Arabska krew

Ocena: 4.7 (20 głosów)
opis
Marysię po przyjeździe do Rijadu, stolicy Arabii Saudyjskiej, zaskakują najbardziej dwie rzeczy. Po pierwsze dobrobyt tego kraju i bogactwo jej męża. Do tej pory sądziła, że jest on tylko dobrze sytuowanym biznesmenem, przez głowę jej nie przeszło, że wyszła za mąż za milionera, zwłaszcza że sama nie miała ani grosza. Drugą sprawą, która szokuje nowoczesną wyemancypowaną kobietę, jest zachowanie jej męża. W Jemenie Hamid był zupełnie innym człowiekiem. Nie chodził tylko o okazywanie uczuć w stosunku do Marysi, ale również o jego styl bycia. W Sanie mężczyzna patrzył na nią płonącymi, rozkochanymi oczami. Jak tylko nadarzała się okazja, chwytał za rękę lub obejmował ramieniem. Robił to nawet w miejscach publicznych i na oczach ludzi, co nie było dobrze widziane w tym tradycyjnym muzułmańskim kraju. Często wybuchał niepohamowanym, zaraźliwym śmiechem, żartował, opowiadał zabawne dykteryjki i psocił jak mały chłopiec. W Rijadzie stopniowo jego żywotność jakby wygasa, oczy blakną i często, zwłaszcza w miejscach publicznych, patrzy na żonę bez namiętności i bezosobowo. Nie ma mowy o najdelikatniejszym dotknięciu na ulicy, podczas wizyt u jego rodziny czy wielkich centrach handlowych. Marysia nie może tego pojąć, lecz kiedy zaczyna obserwować mężczyzn i otaczające ich saudyjskie małżeństwa, dochodzi do wniosku, że w tym kraju należy to do normy. Miłości między ludźmi nie należy okazywać, bo jest ona niczym w porównaniu z uwielbieniem Allaha. Marysia po wizycie w Polskiej ambasadzie przestaje opuszczać willę. Tak szczelnie zamyka się w domu, że nawet nie zauważa zmian pór roku. Jej przyjaciółka Kinga dzwoni parokrotnie, zapraszając ją osobiście na święto narodowe 3 Maja, które jest hucznie obchodzone w rezydencji ambasadora, ale Marysia nie daje się namówić. Hamid też jej nie nakłania do wyjścia, widząc przerażenie i zagubienie żony. Dwa tygodnie po wielkiej recepcji koleżanka dzwoni ponownie i krzyczy podekscytowana do słuchawki że odszukała matkę Marysi. Dorota była na imprezie trzeciego maja, na którą Marysia nie chciała przyjść. Marysia potrzebuje czasu, żeby dojrzeć do spotkania z matką. Przypomina sobie i rozważa swoją rozmowę z babcią. Było to jeszcze w Jemenie. Stara mądra kobieta nie pozwala zapomnieć dziewczynie o jej korzeniach, miejscu urodzenia i matce. Nadal szczupła, choć już czterdziestoletnia Dorota wychodzi na podwórze, gdzie jak watą okleja ją upał Rijadu. Ze złością na taką nachalność nieproszonego gościa gwałtownie otwiera metalową bramę i staje jak wryta. Na chodniku przed domem widzi młodą dziewczynę o arabskich rysach i zadziwiająco jasnej karnacji oraz krętych złotych włosach. - Dzień dobry mamo... W końcu cię odnalazłam. - Moja Marysia, moja córeczka kochana! - hamując łkanie, Dorota wyciąga przed siebie ręce i zarzuca je na szyję tak długo poszukiwanego dziecka. Wprowadza dorosłą córkę do domu w asyście zaskoczonego Łukasza i Darii z małym Adasiem na ręce. Dorota jest bardzo nieprzyjemna i kąśliwa w stosunku do Marysi. Dziewczyna wyprowadzona z równowagi podnosi się z kanapy i szybkim krokiem zmierza do wyjścia. Dorota przeprasza córkę, pochyla głowę, zasłania twarz obiema dłońmi i zaczyna szlochać, wylewając ze swoich wielkich błękitnych oczu strugi łez. Wszyscy w korytarzu zamierają. Matka podbiega do dorosłej córki, mocno ją obejmuje i przyciąga do siebie na siłę, bo dziewczyna zesztywniała, jakby połknęła kij. Dorota prosi córkę o wybaczenie i delikatnie ciągnie za rękę i prowadzi z powrotem do salonu. Marysia nadal w wyjściowym ubraniu, leży w sypialni. Dzisiejsza wizyta i spotkanie po latach z matką całkowicie ją wykończyły. Zamyka oczy i do głowy napływają kaskadą wszystkie złośliwe słowa, które wypowiedziała jej matka i które tak ją ubodły. Każdy wyraz w jej ustach brzmiał jak obelga. Marysia, wyczerpana wspomnieniami, usypia dopiero przy pierwszych promieniach słońca. Dorota również nie śpi do białego rana. Rozmyśla. Tak bardzo tęskniła, tak pragnęła odzyskać córkę, ale tę własną malutką Marysię, która mówiła do niej "mamuś". Rozczarował ją fakt, że nagle w jej życiu pojawia się dojrzała, ukształtowana przez otaczające ją środowisko kobieta, z którą oprócz więzów krwi nic w zasadzie jej nie łączy. Zdaje sobie sprawę, że jej paskudne zachowanie było powodowane tym romantycznym, głupim nastawieniem i że niesłusznie przelała całą swoją niechęć do Arabów i gorycz na Bogu ducha winna dziewczynę. Odzyskałam ją i utraciłam, myśli, siedząc przy stole w kuchni i obejmując głowę rękami. Dorota dzwoni do Marysi chcąc ją zaprosić do niej na obiad, ale Marysia ją zbywa, kłamiąc że Hamid jest w delegacji i odezwie się jak on wróci. Marysia dzwoni do matki i zaprasza ją wraz z rodziną i dwójką znajomych, którzy pomogli Dorocie lata temu odnaleźć Marysie. Zaprasza również swoją przyjaciółkę Kingę z jej mężem. Po wystawnej kolacji w rezydencji Bin Ladenów aktywność matki znacznie słabnie. Wygląda na to, że nie chce już się kontaktować z córką, a Marysia czerpie dziką satysfakcję z faktu, że zalazła jej za skórę. Reakcja Darii natomiast jest zupełnie inna. Dziewczyna ma wprawdzie okres końcowych egzaminów w szkole i zakończenie roku, ale codziennie zamęcza siostrę albo na Facebooku, albo na Skype. Marysia zaprosiła do siebie matkę i siostrę i razem oglądają zdjęcia z dzieciństwa Hamida, które kiedyś dał Marysi, ale ona sama nie miała odwagi ich oglądać. Na zdjęciach widzą małego Hamida z Osamą Bin Ladenem, a Hamid twierdził, ze nigdy go nie spotkał osobiście. Marysia się zastanawia co ma sądzić na temat tych zdjęć, bo zaczyna to wyglądać całkiem inaczej niż o opowieściach męża. Marysia trzęsącymi palcami obraca kartkę. Na następnej fotografii Hamid jest już siedemnasto - czy osiemnastoletnim chłopcem. Obok młodego mężczyzny stoi nieśmiało uśmiechnięty Osama. Marysia widząc te zdjęcia robi bezradną minę i rozkłada ręce na boki. Dorota od razu pyta córki gdzie jest jej paszport, bo jej zaufanie do bogatego zięcia prysło jak bańka mydlana. Marysia jak szalona wybiega z sypialni zmarłej teściowej i pędzi ile tchu do swojej, by tam w sejfie sprawdzić czy jest jej paszport. Odsuwa od ściany sporych rozmiarów olejny obraz, który jest umocowany na zawiasach i otwiera się jak drzwiczki. Przed trzema pochylonymi kobietami otwiera się jak sezam wnętrze sejfu. Z jednej strony poukładane w kupki leżą dolary. Marysia zupełnie bez entuzjazmu wykłada pliki pieniędzy oraz jakieś certyfikaty, papiery wartościowe, świadectwa i plastikowe teczki. Paszportu jednak nigdzie nie ma. Z dołu dochodzi trzaśnięcie bramy. Kobieta pospiesznie wrzuca całą zawartość z powrotem do środka. Hamid wpada jak burza do sypialni, zatrzymuje się w pół kroku i arogancko macha na żonę ręką. Gdy widzi ją w towarzystwie krewniaczek z nosami w kasie pancernej, jego oczy robią się wielkie i zaczynają miotać gromy. Hamid krzyczy załamującym się głosem czemu buszuje ze swoją rodziną w sypialni jego świętej pamięci matki i czemu z butami wchodzi w jego przeszłość. Ona mu mówi, że przecież sam dal jej te zdjęcia jak tutaj przyjechali. Przerażona Marysia, po raz pierwszy widzi męża tak wściekłego. Mężczyzna obraca się na pięcie i prawie wybiega z domu, głośno trzaskając wejściowymi drzwiami. Na podjeździe słychać pisk kół jego sportowego bentleya. Po pierwszej poważnej scysji między małżonkami nie pozostaje ani śladu. Hamid wraca wieczorem do domu jak gdyby nigdy nic i zasiada z Marysią do późnej kolacji. Ona nie odzywa się ani słowem, on zaś bez najmniejszego wysiłku prowadzi monolog, opowiadając jej o swoim dniu w rodzinnej firmie i problemach w pracy. Potem oglądają film w lokalnej telewizji satelitarnej i idą spać. Marysi daje do myślenia fakt z zatajonych kontaktów Hamida z Osamą i tak nieziemsko wysoko postawionymi ludźmi, ale tłumaczy to tym, że w Jemenie też nie informował jej o każdym swoim kroku, a każdy z nich był prawy i uczciwy. Przekonuje sama siebie, że uwiecznione na zdjęciach spotkania były drobnymi incydentami w życiu jej męża, które na pewno wyleciały mu z głowy. Lato w Rijadzie jest nie do zniesienia. Miasto spowija niemal nieustannie pył, kurz i piach. Problem stanowi dojście do samochodu czy nad basen w ogrodzie. Powietrze parzy. Teraz Marysia żałuje, że nie dała się namówić na wyjazd z rodziną lub Kingą do Polski. Gdyby postawiła stanowczo sprawę, jej paszport na pewno by się znalazł. Jest o tym święcie przekonana. Nie chce wpadać w jakąś paranoję, która chyba lata temu owładnęła jej matką. Obecnie jedynymi przyjemnościami chwilami są momenty, które Marysia spędza ze swoją siostrą na Skype. Marysia uczy się języka Polskiego, a Daria jej w tym pomaga przez Skype. Po miesiącu postępy są już znaczne. Marysia nabiera wiatru w żagle i znów chce jej się żyć. Jesień w Rijadzie przebiega swoim zwyczajnym trybem. Pogoda jest cudowna i przypomina upalne lato w europie. Dorota wraz z rodziną przeprowadza się na najlepsze w Rijadzie strzeżone osiedle o nazwie Teksas i od tej pory Marysia przesiaduje u niej prawie codziennie. Kobiety czują się tam wolne i swobodne, nie noszą abai, prowadzą samochody i chodzą w kusych ubraniach, dlatego też czasami nawet zapominają, że żyją w konserwatywnej muzułmańskiej Arabii Saudyjskiej. Hamid kontakty z polskimi krewniakami ogranicza do minimum. Małżonkowie oddalają się od siebie. Dorota chcąc pogodzić małżonków, zaprasza Hamida do siebie na cały dzień. Całe mieszkanie pachnie pomarańczami, ozdabiają je już bożonarodzeniowe dekoracje, a centralne miejsce zajmuje potężna choinka. Z głośników płyną melodie polskich i zagranicznych kolęd. Panuje miła świąteczna atmosfera. Śmiechu i radości jest co niemiara. Wszyscy czują się jakby byli razem od wielu, wielu lat. Nawet Dorota chyba zapomina, że mąż jej córki jest Arabem, wylutowuje się i opowiada sprośne dowcipy. Takiej Marysia jej nie zna. Marysia z Hamidem wybierają się do Bahrajnu. Podróż mija bez słowa, bo każde z małżonków oddaje się własnym rozmyślaniom. Oduczyli się ze sobą rozmawiać i teraz nawet nie próbują znów zacząć. Następnego dnia zaraz po śniadaniu Hamid rusza do pracy, a Marysia wraz z kierowcą jedzie do wielkiego centrum handlowego na świąteczne zakupy. Od razu po zakupach Hamid dzwoni do Marysi i każe jej wracać do hotelu, ponieważ w mieście trwają rozruchy i doszły już do centrum. Po błyskawicznym zapakowaniu rzeczy i uregulowaniu płatności w hotelu małżonkowie ruszają, kierując się w stronę mostu łączącego dwa kraje. Widzą jadące z naprzeciwka jeden za drugim tankietki i czołgi wypełnione wojskiem. Przybywają one od strony Arabii Saudyjskiej. Na granicy zostają dokładnie przeszukani i policja obyczajowa wlepia im mandat i konfiskuje wszystkie bożonarodzeniowe ozdoby, ponieważ są zakazane w ich kraju. Po przyjeździe do Rijadu małżonkowie rozchodzą się do pokoi, a że willa jest ogromna, nie mają problemu z unikaniem swojego towarzystwa. Po nie udanej wyprawie znów zapanowały ciche dni. Łatwo im to przychodzi, bo Hamid stale jest poza domem. Marysia wyrzuca sobie, że nie pojechała z rodziną do Polski, tylko łudziła się, iż czas świąt zbliży ją do męża. Ona siedzi sama w święta i jest jej strasznie smutno. Cały czas snuje się tylko z kąta w kąt. Z wigilijną kolacją czeka do dziesiątej wieczorem, a potem zjada ją w pojedynkę. Kolędy które płyną z głośników, posępnie ją nastrajają. Kończy jedzenie w samotności, zalewając się łzami. Marysia z Dorotą lecą do Trypolisu na urlop. Po wylądowaniu w Libii od razu do dziewczyn podbiegają znajomi. Baśka i inni ludzie z Polonii przyjechali na lotnisko, ale również Muaid powiadomiony przez Marysię się wstawił. Muaid zaprosił wszystkich do siebie do domu na kolację. Chłopak odkupił ich rodzinny dom, a Dorota wchodząc do niego czuje jak by miała deja vu. Kobieta stoi na środku salonu, kręci się dookoła i wlepia oczy w każdy szczegół. Jeszcze pamięta ogromne strzeliste okna, wysokie na ponad trzy metry i zakryte grubymi zasłonami. Ciężkie haftowane firany jak kiedyś opadają aż do ziemi. Dorota z Marysią pojechały do Samiry do szpitala i są szczęśliwe widząc ją w lepszym stanie niż kilka lat wcześniej. Samira zaczęła reagować na różne bodźce, takie jak dotyk, czy głos. Dziewczyny zostały zaproszone na przyjęcie do Baśki, które skończyło się fiaskiem, bo Basia pokłóciła się ze swoim mężem i wyszła z kochankiem i więcej nie wróciła. Następnego dnia dziewczyny nie są już tak podekscytowane popołudniowym spotkaniem u Chadidży na które zostały zaproszone. Cieszą się, że tutaj przyjechały, ale teraz już wiedzą, że wybrały zły moment, bo w kraju zaczęły się zamieszki. Na to przyjęcie została też zabrana Samira ze szpitala. Samira porusza się i funkcjonuje normalnie. Ma zdrowe i silne ciało. Znajduje się w stanie nieważkości, jakby była ciut naćpana. W jej wypadku wystarczy tylko ocknąć się, bo cały organizm pracuje normalnie. Marysia i Dorota po nieprzespanej nocy z piątku na sobotę, którą spędziły na rozmyśleniach i dyskusji na temat przyspieszenia ich wyjazdu z Libii, postanawiają zasięgnąć języka wśród Polonii. Gdyby coś zagrażało polskim obywatelom, to na pewno zostaliby oni o tym powiadomieni przez ambasadę. Dorota idzie do Zośki, swojej Polskiej koleżanki, a Marysia postanawia pozwiedzać swoje ulubione stare kąty w Trypolisie. Spotyka tam swojego kuzyna Raszida i razem postanawiają pochodzić po mieście. Marysia mu opowiada historię swojego dotychczasowego życia, a on odwdzięcza jej się tym samym. Nagle młodym przerywa dzwoniący telefon Marysi. To dzwoni do niej Dorota, by dołączyć do córki. Dorota opowiada Marysi, że u Zośki dowiedziała się, że siedemnasty lutego ma być dniem gniewu i powstania wolnego narodu libijskiego, więc może być niebezpiecznie. A w egipskich liniach lotniczych na najbliższy tydzień nie ma już ani jednego miejsca. Wszystko zostało rozdrapane dosłownie z dnia na dzień. Jeszcze chwilę wcześniej można było dostać bilet bezproblemowo, a teraz dopiero na dwudziestego siódmego coś by się znalazło, a one mają bilety na dwudziestego ósmego, więc nie będą zmieniać rezerwacji o jeden dzień. Marysia oddycha z ulgą, bo widzi, że przed czasem z Libii się nie wydostaną i będzie miała jeszcze niejedną okazję spotkać Raszida. Dorota z Marysią i polskimi koleżankami wybierają się na plażę, zapraszają również Chadidżę i jej dzieci i ma ich przywieźć syn Chadidży Raszid. Po niedługim czasie Marysia z Raszidem wybierają się na miasto, bo nudzą się na plaży. W mieście młodzi trafiają na manifestację, co było ich ukrytym zamiarem. Raszid widzi Muaida i Hassana, który nieodpowiedzialnie przyprowadził na wiec swojego piętnastoletniego syna. Mężczyźni stoją na poboczu , trochę poza głównym nurtem ludzkiej masy. Marysia jest zaszokowana, bowiem pochód nie ma końca, zebrało się tutaj parę tysięcy protestujących. Nagle coś po drugiej stronie ulicy niepokoi Muaida. Staje na palcach, a później wspina się na wielką betonową płytę. Pomiędzy blokami zatrzymują się małe białe busy i wysiadają z nich ludzie. Marysia kobiecym okiem zauważa to, czego nie widzą mężczyźni, mianowicie, że nowo przybyli są w płaszczach. W tym momencie słychać pierwszą pojedynczą serię z karabinu maszynowego. Tłum się zatrzymuje, faluje na boki i staje w zawieszeniu. Strzały rozlegają się od strony meczetu i miasteczka oraz po bokach. Mężczyźni w trenczach, którzy przyjechali autobusami, rozmyli się w ciżbie, lecz w tłumie coraz częściej słychać salwy. Masa ludzka najpierw rozbiega się w prawo i lewo, a później z całym impetem rusza do przodu i porywa ze sobą Marysię, Raszida, Muaida, Hassana i Adama. Nastolatek potyka się, lecz ojciec łapie go w ostatniej chwili, ratując przed stratowaniem. Raszid trzyma Marysię za rękę i ciągnie ją w bok, bo muszą przebić się przez gęsty, spanikowany tłum, żeby dostać się do auta. Kiedy widzą już swój samochód, poplecznicy Kaddafiego rzucają między bloki granaty. Wóz Raszida razem ze śmietnikiem i szybami okien wylatuje w powietrze i zajmuje się ogniem. Muaid każe im biec do jego karetki. Obracają się i ruszają w przeciwnym kierunku. Przerażony tłum rozbiega się, pędząc w panice między bloki mieszkalne. Dolatują już tylko pojedyncze odgłosy wystrzałów, które giną w krzyku ludzi. Marysia słyszy wizgające dookoła jej głowy naboje, pochyla się i biegnie zgięta wpół. Na drodze znajduje coraz więcej ciał, poruszających się w konwulsjach lub nieruchomych, broczących krwią. Niektórzy ranni czołgają się w stronę pasa zieleni, usiłując uchronić się przed nogami ciżby, inni siedzą oparci o mur, zawodząc z bólu i rozpaczy. W pewnej chwili kiedy widzą już ambulans i mają do niego może pięćset metrów, młody Adam chwieje się na nogach i pada na rozgrzany asfalt. Hassan pochyla się nad chłopcem, lecz uderzony przez biegnącego grubego mężczyznę wywraca się, rozbijając twarz o krawężnik. Muaid obraca Adama na plecy. Na brzuchu chłopca wykwita coraz większa plama żywej czerwieni. Jego twarz błyskawicznie blednie, pokrywa się zimnym potem, a oczy tracą blask. Młody nie krzyczy, nie płacze, a grymas na jego nadal dziecięcej buzi wyraża wielkie zdziwienie. Muaid z powagą i smutkiem patrzy na ranę chłopca i wie, że już nie jest mu w stanie pomóc. Raszid bierze Adama na ręce jak dziecko, chłopiec wydaje z siebie cichy jęk i chwyta się obiema dłońmi za brzuch, a po chwili krew zaczyna mu przeciekać przez palce. Z trudem docierają do ambulansu. Przerażony Muaid rozgląda się dookoła i widzi ogromne ilości rannych lub martwych Libijczyków. Marysia, biegnąc, wpada na ciężarną kobietę. Wielkość jej brzucha wskazuje, że jest co najmniej w ósmym miesiącu. Ciężarna opiera się o dziewczynę swoim wielkim twardym brzuchem, kładąc równocześnie spocone ręce na jej ramionach i opuszczając głowę. Prosi Marysię o pomoc, bo już nie daje rady dalej biec. W tej chwili Marysia słyszy ciche "puk" i czuje wstrząs, który szarpie brzuchem kobiety. Ta pochyla się, chwyta za podbrzusze i patrząc na zakrwawione ręce, wytrzeszcza oczy. Następnie wydaje z siebie cichy skowyt. Ciężarna została trafiona kulą, która była przeznaczona dla Marysi. Kula całe szczęście nic nie przebiła, tylko przeleciała przez tłuszczyk. Mauid jeszcze zabiera jednego rannego do szoferki i wciska gaz do dechy i rusza z piskiem kół. Na miejscu manifestacji pozostało niewielu żywych przeciwników reżimu. Marysia siedzi z tyłu ambulansu na podłodze przy drzwiach. Widzi, jak na plac podjeżdżają ciężarówki mitsubishi i teraz panowie w płaszczach zaczynają po sobie "sprzątać". Wrzucają, trzymając za ręce i nogi, nie tylko martwych, ale też poruszających się i protestujących rannych oraz świadków, którzy wpadli im w łapska. Jeśli pokojowy protest kończy się w ten sposób, to pokoju w tym kraju długo nie będzie, stwierdza Marysia, ocierając twarz zalaną łzami. W rekordowym tempie, omijając jak się da centrum i wszystkie place, podjeżdżają pod klinikę Muaida. Pierwsza wyskakuje Marysia i pomaga przetransportować na wózek rodzącą ranną kobietę. Raszid i dwóch sanitariuszy przenoszą nieznajomego, nieprzytomnego mężczyznę na wózek i w pozycji embrionalnej z opatrunkiem uciskowym na ramieniu i zakrwawioną gazą na szyi biegną z nim na salę operacyjną. Na miejscu okazuje się, że młody Adam nie doczekał pomocy lekarskiej. Jego ciało już stygnie. Zrozpaczony ojciec obejmuje go przez klatkę piersiową i nie chce puścić. Po pewnym czasie pod szpital zaczynają jeden po drugim podjeżdżać prywatne samochody. Przy wjeździe na ostry dyżur robi się korek. Raszid wkracza do akcji usiłując zapanować nad sytuacją. Przybyły lekarz wręcza mu biały fartuch, żeby wyglądał bardziej wiarygodnie, i teraz już razem kierują poszkodowanych, albo do poczekalni, albo od razu na ostry dyżur. A Marysia w recepcji spisuje dane i numer. Muaid dowiedział się, że do Państwowych szpitali ranni są wwożeni jednymi drzwiami a bezpieka wywozi ich innymi. Nawet trupy zabierają. Dlatego wszyscy walą do szpitala Muaida. Muaid wbiega do poczekalni, gdzie kłębi się dziki tłum, przechodzi korytarze i widzi jeszcze więcej osób. Jest głośno jak w ulu. Wszyscy chcą pomagać, tragedia jednoczy naród. Muaid prosi Marysię, żeby zostawiła recepcję i zajęła się mniej chorymi. Po partu godzinach w pokoju zabiegowym Marysia nie wie, jak się nazywa, zapomina o grożącym niebezpieczeństwie i strachu o matkę. Chodzi oszołomiona, powłócząc nogami, kręci jej się w głowie, a od zapachu środków antyseptycznych czuje lekkie mdłości. Jest w szoku, nigdy w życiu nie widziała tyle krwi, bólu, cierpienia i trupów. Dorota z Marysią proszą o pomoc w wydostaniu się z Libii Polską ambasadę. Ale jedyną pomoc jaką otrzymują jest wpisanie ich na listę rządowego samolotu, który pomieści czterdzieści osób, a chętnych jest sto. Przed samym wyjściem Marysia zarzuca ramiona na szyję młodego mężczyzny Raszida, staje na palcach i czule całuje go w usta. Prosi go żeby o niej nie zapomniał, a on obiecuje, że będzie na nią czekał. Trypolis jest jak wymarły. Nie widać pieszych na ulicach, bawiących się na skwerach dzieci i młodzieży wracającej ze szkoły. Czasami przemknie pojedyncza osoba, niosąc siatkę wyładowaną pieczywem i najpotrzebniejszymi artykułami spożywczymi. Dorota z Marysią i Muaidem wyjeżdżają na autostradę na lotnisko i ruch zaczyna się stopniowo zwiększać. Po godzinie dojeżdżają do budki gwardii narodowej. Tutaj porządku pilnują wyborowi żołnierze. Bardzo dokładnie przeszukują każdy samochód, tak jakby spodziewali się w nich znaleźć bombę albo broszury wywrotowe. A przecież wszyscy podróżujący chcą tylko dostać się na lotnisko i stąd uciec. Dorota poci się z nerwów, Muaid bierze głęboki oddech. Podchodzi do nich żołnierz i każe pokazać dokumenty i zjechać na pobocze. Żołnierz wraca po półtorej godzinie, kiedy kobiety zdążyły już zobaczyć na niebie niknący w chmurach samolot z polską flagą na ogonie. O trzeciej nad ranem Raszid wita powracających w progu domu. Nie wygląda na zasmuconego, wręcz przeciwnie, twarz mu promienieje radością, lecz kiedy patrzy na wyczerpane i załamane towarzystwo, opanowuje swoją wesołość. Dziewczyny wychodzą do sklepu po drugiej stronie ulicy, a wracając postanawiają zobaczyć dom ciotki Miriam, ten w którym mieszkały przed rozłączeniem ich. Przez sztachety w wysokim ogrodzeniu zaglądają do ogrodu. Wszystko wygląda tak samo, a miejsce jest zadbane i pełne kwiatów. W tej chwili metalowa furta otwiera się i pojawia się w niej nie kto inny jak tylko Ahmed Salimi. Kobiety wstrzymują oddech, bo nie mają możliwości wycofać się lub udać, że go nie poznają. Stoją dosłownie dwa kroki przed mężczyzną ze swoich koszmarów. Libijczyk jest zaskoczony, ale wygląda na ucieszonego. Z radością na twarzy rozkłada szeroko ręce, chcąc przytulić zastygłe w bezruchu swoje byłe ofiary. Marysia pierwsza wraca na ziemię i szybko się odsuwa, a jej matka ląduje w ramionach swojego byłego sadystycznego męża. Ahmed po wyściskaniu nadal skamieniałej Doroty staje naprzeciwko i uśmiecha się słodko. Ahmed mówi dziewczynom, że wie jak się wydostać z Libii i on za raz będzie jechał, a jak one chcą, to mogą z nim się zabrać. Marysia nie chce z nim jechać, ale Dorota prosi go o dwie godziny na zastanowienie się. Od razu po przekroczeniu domu, Marysia robi awanturę matce, ale do Doroty nic nie dociera, twierdzi, ze ludzie się zmieniają i zamierza ponownie zaufać Ahmedowi. Kobiety doszły do porozumienia i postanawiają jechać z Ahmedem. On o wyznaczonej godzinie podjeżdża pod dom wielką czarną toyotą. Marysia widzi jakieś nieokreślone błyski w jego oczach. To jest fałsz, rozpoznaje i zaczyna się pocić. On coś kręci, coś planuje, panicznie myśli, szukając jakiegoś zabezpieczenia. Dorota pogania córkę, żeby wsiadła do auta, choć sama nie jest pewna słuszności podjętej decyzji. Uradowana Marysia widzi nadchodzącego Raszida i pojawiające się rozwiązanie. Mówi ojcu, że on pojedzie za nimi i przy okazji Ahmed pokaże mu drogę, żeby inni też mogli skorzystać. Obraca się i kieruję w stronę chłopaka, machając nad głową rękami. Kątem oka Marysia zauważa twarz wściekłego ojca, który zatrzaskuje drzwi od strony siedzącej matki, obchodzi samochód, siada za kierownicą i błyskawicznie rusza. Dziewczyna nie wie co ma zrobić. Rzuca się biegiem za toyotą ojca, lecz widząc beznadziejność sytuacji, obraca się w stronę Raszida. Marysia wykrzykuje że Ahmed porwał jej matkę i gna w kierunku wskazanym przez Raszida, by jak najszybciej wsiąść do jego auta. Dorota nie wie jeszcze dokładnie, co się dzieje, ale serce skacze jej do gardła. Kobieta w panice traci dech i mroczki latają jej przed oczami. Sięga ręką do drzwi, usiłując je otworzyć w biegu, lecz sekundę wcześniej dociera do jej uszu dźwięk kliknięcia automatycznego zamka. Ahmed jej mówi, że głupia to ona zawsze była i śmieje się wrednym głosem. Dorota w przypływie desperacji rzuca się na mężczyznę i klęcząc na swoim siedzeniu, przechyla się w jego stronę i okłada jego głowę pięściami. Ahmed ogania się jak od muchy, lecz ciosy stają się coraz dotkliwsze. Mężczyzna gwałtownie hamuje, a Dorota uderza skronią w przednią szybę samochodu i osuwa się na skrzynię biegów. Libijczyk sięga do schowka w drzwiach kierowcy i błyskawicznie wyciąga woreczek z małą buteleczką i chustką do nosa, następnie usadawia swoją byłą żonę na siedzeniu, opiera jej rozbitą głowę o boczną szybę i zadowolony głęboko oddycha, narzuca na nieprzytomną pled i znów rusza z kopyta i szyderczo uśmiecha się pod nosem. Marysia z Raszidem wjeżdżają na najbliższe rondo, które trzeba minąć, chcąc dostać się na autostradę do Tunezji. W oddali widzą wielką czarną toyotę Ahmeda. Dziewczyna siedzi jak na szpilkach, ale nie śmie popędzać chłopaka. Ten ciśnie gaz do dechy, silnik wyje, lecz auto ledwo się toczy. Auto Ahmeda znika im z oczu. Marysia zaczyna zawodzić zalewając się łzami. Potok łez spływa jej po twarzy i tryska spod powiek również na boki Dorota po woli otwiera oczy, które ją niesamowicie pieką. W ustach i nosie czuje suchość i dziwny smak i zapach. Delikatnie odsuwa rąbek koca, przykrywający ją z głową. Siedzi na fotelu pasażera i Bogu dzięki, że tym razem nie wrzucił jej do bagażnika. Poznaje odludną drogę do Tunezji. Po chwili auto zatrzymuje się pod rozłożystą palmą otoczoną przez niskie, może metrowe krzaczki. Zaraz obok widać mały kwadratowy baraczek z pustaków. Mężczyzna otwiera drzwi, wysiada i przeciąga się. Następnie idzie za palmę i długo sika. Do środka wozu wpada rześkie pustynne powietrze, owiewa twarz uprowadzonej i muska jej włosy. Dorota czuje, jak wraca jej życie. Głęboko oddycha. Ostrożnie sprawdza, czy nie ma czasami skrępowanych rąk i nóg, i odkrywa, że nie jest związana. Możliwe, że oprawca nie miał na to czasu. Oprócz ustępującego otumanienia po środku usypiającym i bólu w skroni nic jej nie dolega. Tak w każdym razie jej się wydaje. Ahmed gwałtownie otwiera drzwi od strony pasażera i niczego niespodziewająca się Dorota wypada przez nie jak worek kartofli. Jej mięśnie po środku narkotycznym przypominają flaczki, trudno jej nawet ruszyć ręką. Mężczyzna krzyczy pochylając się nad nią. Chwyta ją za kołnierz koszuli i ciągnie jak szczenię w stronę śmierdzącego moczem i kałem baraku. Budynek jest mały, brudny, nieotynkowany i od zewnątrz zdobią go liczne graffiti. Ma jeden otwór, w który nigdy nie wstawiono okna. Wejście stanowi wielka dziura bez drzwi. W środku jest całkiem ciemno. Mężczyzna rzuca swoją ofiarę na środek i z niesmakiem rozgląda się dookoła. Powoli rozpina pasek u spodni, guzik i zamek. Dorota leży na środku i rozgląda się spanikowanym wzrokiem na wszystkie strony. Widzi palenisko z resztkami jedzenia, zardzewiałymi puszkami po tuńczyku i nadpalonymi papierami. Pod jedną ze ścian leży zrolowana zapleśniała i podziurawiona mata. Kobieta usiłuje się podnieść, opiera ręce na ziemi i kiedy rusza palcami, czuje powracającą siłę w mięśniach. Natrafia po omacku na sporych rozmiarów kamień o ostrych jak nóż brzegach. Nie jest to piaskowiec, cieszy się w duchu, i idealnie pasuje do rozmiaru jej dłoni. Mężczyzna z opuszczonymi do pół uda spodniami pochyla się nad nią i przyciąga tyłem do siebie. Dorota czuje jego nabrzmiałą męskość i odnosi wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Jednak zamiast tego silniej staje na nogach i zagryza wargi. Pewny siebie i biernego przyzwolenia gwałtownie obsuwa kobiecie spodnie, rozrywa majtki i trzymając ją za biodra, wykonuje pierwsze pchnięcie. Tego Dorota dłużej już nie może znieść. Kurczy się w sobie i wyślizguje się ze spoconych łapsk gwałciciela. Pada na kolana, ale łapie równowagę, podpierając się dłońmi. Błyskawicznie obraca się przodem do oprawcy i ma już przed oczami jego wielkie sterczące prącie. Bierze rozmach. Sporych rozmiarów kamień ląduje na przyrodzeniu byłego męża. Wydaje on z siebie ryk, który przechodzi w skowyt. Zgina się wpół, chwytając za krocze, a później jak na zwolnionych obrotach klęka, a następnie upada na bok nadal skulony, z rękami na genitaliach. Kobieta natychmiast naciąga spodnie i staje w rozkroku nad człowiekiem, który był przyczyną wszystkich jej nieszczęść i cierpienia. Nadal jest, ale to się musi skończyć, postanawia. Poprawia uścisk dłoni na twardym kamieniu. Ahmed z niedowierzaniem i ciągłą pogardą na twarzy patrzy na byłą żonę. Powoli wyrównuje oddech i odzyskuje siły, lecz w tym momencie spada na niego pierwszy cios, a za nim drugi i następny. Pada bezwładnie na brudny piach i porozrzucany popiół z paleniska. Jego zmasakrowana głowa ląduje niedaleko grubego, wyschniętego stolca. Dorota z nienawiścią i odrazą pochyla się nad okaleczonym ciałem. - Żegnaj na wieki - to mówiąc, zadaje jeszcze jeden cios, a kawałki zakrwawionej skóry i szczątki kości kleją jej się do rąk. Kobieta rzuca kamień w kąt dusznego baraku i wychodzi. Otacza ją ciemna libijska noc. Dorota podchodzi do samochodu i otwiera bagażnik, wyjmuje z niego dwie butelki wody i usiłuje zmyć klejącą się zakrzepłą już krew. Spogląda na siebie w lusterku. Jej twarz jest opuchnięta od eteru i porozbijana w paru miejscach. Wyjmuje z torebki fluid i zakrywa sińce i zadrapania. Na koniec przebiera się w świeże ubranie i siada na miejscu kierowcy. Po chwili jazdy wyrasta przed nią spory punkt kontrolny. Zbliżając się widzi, że mężczyźni noszą mundury wojskowe. Żołnierz każde Dorocie zjechać na pobocze i przyszykować dokumenty. Dorota próbuje przekupić żołnierza, ale on się nie daje i każe jak najszybciej pokazać dokumenty samochodu i prawo jazdy. W tej samej chwili słychać pierwszą serię z karabinu maszynowego, a za sekundę następną. Wszyscy z posterunku zainteresowali się ładną blondynką, a nikt nie patrzył na drogę, którą właśnie nadjeżdża pikap z powstańcami na pace. Strzelają oni na chybił trafił, ale przecież nie mają żadnego przeszkolenia ani wprawy, a jedynie chęć odzyskania kontroli nad własnym krajem. Dorota, widząc szansę ucieczki, wyskakuje z samochodu, wyrywa z ręki ogłupiałego najemnika swój paszport i rzuca się biegiem na drugą stronę całkowicie pustej autostrady. Kobieta obraca się na sekundę i widzi, że mężczyzna przystawia broń do oka. W tej samej chwili czuje rozrywający ból łydki i pada na kamienie i piach po drugiej stronie jezdni. Ostatkiem sił, wypuszczając z płuc świszczące powietrze, czołga się dalej przed siebie. Po chwili jest już okryta mrokiem nocy. Siada, podciąga nogę z mocno krwawiącą raną i obserwuje sytuację na posterunku. Wśród żołnierzy zapanowała panika, a powstańcy zbierają obfite żniwo. Po chwili odjeżdżają i wszystko cichnie. Dorota ściąga z siebie koszulę i pozostaje w podkoszulku z krótkimi rękawami. Rwie flanelę na pasy i mocno owija krwawiący postrzał. Wstaje i zaczyna iść przez pustynię. Z pierwszym brzaskiem dociera do jednopasmowej drogi, która prowadzi w stronę rysujących się na horyzoncie gór. Dorota nawet nie zauważa zatrzymującego się samochodu. Jest u kresu sił. Pulchna kobieta pochyla się nad jej nogą i pyta życzliwie, czy Dorota chce z nią pojechać. Ostatkiem sił i tchu odpowiada na zadane pytanie i pada nieprzytomna wzdłuż siedzeń w samochodzie. Raszid postanawia się nie poddawać i jechać dalej przed siebie. Ma plan i będzie się go trzymał. Postanawia pojechać do Abbasa i wziąć najlepszy i najszybszy samochód, jaki ma w salonie. Postanawia też zaciągnąć języka, czy na którymś posterunku nie widziano Libijczyka z białą kobietą. Wstrząśnięty opowieścią młodych Abbas próbuje zadzwonić z telefonu stacjonarnego, jednak aparat jest głuchy. Niezrażony przystawia do ucha komórkę. Brat Abbasa, który jest policjantem każe im czekać na miejscu i nic nie robić. Muaid, kiedy dowiaduje się, co się stało, najpierw blednie na twarzy, a potem dostaje takiej furii, że tłucze pół serwisu w kuchni. Uspokaja się dopiero podczas sprzątania. Następnego dnia po porwaniu matki Marysia wstaje razem z kuzynem o szóstej rano. Postanawia pomóc mu w przepełnionym szpitalu, żeby czymś się zająć i oderwać myśli od tragedii, która się wydarzyła. Po powrocie ze szpitala Marysia dowiaduje się, że na jednym z posterunków został samochód jej ojca, a prowadziła go biała kobieta, której udało się uciec. Marysia zrywa się na równe nogi i od razu chce tam jechać. Prawie trzysta kilometrów pokonują w grobowej ciszy. Po dojechaniu na miejsce Marysia zabiera rzeczy matki. Po rozmowie z żołnierze, który zatrzymał Dorotę, od razu odnajduje po drugiej stronie krwawy ślad po postrzelonej nodze Doroty. Do samego zmroku wojsko i policja szukają tropu po zranionej przez najemnika kobiecie. Jednak pustynia jest ogromna i wchłonęła swoją ofiarę bez śladu. Chadidża pojechała na zakupy, a po powrocie widzi tylko służącą, która mówi, że stało się nieszczęście i pokazuje palcem na ukryty w głębi ogrodu basen. Kobieta powoli kieruje się w stronę miejsca gdzie jej bliscy mieli urządzić piknik. Porusza się, jakby była oklejona watą, uszy ma zatkane i dochodzi do niej tylko jakiś bliżej nieokreślony sum. Chadidża staje w odległości paru metrów od miejsca, gdzie powinien znajdować się basen. Zamiast niego oraz miejsca na grilla jest tylko dziura w ziemi. Błotnista maź klei jej się do stóp, bo woda ze zbiornika wymieszała się z ziemią, fragmentami kolorowych tkanin, młodymi liśćmi z drzew i zieloną trawą. Służąca odciąga Chadidżę z miejsca tragedii. Kobieta wyrywa się, zrzuca klapki i na bosaka przechodzi po błocie na drugą stronę jamy. Coś wchodzi jej między palce u stóp, lecz nie widzi przez breję zakrywającą je aż do kostek. Pochyla się i z gliny wyciąga maleńką dłoń Muniry ze złotym pierścionkiem na serdecznym palcu. Wytrzeszcza oczy, wstrzymuje oddech, a następnie wydaje siebie nieokreślony charkot, tak jakby się dusiła. Chadidża przytula ułomek córeczki do serca. Dochodzi do potarganego pledu rozłożonego pod najbliższym zachowanym oliwnym drzewem. Leżą na nim fragmenty ciał dzieci, które jeszcze dzisiaj rano śmiały się i psociły. Zginęły wszystkie, Chadidża rozpoznaje ręce i nogi synów Abbasa, znajduje roztrzaskaną czaszkę z kawałkiem korpusu wesołego Asira oraz biodra z dziwnie powyginanymi chudymi nóżkami małej Muniry. Siada wśród kawałków pokiereszowanych ciał i kurczowo trzyma w dłoni rękę swojej ukochanej córeczki. Tak zastaje ją Abbas. Abbas spiesząc się na grilla, wbiega do ogrodu. Zatrzymuje się w pół kroku, nabiera powietrza do płuc i już go nie wypuszcza. Wykonuje jeden krok do przodu, tak jakby chciał potowarzyszyć żonie i dzieciom w makabrycznym biwaku, lecz chwilę później rozmyśla się, odwraca i biegnie do bramy wjazdowej. Z niedalekiej odległości słychać jego krzyk i głośne odpowiedzi mężczyzn. Głosy zbliżają się do miejsca zdarzenia. Za Abbasem na teren posiadłości wchodzi grupka znudzonych, ziewających żołnierzy. Żołnierze mówią, że to jeden z najemników się pomylił i użył wyrzutni rakiet. Abbas nagle doznaje olśnienia, co widać po groźnym błysku w jego zawsze łagodnych oczach. Odwraca się plecami do towarzystwa i kieruje w stronę garażu. Mężczyźni kiedy dochodzi do nich bezmiar nieszczęścia, jaki dotknął porządną rodzinę, przestępują z nogi na nogę, drapią się po głowach, wbijają wzrok w ziemię i nic nie mówią. Słychać szybkie kroki powracającego Abbasa i przeładowanie broni. -Oko za oko ząb za ząb! - to mówiąc bierze na cel całą grupę. Najodważniejszy oficer rzuca się w jego kierunku i podbija strzelbę, jednak przed obezwładnieniem przez wojskowych jedną serię udaje mu się wystrzelić. Nikogo nawet nie drasnął. Żołnierze tyłem wycofują się do bramy, ciągle obserwując teren przed sobą i szalonego mężczyznę, który odważył się do nich strzelać. Rodzina nadal tkwi tam, gdzie kiedyś znajdował się piękny. Kiedy słońce zbliża się ku zachodowi, ich gosposia, kłaniając się w pas i całując zakrwawione ręce Chadidży, oddala się z miejsca tragedii. Rodzice pozostają na miejscy, nie chcąc po zmroku zostawiać dzieci samych daleko od ich ciepłych łóżeczek i rodzinnego domu. Abbas dzwoni do Raszida i prosi go, żeby opiekował się matką, bo teraz to będzie jej potrzebne. Mówi mu również, że zawsze go traktował jak swojego syna. Prosi go, żeby się nie mścił, tylko był zawsze takim dobrym człowiekiem jak do tej pory. Rozłącza się i zdecydowanym ruchem wsadza lufę pistoletu w usta. Pociąga za cyngiel. Muaid i Raszid podjeżdżają pod nieoświetloną posiadłość Chadidży i Abbasa. Posesja wygląda na wymarłą. Patrzą sobie głęboko w oczy i z przerażeniem wysiadają z auta. W mocnym świetle reflektora wchodzą przez otwarte drzwi do pustej willi. Raszid biegnie na piętro sprawdzić sypialnie dzieci i rodziców. Pusto. W gabinecie ojca, którego okna wychodzą na tyły budynku, świeci się słabe światło. Syn bierze głęboki oddech i popycha uchylone drzwi. Jego oczom ukazuje się siedzący za biurkiem Abbas z nienaturalnie wygiętą do tyłu głową. Jego twarz jest poznaczona zakrzepłymi strużkami krwi, oczy szeroko otwarte patrzą w przestrzeń, a rozwarte usta są zdeformowane i osmalone. Górnej części czaszki nie ma, rozbryznęła się po pokoju. Raszid zamiera w bezruchu, oddycha głęboko i powoli, a szczęki ściska tak mocno, że aż mu zgrzytają zęby. Po chwili powraca mu trzeźwość umysłu. Mózg chłopaka zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Raszid rzuca się biegiem do schodów, wlatuje do salonu. Gna dalej w półmroku, przeciskając się przez chaszcze oleandrów i opuncji w stronę basenu. Widzi stojącą zgarbioną postać Muaida, lecz nie ma ani brodzika, ani wyłożonej lastrikiem alejki wokół niego. Kuzyn, słysząc kroki za plecami powoli się obraca. Jego twarz jest ściągnięta z bólu, a w oczach malują się rozpacz i przerażenie. Raszid staje obok krewniaka. To co ukazuje się jego oczom, przerasta siły człowieka. Po chwili odbiega na bok i wymiotuje do wielkiego leja po pocisku. Raszid podchodzi do potarganego, zakrwawionego pledu i dotyka zgarbionych pleców Chadidży, która leży zwinięta na boku pośród szczątków swoich dzieci. Kobieta patrzy przed siebie pustymi oczami i nie docierają do niej żadne zewnętrzne bodźce. Kurczowo zaciśnięte dłonie ma przyciśnięte do piersi. Chłopak pochyla się nad nią, otaczając biedną postać ramieniem. Usiłuje ruszyć ją z miejsca, lecz w tym momencie kobieta zaczyna wyć dosłownie zwierzęcym głosem i gwałtownie zwija się w kłębek, dociskając kolana do samej brody. Chadidża aż skacze, kiedy Muaid próbuje jej dotknąć. Ratownik medyczny nabiera środek uspokajający do strzykawki i błyskawicznie wykonuje zastrzyk w ramię. Po chwili oczy Chadidży robią się mniejsze, opadają jej powieki i usypia. Mężczyźni usiłują skrępować nieprzytomną Chadidżę w kaftan bezpieczeństwa. Z trudem odrywają jej podkurczone ręce przyciśnięte do piersi. W tej chwili z garści kobiety wypada mała, poczerniała już dłoń jej córeczki. Raszid aż podskakuje, nie wytrzymuje i coraz głośniej zawodząc, zaczyna płakać jak pokrzywdzone przez los dziecko. Zgina się wpół, trzymając mocno za brzuch, łzy tryskają mu z oczu, katar leje się z nosa, a z otwartych ust ścieka ślina. Jego rozpacz nie ma granic. Po chwili siada na wilgotnej glinianej ziemi i obejmuje głowę ramionami, skrywając twarz. Nie chce na to wszystko już dłużej patrzeć. Muaid czuje, jak ciche łzy smutku zalewają i jego twarz, a niewypowiedziany ból dławi go w gardle. Wie, że to on, jako starszy i silniejszy, musi pomóc młodemu krewniakowi uporać się z tragedią, która go spotkała. Mężczyźni zbierają szczątki dzieci do worka i przenoszą wszystkich do domu i kładą w salonie na dole. Muaid załatwia cichy pogrzeb, a Chadidżę zabiera do swojej kliniki. Położył ją w sali z Samirą i teraz obie wyglądają tak samo. Obie patrzą gdzieś przed siebie niewidzącym wzrokiem. Raszid powiadamia swoje brata o tragedii jaka się wydarzyła i obaj idą na cmentarz pomodlić się swoich bliskich, którzy zginęli. Raszid ma w sobie większą część dzikiej krwi po berberyjskich przodkach i jego nieokiełznane serce pragnie zemsty. Czuje, że jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja, nie będzie umiał dochować danego Abbasowi i Muaidowi słowa. A sposobności do zemsty będzie miał wiele, bo już postanowił, że jak tylko matka trochę wydobrzeje, dołączy do rebeliantów i będzie się mścił na każdym kroku, na każdym jednym żołdaku. Raszid namawia Mohameda, żeby wraz z żoną i dzieckiem uciekał z tego kraju puki jeszcze się da. Bu później, może być za późno. Mohomed słucha młodszego brata, bierze pieniądze które zostawił mu Abbas i chce uciekać. Mohomed z żoną i synkiem docierają do Tunezji, spędzają tam dwa tygodnie i dostają z biura do spraw uchodźców bilet na prom, bo dostać się na prom. Gdy jadą na miejsce okazuje się, że ludzi jest tyle, że grozi to zatopieniem promu, więc młodzi odwracają się i załamani postanawiają wrócić do Libii. Marysia z Raszidem nie są zaprawieni w ciężkiej pracy i swoją codzienną służbę w szpitalu rozpoczynają o dziewiątej, a nie tak jak Muaid o szóstej czy siódmej rano. Ale i tak pracują po dwanaście godzin i ze zmęczenia padają na twarz. Po wejściu do kliniki młodzi przeważnie rozdzielają się. Raszid od razu podąża na ostry dyżur, a Marysia na dobre objęła służbę na oddziale pourazowym. Do Marysi dzwoni Dorota informując ją, że nic jej nie jest i że pomaga jako pielęgniarka w jednym ze szpitali. Kobiety umawiają się, że póki jest łączność telefoniczna to będą do siebie chociaż raz dziennie wysyłać smsy, żeby się mogły nawzajem upewnić, że nic im nie jest. Podczas kontroli bezpieki w szpitalu Muaida, Samira odzyskuje przytomność i znów jest zwykłą zdrową kobietą, po piętnastu latach leżenia w klinice. Samira prosi Marysię, żeby ta jej pomogła wstać i podejść do łóżka mężczyzny leżącego w tej samej sali, uratowanego na pierwszym marszu przez Muaida. Okazuje się że jest to Mahdi, Samiry jedyna, wielka miłość z przeszłości. Mężczyzna również od razu rozpoznaje Samirę i kochankowie padają sobie w objęcia. Muaid postanawia część swoich pacjentów przewieźć do swojego ośrodka odwykowego dla narkomanów. Rodziny pacjentów się na to zgadzają, by tylko chronić swoich bliskich. Lekarze i pielęgniarki również tam się tam wybierają by zajmować się pacjentami. Marysia wraz z ciotkami, Samirą i Chadidżą też pojechały na farmę by tam pomagać. Życie na farmie toczy się spokojnie według rutyny i szpitalnego schematu. Nic nadzwyczajnego się nie dzieje i nikt z pensjonariuszy odludnej kliniki nie nęka i nie prześladuje. Chorzy powoli dochodzą do siebie i prawie połowa wróciła już do domów. Zdarzyły się tylko trzy przypadki śmiertelne. Chadidża oddaje się swojej rozpaczy i albo leży na metalowym łóżku obrócona do całego świata plecami, albo od rana do wieczora chodzi wśród innych i dokucza każdemu, wszystkich się czepia. Załamanie i depresja, zamiast z czasem zniknąć, pogłębiają się i przybierają jeszcze poważniejszą formę. Samira kontynuuje rehabilitację, ale już we własnym zakresie. Poza ćwiczeniami duża czasu każdego dnia poświęca na pracę w ogrodzie i sprzątanie długiego baraku, który Muaid dobudował i w którym mieściła się główna część kliniki odwykowej, bowiem w byłym domu Marysi znajdowały się jedynie sale rekreacyjno-rozrywkowe. Wieczory Samira spędza w towarzystwie cudem odzyskanego ukochanego, który najprawdopodobniej stanowił ten ostateczny bodziec do jej przebudzenia. Marysia zafascynowana służbą medyczną, coraz bardziej wdraża się do zawodu, który postanowiła w życiu wykonywać. Odnalazła w końcu swoją drogę i... spotkała też prawdziwą miłość. Realizacja pierwszej części planów na przyszłość wydaje jej się banalnie prosta i możliwa, lecz co zrobić z uczuciem, które zalewa jej serce i niepokoi duszę? Marysia powiedziała Raszidowi, że w z mężem nie byli zgodnym małżeństwem, on nawet jej nie odprowadził na lotnisko jak wyjeżdżała do Libii i tylko zostawił karteczkę, że jeśli ona chce to on zwraca jej wolność i może ona nigdy nie wracać. Chłopaka bardzo to ucieszyło i dzięki temu wyznaniu młodzi bardzo się do siebie zbliżyli i stali się kochankami. Wojna przesunęła się bliżej farmy i ludzie tam mieszkający nie mają jak dostać się do Trypolisu nawet po jedzenie. Marysia wraz z kucharką starają się, żeby jedzenia starczyło dla ponad pięćdziesięciu osób na nie wiadomo jak długi czas. Znalazły nawet starą ponad dwudziestoletnią mąkę, przesiały z niej robaki i wypiekały z niej placki i chlebki. Pewnego dnia pod farmę podjeżdża zniszczony samochód z typową wiejską rodziną, okazuje się, że to Muaid i jedna z pielęgniarek w przebraniu. Przywieźli tyle jedzenia i leków ile dali radę upchnąć i zdobyć, choć w sklepach w mieście półki zioną pustkami. Muaid wraz z Hassanem postanowili, że rodzinę trzeba koniecznie przewieźć za granicę, ale większość nie chce się na to zgodzić i woli przeczekać wojnę na farmie niż wyjeżdżać i jechać przez regiony objęte wojną. Wieczorem Marysia nie może nic przełknąć i idzie posiedzieć nad basenem, nagle widzi w wodzie jakiś ciemny kształt i myśli, że ktoś do basenu wrzucił koc, więc postanawia go wyciągnąć. Bierze siatkę na długim kiju do wyławiania liści, ale "koc" okazuje się bardzo ciężki i Marysia domyśla się, że nie jest to ten przedmiot, ale ciągnie jeszcze mocniej i wyławia ciało Chadidży. Która nieodwołalnie nie chciała opuścić tego kraju zostawiając w nim szczątki swoich dzieci i męża i postanawia do nich dołączyć. Gdy Hassan daje znać Muaid od razu każe się pakować rodzinie i wsadza ich do samochodu. Marysia z Raszidem i Samira z Mahdim wyjeżdżają. Raszid obserwuje we wstecznym lusterku rodzinną willę i czuje, że już nigdy w życiu nie zobaczy tego miejsca. Podróż przebiega uciekinierom bez zakłóceń. Po dojechaniu na miejsce Samira musi odpocząć w gabinecie jednego lekarza ze szpitala, Madi idzie pomóc chorym, a Marysia z Raszidem idą na dach obserwować okolicę i pilnować telefonu, czekając na znak od Hassana, że mają się zbierać na prom. Hassan zadzwonił i powiedział, że na nabrzeżu znów trwa walka i bombardują cywilów, ale mimo to mają znaleźć jakieś bezpieczne miejsce w porcie i przetransportować tam jak najwięcej rannych i ruszają z samego rana. Marysia wchodzi na dach hangaru w którym ukryci są chorzy i obserwuje wszystko przez lornetkę. Zauważa na promie Hassana i Hamida, swojego męża. Przerażona patrzy na niego, nie chcąc z nim wracać do Arabii, pragnie zostać z Raszidem. Raszid nie chce wsiąść na prom, chce dołączyć do rebeliantów. A Marysia idzie za Raszidem nie oglądając się za siebie. Na ląd zjeżdżają karetki po brzegi wyładowane lekami i mały autobusik prowadzony przez Hamida ubranego jak typowy Libijczyk. Samira prosi Mahdiego, żeby przyszedł do niej i się z nią skrył, bo nad nimi latają cały czas kule. Mężczyzna macha przecząco głową, chcąc pomóc pokrzywdzonym trafionym rodakom. Dusza lekarza bierze w nim górę nad strachem. W pewnej chwili chwieje się jednak delikatnie, zdziwiony podnosi głowę, całkiem prostuje plecy i wykonuje parę kroków w stronę ukochanej kobiety. Wyciąga w jej kierunku ramiona, delikatnie siada obok na metalowym twardym pokładzie i kładzie jej głowę na ramieniu. Samira gładzi go uspokajająco po policzku. Mahdi, ciężko opierający się o kobietę, bezwładnie obsuwa się na jej kolana. Ręka kochanki ześlizguje się z jego zarośniętego policzka, przejeżdża po szyi i zatrzymuje na szczupłej piersi. W tym momencie Samira oświadcza mu, że będą mieli dziecko, a potem patrzy na swoją dłoń, z której skapuje świeża czerwona krew, a następnie spogląda przerażona w martwe już oczy swojego najdroższego. - Przeznaczenie... - szepcze czule, tuląc mężczyznę do swojej piersi i niewielkiego brzemiennego brzuszka. Hamid stojąc z Hassanem na statku patrzył w tłum ludzi który mają uratować i dostrzega też tam swoją żonę Miriam, która nagle odbiega za jakimś młodzieńcem. Postanawia ją za wszelką cenę odszukać i przeprosić za swoje zachowanie w Arabii Saudyjskiej i prosić ją, żeby do niego wróciła. Marysi wydaje się, że jej mąż ją zauważył, czuje to przez skórę i nie jest jej z tym dobrze. Kobieta chwyta swój podręczny plecaczek i biegiem udaje się za znikającym za zakrętem, nieoglądającym się za siebie Raszidem. Jej kochanek zdecydowanie chciał, żeby się ewakuowała, a teraz zachowuje się, jakby uciekał, co niepomiernie dziwi dziewczynę. Ledwo dotrzymuje mężczyźnie kroku. Czuje jak łapią ją skurcze w łydkach i kolka w boku. Nie rozumie też ostrego bólu w pachwinach, tak jakby ktoś ją nożem krajał. Mężczyzna z niezadowoleniem chwyta gorącą spoconą dłoń Marysi i ostro ciągnie ją za sobą, a ta ledwo łapie oddech od przeszywającego bólu w podbrzuszu. Gdy dotarli z powrotem pod szpital Marysia ciężko dyszy i łapie się za brzuch. Mocne skurcze ogarniają już cały jej brzuch, a pachwiny rwą, jakby ktoś je wyżymał. W pewnej chwili Marysia czuje wzbierające mdłości, a żołądek przewraca jej się do góry nogami. Po chwili zgina się w pół i oddaje całą zawartość trzewi na rosnący obok żywopłot. Po dobrych pięciu minutach małymi kroczkami zbliża się do wozu i delikatnie siada. Raszid, nie pytając o nic, ciągle na coś obrażony i niezadowolony rusza z kopyta. Marysia teraz po nie w czasie zrozumiała, że Raszid wścieka się z powodu podjętej przez nią decyzji. On nie chciał, żeby ona została. Gwałtownie siada wyprostowana jak struna i jeszcze raz rzuca okiem na siedzącego obok mężczyznę. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała różowa romantyczna zasłona otaczająca jej partnera i związek rozwiała się i zniknęła. Po uroku cudownych szalonych chwil nie zostaje nic. W tej chwili kobieta zauważa swoją okropną zdradę i grzech, które na niej ciążą. Orientuje się, że jest w ciąży. Marysia zatapia się w myślach i wspomina szczęśliwe chwile spędzone z Hamidem. Raszid i Marysia dojeżdżają do wioski w której miał być jego wujek, brat Abbasa, ale go tam nie zastają, a podejrzliwi partyzanci chcą ich zastrzelić. W ostatniej chwili udaje im się uciec i jadą dalej w nieznane. Postanowili wrócić do Misuraty. Podróż przebiega im bez zakłóceń. W końcu niedaleko Misuraty udaje im się odnaleźć poszukiwaną osadę. Pukają do drewnianych drzwi i otwiera im nie kto inny jak uśmiechnięty brat Abbasa Rahman. Marysia z płaczem wpada mu w ramiona, a Raszid oddycha z ulgą. Hamid trafia do obozu rebeliantów z bronią i żywnością i słucha opowieści jednego z szefów. Okazuje się że opowiada on o rodzinie Marysi i że on jest bratem Abbasa Rahmanem. Hamid jedzie dalej do innych miast dostarczyć leki, żywność i broń, ale ciężarówka która z nim jedzie trafia na minę i całe zaopatrzenie szlak trafił. Postanawia zawrócić do Rahmana, pod adres który ten mu podał. Do domu Rahmana przybywają jego poplecznicy powiedzieć że nasłał na nich wojsko wysyłając do nich Raszida i Miriam. On próbuje się wytłumaczyć, ale oni nie słuchają podrzynają mu gardło na oczach jego żony i dzieci. Chwile później do wioski wjeżdżają najemnicy Kaddafiego a widząc jakieś pikapa postanawiają go sprawdzić. Zaglądając pod plandekę nie mogą uwierzyć własnym oczom. Znajdują tam ułożone w stosik kałasznikowy, pudła z amunicją i granatami oraz medykamentami. Skradają się do pobliskiej chaty, cicho wbiegają na podwórko i zaraz za rogiem wpadają na uzbrojonych partyzantów. Zanim morderca Rahmana zdążyć przełknąć jeden kęs kurczaka, którego zdjął z grilla już leżał w śmiertelnych drgawkach, przeszyty serią z karabinu. Jego towarzysze szybko do niego dołączają. Teraz wśród żywych pozostała tylko Leila z córeczkami i ukryci Raszid z Marysią. Sparaliżowana ze strachu Marysia w popłochu usiłuje jak najciszej odsunąć się od prowizorycznego, wejścia do stółki, robi na palcach krok w tył i niechcący nadeptuje na leżącego barana. Zwierze zrywa się z bekiem, a dziewczyna pada jak długa na plecy i uderza głową w blaszaną miskę, a ta w koryto. Naczynia wydają głośny dźwięk i opuszczający już posesję najemnik zatrzymuje się, nasłuchuje i wraca w kierunku stodoły. Najemnik chwyta Marysię pełną garścią za włosy i wyciąga na zewnątrz. Puszcza pierwszą ofiarę, która przyskakuje do gospodyni, a następnie targa Raszida za koszulę, ciągnąć do wyjścia. Kieruje w stronę całej przerażonej gromadki swój błyszczący karabin i dziobiąc ich w plecy, wypycha przed dom i gna na drugą stronę ulicy. Tam, przed jednym większym budyneczkiem we wsi, w którym mieszczą się sklepy zebrała się już spora grupka mieszkańców. Najemników nie jest wielu, może pięciu, ale są duzi, silni i uzbrojeni. Ich przewagę stanowi też agresja, którą w sobie noszą. Dwóch z nich wraca po ciała Rahmana z poderżniętym gardłem i trzech zastrzelonych partyzantów. Marysia rozgląda się dookoła, szukając drogi ucieczki. Kątem oka widzi nadjeżdżającego białego busa, który gwałtownie hamuje i wtacza się na wiejską dróżkę między domami. Najemnicy niczego nie zauważają, są bardzo zajęci wykręcaniem do tyłu i związywaniem rąk zebranych na chybił trafił mężczyzn, którzy doskonale wiedzą, że otrzymali właśnie wyrok śmierci. Farmerzy poddają się jak owce na rzeź, lecz Raszid, jako jedyny, szamoce się, pada na ziemię, wierzga nogami i nie chce dać się skrępować. Żołdacy tracą cierpliwość i jeden z nich oddaje strzał wymierzony prosto w twarz młodego krnąbrnego mężczyzny. Pojedyncza kula z pistoletu przystawionego na odległość dziesięciu centymetrów czyni z jego przystojnego oblicza krwawą miazgę. Marysia i Leila zamierają w bezruchu, przykładają tylko ręce do ust i nie wydają najmniejszego odgłosu, lecz przerażone wieśniaczki zaczynają piszczeć i w panice rozbiegają się na boki. Dwie krótkie serie z karabinu zatrzymują je w miejscu. Przy życiu pozostały tylko dwie kobiety z dwiema małymi dziewczynkami. Stoją one jak wryte przy żywopłocie, jednak po chwili przykucają, chowając w ramionach cicho płaczące dziewuszki z kucykami przewiązanymi kolorową wstążką, i spuszczają wzrok, nie chcąc dłużej obserwować rozgrywającej się jatki. Najemnicy każą mężczyznom obrócić się do siebie plecami i klęknąć. Hamid wjeżdża do opisanej przez Rahmana osady, myśląc o wszystkim, tylko nie o niebezpieczeństwach wojny. Bardziej interesuje go własne życie i odszukanie żony. Nagle jego oczom ukazuje się przerażający widok i mężczyzna odruchowo skręca w ubitą wiejską ścieżkę między domami. Nie ściągając nogi z gazu, pruje między lichymi oliwnymi drzewkami. W głowie Hamida rodzi się plan. Przy wiejskiej drodze stała ta sama kobieta, którą wczoraj obserwował w porcie, i nadal miała na sobie tę samą kolorową bluzkę. Teraz już nie ma wątpliwości, że to jego Marysia. Zatrzymuje samochód pod meczetem i otwiera schowek ukryty w podłodze pod tapicerką. Błyskawicznie wyciąga z niego składany snajperski karabin, montuje go w ciągu minuty i biegnie na złamanie karku krętymi schodkami na wierzę meczetu. Gdy staje na balkonie, uśmiecha się z zadowoleniem, bowiem całą scenerię osady ma jak na dłoni. Dla tak dobrego karabinu odległość nie jest wielka, jedynie trzeba się spieszyć, bo kiedy najemnicy skończą z mężczyznami, na pewno zabiorą się za kobiety, w tym jego piękną żonę. Przykłada celownik do oka i namierza pierwszego oprawcę, który po sekundzie pada. Potem następny i następny. Wieśniacy rozglądają się dookoła, nie wiedząc, co się dzieje i kto jest ich wybawcą. Zapewne tłumaczą sobie, że to Allah usuwa zbrodniarzy, i kolejno kierują twarze w stronę nieba, mamrocząc słowa modlitwy. Jedna Marysia widziała busa i wie, że kierowca czy pasażer ma niezłą broń. Musi też należeć do partyzantów, skoro zajął się sprzątnięciem żołnierzy Kaddafiego. Dziewczyna czeka na jego przybycie, lecz w międzyczasie postanawia pożegnać się z Raszidem, który dzisiaj stał się kolejną ofiarą reżimu. Siada na brudnym klepisku przy martwym chłopaku i będąc tak blisko, boi się spojrzeć w miejsce, gdzie kiedyś była jego przystojna uśmiechnięta twarz. Chwyta go delikatnie za zimną już rękę i ma pustkę w głowie. Marysia przesuwa wzrok i spogląda na zmasakrowaną twarz, a łzy same napływają jej do oczu. Szlochając, zgina się wpół i dotyka czołem ramienia byłego przyjaciela. Mężczyzna ubrany w brudnobiałą krótką galabiję i pantalony, z głową zawiniętą turbanem delikatnie dotyka pleców rozpaczającej dziewczyny. Marysia podnosi załzawione oczy, a widząc Hamida zrywa się na równe nogi i stoi zaskoczona naprzeciwko swojego męża, nie wiedząc, czy po tym wszystkim, co zrobiła, może rzucić się w jego objęcia. Mężczyzna otwiera ramiona, a Marysia wpada w nie bez tchu, wtulając się jak biedne przerażone kocię. Jadą już jakiś czas, ciągle milcząc. Hamid zastanawia się czy dokończyć misję, bo teraz, kiedy jest z nim ukochana kobieta, mężczyzna nie chce jej narażać. Hamid postanawia pojechać do hangarów w których spędził pierwszą noc razem z Rahmanem. Hasan postanawia nie zadawać Marysi żadnych pytań, postanawia, że nie chce nic wiedzieć i niczego dociekać. Chce tylko z nią być i nigdy już się nie rozstawać. Czule tuli dziewczynę i scałowuje całą gorycz rozstania i żałość z jej policzków, oczu, szyi i piersi. Są teraz tak blisko siebie, we dwójkę nadzy i okryci ciemnością. Kobieta zamyka oczy i poddaje się miłosnemu rytmowi, pragnąc, aby ta chwila uniesienia i intymności nigdy się nie skończyła. Chce zapaść się w ciało partnera jak w bezpieczną skorupę i już niczego się nie bać i przestać uciekać przed prawdą i odpowiedzialnością oraz przed jego miłością, którą teraz dopiero widzi jak na dłoni. Następnego dnia Hamid pyta Marysi, czy jadą do Muaida, do Trypolisu, czy do Nalutu do Doroty. Marysia od razu odpowiada, że chce do mamy. Kobieta nie pyta, skąd mąż wie o miejscach pobytu jej rodziny i czy zna wszystkie szczegóły jej wizyty w Libii. Pozostawia wyjaśnienia na później, lub raczej na święty nigdy. Marysi udało się połączyć przez telefon satelitarny z matką i poinformować ją, że wraz z Hamidem jadą do niej do Nalutu. Dorota przywykła już do codziennych trudów i niedostatków w górskiej miejscowości oraz do ciężkiej pracy w szpitalu. Czuje się tutaj bezpieczna, usatysfakcjonowana i prawie szczęśliwa, mimo, że jej rodzina jest tak daleko i zamartwia się o nią dzień i noc. Dorota słyszy pukanie do drzwi i rzuca się w ich kierunku i otwiera na oścież. Matka i córka wpadają sobie w objęcia i zalewają się tak długo zbieranymi łzami. Dorota opanowuje się, bierze Hamida za rękę i trzymając kurczowo córkę w talii i ciągnie ich do wnętrza. Hamid postanawia się wyspać a kobiety idą do szpitala na obchód. Dorota daje Marysi kombinezon lekarski i obserwuje jak córka się przebiera i od razu zauważa uwypuklony brzuch i nabrzmiałe piersi córki i od razu już wie, ze ona jest w ciąży. Kobiety szczerze ze sobą rozmawiają i Marysia wyznaje matce wszystko co przeżyła, łącznie z gwałtem i usunięciem ciąży w Ghanie. Kobieta doradza córce, by ta nie mówiła Hamidowi o Raszidzie, tylko poczekała miesiąc i powiedziała mu, że to z nim jest w ciąży. Córka choć niechętnie to się na to zgadza. Hamid wyjeżdża do Trypolisu, bu dać resztę zaopatrzenia i broni które ma ukryte w swoim samochodzie Muaidowi. Marysia zaprzyjaźnia się z góralkami które pomagają w szpitalu i zostaje do nich zaproszona na wesele i postanawia pójść. Nagle tam zjawiają się najemnicy i zabijają wszystkich mężczyzn, a kobiety gwałcą i większość również zabijają, a dzieci chcą podpalić. Jedna z góralek nie wytrzymuje i zabija najemców najpierw do nich strzelając a później rzucając na ich ciężarówkę granat. A inna ratując dzieci zostaje strasznie poparzona i Marysia z innymi kobietami, które przeżyły transportują ją do szpitala, ale dziewczyna niestety umiera następnego dnia. Muaid postanawia się poświęcić zabijając swojego ojca, którym okazał się Kaddafi. Połknął materiały wybuchowe a zapalnik Hamid umieścił mu w różańcu. Mauid podjeżdża pod typowy państwowy dom handlowy. Jest tam całkiem ciemno. Mężczyzna chwiejnym krokiem zbliża się do budynku i w słabym świetle żarówki widzi kogoś przy drzwiach. Jest to ochroniarz, który wprowadza go do środka, dokładnie przeszukuje, zabiera telefon i zegarek, ale różaniec mu zostawia. Przez dom handlowy dostają się do osławionych podziemnych bunkrów Kaddafiego. Po co najmniej piętnastominutowej wędrówce, przewodnik otwiera dwuskrzydłowe wielkie odrzwia. W jednym z fotelu w środku spoczywa stary mężczyzna w tradycyjnym arabskim stroju. Zauważa gościa i próbuje się dźwignąć, lecz ten powstrzymuje go ręką. Kaddafi bardzo miło przywitał Muaida i mówił, że żałuje, że syn wcześniej się do niego nie odezwał, bo widać, że jest przyzwoitym człowiekiem, nie tak jak jego pozostałe dzieci, które są bardzo rozpuszczone. Muaid cały drży, przesuwając koraliki różańca. Wypomina ojcu wszystko, co robi źle, że to przez niego giną tysiące ludzi, a kobiety i dziewczynki są gwałcone przez jego najemników. Mówi mu że jest tyranem i mordercą, patrząc głęboko w oczy Kaddafiego. Muaid zarzuca ojcu ręce na szyję i wtula w niego całym ciałem. Czuje jak grubawy brzuch starca drży i faluje pod wpływem gwałtownych oddechów. Słyszy przyspieszone bicie jego i swojego serca. Zamyka oczy i odnajduje palcami większy koralik łączący obie strony różańca. Naciska wypustkę. Inny syn wodza słysząc huk wpada do pokoju i widzi straszne spustoszenia i wszędzie ludzką miazgę, kawałki organów i krwi. Syn i przyjaciel Kaddafiego postanawiają, że prawda nie może wyjść na jaw i Kaddafi powinien zginąć jak męczennik. Pojechali po jednego staruszka, sobowtóra Kaddafiego i wsadzili go rządowego samochodu, a mężczyzna już wiedział że prawdziwy Kaddafi nie żyje, a on będzie musiał zginąć. Hassan od tygodnie próbuje skontaktować się z Muadim, ale żaden jego telefon nie odpowiada, nawet satelitarny. Więc myśli, że chłopak zrezygnował w ostatniej chwili i może wyjechał za granicę, bo przecież gdyby udało mu się zrealizować swój czyn, to byłoby o tym głośno, a przecież w żadnej gazecie nawet o tym nie ma wzmianki, a Kaddafi zaproponował spotkanie w sprawie ugody. Hassan zostaje uprowadzony przez rząd Kaddafiegi i jest torturowany, by wyznał jakieś grzechy o które został pomówiony, ale on nic nie mówi i po wielu godzinach go zabijają strzałem w tył głowy. Zwycięstwo przychodzi nagle i nieoczekiwanie, prawie tak szybko jak przepowiedział Hamid. Nikt się tego już nie spodziewał, wszyscy przywykli do wojny i ciągłego zagrożenia, ale teraz w szoku i ogromnej radości mężczyźni i kobiety wiwatują nieprzerwanie na ulicach Nalutu, strzelając salwy w powietrze i radośnie wykrzykując, oraz śpiewając nowo powstałe żołnierskie pieśni. Dorota z Marysią pojechały do Trypolisu, by spotkać się z Muaidem, ale to co zastały na miejscu je przeraziło. Dom był zburzony, była w nim wielka dziura i wszystko rozwalone, ale nic nie zostało rozkradzione. Tak zawsze w Trypolisie kończyły domy osób, które podpadły rządowi Kaddafiego. Kobiety postanawiają zabrać z domu część pamiątek rodzinnych i swoje rzeczy, które tam zostawiły na przechowanie. Później udają się do rodzinnej apteki, w której pracuje przyjaciel Muaida. Mężczyzna opowiedział im o tym co zrobił Muaid, a raczej co zaplanował zrobić, bo sam nie wie, czy mu się udało, skoro wszędzie pokazują dalej Kaddafiego. Matka z córką wyruszają do Tunezji, a stamtąd do Dżeddy, bo tam umówiły się na przejściu granicznym z Hamidem, który od jakiegoś czasu nie odbiera telefonu. Matka i córka wspólnie stawiają śmiały krok w przyszłość, otwierającą przed nimi nowe nieznane wyzwania.

Informacje dodatkowe o Arabska krew:

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2012-04-12
Kategoria: Obyczajowe
ISBN: 978-83-7839-108-1
Liczba stron: 768
Dodał/a opinię: Agnieszka Szwenk

więcej
Zobacz opinie o książce Arabska krew

Kup książkę Arabska krew

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Inne książki autora
Arabskie opowieści 2. Historie prawdziwe
Tanya Valko0
Okładka ksiązki - Arabskie opowieści 2. Historie prawdziwe

Podczas piętnastu lat pobytu w Libii Tanya Valko zebrała tyle doświadczeń, że starczyłoby na niejedną powieść. Teraz zdecydowała się swoimi wspomnieniami...

Zrób mnie młodszą,zrób mnie piękną
Tanya Valko0
Okładka ksiązki - Zrób mnie młodszą,zrób mnie piękną

Nowa powieść bestsellerowej autorki. ,,Zrób mnie młodszą, zrób mnie piękną" to - jak każda książka Tanyi Valko - powieść osnuta na prawdziwych wydarzeniach...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Paderborn
Remigiusz Mróz
Paderborn
Fałszywa królowa
Mateusz Fogt
Fałszywa królowa
Między nami jest Śmierć
Patryk Żelazny
Między nami jest Śmierć
Zagraj ze mną miłość
Robert D. Fijałkowski ;
Zagraj ze mną miłość
Ktoś tak blisko
Wojciech Wolnicki (W. & W. Gregory)
Ktoś tak blisko
Serce nie siwieje
Hanna Bilińska-Stecyszyn ;
Serce nie siwieje
The Paper Dolls
Natalia Grzegrzółka
The Paper Dolls
Słowa wdzięczności
Anna H. Niemczynow
Słowa wdzięczności
Zranione serca
Urszula Gajdowska
Zranione serca
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy