Dla Teofila Kłoska świat skończył się we wrześniu 1939 roku. Rzucony w środek wojennego chaosu, szybko uświadamia sobie, że jako żołnierz kampanii wrześniowej walczy nie tylko z najeźdźcami. O wiele groźniejsze od Niemców i Sowietów są zmagania z wewnętrznym wrogiem - strachem, rozpaczą i zwątpieniem. Teofil, kiedy jego oddział zostaje rozbity, rozpoczyna niebezpieczną wędrówkę, ukrywając się w okupowanych miastach, w lasach i pośród ludzi, którzy nie zawsze są tymi, za których się podają. W końcu przybywa do Lwowa...

Ciernie i osty to dramatyczny zapis pierwszych tygodni drugiej wojny światowej, ukazujący dziejową zawieruchę oczami tych, którzy musieli stawić czoła jej bezlitosnym trybom. Andrzej H. Wojaczek, twórca bestsellerowego cyklu Wrzeciono Boga, powraca z trylogią Żniwo Ognia i ponownie zabiera czytelnika do świata, gdzie człowieczeństwo jest wartością najcenniejszą a zarazem najtrudniejszą do ocalenia. Biblijna konotacja tytułu trylogii podpowiada, że mimo obrazów śmierci i zniszczenia, to nie historia zbiera tu plon. To opowieść o tym, jak pośród przemocy i strachu dokonuje się duchowe żniwo wśród ludzi, którzy mogą ocaleć... albo spłonąć. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Żniwo ognia. Ciernie i osty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Odgłosy bitwy całkowicie ucichły i odtąd poruszałem się w niczym niezmąconej ciszy lasu. Konie człapały z nogi na nogę. Wolniejsze tempo pozwoliło im nieco odsapnąć, co brałem za dobrą monetę. Na środku kolejnej krzyżówki ujrzałem kilkuletniego chłopca, w którego oczach czaiło się przerażenie. Na widok mojego zaprzęgu malec zerwał się do biegu i uderzył w lament.
– Ratujcie nas, panie!
Umazana twarz, mokra od łez, wyrażała rozpacz. Zatrzymałem konie, złapałem za karabin i zeskoczyłem na ziemię.
– Coś za jeden?
– Pomocy! Wóz przygniótł tatę, a matka…
– Jak ci na imię?
– Daniel.
Z chaotycznej relacji chłopca wywnioskowałem, że zaprzęg, którym podróżował razem z rodzicami, przewrócił się na leśnej muldzie, co dało początek tragicznym następstwom.
– Ojciec chcieli podnieść furę, ale wtedy…
Oto twój świat, Kłosek, twoja wojna i twoje osobiste pole bitwy, a na nim wrogowie, którym masz okazję stawić czoła i rzucić się im do gardeł. Zawsze jest inaczej, a jednocześnie tak, jak człowiek zawsze chciał, żeby było. Gdybym przed dwudziestoma trzema laty nie zwrócił uwagi na tajemnicze odgłosy dobiegające zza okna mieszkania kierownika Ploschkego, moje życie potoczyłoby się zupełnie innym torem; gdybym zignorował krzyk Ewy Majewskiej, płynący z poddasza szkoły w Miasteczku, byłbym dziś kimś innym, o ile jeszcze byłbym.
– Pomoże nam pan?
Błagalny ton w głosie chłopca przywołał mnie do rzeczywistości, ponaglił do podjęcia decyzji, która – byłem tego pewien – znowu przestawi zwrotnicę mojego życia.
– Wskakuj na wóz. – Klepnąłem wolne miejsce obok siebie na koźle. – Poprowadzisz mnie. Chłopcu jakby kto doprawił skrzydła.
– Tam! – Wyciągnął rękę w stronę bocznej odnogi, która zmuszała mnie do zmiany kierunku jazdy. – Na górce!
Górka okazała się niewysoką, lecz stromą skarpą, której sforsowanie spowodowało nagły przechył furmanki i upadek wałacha. Ojcu chłopca widocznie udało się wyprzęgnąć konia, który teraz skubał trawę, uwiązany na postronku do pobliskiej wierzby. Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że sytuacja opisana przez chłopaka pokrywałaby się z rzeczywistością, gdyby nie fakt, że w niedalekim sąsiedztwie przewróconej furmanki leżała matka chłopca i wydawała z siebie straszliwe krzyki.
Kiedy ją ujrzałem, nogi wrosły mi w ziemię, a wzrok zaszedł mgłą. Na krótką chwilę musiałem przytrzymać się burty wozu, inaczej pewnikiem zleciałbym na łeb. Rzut oka na pękaty brzuch kobiety uzmysłowił mi, co mnie czekało.
– Boże dopomóż…
Nabrałem powietrza i wypuściłem je ze świstem, jakbym to ja miał za chwilę rodzić. Zeskoczyłem na ziemię i przykazałem chłopcu, żeby nie ruszał się z miejsca.
– Powoli, Kłosek – mruknąłem pod nosem. – Najpierw ratujemy poszkodowanych, a z tego, co ci wiadomo, ciąża to nie choroba ani stan, póki co, zagrażający życiu. Kilkoma susami znalazłem się przy przewróconym wozie, pod którym leżał przygnieciony mężczyzna. Pomyślałem, że albo przecenił własne siły, albo miał pecha. Był znacznie młodszy ode mnie. Leżał z zamkniętymi oczami i płytko oddychał przez otwarte usta.
– Słyszy mnie pan? – zwróciłem się do niego łagodnym głosem.
– Może pan mówić?
Otworzył powieki i skierował na mnie swój wzrok. Zauważyłem, że kiedy próbował poruszyć głową, jego twarz wykrzywił grymas bólu.
– Dzięki Bogu… – Oblizał językiem spieczone wargi. – Niechże mi pan pomoże.
– Jest pan ranny?
– Nie mogę poruszyć ręką.
Wolałem upewnić się, że to nic groźnego. Nie chciałbym, aby w jednej chwili zalał się krwią i wyzionął ducha na oczach żony i dziecka.
– Coś jeszcze pana boli? Może pan ruszać nogami?
Ku mojemu zadowoleniu poruszył stopą i lekko zgiął nogę w kolanie.
– Podniosę furę, a pan spróbuje się spod niej wyczołgać, dobrze?
– Poczekaj, pan! Co z Barbarą?
– Nie wiem.
Mężczyzna przełknął ślinę i skrzywił usta w napadzie bólu.
– Ona… Próbowała mi pomóc, kiedy… odeszły jej wody.
Jeżeli zamierzała sama unieść furmankę, nie dziwota, że stało się, co się stało. Mimo to dobrze ją rozumiałem. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, zmusiła ich do postawienia wszystkiego na jedną kartę.
– Jak panu na imię? – zapytałem, chcąc oderwać mężczyznę od ponurych rozmyślań. – Daniela już poznałem, Barbara to pańska żona.
– Jestem Emil – wyszeptał zbielałymi wargami. – Niech się pan pośpieszy.
– Przygotuj się, Emil.
Ustabilizowałem pozycję i powoli uniosłem furę. Nie była ciężka, zwłaszcza że w czasie wywrotki większość sprzętów wypadła za burtę. Emil szczęśliwie odzyskał swobodę ruchów i wyjąc z bólu, wyczołgał się z feralnej pozycji. Na koniec stracił świadomość i znieruchomiał twarzą do ziemi. Jedno zmartwienie mniej nie kończyło moich problemów. Unieść wóz na kilka centymetrów to jedno, ale żeby postawić go z powrotem na koła, potrzebowałbym pomocy sprawnego mężczyzny, którym mógł być każdy z wyjątkiem mężczyzny o imieniu Emil. Przez chwilę rozważałem pomysł, aby postawić wóz przy pomocy konia, ale kobiecy krzyk jasno dał mi zrozumienia, że tę kwestię powinienem odłożyć na później.
Barbara była nieco młodsza od męża, w każdym razie tak mi się przynajmniej zdawało, wnosząc po jej gładkiej i zdrowo wyglądającej skórze.
– Jak się czujesz, Basiu?
– Boję się – wyszeptała, wbijając we mnie spojrzenie, które przypominało oczy zaszczutego zwierzątka. – Co z Emilem?
– Nic mu nie będzie. – Nie byłem tego taki pewny, ale nie zamierzałem dzielić się swoimi wątpliwościami z kobietą, która dość miała zmartwień. – Teraz musisz myśleć o sobie i o dziecku.
– Zimno mi.
Podniosłem się z klęczek i zakręciłem koło przewróconej furmanki.
Sięgnąłem po zrolowane derki i umościłem z nich posłanie w sąsiedztwie rosnącego pochyło dębu, o którego pień mogłaby się oprzeć.
– Musimy pomóc sobie nawzajem. Chciałbym, żeby było ci wygodnie. Nie powinnaś leżeć na trawie. Z wdzięcznością przystała na moją propozycję i pozwoliła położyć się na kocach.
– Bóg cię do nas posłał, dobry człowieku.
– Na imię mi Teofil.
– Modliłam się o kogoś takiego jak ty.
Twarz Barbary zrobiła się purpurowa. Walcząc z silnym skurczem, zacisnęła powieki, zmarszczyła usta i nos. Nie miałem pojęcia, jak ulżyć jej w cierpieniach. Naprędce usiłowałem przywołać całą wiedzę na temat rodzenia, ale nie byłem w tej kwestii alfą i omegą, bo kiedy pojawiłem się na świecie, moi bracia biegali już po podwórku. Gdy skurcz zelżał, twarz Barbary rozpogodziła się w wyrazie ulgi. Przytomnie odnotowałem godzinę na zegarku, przypominając sobie, jak bardzo istotny jest czas pomiędzy kolejnymi skurczami.
– Masz dzieci, Teofil?
– Nie mam.
Moja odpowiedź nie poprawiła jej nastroju. Zaczęła spazmatycznie chwytać powietrze przez lekko zaciśnięte zęby.
– Nie martw się, Basiu. Niech cię pocieszy fakt, że moja żona jest sanitariuszką, która na co dzień pracuje w szpitalu. Nie jestem więc taki bezużyteczny, na jakiego wyglądam.
– Nie jesteś bezużyteczny. Doprawdy nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie ty.
– Nie zapomnij podziękować Danielowi. – Wskazałem podbródkiem na chłopca posłusznie siedzącego na koźle wozu. – To on mnie do was sprowadził.
– Zuch.
– To twoje jedyne dziecko?
Pokręciła głową. Jej reakcji towarzyszyły łzy, które dały mi do zrozumienia, że temat potomstwa Barbary i Emila obarczony jest jakimś dramatem.
– Drugie dziecko urodziło się martwe – wyszeptała. – Dziewczynka.
– Przykro mi.
– Nie chcę, żeby to się powtórzyło.
– Nie wolno ci tak myśleć – przykazałem. – Urodzisz zdrowego chłopca albo zdrową dziewczynkę.
– Jak ma na imię twoja żona?
– Klara.
– Jeśli urodzę chłopca, nazwę go Teofil, jeśli dziewczynkę, nadam jej imię twojej żony.
Książkę Ciernie i osty kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
