Dwadzieścia lat temu w domu dziecka przy ulicy Zimowej mieszkało dwanaścioro wyjątkowych podopiecznych. Dziś są dorośli, rozrzuceni po świecie, z własnymi historiami i bagażem doświadczeń.
Gdy ich dawna opiekunka, Grażyna, trafia do domu opieki i okazuje się, że jej pamięć z każdym dniem się pogarsza, Maria i Jagoda podejmują decyzję - odnajdą wszystkich wychowanków i zorganizują niezapomniane bożonarodzeniowe spotkanie, by sprawić Grażynie radość i odwdzięczyć się za otrzymane kiedyś dobro.
Każda z osób, z którymi nawiązują kontakt, ma swoje powody, by wrócić do przeszłości - albo chcieć się od niej odciąć. Czy magia świąt i wspomnienia z dzieciństwa wystarczą, by ponownie spleść ich losy?

Kalendarz adwentowy 2. Dwanaście dróg do domu Jolanty Kosowskiej i Marty Jednachowskiej to ciepła, pełna emocji opowieść o rodzinie, która nie opiera się na więzach krwi, lecz na wspólnych przeżyciach i cichym pragnieniu bycia kochanym. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Kalendarz adwentowy 2. Dwanaście dróg do domu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma. Jeszcze przed paroma miesiącami często rozmawiały o tej porze. Grażyna kładła się spać około dziewiątej. W pierwszej chwili Maria próbowała się uspokoić, myśląc, że to może być czas wieczornej toalety, że być może o tej porze roku zaczyna się ona wcześniej. Odczekała kolejne dziesięć minut i zadzwoniła ponownie. Monotonny głos znowu powtórzył, że abonent nie odebrał połączenia i można zostawić wiadomość głosową. Tym razem ją zostawiła.
– Grażynko, to ja, Marysia. Dawno nie rozmawiałyśmy. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Zadzwonię do ciebie jutro po pracy. Spokojnej nocy. Śpij dobrze.
Rozłączyła się, ale niepokój jej nie opuszczał. Wyszukała numer dyżurnej pielęgniarki. Zadzwoniła. Tutaj bez trudu udało się jej dodzwonić.
– Dobry wieczór, tu siostra Rozalia z Willi w Różanym Ogrodzie – usłyszała w telefonie przyjazny, ciepły głos.
– Dobry wieczór! Nazywam się Maria Wieczorek. Dzwoniłam do pani Grażyny, ale nie odbiera. Czy u niej wszystko w porządku?
– Kim pani jest? – Głos w słuchawce zabrzmiał chłodno.
– Wychowanką pani Grażyny. Widziałyśmy się kilka razy. Na pewno mnie pani pamięta.
– Pamiętam – mruknęła pielęgniarka. – Dawno coś pani u nas nie było.
– Ostatnio byłam bardzo zajęta. – Maria zaczęła się tłumaczyć. – Pracuję w kwiaciarni. Jesienią otwieraliśmy całą sieć filii. Teraz zaczyna się Adwent. Adwent to czas wieńców adwentowych. Mam ręce pełne roboty. Pamięta pani, w ubiegłym roku prowadziłam u państwa warsztaty z tworzenia wieńców adwentowych…
– Pamiętam – ucięła krótko.
Nagle Marii zaczęło się wydawać, że stało się coś złego. Lęk chwycił ją za gardło. Serce przyspieszyło.
– Czy z Grażynką wszystko w porządku? – zapytała drżącym głosem.
– Nie za bardzo – odpowiedziała powoli pielęgniarka.
– Co pani przez to rozumie? – dopytywała Marysia.
– Pani Grażyna nie odbierze telefonu, bo już nie potrafi. Nie pamięta, jak to się robi. Nie umie odblokować komórki. Nie potrafi zadzwonić. Myślę, że nawet już nie wie, do czego służy telefon.
– Niemożliwe – przerwała energicznie Maria. Przecież nigdy nie sprawiało jej to kłopotu.
– Teraz sprawia, jest to niewykonalne – przerwała jej pielęgniarka. – Niestety tak jest, więc to możliwe. U pani Grażyny zaczęła rozwijać się demencja, która postępuje bardzo szybko.
– To niemożliwe – powtórzyła Maria. – Jeszcze jesienią opowiadała mi o tym, że pisze kolejną książkę. Tym razem o sile przyjaźni. Ona z wykształcenia jest psychologiem…
– Wykształcenie nie ma tutaj zupełnie żadnego znaczenia – przerwała jej pielęgniarka. – Może tylko takie, że u ludzi wykształconych trudniej jest zauważyć początek demencji. Maskują swoją niepamięć bogatym słownictwem i grą słów.
– To wszystko nie może być prawdą – jęknęła Maria.
– Może wydaje się to pani nieprawdopodobne, ale minęło trochę czasu od waszego ostatniego spotkania i proszę mi uwierzyć, że wiele się zmieniło. W tym wieku, w jakim jest pani Grażyna, kilka miesięcy potrafi zmienić bardzo dużo. Nawet nie jestem pewna, czy ona panią pozna. Ja jestem raz Rozalią, raz Marzenką, raz ciocią Asią…
– Przyjadę jutro.
– Tak będzie najlepiej. Sama się pani przekona.
Pielęgniarka odłożyła słuchawkę, zanim Maria zdołała jeszcze o cokolwiek zapytać.
Młoda kobieta długo stała z telefonem w ręku.
– To niemożliwe – powtarzała pod nosem. – To niemożliwe. Kiedy z nią ostatni raz rozmawiałam, to nie miała żadnych zaburzeń pamięci. Wypytywała mnie o wszystko. Pamiętała najdrobniejsze szczegóły zarówno z tego, co było kiedyś, jak i z tego, co działo się obecnie.
Jadąc do domu, Maria myślała o ich ostatniej rozmowie. Rozmawiały o wszystkim, co dla Marysi było ważne. Najwięcej chyba o tworzonej przez nią sieci kwiaciarni i o nawiązywaniu kontaktów z hodowcami kwiatów. Już od kilku lat Maria była współwłaścicielką kwiatowego interesu. Nawiązała kontakt z hodowcami tulipanów z Holandii.
– Miło się ciebie słucha, kiedy mówisz o swojej pracy. Te kwiaty są twoją pasją. Szczęśliwy jest człowiek, którego zawodem jest jego pasja – mówiła Grażyna kilka miesięcy temu.
– Ty wiesz coś o tym – śmiała się Maria. – Ty też kochałaś swoją pracę w domu dziecka.
– Ano, kochałam – przytaknęła staruszka. – Nadal tworzysz dekoracje? – dopytywała.
– Tak, to bawi mnie najbardziej. Specjalizuję się w tworzeniu dekoracji na różne okazje. Współpracuję z organizatorami ślubów, komunii, urodzin…
Maria pamiętała, że wtedy rozgadała się na dobre. Lubiła, kiedy starsza kobieta jej słuchała. Wiedziała, że Grażyna jest z niej dumna.
– Uwielbiam to – opowiadała staruszce. – Wchodzę do jakiegoś pomieszczenia, mierzę je wzrokiem, przymykam oczy, a wyobraźnia podpowiada mi obrazy. Otwieram oczy i już mogę tworzyć. Ostatnio dekorowałam kościół przed ślubem. Wyszło niesamowicie. Białe latarenki ze świecami w środku, oplecione łodyżkami eustom o bladoróżowych kwiatach, podobne kwiaty przy ołtarzu… Kiedyś pokażę ci zdjęcie.
No i jakoś do tej pory jej tego zdjęcia nie pokazała. Maria poczuła się paskudnie. Pamiętała, że rozmawiały wtedy jeszcze o wędrówkach górskich, o czasach, kiedy zdobywała Koronę Gór Polski, o wakacyjnych podróżach.
– I kto by pomyślał – powiedziała Grażyna. – Pamiętasz siebie sprzed lat? Z wycofanej i niewierzącej we własne możliwości dziewczyny stałaś się silną, znającą swoją wartość młodą kobietą.
– W dużej mierze zawdzięczam to tobie – weszła jej w słowo.
– To drzemało w tobie, musiałaś tylko w siebie uwierzyć. Myśli Marii krążyły przy tamtej ich rozmowie. Pamięta, że powiedziała wtedy Grażynie, że nie mogą z Marcinem mieć dziecka i chcą adoptować dziewczynkę. Opowiedziała, że od kilku miesięcy spotykają się z Kornelką, że dziewczynka bywa już w ich domu.
– Przemyślcie to dobrze – powiedziała wtedy Grażyna. To decyzja na całe życie.
Obraz tamtej rozmowy zniknął. Maria próbowała w myślach usprawiedliwić samą siebie. Ostatnio nie utrzymywała kontaktu z Grażyną, bo nie miała czasu. Jej dni wypełniały szybko rozwijająca się firma i proces adopcyjny. Chcieli z Marcinem adoptować dziewczynkę z zespołem Downa, bo takie dzieci jak nikt potrafią kochać, a rzadko są kochane. Pragnęli dać jej to, czego Maria nie miała w dzieciństwie – stworzyć dla niej kochający, bezpieczny dom pełen ciepła i radości. Mała śmiało weszła w ich życie. Z tygodnia na tydzień spędzali z nią coraz więcej czasu, coraz częściej przebywała w ich domu.
– Przyjdźcie kiedyś do mnie razem z Kornelią – prosiła Grażyna.
I tutaj też nawaliłam – pomyślała Maria. Było tyle okazji, żebyśmy poszły do Grażyny, a ja nagle jakby o niej zapomniałam.
Już dawno zatrzymała samochód pod domem, ale nie spieszyła się, żeby wysiąść. Czuła się tak, jakby zawiodła Grażynę, i bała się, że już nigdy nie da się tego naprawić. Myślała o tym, jak w natłoku codziennych spraw łatwo o kimś zapomnieć.
Czwarty grudnia
Maria ruszyła wczesnym popołudniem do Willi w Różanym Ogrodzie. W kwiaciarni zastąpiła ją koleżanka. Samochód zostawiła na parkingu. Udała się ostrym podejściem w kierunku domu seniora. Sadzawka przy wejściu do sporych rozmiarów budynku była pokryta lodem. Suche trawy porastające brzeg przyprószył biały puch. Parkan i gałęzie drzew ozdabiały czapy śniegu. Jak ja rzadko wychodzę na spacery – pomyślała. Zawsze pędzę. Jeszcze chwila i przegapiłabym taką piękną zimę.
Na drzwiach do budynku zawieszony był pokaźnych rozmiarów wieniec adwentowy, podobny do tych, które robiła z mieszkańcami placówki w ubiegłym roku. Przyprószony śniegiem, z niewielkimi soplami lodu zwisającymi ze świerkowych gałęzi i szyszek wyglądał magicznie. Oczy cieszyło kilka wplecionych gdzieniegdzie gałązek z czerwonymi owocami jarzębiny. Wieniec przyozdobiony był drobnymi czerwonymi i złotymi bombkami i opleciony szeroką purpurowo-złotą wstążką. Całość prezentowała się niesamowicie. Na jednej z jego gałązek zawieszono wykonanego na szydełku ptaka. Czyżby w zrobieniu tego wieńca brała udział Grażyna?
– Wchodzi pani do środka czy zostaje na zewnątrz? usłyszała głos za swoimi plecami.
Odwróciła się, zaskoczona. Jedna z pracujących w ośrodku kobiet stała tuż za nią z dwoma torbami pełnymi zakupów. Wyglądała na zniecierpliwioną.
– Wchodzę do środka – powiedziała pospiesznie Maria. Otworzyła drzwi. Przytrzymała je kobiecie.
– Chętnie pani pomogę. – Wyciągnęła rękę po jedną z toreb.
– To drobiazgi, z których będziemy robić mikołajkowe paczki.
Już po chwili kobieta paplała wesoło. Chyba zaoferowaną pomocą Marysia zdobyła jej przychylność. Szły po schodach w kierunku znajdującej się na pierwszym piętrze dyżurki.
– Miałam zakupić dla każdego z mieszkańców naszego domu czekoladowego mikołaja, ale nie mogłam się powstrzymać i kupiłam jeszcze kalendarze adwentowe. To tylko część z nich. Resztę mam jeszcze w samochodzie. W naszej placówce mieszka trzydziestu podopiecznych. Kupiłam trzydzieści herbacianych kalendarzy adwentowych. Myślę, że sprawią im ogromną radość. Będziemy celebrować wspólne picie porannej herbaty. Ponoć kalendarz zawiera same zimowe herbatki. Z suszonymi śliwkami, z prażonymi migdałami, z suszonymi jabłkami, wanilią, cynamonem, marcepanem, pomarańczą, imbirem… Ponoć każda z nich jest inna. Jak pani myśli, spodoba się im ten prezent?
– Na pewno! – odpowiedziała Maria. Nagle sama zamarzyła o takim herbacianym kalendarzu, który umiliłby długie zimowe wieczory.
– Kalendarze adwentowe są takim cudownym przygotowaniem do świąt – kontynuowała opiekunka. – Co prawda dzisiaj jest już czwarty, a kalendarze otrzymają szóstego, ale myślę, że i tak będzie sporo radości.
– Jestem o tym przekonana – zapewniała ją Maria.
Raptem przypomniała sobie zupełnie inne kalendarze adwentowe i radość mieszkańców domu dziecka przed dwudziestoma laty. Ona była wtedy już dorosła, ale i tak dała się otulić magią świąt. Nie przyznała się do tego, ale cieszyła się bardzo, że dostała pierwszy w swoim życiu kalendarz adwentowy. Poczuła się wtedy jak ktoś wyjątkowy. Nigdy wcześniej życie jej nie rozpieszczało. Nagle dostała coś, co wydawało jej się czymś należącym do lepszego świata. Taki drobiazg, który dla niej miał znamiona luksusu. Pamięta, że nazywała go wtedy w myślach „pogłębiaczem i dopełniaczem radości”.
– Już jesteśmy na miejscu – powiedziała opiekunka. Doszły do dyżurki. Maria postawiła torbę na stole.
– A pani do kogo? – zapytała kobieta.
– Do pani Grażyny.
– Zaraz panią zaprowadzę – powiedziała opiekunka.
– Nie trzeba, trafię. Dokładnie pamiętam, gdzie mieszka Grażynka. Trzeba wrócić do schodów i pójść korytarzem w lewo do końca. Grażyny pokój jest ostatni po lewej stronie – mówiła pewnie Maria.
– Zaprowadzę – weszła jej w słowo opiekunka. Przeniosłyśmy Grażynkę bliżej dyżurki. Chcemy ją mieć na oku.
Maria poczuła, że nogi robią jej się jak z waty. Wczoraj siostra Rozalia wzbudziła w niej niepokój. Dzisiaj opiekunka go pogłębiła. W nocy Marysia budziła się wiele razy. Targały nią różne emocje. Dominował niepokój o Grażynę i żal do samej siebie, że zawiodła, bo jak ona mogła na te kilka miesięcy o niej zapomnieć?
Nowy pokój Grażyny był naprzeciw dyżurki. Opiekunka zapukała i nacisnęła klamkę. Starsza kobieta siedziała w fotelu pod oknem. W ręku miała robótkę. Nie jest tak źle – pomyślała Maria – nadal szydełkuje.
– Grażynko, przyprowadziłam ci gościa – powiedziała pogodnie opiekunka.
Staruszka oderwała wzrok od robótki i spojrzała w stronę Marii. Na jej twarzy nie pojawił się uśmiech, którym zawsze witała Marysię.
– My się znamy? – zapytała chłodnym głosem.
– Oj, znamy, znamy – powiedziała pospiesznie Marysia. – Znamy się od wielu lat.
Grażyna nie odrywała od niej wzroku. Jej spojrzenie przesuwało się po twarzy Marii, po jej włosach, sylwetce…
– Skąd my się znamy?
– Jestem Marysia. Nie pamiętasz? – spytała, zaskoczona. – To niemożliwe, że mnie nie kojarzysz. Byłaś moją opiekunką w domu dziecka, potem pomagałaś mi się usamodzielnić. Zaprzyjaźniłyśmy się. Wiele dobrych rzeczy w moim życiu zawdzięczam tobie.
Maria nie stała już w drzwiach. Podeszła do kobiety. Pochyliła się nad nią. Przytuliła ją. Kobieta nie oddała uścisku. Usztywniła się. Marysia z minuty na minutę była coraz bardziej przerażona.
– Grażynko, nie możesz mnie nie pamiętać – szepnęła. – Pamiętasz nasz dom dziecka przy ulicy Zimowej?
Grażka milczała i nagle to milczenie wydało się Marii najgorsze.
– Pamiętasz, nauczyłaś mnie robić na szydełku ozdoby, które wieszałyśmy potem w oknach. Musisz to pamiętać. Maria mówiła ciepło, ale głos drżał jej niebezpiecznie. Bała się, że się rozpłacze. – Robiłyśmy je z myślą o naszym kiermaszu. Najpierw zrobiłyśmy wróble. Każda z nas po jednym, a potem po kolei tworzyłyśmy inne zimowe ptaki. Rozmawiałyśmy, a ja po raz pierwszy w życiu czułam, że ktoś mnie zna i rozumie, że próbuje mnie ukierunkować i mi pomóc. Nie możesz tego nie pamiętać. Wtedy powstała nowa Maria, ta, która nie ucieka, a radzi sobie w życiu. Ja tego nigdy nie zapomnę, ty też na pewno to pamiętasz.
Zamilkła na chwilę. Potajemnie otarła łzę, która potoczyła jej się po policzku. To niemożliwe – powtarzała w myślach. To jest niemożliwe. Od naszej ostatniej rozmowy minęły trzy miesiące. To nie może być tak, że ona jest, siedzi, patrzy na mnie, wygląda jak zawsze, a niczego nie pamięta; że jej świat nagle oddzielił się szybą niepamięci od naszego.
– Dlaczego płaczesz? – odezwała się Grażyna. – Twoje imię niewiele mi mówi, ale szydełkowe ptaki pamiętam. Teraz też robię takie ptaki. Zobacz!
Maria wzięła do rąk robótkę staruszki. Niewiele już pamiętała z szydełkowania. Podniosła leżące na ławie drugie szydełko i motek kordonka. Przysunęła krzesło. Usiadła obok Grażki.
– Przypomnisz mi, od czego trzeba zacząć? – zapytała.
– Jak zawsze – powiedziała ciepło kobieta – od łańcuszka złożonego z czterech oczek…
– Co zrobimy? – zapytała Maria.
– A co chcesz?
– Chciałabym sikorkę, ale pamiętam, że ona jest trudna.
– To zacznijmy od wróbla.
– Dobrze, od wróbla. Tak jak wtedy.
Siedziały obok siebie, tworzyły ptaki. Maria nawet nie zauważyła, że zrobiło się już późno.
– Nazywasz się Marysia? – zapytała Grażyna, kiedy Maria zaczęła się zbierać do domu.
– Tak, nazywam się Maria.
– Spróbuję zapamiętać. – Staruszka uśmiechnęła się.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Kalendarz adwentowy 2. Dwanaście dróg do domu. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
