W Białymstoku nie ma dla nas przyszłości. Fragment książki „Pela z białego miasta"

Data: 2025-12-04 14:15:42 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Placyda „Pela” Bukowska – malarka o sercu romantyczki, której wrażliwość jest jednocześnie darem i przekleństwem. Wychowana w Białymstoku, kształcona w Wilnie, żyje na styku dwóch światów i zmaga się z tym, czym akurat rzuci w nią los.

Trudy macierzyństwa, ból, lęk i strata, ale także miłość i sztuka, która porusza do głębi – w świecie pełnym niepokoju Pela szuka ukojenia w tym, co najbliższe jej sercu. Przez lata towarzyszą jej w tym różni mężczyźni – między innymi Stanisław Bukowski, ceniony architekt, oraz Czesław Miłosz, młody student prawa, którego obecność burzy jej spokój…

„Pela z białego miasta" Celiny Mioduszewskiej grafika promująca książkę

Pela z białego miasta Celiny Mioduszewskiej to zbeletryzowana opowieść o artystce silnie związanej z Białymstokiem. Historia kobiety, która w świecie zadającym rany nie traci nadziei, a swoje emocje przelewa na płótno. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Pela z białego miasta. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

*

Stanisław musiał podzielić się z żoną ważną dla niego informacją. Nie wiedział, jak to zrobić, żeby Pela źle go nie odebrała. Sprawa wiązała się z rozmową telefoniczną, jaką odbył ostatnio z Dyrektorem Instytutu Urbanistyki i Architektury w Warszawie.

Profesor Stefan Sienicki proponował mu posadę w pracowni urbanistycznej w Warszawie. Telefon uruchomił w świadomości mężczyzny wachlarz wspomnień. Wracał pamięcią do miasta, w którym spędził dzieciństwo i młodość. Wprawdzie na świat przyszedł w położonym na Kujawach mieście Rypinie, ale cała edukacja wiązała się ze stolicą.

Codziennie rano szedł do kamienicy mieszczącej się na ulicy Książęcej 4, bo tam mieściła się „czynszówka”, a tak mówiło się na mieście na szkołę, do której uczęszczał. Oczyma wyobraźni widział gmach Politechniki Warszawskiej, gdzie zdobywał wiedzę i umiejętności potrzebne architektowi i gdzie po blisko dziesięciu latach mógł bronić tytuł inżyniera architekta. To właśnie dzięki stypendium przyznanym przez władze tej właśnie uczelni mógł doświadczyć zagranicznych wojaży. Pierwszą pracę też podjął w Warszawie. I gdyby nie Romuald Gutt, pewnie nie znalazłby się w Wilnie, nie poznałby Placydy, a tym samym nie miałby do czynienia z tym całym Białymstokiem, który wyraźnie mu nie sprzyjał, a wręcz już zniechęcał.

W pracy od jakiegoś czasu zupełnie nie szło, mieszkał z rodziną na stancji, jeszcze Pela stała się taka szorstka i nieprzystępna.

W tej sytuacji propozycja Stefana stała się pociągająca i intratna.

Potrzebowała go Warszawa. Winien był jej wykształcenie, doświadczenie, grunt swej zawodowej drogi. W Wilnie i Białymstoku sprzedawał to, co zdobył ciężką pracą w mieście nad Wisłą.

A czego się dorobił? Odpowiedź nie była satysfakcjonująca.

*

Był późny wieczór grudniowy. Na dworze hulał wiatr. Przeciskał się pomiędzy sztachetami płotów, targał konarami drzew, majtał gałęziami ogrodowych krzewów, podrywał stropy domów i plątał linie energetyczne, aż pozbawił światła. Skutecznie oderwał ludzi od wszelkich czynności. Pela nie opuszczała swojej pracowni. Stach, przekroczywszy jej drzwi, zastał żonę pochyloną nad listem. Płomień woskowej świecy rzucał światło na kształtne litery zapisów.

– Od kogo? – zapytał, trzymając już w dłoni kopertę. Zanim przeczytał dane nadawcy, odparła:

– Od Czesława.

Nie odrywając wzroku od kartki, czytała dalej.

– I co tam u wielkiego poety słychać?

– Nie ironizuj! Nie ma lekko. Myślisz, że tylko nas stłamszono? Że tylko my cierpimy? Złe czasy dla… – nie dokończyła.

Wiedział, że miała rację. I zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszystkie myśli można wyrazić wprost, nazwać po imieniu. Jakaś tajemnicza siła nakazywała milczenie. Zepchnięcie na margines bytu i przekonań, a może raczej przekonań i bytu, też miało swoje granice. Zresztą Bukowscy mieli swego osobistego Anioła Stróża. To on w chwili, kiedy tylko stawali na rozdrożu, służył niewidzialną, niesłyszalną, a jednak skuteczną podporą. Ciekawe, co doradziłby w sprawie kwestii przeprowadzki do Warszawy.

– To co u niego?

– Od dłuższego czasu pomieszkuje w Maisons-Laffitte, to jest miejscowość pod Paryżem. Przechodził załamanie ner wowe. Musiał się ukrywać. Przez kilka ostatnich lat współpracował z „Kulturą”, kierowaną przez udzielającego mu schronienie Jerzego Giedroycia. Instytut Literacki wydaje jego dzieła, bo przecież w Polsce druk tekstów Miłosza jest niemożliwy. Wręcz zakazano publikacji. Zderzył się z ogromnymi problemami, gdy ubiegał się o azyl polityczny. Teraz myśli o przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych, konkretnie do Berkeley. Ma obiecaną posadę profesora literatury słowiańskiej na Uniwersytecie Kalifornijskim – dzieliła się treścią listu, którego nadawca tym razem naprawdę się rozpisał.

– Z tą profesurą to chyba dobrze? Wydaje się godną perspektywą – wnioskował Stanisław.

– Też tak myślę i oby mu się udało – odrzekła.

Wiatr musiał być silny, bo dudniło w kominie, w dachowym oknie drżały szyby, a płomień świecy zdawał się chylić w kierunku blatu stołu, jakby chciał go dotknąć.

– Peliszko, a co z nami? W Białymstoku nie ma dla nas przyszłości. Wyraźnie nie pasujemy tu już. Może Warszawa byłaby nam przychylniejsza? Przecież mam tam tylu znajomych. Pomogą nam – przekonywał, ale nie naciskał.

– Nie wiem, Staszku. Naprawdę nie wiem. Pomyśl o Andrzeju. Tu wszyscy już go znają. Poznali i zaakceptowali takiego, jakim jest. On też wrósł w to środowisko. A pomyśl, że trzeba będzie na nowo oswajać go ze wszystkim, a wszystkich z nim. Nie chcę przechodzić przez to po raz drugi. Wierz mi, nie chcę – wypowiadając ostatnie zdanie, popatrzyła wprost w oczy męża.

Rozumiał ją. Jak nikt inny na świecie. Dała z siebie bardzo dużo, żeby rówieśnicy z Białostoczku zrozumieli i zaakceptowali niedoskonałości ich dziecka. Nowe środowisko stanie się też ciosem dla psychiki chłopca. Dzieci potrafią być okrutnie złośliwe. A oni chcą ustrzec syna, w miarę możliwości, przed złem tego świata.

– Ale wiesz, że tu wegetujemy.

– Tak, wiem, i nie zanosi się na lepsze. Tym bardziej że miasto nie służy artystom. Przecież tu nic się nie dzieje. Ni tu wystawy, ni galerii, ni pleneru. Nic. Absolutnie nic – wyliczała z taką mocą, jakby chciała dorównać szalejącej za oknem wichurze. – Czy nie widzisz, jak ja się tu tłamszę? Tak bardzo tęsknię za Wilnem, za miastem wydającym się kolonią Parnasu. Tam w każdym zakątku mieszkają Muzy. W Wilii myją swe długie włosy, przysiadają na nagrobkach Rossy, a także przy kawiarnianych stolikach, a gdy się im znudzi, wsiadają na czółna i płyną, płyną, płyną… po tafli trockiego jeziora, by chłonąć potem woń róż w ogrodzie Tyszkiewiczów. Mogłabym tak wyliczać bez końca.

– Nie powiedziałaś, że dotarły na Zarzecze, do naszej działki?

– Tak. Teraz siedzą przy ognisku, płonącym na jej środku, i grzeją dłonie – Pokusiła się o uśmiech. – A właśnie, co z tą naszą wileńską parcelą? – dopytywała.

– Trudno powiedzieć. Trzeba by było się zainteresować, co stanowi prawo w tej kwestii. Przecież to mienie pozostawione za granicą. A skoro tak, to wydaje mi się, że może moglibyśmy ubiegać się o ekwiwalent. Jednak to, co ja uważam, może być zupełnie sprzeczne z rzeczywistością.

– Wiesz, że często teraz powracam do czasów tuż po naszym ślubie?

– To były najlepsze lata. Zanim wybuchła wojna. Pamiętam, osiemnastego sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku podpisaliśmy akt notarialny zakupu działki.

– Wyobraź sobie, że w szpargałach zachował się list, który pisałeś do mnie dwudziestego drugiego sierpnia trzydziestego dziewiątego?

– Nie wierzę!

Weszła do pokoju, w którym spał Andrzejek. Odkrył się, więc naciągnęła pierzynkę na ramiona chłopca. Delikatnie pogłaskała jego głowę. Przewrócił się na drugi bok, więc jeszcze raz poprawiła pierzynkę, wzięła z półki nadszarpnięty czasem i przeprowadzkami list i bezgłośnie przymknęła drzwi.

– Proszę, oto twój, a właściwie to mój list. Czytał.

Wilno, 22.08.1939

Kochana Peliszko!

W piątek, tj. pojutrze, pojadę do Medyny i przywiozę miodu na wojenny zapas. A w ogóle to ja pojęcia nie mam, co kupić na te zapasy i za co! Jak kupię zapasów, to nie będę miał z czego żyć później w czasie wojny…

W dalszej części tekst był mało czytelny, a właściwie wcale przy świetle świecy kompletnie nie do odczytania.

– I chyba do tej Medyny po miód w końcu nie pojechałeś.

– Raczej nie.

– Ciekawe, co u Olgi, Janki, Sleńdzińskiego i całej naszej paczki…

– Gutt też się nie odzywa ostatnio – uskarżał się Stanisław na brak kontaktu z przyjacielem. – A on, zdaje się, żyje w Warszawie.

– Napisz do niego.

– Kolejna bratnia dusza w Warszawie. A tu? – westchnął.

Dostrzegła jego pesymizm i niechęć do jej rodzinnego miasta. Miasta, do którego z kolei ściągnęła go ona. Był tu dla niej i teraz starała się go pocieszyć.

– Staszku, nie możesz tak przekreślać Białegostoku i tym samym siebie. Przecież przyznano ci Srebrny Krzyż Zasługi za całokształt działalności artystycznej, a to przecież coś znaczy.

– Nie mówmy już, Peliszko, o tym – dodał i spuścił głowę.

– To co, czas spać!

– Najwyższy.

Światła nadal nie było. Wiatr nie słabł na sile. Nawet się wzmagał, nie pozwalał na sen. Przywołane wspomnienia, bieżące strapienia tych dwojga łączyły się w jedno. Taka jest siła nocy.

Następnego dnia Pela przy użyciu węgla szkicowała trzy postacie. Aż nadto wysmuklone. Oryginalne. Powstało dzieło niejednoznaczne w interpretacji. Artystyczna nowość.

Książkę Pela z białego miasta kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Pela z białego miasta
Celina Mioduszewska 0
Okładka książki - Pela z białego miasta

Poruszająca opowieść o kobiecie, której serce biło dla sztuki.Placyda „Pela” Bukowska – malarka o sercu romantyczki, której wrażliwość...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje