Opowiadania detektywistyczne dla dzieciaków w każdym wieku! Antologia „Na tropie tajemnic"

Data: 2025-06-16 15:53:02 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Dziesięć opowiadań detektywistycznych znanych polskich autorów dla czytelników w wieku 9-12 lat. Śledztwa, intrygi, kradzież starych monet, tajemnicze graffiti na szkolnym murze, wyłudzanie datków na rzecz zwierząt, tajemnice opuszczonego domu, wiadomość z zaświatów, podkop pod sklep jubilerski - to i o wiele więcej w tym tętniącym akcją i humorem zbiorze.

Autorzy opowiadań: Małgorzata Starosta, Joanna Jagiełło, Alek Rogoziński, Tomasz Duszyński, Justyna Drzewicka, Agnieszka Jeż, Iwona Banach, Joanna M. Chmielewska, Jacek Łukawski, Marcel Woźniak. 

Na tropie tajemnic - grafika promująca książkę

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Dwukropek. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Na tropie tajemnic. Antologia opowiadań detektywistycznych:

ZANIM WYRUSZYSZ TROPEM TAJEMNIC…

…i dasz się porwać niezwykłym przygodom, pozwól mi, Drogi Młody Detektywie, Droga Młoda Detektywko, pogratulować Ci znakomitego wyboru! Jeśli kochasz rozwiązywać zagadki, wszędzie węszysz podstęp, podejrzewasz wszystkich dookoła o ukrywanie sekretów – ta antologia powstała właśnie dla Ciebie!

Kto z nas nigdy nie marzył, by trafić w samo serce podejrzanych wydarzeń i po nitce do kłębka wytypować złoczyńcę?! Ja z pewnością marzyłam o tym od zawsze i pewnie dlatego zostałam autorką powieści detektywistycznych i kryminalnych. Do dziś doskonale pamiętam dreszczyk, który towarzyszył mi podczas lektury przygód mojego ukochanego Pana Samochodzika, i tę nutkę zawodu, gdy musiałam odkładać książkę i iść spać, bo rano czekała szkoła. Gasiłam wówczas światło i chowałam się z latarką pod kołdrą, byle tylko doczytać do końca. Teraz, kiedy do szkoły chodzą moje dzieci, też czytam i w tej chwili najbardziej Ci zazdroszczę, że dziesięć wspaniałych przygód dopiero przed Tobą!

Znajdziesz tu niezwykłe śledztwa, zagadki logiczne, tajemnice antycznych artefaktów, szyfry na szkolnym murze, znikające kanapki i słodycze, mroczny sekret schroniska dla zwierząt, wiadomości z zaświatów (!), dziwaczne muchomorowe buty oraz piwnicę, która ma zagadkowe moce. Te historie napisali dla Ciebie wspaniali autorzy, którzy zdradzili mi w tajemnicy, że to była świetna zabawa! A ja życzę, by dla Ciebie była jeszcze lepsza!

Twoja Dorosła Detektywka, Małgosia Starosta

DOM ZAGADEK

Małgorzata Starosta

Florka i Olo to zwyczajne dzieciaki, takie jak wy czy ja. Wychowali się w zwyczajnej – żeby nie powiedzieć: nudnej – rodzinie, z całkiem zwyczajną mamą, jeszcze bardziej zwyczajnym tatą i straszliwie wręcz zwyczajnym bratem, Jonatanem. Mają też psa, który jest zwyczajnym kundelkiem adoptowanym ze schroniska, kiedy Florka zrobiła rodzicom Absolutną Awanturę, ale o tym opowiem nieco później, jeśli starczy nam czasu.

Ach, właśnie, gdzie moje maniery?! Ja tu gadu-gadu o Florce i Olu, a powinnam najpierw się przedstawić. Pardonez-moi!

Jestem Pestka, a właściwie Zośka Gawęda, i zamierzam zostać sławną pisarką. Wiadomo, że nie od razu, bo w pisarstwie, jak w każdej innej dziedzinie życia, na sukces trzeba zapracować, ale ja jestem uparta i gdy czegoś naprawdę chcę, to nie ma takiej siły, która by mnie zatrzymała. Może poza rodzicami, bo akurat na nich jeszcze sposobu nie znalazłam. Choć to jedynie kwestia czasu, wierzcie mi. Poza tym, że jestem uparta, jestem też w gorącej wodzie kąpana, mam milion pomysłów na sekundę i zawsze, ale to naprawdę zawsze, wpadam w kłopoty. Tak jakby wszechświat chciał udowodnić, iż istnieją ludzie, do których pech przyczepił się na stałe. Może więc wcale nie jestem taka zwyczajna, w odróżnieniu od Florki i Ola…

Wszystko zaczęło się pewnego deszczowego, lipcowego dnia. Niestety nie zapamiętałam dokładnej daty, bo zupełnie nie mam do nich głowy. Moim konikiem, jak mawia babcia Hela, są słowa, a to, co składa się z symboli i znaczków, natychmiast wyparowuje z mojego umysłu. Ale do rzeczy!

Deszcz lał od samego rana i nic nie zapowiadało, że chociaż na moment przestanie. Wydawało się wręcz, że będzie tak padać do końca świata, który nastąpi wskutek potopu, o wiele większego niż ten biblijny. Siedziałam przy oknie i spoglądałam na ulicę, którą płynął rwący potok, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

– Taaak? – zapytałam, patrząc z mieszaniną zdumienia i zniesmaczenia na dwoje zmokniętych jak kury nastolatków stojących na progu. Wcisnęli się pod mikroskopijny daszek nad wejściem, chociaż bardziej zmoknąć nie mogli.

– Czy… jest… Czy jest tu może Maharadża?

Dziewczyna, która zadała to pytanie, trzęsła się z zimna, a jej długie ciemne włosy przykleiły się do głowy jak wodorosty.

– Oczywiście – odparłam z pełną powagą. – Właśnie szykuje swojego słonia do spaceru. Miałam mu towarzyszyć, ale przeszkodziliście mi w przywdziewaniu sari.

– Maharadża to nasz pies – wyjaśnił chłopak i roześmiał się tak radośnie, że i ja wybuchłam śmiechem.

– Nie rozumiem, co jest tak zabawnego w złośliwych żartach, Olo – obruszyła się dziewczyna.

– Bo nie masz za grosz poczucia humoru, Flo! – Trącił ją łokciem, a ona odsunęła się z fochem wymalowanym na piegowatej twarzy. – Czyli nie widziałaś naszego psa? zwrócił się do mnie, ignorując zachowanie swojej najpewniej siostry, o czym świadczyło wyraźne podobieństwo. – Kundelek, średniej wielkości. Ma długie uszy jak spaniel i włochaty ogon.

– Niestety nie.

– To szukamy dalej. Chodź, Flo, zostało nam jeszcze kilka domów.

Miałam już zamknąć drzwi, ale coś mnie podkusiło, żeby zawołać:

– Hej, mogę pomóc wam go szukać! I pożyczę parasol. Do dziś nie wiem, dlaczego to zrobiłam, bo wychodzenie na tę ulewę było najgorszym pomysłem na świecie i zrozumiałam to, zanim jeszcze wybrzmiało ostatnie słowo. Sami widzicie: najpierw robię, później myślę. Cała Pestka…

– Nie trzeba – odparła natychmiast dziewczyna zwana Flo.

– Super, przyda się każda pomoc – odpowiedział w tym samym momencie chłopak.

– To ja… Pójdę po parasol – rzuciłam sztucznie radosnym tonem, który miał przykryć wątpliwości kłębiące mi się pod czaszką. Co za durny pomysł, myślałam, wychodzić w taką pogodę! Z tego na pewno nie wyniknie nic dobrego.

Włożyłam kalosze babci, za duże na mnie o dwa rozmiary, ale w tamtym momencie zupełnie nie robiło mi to różnicy, narzuciłam na siebie plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy i wyjęłam dwa ogromne parasole ze stojaka.

– Babciu, wychodzę! – krzyknęłam w głąb domu.

– Wychodzisz? W taką ulewę? – Babcia Hela wyszła z kuchni i spojrzała na mnie zdumiona. W ręku trzymała sklejanego właśnie pieroga z truskawkami.

– Nic mi nie będzie – zapewniłam. – Muszę pomóc znajomym znaleźć psa, bo biedaczek gdzieś się zapodział.

– Tylko wróć na obiad!

Skinęłam głową i pomachałam babci wolną ręką, którą zaraz wetknęłam do kieszeni płaszcza. Ufff, pestki były na swoim miejscu.

– Jeden dla was, jeden dla mnie – oznajmiłam, wręczając rodzeństwu parasol. – Tak przy okazji: jestem Pestka.

– Olo i Florka – poinformował chłopak.

– Miło mi, Olo i Florko. Chodźmy poszukać waszego Maharadży.

Moi nowo poznani towarzysze przylgnęli do siebie pod wielkim bordowym parasolem i ruszyli szybkim krokiem ku wyjściu na ulicę. Ja podążyłam za nimi. Deszcz padał tak intensywnie, że przypominał kurtyny wodne, tworzone przez wodospady. Widoczność była znikoma, a szanse na dostrzeżenie psa w tych warunkach raczej mizerne. Niemniej jednak, skoro powiedziałam A, musiałam także powiedzieć B, bo moje słowo jest święte.

Podążaliśmy od domu do domu, a z każdą mijającą minutą znalezienie zguby wydawało się coraz mniej możliwe. Albo nikt psa nie widział, albo możliwe, że widział, ale nie ma pewności i było to „jakiś czas temu”, a najczęściej nikt nam nie otwierał, bo mieszkańcy byli w pracy. Po trzech kwadransach biegania zygzakiem po ulicy, gdy byliśmy już skłonni się poddać i wrócić do domów, kątem oka zauważyłam ruch.

– Hej, spójrzcie, to chyba on! – krzyknęłam, wyciągając rękę w kierunku ostatniego domu na ulicy. – Pośpieszmy się, zanim znów gdzieś zniknie!

Puściliśmy się biegiem, zupełnie nie myśląc, dokąd prowadzą nas nogi, a raczej merdający w oddali ogon. Odniosłam wrażenie, że pies zatrzymał się na moment, jakby chciał nam pozwolić się dostrzec, i dopiero gdy znaleźliśmy się na tyle blisko, by go wyraźnie zobaczyć, znów ruszył przed siebie.

Kiedy dopadliśmy zardzewiałego ogrodzenia z dziwnie powyginanymi sztachetkami, Olo zatrzymał się raptownie, łapiąc siostrę za łokieć.

– Nie możemy tam wejść – powiedział takim głosem, że aż przeszły mnie dreszcze.

– Dlaczego? – zapytałam, zanim się zorientowałam, że chłopak ma rację.

– Nie wolno nam się zbliżać do tego domu – wyjaśniła Florka, kładąc wyraźny nacisk na słowo „tego”.

Spojrzałam wprost w ciemne, zakratowane okna domostwa i przełknęłam głośno ślinę. Budynek na końcu ulicy jako jedyny ulokowano na wzniesieniu, przez co widać go było w pełnej okazałości. Był ogromny, liczył cztery piętra, a jego szarobura elewacja przywodziła na myśl gnijącego ziemniaka. Parter i część pierwszego piętra porastały gęste gałęzie bluszczu o barwie przypominającej krew. W wielospadowym dachu gdzieniegdzie brakowało dachówek, a w jednym z czterech kominów jakieś ptaki uwiły sobie gniazdo. Odkąd pamiętałam, w domu nikt nie mieszkał, a jeśli istnieli jacyś właściciele, to nikt ich nigdy nie widział. Babcia Hela powiedziała mi kiedyś, że to najstarszy i najbardziej tajemniczy dom w miasteczku, ale kiedy próbowałam się dowiedzieć, jakie skrywa tajemnice, nabrała wody w usta i zmieniła temat.

– To co robimy? – spytałam, nie odrywając wzroku od ogromnych drzwi, które zdawały się zupełnie nie pasować do reszty ponurego domostwa. Wyglądały, jakby były całkiem nowe albo niedawno odnowione, a ich niemal radosny groszkowy kolor wydawał się absolutnie nie na miejscu w otoczeniu przygnębiającej szarości.

– Chyba musimy wracać… – mruknął rozczarowany Olo.

– Maharadża! Piesku! – Florka podjęła ostatnią próbę przywołania pupila, który czmychnął w głąb ogrodu.

– To na nic, wracajmy. – Chłopiec podał siostrze ramię, gotów ruszyć w drogę powrotną.

Nagle usłyszeliśmy szczekanie, donośne i gorączkowe, jakby pies wzywał nas na pomoc. Zanim jednak zdołałam otworzyć usta, ucichło, a zaraz potem rozległ się głuchy odgłos zatrzaskiwanych drzwi.

– Maharadża!!! – wrzasnęła Florka, po czym puściła ramię Ola i wbiegła przez otwartą furtkę na posesję.

– Flo!!! – krzyczał za nią Olo. – Flo, wracaj natychmiast!

– Gońmy ją! – rozkazałam.

Kilka sekund później wszyscy troje staliśmy na środku wielkiego ogrodu ciągnącego się aż do rzeki, stanowiącej naturalną granicę miasteczka, i z wyrazami niedowierzania na twarzach rozglądaliśmy się wokoło. Żadne z nas nie potrafiło zrozumieć, gdzie się podział pies, który jeszcze przed chwilą tu był. W jaki sposób zniknął? I co wywołało trzask, który usłyszeliśmy?

Z tej strony opuszczony budynek nie miał bowiem żadnych drzwi, a okna zaczynały się na wysokości drugiego piętra. Poniżej zaś znajdowała się gładka betonowa ściana. Nawet wszędobylski bluszcz, tak gęsto oplatający front domu, tutaj zdawał się nie zapuszczać.

– Gdzie on jest? – pisnęła Florka.

– T… tam! – wysapał Olo, a my podążyłyśmy wzrokiem w kierunku wskazywanym przez jego wyciągniętą rękę.

Pomimo panującego w budynku mroku, w jednym z okien na najwyższej kondygnacji można było dostrzec fragment kudłatego ogonka, ruszającego się w lewo i w prawo, oraz pyszczek przytknięty do szyby. Okno znajdowało się dość wysoko, sądząc po widocznym w głębi fragmencie sufitu, a zatem pies nie mógł stać na podłodze. Albo stał na niewidocznym z naszej perspektywy podwyższeniu, albo…

– Chyba ktoś jednak jest w tym domu – szepnęła Florka, wyrażając moje myśli na głos.

– Może zaraz wyniesie nam Maharadżę – rzucił mało przekonująco Olo.

Patrzyliśmy na okno od dobrych kilku sekund, zupełnie tracąc poczucie rzeczywistości. Umykało naszej uwadze, że deszcz przestał padać, jak za dotknięciem magicznej różdżki, a odgłosy miasta zupełnie do nas nie docierały. Słyszeliśmy jedynie własne przyśpieszone oddechy.

– Chodźmy do drzwi – przerwałam ciszę, nie odrywając wzroku od okna.

– Tak, chodźmy.

Olo chwycił Florkę za rękę i delikatnie pociągnął, kierując się ku przodowi domu. Ledwo zrobił pierwszy krok, a kudłaty ogon w oknie zniknął.

Zamrugałam kilka razy, żeby się upewnić, że nic mi się nie przywidziało. Okno było ciemne i bez wątpienia żaden ogon się w nim nie poruszał.

– Pestka, idziesz? – zawołał za mną Olo. Jego głos brzmiał niemal płaczliwie.

– Idę! – rzuciłam prawie wesoło, żeby dodać mu odwagi, i podążyłam za nimi. Pod naszymi nogami chlupotały kałuże, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że parasol jest już niepotrzebny. – Hej, przestało padać!

– Wcale nie przestało! – odkrzyknęła Florka. – Spójrz na ulicę, tam wciąż leje!

Odruchowo podniosłam wzrok i stanęłam jak wryta. Rzeczywiście, za ogrodzeniem na chodniki spadała ściana deszczu, tymczasem po tej stronie po ulewie zostały jedynie kałuże. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i wyjęłam z niej garść prażonych pestek słonecznika. Łuskam go zawsze, gdy czuję się zdenerwowana – stąd wzięła się moja ksywa. Mama nazwała mnie Pestką wiele lat temu (...)

Powieść Na tropie tajemnic. Antologia opowiadań detektywistycznych kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Na tropie tajemnic. Antologia opowiadań detektywistycznych
Małgorzata Starosta0
Okładka książki - Na tropie tajemnic. Antologia opowiadań detektywistycznych

Dziesięć opowiadań detektywistycznych znanych polskich autorów dla czytelników w wieku 9-12 lat. Śledztwa, intrygi, kradzież starych monet, tajemnicze...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje