. Julia z wyrazem udręki poprosiła męża, żeby nie karał chłopczyka, który pewnie trochę inaczej rozumie słowa i polecenia.

– O to właśnie chodzi! – krzyknął władczo ojciec. – A teraz marsz do kąta i klęczeć tam przez pół godziny. Oduczysz się, smarkaczu, odmawiać prośbom ojca.

Zrezygnowany chłopiec powoli udał się na miejsce kaźni, mamrocząc cicho pod nosem:

– Przecież tata nie prosił, przecież tata nie prosił. Przecież tata nie pro…

Ukaranie Janka wstrząsnęło Alicją, która z płaczem pobiegła zamknąć się w swoim pokoiku. Julia nie protestowała, jedynie błagalnie spojrzała na męża i schowała głowę w rękach, aby powstrzymać łzy. Gdy Ryszard zapalił papierosa i wyszedł przed dom, podeszła do syna i go przytuliła. Nie miała jednak dość determinacji, żeby złamać mężowski nakaz. Gdy minęło pół godziny, podała Jasiowi pyszny czekoladowy budyń i odprowadziła go do pokoiku.

Nigdy więcej nikt o tym w domu nie rozmawiał.

Szybko mijały miesiące zimowe i wiosenne. Przed małą Alicją otwierała się perspektywa wakacji. Jaś cieszył się razem z nią, chociaż nie bardzo wiedział z czego. Przecież jeszcze nie chodził do szkoły.

Książkę Inni kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Inni
Wojciech Maksymowicz1
Okładka książki -  Inni

W obliczu wojny więzy krwi stają się najsilniejszą tarczą Wybuch II wojny światowej niszczy plany, marzenia i relacje rodziny Waldorfów. Ryszard, młody...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje