Miranda przyjechała na wyspę, by sfotografować jej piękno i niezwykłą przyrodę. Nie spodziewała się, że pobyt w tym miejscu dostarczy jej tylu wrażeń i że stanie się świadkiem niepokojących wydarzeń. Jak potoczą się jej losy? Czy stanie się winną czy ofiarą?
Ta powieść jest jak skrzyżowanie lekcji biologii i nieplanowanej podróży w miejsce, w którym niekoniecznie chcielibyśmy się znaleźć. Dzikość przyrody, brutalność zwierząt, walka o przetrwanie i pożywienie wprowadzały w powieści klimat niepokoju i budziły dreszcz. Autorka zaprosiła nas w miejsce nietypowe, podporządkowane naturze, nieokiełznane i nieprzewidywalne. Wszechobecny chłód, trudne warunki klimatyczne, czające się na każdym kroku niebezpieczeństwa- te elementy zasiewają w czytelniku ziarna niepewności, martwią, zastanawiają. Ten mroczny klimat wyspy i zwierzęce szaleństwo zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Udzielił mi się ten chłód, w kościach poczułam zimno, przeszył mnie strach.
Tym, co również przypadło mi do gustu jest pierwszoosobowa narracja, prowadzona przez Mirandę, która przybyła na wyspę w charakterze fotografa. Kobieta obserwuje, opowiada o swoich przeżyciach, wraca do przeszłości. W niej również wyczuwa się pewne tajemnice, kuszące niedopowiedzenia i dziwne przemilczenia. Rzeczywistość przedstawiona z jej perspektywy intryguje, zmusza do oceny tego, co się dzieje. A mocnych wrażeń nie brakuje. Codzienne, niespodziewane wydarzenia sprawiają, ze bohaterzy uczą się siebie nawzajem i przekonują się, do czego są zdolni.
Geni pisze lekko, subtelnie łącząc przeszłość i teraźniejszość Mirandy. Czyta się zaskakująco szybko, pragnąc przekonać się, co jeszcze się wydarzy, kto zawini. Autorka nie rozpieszcza nas dialogami, w tej historii więcej jest osobistych przemyśleń i refleksji niż rozmów między bohaterami. Każdy z nich zdaje się przeżywać wszystko po swojemu, a samotność jest dobrze wyczuwalna. Samotność, której nie sposób w takim miejscu pokonać. Samotność, o której ani na chwilę nie można zapomnieć.
O „Strażnikach światła” można by powiedzieć wiele. Z pewnością jednak książki tej nie można nazwać thrillerem, a próby wpisania jej w ten gatunek, to, moim zdaniem, zwyczajne wprowadzenie czytelnika w błąd. Warto jednak przez chwilę zastanowić się nad tym, czy fakt, że w powieści zabrakło elementów dla thrillera obowiązkowych rzeczywiście stanowi problem? Dla mnie to raczej powieść obyczajowa momentami przyprawiająca o dreszczyk, przy czym dreszczyk ten wywoływała u mnie dzikość i nieprzewidywalność przyrody, nie człowieka.
Z kolei jako książka obyczajowa, a nawet kobieca, sprawdza się ona świetnie. Geni nie stroni od trudnych tematów, chętnie nurza się w problematyce skomplikowanej, często moralnie niejasnej, choć aktualnej i potrzebnej. Na stronach powieści przenikają się tematy i sprawy, które na czytelniku robią wrażenie i zmuszają go do myślenia. I choć w ogóle się ich szczerze mówiąc nie spodziewałam, ich obecność jak najbardziej mi się podobała, a ich umiejscowienie w powieści wydawało się słuszne i zrozumiałe w tym klimacie wszechobecnego mroku, nieustającej samotności i melancholii.
Spodziewałam się fascynującego thrillera, obfitującego w zwroty akcji i niespodziewane wydarzenia. Otrzymałam powieść skupiającą się raczej na wątkach obyczajowych, w której niepokój budzi przyroda i dziki klimat, a nie człowiek. Właściwie nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo autorce udało się przedstawić spójną i przyjemną historię. Chętnie poznałabym kolejną powieść spod jej pióra.
Wydawnictwo: Kobiece
Data wydania: 2017-03-17
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
Tytuł oryginału: The lightkeepers
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Marcin Rusnak
Ilustracje:-
Dodał/a opinię:
Ewelina Olszewska