Marysia Chotecka mieszka w podwarszawskiej Podkowie i wiedzie pozornie normalne życie. Jest jednak wycofana i nieufna w stosunku do rówieśników, którzy nie potrafią zrozumieć jej mrocznych rysunków. Mar tworzy nietypowe szkice, ponieważ od lat widzi w snach Uśpionych postacie, które przychodzą do niej i zdają się oczekiwać pomocy.
Nastolatka próbuje zrozumieć ten niepokojący dar, nie przypuszcza jednak, że tragedia, której przed pięciu laty była świadkiem, stanie się kluczem do rozwiązania tajemnicy.
W cieniu traumatycznych wspomnień o Julce – młodszej siostrze kolegi z klasy, która odebrała sobie życie Marysia odkrywa, że nie jest jedyną, która mierzy się z koszmarami. Wojtek Starski, obarczony odpowiedzialnością za rodzinę po śmierci siostry i zaginięciu ojca, staje się jej sojusznikiem w walce z siłami, które wymykają się racjonalnemu rozumowi.

Potępione Agaty Kabzy-Papugi to opowieść o przekleństwie dziedzictwa, sile przyjaźni i walce o prawdę, która może przynieść wybawienie lub ostateczne zatracenie. Trzymająca w napięciu od pierwszych stron historia łączy w sobie elementy thrillera, dramatu rodzinnego i pełnego tajemnic fantasy. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Potępione. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
HISTORIA MEDALIONÓW
– Kiedy wybuchła druga wojna światowa, wysłano mnie wraz z oddziałem saperskim, by wysadzić wylot tunelu kolejowego na Przełęczy Łupkowskiej. Nie udało nam się zatrzymać zalewu hitlerowców, ale przełęcz Niemcy przekroczyli dopiero dwunastego września, zajmując niemal bez oporu cały region. Po zakończeniu kampanii wrześniowej Niemcy i ZSRR podzieliły między siebie Bieszczady, przeprowadzając granicę wzdłuż linii Sanu. Całe góry znalazły się pod okupacją niemiecką. W czasie wojny działały tu oddziały partyzantki Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich oraz oddziały samoobrony i partyzantka sowiecka.
– Środek piekła w najpiękniejszej z możliwych scenerii: bieszczadzkim raju – dodał Tomasz, na co Stanisław pokiwał smutno głową.
– Mieszkaliśmy tu, w Łopience, maleńkiej wsi, która liczyła wtedy około pięciuset mieszkańców. Według tradycji nasza maleńka osada od pokoleń strzegła wejścia do Świata Umarłych, które miało się znajdować w miejscu, gdzie wybudowano cerkiew w tysiąc siedemset pięćdziesiątym siódmym roku. Wierzyliśmy, że faktycznie czegoś strzeżemy, ale ograniczało się to jedynie do poszanowania i przekazywania z pokolenia na pokolenie pewnych relikwii: czterech złotych Medalionów. Wierzono, że każdy z nich ma cudowną moc.
– Jak Medalion trafił w ręce mojej pacjentki? – zapytała Sophie.
– Każdy Medalion był w rodzinie przekazywany jak skarb kolejnym pokoleniom. Każdy pop, który przychodził do cerkwi, otrzymywał pieczę nad aureolą, która łączyła Medaliony. Wisiała ona zawsze nad obrazem Matki Boskiej, który to cudowny obraz gromadził tłumy pielgrzymów. Do pewnego momentu Naszyjnik był całością, ale później ktoś próbował go wykorzystać i dlatego rozdzielono go na cztery Medaliony. Medalion przekazywano tylko po przysiędze, w której deklarowano, że nigdy nie połączy się go z innymi Medalionami. Mówiło się, że ich połączenie otworzy Granicę Umarłych. Ludzie jednak, kuszeni jak Adam, wiele razy próbowali połączyć Medaliony, mnóstwo tragedii i łez ludzkich widziały wojenne czasy, jak choćby śmierć dzieci. Reszta społeczności na to jednak nie pozwalała.
– Pana rodzina mieszkała wtedy w Łopience? – zapytała Sophie.
– Latem czterdziestego piątego przymusowo wysiedlono czterdzieści osiem rodzin na Ukrainę. Zostało siedem domów należących do czterech rodzin. Rodziny, które były Nosicielami Tajemnicy, w tym i moja, nie chciały się przenieść, bo spoczywała na nas odpowiedzialność ochrony cerkwi i jej relikwii. Nie chcieliśmy się stamtąd ruszać. Domy w Łopience opustoszały. Większość z nich rozebrali ludzie z okolicznych wsi, traktując je jako darmowy skład budulca i opału. Jako że w wiosce zostało tylko czterech mężczyzn, kobiety musiały radzić sobie same, kiedy my szukaliśmy w lesie pożywienia. Pewnego dnia do cerkwi wpadła grupa szabrowników złożona z dezerterów i złodziei chcących się dorobić na cudzym nieszczęściu. Zamordowano popa za to, że nie zgodził się oddać złotej aureoli zawieszonej nad tabernakulum. Złodzieje zdjęli aureolę znad cudownego obrazu Matki Boskiej i bezczelnie rozbili obóz pod samą cerkwią.
– I nikt ich nie powstrzymał? – zapytała Sophie, zaintrygowana.
– Ja byłem dopiero po ślubie. Nasze żony postanowiły znaleźć sposób, by odzyskać aureolę. Nie mogły liczyć na naszą pomoc, bo nie wiedziały, kiedy wrócimy. Poza tym chciały chronić siebie i swoje dzieci. W takich sytuacjach zawsze kończyło się na tym samym, niezależnie od narodowości czy wyznania. Wojna robi z ludzi zwierzęta, a ci ludzie byli nimi zapewne i przed wojną.
– Zabiły ich? – zapytała Sophie.
– Po kolei, moje dziecko. Kobiety dosypały ziół do bimbru, tworząc mieszankę zabójczą, a najmłodsza poszła ich poczęstować. Żołnierze skusili się bez wahania i padli trupem już po kilku minutach. Kobiety zaciągnęły ciała do lasu i poczęły na zmianę kopać wielki grób. Musiały ukryć ciała, by ewentualni towarzysze oprawców nie odkryli, co zrobiły. Kiedy wróciły wieczorem do domu, ku swojemu przerażeniu przy cerkwi zobaczyły czerech martwych mężczyzn. Byli to ich mężowie i syn jednej z nich. Po kilku dniach nieobecności zawitali oni do domu, zobaczyli bimber i cztery kieliszki stojące na stole i niewiele myśląc, usiedli na kielicha. Wszyscy padli nieżywi. Wśród nich byłem ja.
W pokoju znów zapanowała cisza. Sophie patrzyła niepewnie to na Stanisława, to na Tomasza, ale Starski unikał jej wzroku, wzruszywszy tylko ramionami. Wstał i wyciągnął z kredensu kolejną butelkę nalewki.
– Chce mi pan powiedzieć, że pan zmartwychwstał? – Sophie się zakrztusiła.
– Nie, dziecko. Zmartwychwstanie toż był cud Jezusa. Ja tylko wróciłem z Szeolu.
– To co się dokładnie stało? – zapytała Sophie, nachylając się w stronę Stanisława.
– Kobiety rozpaczały i lamentowały, że Bóg je ukarał, a przecież one tylko wykonywały swoje obowiązki, chroniąc Medaliony i aureolę. Postanowiły, że należy im się zadośćuczynienie. Każda z nich przyniosła swój własny Medalion, połączyły go za pomocą aureoli i wezwały swoich mężów po imieniu. Zignorowały słowa ostrzeżenia na końcu modlitwy. Mówiły one o tym, że klątwa spadnie na tych, którzy budzą Uśpionych. Wydawało się, jakby nic się nie zmieniło. Ale po chwili ocknąłem się wraz z towarzyszami i usłyszawszy lament, weszliśmy do cerkwi.
– Czyli dostał pan drugie życie? – Ton głosu lekarki był nieodgadniony.
– Drugie życie, nie do zniesienia. Nie byliśmy tymi samymi ludźmi. – Stanisław się zasępił. – A nasze żony do końca życia śniły o Uśpionych usiłujących je nakłonić do otwarcia Granicy. Zostały potępione za to, co zrobiły. To było zakazane. Każda z nich składała przysięgę, którą tamtego dnia złamały. Wcześniej rodziny strzegły Medalionów, tego dnia zostały naznaczone klątwą.
– A co się stało z resztą mężczyzn? – zapytała Sophie.
– Umarli w różnym czasie i różnych okolicznościach. Nie wiem, dlaczego przeżyłem tak długo, może po to, by ktoś opowiedział tę historię. Gdyby nie to, żem bał się wiecznego potępienia, skończyłbym ze sobą już dawno. Tylko wiara trzymała mnie przy życiu.
– Z tego, co pan mówi, wszystkie rodziny mieszkały tutaj. Jak to się stało, że Medaliony znalazły się w Warszawie?
– Tego nie wiem, ale mówię ja ci, one mają moc. Cosik je do siebie przyciąga. Zawsze tak było. W jakiś pokrętny sposób potrafią znaleźć do siebie drogę. Jakby chciały być zespolone. Nie można ich też zniszczyć. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale mają jakby swój własny rozum. Nie dziwi mnie, że są w jednym miejscu. Kiedy zapadła decyzja o naszym wysiedleniu, postanowiliśmy nigdy więcej się nie spotkać i nie dopuścić, by Medaliony były tak blisko siebie. Nie chcieliśmy wystawiać na pokuszenie siebie ani naszych dziatek. Zerwaliśmy kontakty. Nie mogliśmy pozwolić, by ktoś popełnił nasz błąd. Jedynie jedna rodzina została w Łopience, by strzec cerkwi przerobionej na magazyn, Księgi Żywych i Umarłych i aureoli schowanej pod posadzką. Kobiety przekazywały tę wiedzę z pokolenia na pokolenie, ale z racji tego, iż każda rodzina była w posiadaniu jednego Medalionu i nikt nie potrafił potwierdzić słów wypowiadanych czasem na łożu śmierci przez osoby starsze, przestano wierzyć w historię. Wierzyły w nią tylko kobiety w rodzinie, i to nie wszystkie. No i oczywiście wierzyłem w nią ja, wypatrując śmierci, która jak na złość nie chciała po mnie przyjść.
– Czy mężczyźni też śnią o Uśpionych? – zapytała Sophie.
– Nie. Zawsze najsilniejsza z rodu w dniu, kiedy staje się dojrzała, dziedziczy dar, a raczej przekleństwo widzenia świata Szeolu. Śni od dziecka o Medalionie. Kiedy umierała kobieta z darem, dziedziczyła go następna, zostając osamotniona i niedoinformowana, bo kolejne pokolenie gdzieś gubiło szczegóły. Niektóre zmarły z powodu, jak się wydawało, różnych chorób psychicznych. Świat Uśpionych nigdy nie pozostawiał ich w spokoju i powoli wysysał ich energię, siły i na końcu życie. Pomagał jedynie Medalion, ale że był ze złota, niektórzy go zastawiali lub sprzedawali. Wtedy nie było ratunku.
– Pańska córka miała dar?
– Zapewne po śmierci mojej żony odziedziczyła dar widzenia.
– Czy jest pan w posiadaniu Medalionu? – Oczy Sophie zaświeciły się z przejęcia.
– Nie, moja żona dała go Elizie, kiedy ta wyprowadzała się z domu.
– Eliza twierdziła, że go nie dostała. Co się stanie, jeśli połączy się Medaliony? – zapytała lekarka.
– Jeżeli Medaliony trafiłyby do jednej osoby, to chroń nas, Jezusicku, przed tym, co może się stać. Lepiej byłoby, gdyby nikt nie był w stanie zdobyć wszystkich Medalionów. Mógłby wtedy otworzyć Granicę i mieć klucz do Świata Uśpionych, a to zbyt potężna moc jak na ludzkie omylne serce.
– Czyli jest możliwe, że istnieją Nosicielki Tajemnicy, ale o tym nie wiedzą? – drążyła dalej Sophie.
– Mogło się tak zdarzyć, że w jednej z rodzin nie było już córek, a matka z darem zmarła, nie przekazawszy wiedzy, albo Medalion został sprzedany. Dar mógł się odrodzić w następnym pokoleniu, kiedy już nikt nie pamiętał, czym był. Boję się pomyśleć, jak ciężko musiało być Elizie bez pomocy i wsparcia rodziny, bez niezbędnej wiedzy.
– Czy to oznacza, że twoja matka była Nosicielką Tajemnicy? – Sophie zwróciła się do Tomka.
– To ona miała zanieść bimber złodziejom – powiedział. Wstał i podszedł do albumu ze zdjęciami. Wyciągnął jedno zdjęcie, na którym stało czterech mężczyzn w mundurach. Z tyłu napisano: Bronisław Chotecki, Stanisław Kierbedź, Jan Rembowski, Wojciech Starski, widniała też data 1944. Podał fotografię wujowi.
– To my, kilka miesięcy przed wypiciem bimbru – powiedział. Stanisław wstał wolno z fotela. Do tej pory usiłował unikać wzro-
ku Tomasza. Przyszedł tu jednak po to, żeby z nim o tym porozmawiać. Musiał go przygotować na to, co nadejdzie. Wziął głęboki oddech.
– Tomku, któraś z twoich córek odziedziczy dar, musisz się na to przygotować i musisz znaleźć Andrzeja i Medalion. Tylko on ją ochroni – powiedział.
W pokoju zapanowała cisza, Tomasz znów spostrzegł, że brakuje tykania zegara. Miał wrażenie, jakby przez moment wszystko stanęło. To nie może być prawda – pomyślał. Co, jeśli jednak jest? Nagle zrobiło mu się słabo. Pierwszy raz od długiego czasu zakiełkował w nim strach. Chciał wyjść z domu, ale padało. Musiał się czymś zająć.
– Sophie, wybacz, ale pójdziemy na strych, to wujek oceni, co chce zabrać.
Książkę Potępione kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,