Komisarz Jacek Mongiałło i sierżant Damian Kurka – doświadczeni policjanci z Wrocławia, stają przed trudnym zdaniem. Ktoś brutalnie zgwałcił żonę pierwszego z nich. Próba namierzenia przestępcy prowadzi ich do spraw nie tylko nierozwiązanych, ale i dawno zapomnianych. Tropy wiodą wprost do wychowanków spalonego domu dziecka i zaginionych tam przed laty pięciu dziewcząt.
Początkowo policjantom trudno połączyć kolejne wątki, ale ofiar jest więcej…
Co łączy Mongiałłę z wychowankami z bidula?
Kto odpowiada za zniknięcia młodych kobiet?
Czy komisarzowi i sierżantowi uda się rozwiązać sprawę dziewcząt z domu dziecka i młodych kobiet? Jak te sprawy się ze sobą łączą?

Zapraszamy do przeczytania powieści Na kolana, której autorką jest Laura Potarzycka. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Na kolana. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 2
Komisarz i ofiara
Mroźne powietrze malowało na szybach białe wzory. Tępe światło czterdziestowatowej żarówki oświetlało dwa stojące naprzeciwko siebie biurka. Metalowe szafy, zakrywające wyblakłe ściany, straciły połysk wiele lat temu. Miodową wykładzinę pokryły szare plamy. Maszyny do pisania zutylizowano, by zrobić miejsce nowoczesnym laptopom. Elektronika nie została dopasowana do unoszącej się woni starości. Powietrze przeciskające się przez nieszczelność okna kołysało zwisającymi gdzieniegdzie pajęczynami. Palce obydwu dłoni komisarza Mongiałły wystukiwały odpowiedni układ dźwięków bez rytmu. Jego nieruchome oczy skupiły się na ekranie laptopa. Zatrzymany w głowie obraz został dokładnie przeanalizowany przez mózg. Nazbyt wytężone zmysły gubiły od czasu do czasu myśli. Zmęczone oczy tworzyły nierealne wyobrażenia, zacierając osiągalny obraz mężczyzny widniejącego na zdjęciu. Facebookowy profil prezentował sylwetkę szarookiego blondyna z rękoma wymalowanymi tatuażami. Czarne wzory wylewały się spod rękawów T–shirtu, kończąc drogę przy nadgarstkach. Mężczyzna podpierał łokieć o bar, trzymając w palcach papierosa. Kłęby dymu oplatały jego atletyczną sylwetkę, usadowioną na wysokim barowym krześle. Zarys mięśni przebijających się spod grafitowego materiału sprawiał wrażenie, jakby nosił ubrania o rozmiar za małe. Uwadze Jacka nie umknęła potężna dłoń, obejmująca kufel piwa. Zawiesił wzrok na złamanym paznokciu środkowego palca mężczyzny. Klubowe tło zdjęcia podkreślało dym papierosa, który uciekając w głąb, rozmazywał sylwetki uczestników dyskoteki.
Opierając plecy o tapicerowany, wytarty materiał krzesła, komisarz rozważał przyczynę złamanego paznokcia. Przesunął w głowie obraz kształtu jego dłoni, ocenił skalę chropowatości skóry, by znów wrócić do widocznego wyszczerbienia.
– Krystian – wyszeptał. – Co tak potargało twoje ręce?
Nieruchomy wzrok zdradzał głębię refleksji, a niekontrolowany język wygimnastykował przekaz pochodzący z głowy. Spojrzał na zegarek. Zdumiony przetarł wierzchem dłoni oczy. Profilowe zdjęcie mężczyzny wciągnęło go w półgodzinną medytację. Usiłował wrócić do analizy jego postaci, skupiając wzrok na klawiaturze laptopa. Powtarzane cyklicznie myśli oddaliły wyobrażenia o aromacie nikotyny, zawijającej wstęgi wokół bawiących się osób. Zmęczony umysł zatracił zdolność układania wymyślonych, podpinanego do fotografii konspektu. Komisarz wyciągnął z szuflady paczkę Marlboro. Odwzorował układ sylwetki postaci i odpalił papierosa, chcąc poczuć smak klubowego powietrza. Brak woni potu, alkoholu i samego Krystiana powodował jedynie ograniczenie swobody w oddychaniu.
– Jezu. Coś ty tak napalił? – Kłęby dymu zatrzymały w progu sierżanta.
Mongiałło zamknął nerwowo laptop. Wgniótł w dno popielniczki papierosa, wypuszczając ostatni sztach.
– Co masz? – zapytał.
– Gwałt. – Przybyły odwrócił głowę w stronę korytarza, wciągając głęboko powietrze.
– Pilne…? – Mongiałło wstał z krzesła, ruszył do drzwi, ściągając z wieszaka kurtkę.
Wystukiwany energicznie butami rytm na podłodze zdradzał pospiech. Długi korytarz przypominał kanał. Widoczna na końcu jasność była odbiciem światła żarówki od białoszklanych drzwi.
– Jak bardzo pilne? – ponowił pytanie Jacek.
– Nie aż tak, żeby nie napić się kawy – odpowiedział sierżant z lekkim uśmiechem. – Jest i światło w tunelu.
Dźwięk czytnika pozwolił na otworzenie drzwi. Automat blokujący częściowo wejście do komisariatu nalewał cienkim strumieniem kawę. Mongiałło objął ustami gorący brzeg plastikowego kubka. Orzeźwił ciało paroma łykami i odstawił napój na automat. Założył kurtkę i naciągnął kołnierz na szyję i twarz, kuląc się w futrzane obszycie. Ruszając do wyjścia, chwycił gorącą kawę.
– Ja pierdolę, jak zimno – ocenił pierwszy powiew powietrza. – Dobra nawiń, co za panna i co tam się ciekawego wydarzyło.
– Ładuj się, Jaca, do wozu, bo już nam trochę czasu uciekło, a i za zimno, żeby tu gadać. – Damian otworzył drzwi od strony pasażera, wykonując zamaszysty ruch ręką. – Zapraszam – dodał.
Jacek usadowił się wygodnie i chuchnął w dłonie. Wnętrze nie zdążyło napełnić się zimnem, a szyby pokryć białym szronem po wcześniejszej interwencji.
– Przynajmniej nie trzeba skrobać. – Sierżant kluczykiem w stacyjce zmusił silnik do pracy. – Młoda kobieta, około dwudziestu pięciu lat, znaleziona w Parku Południowym. Zgłoszenie odebrano od starszej kobiety spacerującej z psem.
– Takie lubię…
Śmiech Damiana odbił się od szyb, drażniąc uszy. Czerń asfaltu przebijała się spod roztapiającego się śniegu. Utrata przyczepności zmusiła sierżanta do przepisowej jazdy.
– Czyli jakie? Starsze panie czy młode dupcie? – zakpił.
– Kurka… – westchnął Jacek – w takim tempie dziewczyna nam zamarznie.
Kierowca wyprostował się na fotelu, spojrzał w boczne lusterko i zmienił pas.
– Wszystko wymierzone, ratownicy zajęli się już panną, patrolówka na miejscu, przyjedziemy na gotowe. – Przewrócił oczami.
– Niech się uwijają, bo powiem ci, Kurka, nie ma nic lepszego od czekającej na ciebie w łóżku dwudziestopięciolatki. – Jacek wypiął pierś. Wkładając dłonie za kark, uniósł łokcie.
Drzewa zasłaniające przydrożne budynki uciekały w tył razem z ostrożnością innych uczestników drogi, dopasowujących się do śliskiej nawierzchni. Komisarz spojrzał w boczną szybę i dręczył umysł zachowanym w głowie zdjęciem, powtórnie analizował wytatuowaną sylwetkę. Głos Kurki zaburzał mu rytm wyobrażeń. Niekiedy chwilowo wytrącał z równowagi.
– Czemu nic nie mówisz? – zapytał sierżant. – Jacek?
– Słucham? – rzucił nerwowo wyrwany z zadumy komisarz.
– Cze-mu nic nie mó-wisz, do kur-wy nę-dzy, jak py-tam? – wypowiedział słowa sylabami.
– Rozważam, jak te młode siksy mogą łazić wczesnym rankiem do parku… – Jacek wskazał palcem na zegarek. – O proszę, siódma trzydzieści dwie. Bez świadomości, jak mawiał mój ojciec „licho nie śpi”. Ich faceci to cioty. Przy takiej młodej kobiecie włącza się instynkt ojcowski na jakieś osiemdziesiąt procent. Powoduje to, że sprawdzasz, czy przed wyjściem założyła rękawiczki, czy zdążyła wypić herbatę. Całujesz w czoło, w dłonie, a to lubi najbardziej…
– A ona? – przerwał Damian.
– A ona odwraca się do ciebie nad ranem jędrną dupcią, kuląc się w twoich ramionach. Zsunięta z jej piersi kołdra dodaje takiego wigoru, że czujesz się na tyle samo lat co ona. – Jacek wyobraził sobie kasztanowe włosy żony, falujące na jej piersiach, kiedy naga porusza się na nim.
– Nie wiedziałem, że z ciebie taki romantyk? – Poczuł kłujący śmiech Damiana w uszach.
– Spierdalaj, Kurka – burknął komisarz. – Przypominam ci, że to ja jestem najlepszym poszukiwaczem takich miejsc parkingowych, w które dasz radę się zmieścić. – Uniósł palec wskazujący. – Dam radę zmieścić się w każdą wąską szczelinę. Po długich równiutkich, równiusieńkich pasach do celu
– Tylko pamiętaj, przyjacielu, że te nitki leżą równolegle, a nie pod kątem. – Sierżant skręcił w aleję drzew. Zatrzymał się na poboczu i ustąpił miejsca kierowcy.
Mongiałło szybkim krokiem podążył w stronę otwartych drzwi, obejmując dowodzenie.
– Z moim doświadczeniem te nitki mogą wskazywać nawet przejście dla pieszych – warknął.
– Nie wątpię – szydził sierżant. – Parkuj, tygrysie, masz wolne. Wskazał palcem miejsce między oplem a fordem.
Mongiałło obrał kurs „do przodu”, mijając oba wskazane samochody. Zatrzymał się w odpowiednim miejscu na wysokości lusterka i ruszył z impetem w tył, skręcając mocno kierownicą. Był w trakcie wykonywania manewru, gdy powiedział:
– Idealne parkowanko bez stękania, kręcenia i zbędnego pierdolenia. Zatrzymany szarpnięciem doprawił parkowanie, wciskając intensywnie pedał hamulca. Nie zatrzymał jednak dobiegającego do wnętrza huku.
– Rewelacja! – krzyknął sierżant. – Ty to masz bracie wyczucie. Nie jedną pannę to posunięcie odholowałoby na księżyc. – Śmiechem wprawił ciało w drgania, przez co z trudem wypiął się z pasa. – Kiedyś oglądałem taką muzyczną kreskówkę, gdzie pewna Peggy tak odbiła się od ziemi, że znalazła się w kosmosie, a jej ukochany wył co nockę.
– Masz jeszcze jakieś zbędne mądrości? – Mongiałło spojrzał złowieszczo. – Wysiadaj, ocenimy straty.
Skierowali się na tył auta. Spora bryła zamarzniętego śniegu odcisnęła piętno na zderzaku, tworząc wklęśnięcie, z którego wydobywała się pajęczyna pęknięć.
– Nietęga twoja mina, komisarzu. Ubezpieczenie pokryje straty, nie masz się co zasępiać, bo robota czeka – pocieszał Damian.
– Nie mam ubezpieczenia. – Mongiałło schował ręce do kieszeni, a głowę wtulił w kołnierz.
– OC? – zdziwił się sierżant. – Jak można być takim durniem? – skwitował śmiechem. – Będziesz bulił.
– Czy już ci nie mówiłem, żebyś spierdalał? – Komisarz zmrużył oczy.
– Właśnie zamierzam to zrobić.
Ruszyli do parku, usiłując pokonać lodową taflę, nieobsypaną żadnym wspomagaczem. Wykonali kilka podwójnych „tulupów”, wspierając się wzajemnie o rękawy kurtek. Szukali większej przyczepności, kierując nieprzystosowane do zimy sportowe buty na pobocza parkowej drogi. Po kilku wygibasach udało się postawić stopę na suchym lądzie i złapać równowagę. Przyspieszyli kroku, nadrabiając tempem poranne pogaduchy. Ustanowili za cel dyskutującą ze sobą gromadę ludzi, rozdzieloną na grupki tematyczne. Dokonali segregacji na medyków, policjantów, świadków i gapiów. Za priorytetowe uznali stworzenie własnego zdania na podstawie weryfikacji śladów. Ominęli bez słowa ludzkie przeszkody stojące na drodze, wznosząc chlubnie legitymacje. Dotarli w bajzel dowodów, znaczących i nieznaczących szpargałów dalszych postepowań.
Czerwone nici wytapiały w bieli wąskie korytarze. Krzepły z zimna i ciemniały. Połamane gałęzie wygniotły gładkość bieli. Jacek zatrzymał wzrok na żółtych płatkach jaśminu.
– Kwitnący zimą… – szepnął.
Wskazującym palcem dotknął ułamanej gałązki. Spojrzał na zgubioną w śniegu szminkę. Czerwony wosk odłamał się od obudowy. Śledził aleję rozrzuconych przedmiotów do miejsca, skąd je wysypano. Rozpięta torebka rozprzestrzeniła zamęt, w którym nie potrafił się odnaleźć. Poczuł na kolanie chłód. Materiał jego jeansów ściemniał.
– Kurwa mać! – stłumił krzyk, zaciskając zęby.
Nieświadomy, że klęczy, poderwał się gwałtownie, usiłując zrzucić z kolan mieszankę śniegu, błota i krwi. Spojrzał powtórnie na złamaną pomadkę i pomyślał o czerwonych ustach żony. Zanurzył umysł w przeszłości. Odgrzał w pamięci jej umalowane wargi, które muskały policzki, zostawiając czerwone ślady. Poprosiła go wtedy o kilka zdjęć przypiętych do tej pory magnesem do lodówki. Wspomnienie uniosło w uśmiechu kącik ust Jacka. Wykonał w myślach pomiary, badając odległości leżących przedmiotów. Każdy ze szczegółów zapamiętywał powolnym ruchem powiek.
– Co masz? – Zwrócił się do stojącego za nim Damiana, nie odrywając wzroku od krwawych śladów.
Sierżant skinął głową w stronę posiwiałej, jednak nie całkiem starej kobiety.
– Znalazła ofiarę.
– Kudyba?
– Co? – Sierżant uniósł brwi. – Skąd ci to…
– Widziała go? – przerwał.
– Komisarzu, nikt nikogo nie widział– powiedział. – Znalazła dziewczynę. To tyle. Sam ją rozpytaj.
Wąska ścieżka uniemożliwiała wjazd karetki do parku. Najbliższym miejscem, gdzie mógł zaparkować kierowca, był niewielki plac osłonięty zaroślami. Biała powłoka wyłaniała błyszczące ślepia przednich świateł. Obok bardziej widoczny radiowóz. Grupka policjantów przemykała między prześwitami oszronionych patyków.
– Ty do karetki… – zamyślił się Jacek – a ja do tej baby. Ustal, co tam się stało.
– Tak jest, panie komisarzu – zareagował Damian.
– Cze…czekaj… Pamiętaj… mało pisania – dodał.
Starszy posterunkowy, który był obecny na miejscu, trzymał w dłoni notatnik. Kolistymi ruchami zapisywał to, co przekazywała mu potwierdzająca. Z uwagą wypowiadała słowa, ukrywając w powolnych ruchach ręki zdenerwowanie.
– Spadaj, młody. – Mongiałło wskazał ruchem głowy drogę posterunkowemu.
Ustawiwszy się naprzeciwko kobiety, odwrócił głowę w lewo. Jego wzrok przykuł nerwowy krok Kurki podążającego w jego stronę. Komisarz poczuł ucisk w brzuchu. Zrobił kilka kroków w przód, omijając świadka. Zmarznięte chaszcze odsłoniły wnętrze karetki, prezentując leżącą na noszach postać. Przyspieszył kroku. Nerwowo skubał skórkę kciuka.
– Jacek…! – Sierżant zatrzymał go, chwytając mocno za kark. Oparł swoje czoło o jego. – Nie idź tam!
Mongiałło wyrwał się z uścisku przyjaciela. Ruszył do ambulansu. Impulsywnie zmienił szybki krok w bieg.
– Jacek! – zawył przeraźliwie Kurka.
Silnik pojazdu zawarczał. Ratownik zamykał drzwi. Przez powolne ruchy ratownika komisarz zdołał zajrzeć do wnętrza. Spod metalizowanej płachty wysypywały się kasztanowe włosy jego żony. Poczuł gorąco w nogach, na policzkach, przez chwilę w całym ciele. Zabrakło mu tchu, by biec dalej. Opadł ciężko na kolana, łapiąc łapczywie powietrze. Otrzeźwił go dźwięk otrzymanego esemesa. Sięgnął do kieszeni spodni i podświetlił ekran telefonu. Spoglądając na pulpit, uniósł wysoko brwi. Przeczytał wiadomość kilka razy, doszukując się w niej pomyłki lub żartu. Ściskał obudowę. Zdrętwiał.
Kurka dobiegł do niego. Wyszarpał ze sparaliżowanej ręki komórkę: – „Miałem twoją żonę. Słodką ma cipkę” – przeczytał.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Na kolana. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
