Wydawałoby się, że człowiek ma wokół znajomych, a gdy przychodzi co do czego, to nie ma z kim nawet poplotkować przez telefon.
Jemy rosół i twardy chleb. Na zewnątrz śnieg pada miarowo, a my, duchowni, milkniemy. Dwaj najemnicy, Anglik i Duńczyk, zaprzyjaźnili się i rozmawiają cicho w jakimś mieszanym pół na pół języku, który obaj zdają się rozumieć. Może to rdzenny język z jakiejś wyspy na północnych wodach między ich krajami, zamieszkanej przez potwory morskie i łuskowate bestie? Kto wie, ale niezależnie od wszystkiego brzmi jak odgłosy godowe ropuch. O dziwo, sprzyja spaniu.
Każdego dnia, przez wiele godzin toczy się wewnętrzna rozmowa z samym sobą: komentuje w myślach bieżące wydarzenia, zanurza się we wspomnieniach, analizuje problemy, zadaje pytania.
Z rozmowy z diabłem nie może wyniknąć nic dobrego.
- Iga... - zacząłem zachowawczo.- Nie Iguj mi, kurwa! - odpowiedziała natychmiast.
- Może mi coś opowiesz? - spróbowałem nie wiem już który raz, a Adam, nie wiem już który raz, nic mi nie opowiedział.
Ludzie generalnie lubią rozmawiać z tymi, którzy podzielają ich przekonania i z entuzjazmem pokiwają głową, przytakną, poklepią po ramieniu.
Oczywiście nie powinnam się była przysłuchiwać rozmowie obcych osób, ale w środkach transportu publicznego to niemożliwe. Tylu ludzi wyszczekuje coś do swoich telefonów, a pozostali podnoszą głos, żeby w ogóle dało się ich słyszeć.
"[...] jest wiele do powiedzenia, jeżeli ma się z kim porozmawiać."
- Mamusiu, czy mogę dostać AIDS od trawy? - spytał zeszłego lata Layton. — Nie — odrzekła doktor Clair. — Najwyżej tyfusu plamistego Gór Skalistych. Grali w mankalę. Ja siedzialem na kanapie, pracując nad rysunkiem topograficznym. — A trawa może dostać AIDS ode mnie? — spytał Layton. — Nie — odpowiedziała doktor Clair. Puk, puk, puk — robiły kulki, wpadając do drewnianych dołków. - Miałaś kiedyś AIDS? Dr Clair uniosła wzrok. — Layton, o co chodzi z tym AIDS? - Nie wiem - odrzekł Layton. — No ale nie chcę tego złapać. Angela Ashforth mówi, że to ciężka choroba i że ja pewnie to mam. Dr Clair patrzyła na Laytona. Pionki do mankali wciąż tkwiły w jej dłoni. — Jeżeli Angela Ashforth jeszcze raz ci coś takiego powie, to wyjaśnij jej, że sam stres spowodowany przez bycie małą dziewczynką w społeczeństwie, które obarcza małe dziewczynki niewspółmiernie wygórowanymi oczekiwaniami dotyczącymi spełnienia pewnych standardów fizycznych, emocjonalnych i ideologicznych - spośród których wiele jest niewłaściwych, niezdrowych i samoutrwalających się - w żaden sposób nieusprawiedliwia wyładowywania jej nieuzasadnionej nienawiści do samej siebie na takim miłym, grzecznym chłopcu jak ty, a tym bardziej nie jest powodem do twierdzenia, że masz AIDS. — Chyba nie dam rady tego wszystkiego zapamiętać — powiedzial Layton. — To w takim razie powiedz jej, że ma matkę z zapijaczonej białej hołoty z Butte. — Dobrze — odrzekł Layton. Puk, puk, puk — robiły kulki.
Proust oczywiście ma rację, że każda rozmowa jest trochę pustoszeniem siebie. Ale skąd bierze się to uczucie? Może trochę z niewydolności mowy. Kiedy myślimy, wiemy, o co nam chodzi, kiedy mówimy, kiedy już powiemy, zostajemy trochę rozczarowani. Jak to, więc tylko o to chodziło? Więc tylko tyle, te nasze skarby osiągnięte, kiedy ukażą się jako parę zdań, właściwie je wyczerpujących, wcale nie przedstawiają się tak bogato. Ale to wina mowy, a może i - po części - przyczyna tkwi także w tym, że rzeczywiście, co przeczute, wydawało nam się większe i piękniejsze niż sformułowane. A co do mowy, przecież dopiero po największych wysiłkach i trudach zaledwie parę książek na świecie oddaje jako tako to, o co chodziło autorowi, a w jego mniemaniu zapewne także niedostatecznie, cóż tu wymagać od zdań kleconych na poczekaniu, byle jakich i przypadkowych, żeby nas dostateczne wyrażały. Potem kiedy się wypowiemy, kiedy się podzielimy, jesteśmy trochę jak czajnik z wrzątkiem, z którego zdjeto pokrywkę, ciśnienie spada. Dotychczas mile się nosiło poczucie własnego sekretu, wyłącznie osobistego. Dzielimy się nim trochę przez to, że pragniemy zaskoczyć, zadziwić słuchacza sobą samym. I zostajemy rozczarowani, bo po wypowiedzeniu się zaznacza się w nas odpływ. Przez to może nawet rozmowa pustosząca, obniżająca wewnętrzne ciśnienie jest pobudką. Bo chcąc się znowu napełnić, przystępujemy od początku do pracy wewnętrznej".
Książka: Luta Karabina (tom 3). Ostatni taniec
Tagi: rozmowa, nie kleić się, jak zawsze, z matką, wrażenie, dwa kompletnie różne światy, wrażeniejeszcze silniej