Nazywam się Peter Grant i jestem detektywem posterunkowym w potężnej armii sprawiedliwości znanej jako policja londyńska (tudzież psiarnia). Szkolę się także na czarodzieja, jestem pierwszym takim uczniem od pięćdziesięciu lat. Oficjalnie pracuję w wydziale do zwalczania przestępstw gospodarczych i innych, w jednostce dziewiątej, znanej też jako Szaleństwo i jako jednostka, o której grzeczni, dobrze wychowani gliniarze nie rozmawiają w kulturalnym towarzystwie.
Jako dzieciak zajmowałem się zmienianiem płyt ojca, podczas gdy on wylegiwał się, popijając herbatę - dzięki temu nauczyłem się odróżniać wytwórnie płytowe, choćby Argo od Tempo. I dlatego, kiedy doktor Walid wezwał mnie do kostnicy, żebym posłuchał trupa, rozpoznałem melodię - to było ,,Body and Soul". Coś brutalnie nadnaturalnego przydarzyło się ofierze, dostatecznie silnego, żeby zostawić swój odcisk na zwłokach, jakby to był woskowy cylinder fonograficzny. Poprzedni właściciel ciała, Cyrus Wilkinson, grywał jako jazzowy saksofonista, chociaż na pełen etat pracował jako księgowy; padł na atak serca zaraz po koncercie.
Nie był pierwszy, ale nikt nie pozwoliłby mi ekshumować ciał, żebym mógł się przekonać, czy nie usłyszę melodii, więc wróciłem do staromodnej rutynowej policyjnej roboty w terenie, zaczynając od Soho, serca muzycznej sceny, wraz z cudowną Simone - byłą kochanką Cyrusa, zawodowym jazzowym kociakiem, równie kuszącym jak rubensowski portret - w roli przewodniczki. Nie potrzebowałem zbyt wiele czasu, żeby pojąć, że w Soho grasują potwory, stworzenia żerujące na tym nadzwyczajnym talencie, który odróżnia wielkich muzyków od kogoś, kto jest w stanie zagrać przyzwoitą melodię. To, co zabierają, to piękno. A co zostawiają za sobą to choroba, niepowodzenia i złamane życia.
Kiedy je ścigałem, moje dochodzenie splątało się z inną historią - genialnego trębacza, Richarda ,,Świętego" Granta, mojego ojca, któremu udało się zniszczyć własną karierę. Dwukrotnie. Tak to właśnie jest w pracy policjanta - przez większość czasu dbasz o zachowanie porządku publicznego. Czasem pracujesz dla sprawiedliwości. A niekiedy, może raz w całej karierze, chodzi o zemstę.
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2014-07-11
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 384
Tytuł oryginału: Moon Over Soho
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Po "Rzekach Londynu" Bena Aaronovitcha wręcz śpiewałam do bóstw zamieszkujących Tamizę, by druga część cyklu o policjancie Peterze Grantcie szybko trafiła w moje ręce. Moje śpiewy najwyraźniej niewiele zdziałały (albo zbyt mocno fałszowałam), bo "Księżyc w Soho" na polskim rynku wydawniczym (w nowym wydaniu) pojawił się dopiero po dwóch latach. :)
Potrzebowałam więc chwili, by przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszej części. Dlatego wciągnięcie w historię zajęło mi trochę czasu, które w przeliczeniu na rozdziały wyniosło: trzy. Dopiero od tego miejsca ponownie przepadłam w magicznym Londynie - swoją drogą autor osiągnął mistrzowski stopień, jeśli chodzi o oprowadzanie czytelnika jego uliczkami. Dawno żadne miasto, które zostało przytoczone w książce, aż tak mocno mnie nie urzekło. Zwłaszcza jeśli mowa była o jego nadnaturalnej stronie.
Wróćmy jednak do fabuły. Peter Grant w Księżycu nad Soho większość czasu spędza, no cóż, w Soho właśnie. Czyli w centralnej części dzielnicy West End, słynącej z licznych pubów, barów czy dyskotek, co też czuć na stronach powieści. Peter ma tutaj do czynienia ze śledztwem związanym z tajemniczymi śmierciami jazzmanów. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak problem okazuje się bardzo nadzwyczajny, czy raczej wręcz magiczny. A Peter jako protegowany czarodzieja wydaje się idealną osobą do wyjaśnienia sprawy.
Nauka magii, zawiłe śledztwo - wszystko to blednie, kiedy w grę wchodzi wyjątkowo piękna kobieta. Gdy na horyzoncie pojawia się Simone, Peter zupełnie traci głowę.
Czy miłość uskrzydli Petera? Kim jest zabójca i czemu na celownik bierze tylko samych jazzmanów? Co jeśli w grę wejdą komplikacje z przeszłości? Jak Peterowi pójdzie władanie magią?
"Księżyc nad Soho" to dobra kontynuacja, jednak oczekiwałam od niej dużo więcej. Nie zrozumcie mnie źle, historia jest wciągająca, narracja doskonale rozpisana, a zakończenie rozwala na łopatki, a jednak nie było tak idealnie jak w przypadku pierwszego tomu.
Największy problem miałam z wątkiem romantycznym, bowiem Peter podczas schadzek z Simone zachowywał się jak napalony, głupkowaty nastolatek (nie uwłaczając, oczywiście, nastolatkom). Nie wiem, jaki czynnik dokładnie spowodował takie zachowanie u dorosłego, trzeźwo myślącego policjanta i nie zamierzam w to wnikać. Wiem jednak, że trochę słabo to wypadło. Odniosłam również wrażenie, że w tej części autor trochę po macoszemu potraktował bohaterów. Skupił się na fabule (o czym opowiem w następnym akapicie), a psychologię postaci po prostu odrzucił gdzieś w kąt. Bardzo mi tego brakowało, zwłaszcza jeśli chodziło o Leslie i Nightingale'a.
Mimo tych dwóch wad cały "Księżyc nad Soho" jest naprawdę porywający. Fabuła jest ultraciekawa, a prowadzone śledztwo wciąga do granic wytrzymałości. Czytelnik od razu chce poznać prawdę, a jednak nie jest mu to dane. I dzięki ci za to, drogi autorze! Zakończenie rozwala na łopatki: jest zaskakujące, pełne zwrotów akcji i dynamizmu. Miałam wrażenie, jakbym czytała je na jednym oddechu, a wdech zrobiła dopiero w ostatnim rozdziale. Który, swoją drogą, sprawił, że muszę sięgnąć po kolejny tom i to jak najszybciej!
W drugiej części czytelnik ma do czynienia z magią (wydaje mi się, że było jej więcej niż w pierwszym tomie). Od podstaw razem z Peterem uczy się czarowania, a także dogłębniej poznaje nadnaturalny, londyński świat. O wiele bardziej wolę takie zabiegi literackie, niż wparowanie do książki, w której główny bohater wie wszystko i czytelnik za nim nie nadąża. Tutaj wszystko jest poznawane od podstaw i w ławce szkolnej siedzimy razem z Peterem, nauczając się w tym samym tempie i na takim samym poziomie.
Na duży plus zasługuje również motyw muzyczny. Peter (dzięki ojcu) ma szeroką wiedzę w tym temacie, więc słuchanie o muzykach, jazzmanach i ogólnie o tym światku przyniosło mi wiele satysfakcji.
Peter Grant jest doskonałym narratorem, ponieważ często przeplata wiele humoru w opowiadaniu historii, a co za tym idzie - czytelnikowi towarzyszy wiele pozytywnych emocji. Kilkakrotnie parsknęłam w brodę, co uważam za spory sukces. Zabawne momenty i śmieszne dialogi, wszystko to sprawia, że od książki nie chce się uciec. Że treści stają się o wiele przyjemniejsi, a bohaterowie z nijakich zyskują w oczach, wszak śmiech zawsze łączy.
Podsumowując, "Księżyc nad Soho" to bardzo dobra kontynuacja. Mimo kilku mankamentów i tak polecam ją przeczytać. To świetna opowieść pełna magii, Londynu i zawiłej sprawy kryminalnej. Świetny główny bohater wywołuje szczery śmiech, a nadnaturalne istoty pojawiające się w historii dodają pikanterii. Koniecznie przeczytajcie! A mi nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na wznowienie "Szeptów pod ziemią". :)
Nazywam się Peter Grant i jestem detektywem posterunkowym w potężnej armii sprawiedliwości znanej jako policja londyńska (tudzież psiarnia). Szkolę się...
Nazywam się Peter Grant. Jestem detektywem i uczę się na czarodzieja - jako pierwszy uczeń od pięćdziesięciu lat. Zajmuję się gniazdem wampirów w Purley...