„Poranek dnia zagłady” C.L. Moore to książka, która nie wciąga od razu, ale zostaje w głowie. Trudna, miejscami chaotyczna, a jednak hipnotyzująca. Opowiada o Ameryce po wojnie nuklearnej, rządzonej przez totalitarny system Komus, który kontroluje wszystko: transport, kulturę, szkolnictwo i życie obywateli. W tym świecie poznajemy Howarda Rohana, dawnego aktora i ulubieńca reżimu, który niespodziewanie zostaje wciągnięty w konflikt z rebeliantami.
Rohan to postać nieoczywista. Nie jest ani bohaterem, ani tchórzem. Jego przemiana jest wewnętrzna, rozciągnięta w czasie i nacechowana wątpliwościami. Spotkanie z ruchem oporu sprawia, że zaczyna kwestionować lojalność wobec władzy. Nie znajdziemy tu klasycznego konfliktu dobra ze złem, raczej opowieść o zderzeniu wygody z sumieniem, o rozdarciu między przyzwyczajeniem a potrzebą zmian.
Autorka dobrze oddaje klimat totalitarnego świata. Atmosfera jest chłodna i przytłaczająca, pokazująca, jak system może wpływać nie tylko na codzienne wybory, ale i na marzenia czy tożsamość człowieka. Niestety, tempo powieści bywa nużące. Długie fragmenty skupione na przemyśleniach Rohana lub jego snach bywają męczące, a fabuła rozwija się powoli. Mimo intrygującego pomysłu, brakowało mi napięcia i wyraźnego punktu kulminacyjnego.
To nie jest książka dla każdego. Nie porwie fanów dynamicznego science fiction ani nie zachwyci tych, którzy szukają akcji. Ale to dobra lektura dla tych, którzy lubią analizować psychikę bohatera i zastanawiać się nad wpływem władzy na jednostkę. Choć nie jestem fanką tej tematyki, cieszę się, że dałam jej szansę. Książka nie do końca spełniła moje oczekiwania, ale zostawiła kilka pytań, które warto sobie zadać.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2025-06-17
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 312
Tytuł oryginału: Doomsday Morning
Dodał/a opinię:
ubookmi