Placyda „Pela” Bukowska – malarka o sercu romantyczki, której wrażliwość jest jednocześnie darem i przekleństwem. Wychowana w Białymstoku, kształcona w Wilnie, żyje na styku dwóch światów i zmaga się z tym, czym akurat rzuci w nią los.
Trudy macierzyństwa, ból, lęk i strata, ale także miłość i sztuka, która porusza do głębi – w świecie pełnym niepokoju Pela szuka ukojenia w tym, co najbliższe jej sercu. Przez lata towarzyszą jej w tym różni mężczyźni – między innymi Stanisław Bukowski, ceniony architekt, oraz Czesław Miłosz, młody student prawa, którego obecność burzy jej spokój…

Pela z białego miasta Celiny Mioduszewskiej to zbeletryzowana opowieść o artystce silnie związanej z Białymstokiem. Historia kobiety, która w świecie zadającym rany nie traci nadziei, a swoje emocje przelewa na płótno. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Pela z białego miasta. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Znużona malowaniem nałożyła płaszcz i kalosze, naciągnęła też na głowę swój filcowy beret. Staszek mówił, że Białka wylała, więc chciała ujrzeć rozlewisko na własne oczy. Mijała kolejne zabudowania, aż w końcu dotarła do drewnianego parterowego domu oznaczonego numerem jedenaście. Stał dumnie w otoczeniu kilku innych drewnianych, stosunkowo nowych wynurzeń architektonicznych.
Rzeczywiście woda podeszła pod zabudowania. Gospodarze nie byli zadowoleni, to rzecz jasna, ale widok, jaki roztaczał się przed nią, urzekał. Czarne ściany budynków w blasku promieni słonecznych okryły się brązowiejącą poświatą. Światło odbijało się od bali, desek, dachowych pokryć, by następnie zanurzyć się w błyszczącej tafli wody. Szumiały konary bezlistnych otaczających siedlisko drzew. Widok utwierdzał w przekonaniu o cudzie wykreowanego przez Stwórcę świata. Czy jest artysta, który mógłby mu w tym dorównać?
W tym momencie nad Białkę przywędrowała istota ludzka o orlim nosie i rozwichrzonej czuprynie. Merdające się na wietrze poły niezapiętego płaszcza, gdy marcowy ziąb na dworze, prowokowały do stwierdzeń, że ujrzała wariata.
Tak myślała do czasu, kiedy istota pojawiła się tuż przy niej.
Szalony, temperamenty Tedi. Stanął przed nią we własnej osobie. Jakże się ucieszyła. Był to ten Tedi, z którym w ostatnim roku studiów praktykowała w pracowni Sleńdzińskiego.
– Pela! Nasza wielka Pela! O rety! – cieszył się jak małe dziecko.
– Tedi! Nie do wiary! Jak dobrze cię widzieć! Skąd się tu wziąłeś, na Boga! – Jej radość ze spotkania tego pędziwiatra i zdolniachy była również przeogromna.
– Przyszedłem popatrzeć na rzekę. Jej widok o tej porze roku w miejscu, gdzie wychodzi z koryta na wolność, nie ma sobie równych. I te rzuty promieni słonecznych, przypominające zimne ognie, tworzą wręcz nieziemskie zjawisko! Czyż natura nie jest artystką?! – wykrzykiwał, wyrażając swój zachwyt.
– Podzielam zdanie, mistrzu – wyznała zgodnie z prawdą.
– Co robisz w prozaicznym Białymstoku?
– Żyję, żyję, Tedi – powiedziała, choć brzmienie tego czasownika nie miało nic wspólnego z entuzjazmem.
– A praca?
– Na utrzymaniu męża.
– O, to słabo. Ruszamy ze szkołą na dobre. Dołącz do nas proponował.
– Naprawdę?
– Najprawdziwiej z możliwych, moja piękna Pelko! Ktoś taki jak ty nie może siedzieć w domu, ukrywać swoją wiedzę i umiejętności. Sztuka cię potrzebuje – dopowiedział już w marszu.
Pomachał ręką, prawie biegnąc. Cały Tedi Bołoz.
*
Tuż po Nowym Roku przyszła do Peli matka. Przyniosła list adresowany do Bukowskich, a pozostawiony przez listonosza na Rabińskiej.
Pela rozkleiła kopertę i wyjęła z niej najpierw kartę pocztową – świąteczną, a następnie list. Zaczęła czytać.
Nowy Jork, 3 grudnia 1947
Peliszko i Stanisławie!
Zbliżają się rodzinne święta, a że Was traktuję jak bliskich krewnych, przesyłam życzenia i kreślę te kilka słów, dzieląc się tym, co dla w mnie ważne.
Los mnie rzucił w odległy świat. Rozstałem się z Warszawą już jakiś czas temu i przebywam w Stanach Zjednoczonych. Stanowisko, które teraz zajmuję, określa się mianem ambasadora RP. Pracuję na placówce dyplomatycznej. Z pracą w redakcji radiowej nie mam teraz zupełnie do czynienia. Prywatnie jestem mężem, ale to już chyba wiecie. Z ogromną dumą donoszę o moim ojcostwie. Szczęście moje i Janiny jest przeogromne. Nasz syn Anthony ma zaledwie kilka miesięcy, a już pisze ze mną wiersze. Jakie to szczęście być ojcem!
Jestem ciekaw, co u Was? Czy zaczęliście już budowę domu na tej Waszej pięknie położonej działce pod Wilnem? Jak Wam się układa w życiu? Będę wdzięczny za kilka słów od Was. Adres podaję na pocztówce. Czesław M.
PS Peliszko, artystko, dla Ciebie wiersz.
Kraina poezji
Do tej krainy idź ścieżkami tonów,
Z których się rodzą spokojne muzyki,
Granicą dźwięków jeszcze niespełnionych,
Zaczętych tylko.
(…)
Do tej krainy – w Trzech Króli, wieczorem,
Gdy na kominie jasny ogień bucha
I rzędy rondli miedzianych oświetla,
A na ulicy śnieżnej tuż za domem
Huczy basetla. (…)
Stąpacie cicho, żeby nie obudzić
Rodziców, którzy śpią w dębowym łożu,
I – w lot kominem! w ciemny świat i czar
Białego mrozu.
Na portret czekam.
Przeczytała natychmiast. Powróciły smutne doznania. Niezagojona do końca rana na nowo zaczęła piec. Złożyła list.
Obserwująca Pelę matka zauważyła, że coś jest nie tak.
– Co ci, Cysia, Cysiunia, co się stało? – spytała zaniepokojona.
– Nic, mamo. Nic…
Wtuliła się w ramiona matki jak mała dziewczynka i cichutko załkała.
Zuzanna nie pytała już o nic. Była zdania, że człowiek, jeśli chce się swym problemem dzielić z drugim człowiekiem, zrobi to sam z siebie, bez nalegania.
– Pójdę już – zakomunikowała Zuzanna.
– Dziękuję, mamo, że przyszłaś.
– A, przeszłam się trochę. Teraz pójdę na rynek.
– A no tak, dzisiaj czwartek. Mamo, uważaj na siebie, bo pewnie ślisko.
– Ślisko i mroźno. Ty ubieraj się ciepło, jak wychodzisz na te swoje spacery. Nie sztuka zmarznąć i chorować – dzieliła się swymi życiowymi spostrzeżeniami matka, by uchronić córkę przed wszystkim, co złe. – Przyjdźcie do nas ze Stasiem. Dawno was nie było na Rabińskiej.
– Dobrze, mamo. Dobrze. Przyjdziemy.
Matka znalazła się na ulicy. Myślała o córce. Na wspomnienie Cysi pochylonej nad białą trumienką synka poczuła, jak serce nagle podeszło jej pod brodę. Sama tyle razy szczęśliwie rodziła. Dobry Bóg chronił ją i jej dzieci. Natychmiast jed nak zdyscyplinowała swoje myśli. Należała do kobiet, które oddalają od siebie strapienia, bo wychodzą z założenia, że i tak nie mają wpływu na bieg zdarzeń. A zbędne toksyny zatruwają duszę, stają się destrukcyjne w przełożeniu na działania. W życiu chodzi zupełnie o coś innego. Aktywizm i pozytywne myślenie są lekarstwem na godne pokonanie kolejnych przystanków na trasie „doczesność”. Jej matka powtarzała: „Alleluja i do przodu!”.
Gdy Stanisław powrócił z pracy, Pela wręczyła mu list od przyjaciela.
Przeczytał go i bez słowa odłożył. Wnętrze mieszkania wypełniło kilkugodzinne milczenie. Rzecz uściślając, Czesław był przyjacielem Peli. Dla Stanisława pozostał rywalem. Rywal jest szczęśliwym ojcem. A on, a Pela z nim? Rana zaczęła krwawić.
Mężczyzna zajął się pracą. Kreślił, wyliczał, przekreślał, zaczynał od nowa. Nic mu nie szło tego popołudnia, wieczora i…
Pela malowała. Kartkę wypełniały bliżej nieokreślone stwory.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Pela z białego miasta. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
