Przekroczyła granicę. Fragment ksiażki „Róże cmentarne"

Data: 2025-04-25 13:43:01 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Dwójka przyjaciół nagrywających urbex znajduje na starym cmentarzu zwłoki człowieka w makabrycznym stanie. Niedługo potem Hermina Wasylik rozmawia ze znajomym prokuratorem, który w stanie upojenia alkoholowego wyznaje jej, że zabił ojca. Czy te sprawy mogą się łączyć? Czy Hermina przypadkowo poznaje prawdę? Nie jest tego pewna. Postanawia więc rozpocząć własne śledztwo.

Róże cmentarne grafika promująca ksiązkę

Róże cmentarne to trzeci tom kryminalnej serii Śledztwa Herminy Wasylik. Do lektury powieści Magdaleny Soboty zaprasza Oficynka. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Róże cmentarne. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Rozdział I

– Hermina?

– To ja. O co chodzi?

– Zabiłem swojego ojca.

– Słucham?

Głos wydostał się z krtani Herminy Wasylik chrapliwy i drżący, ale była pewna, że mężczyzna po drugiej stronie doskonale zrozumiał, o co spytała. Nie wiedziała więc, dlaczego milczy i nie udziela odpowiedzi.

Żar, lejący się z czerwcowego nieba, tak jasnego, że prawie biało-różowego, dotąd nie przeszkadzał, był przyjemny. Teraz nagle Hermina zaczęła się dusić. Wreszcie Myszkin odezwał się.

– Zabiłem go – powtórzył dobitnie. Brzmiał dziwnie, ale domyślała się, że przekazywanie takiej wiadomości może zmienić nie tylko brzmienie czyjegoś głosu, ale także o wiele więcej. Całego człowieka.

– Co się stało? – Nie wiedziała, co więcej dodać. Co powiedzieć, o co zapytać. Nigdy nie była w takiej sytuacji.

Musiała usiąść. Nim odpowiedział, ponownie długo zbierając się na odwagę albo szukając słów, oczami, przed którymi migotały czarne plamy, jak rozlewająca się po powierzchni rzeczywistości rtęć, znalazła ławkę i opadła na nią, odruchowo chwytając się za bolącą nogę.

– Musiałem – odrzekł krótko i szorstko. Słyszała jego oddech po drugiej stronie, urywany, szybki, jakby Mikołaj cierpiał. – Ale jest coś jeszcze… On był… Ja…

I wtedy obezwładnienie minęło, spłynęło po niej jakby spłukane gorącem, a może zmęczeniem. Miała dość.

– To nie moja sprawa. Po co do mnie dzwonisz? – Przerwała mu. Nie musiała silić się nawet na gniewny ton, brzmiała na wściekłą. Aż sama siebie zdziwiła.

– Bo mnie aresztują – powiedział tak spokojnie, jakby był z tym zupełnie pogodzony. – Znaleźli go, więc nie minie wiele czasu. Nie mam żadnych szans, nie mogę się bronić, zresztą nie chcę. Ale…

– Ale co?

– Kiedy mnie zamkną, nie wyjdę już nigdy, jestem tego pewien. Więc zanim to się stanie, chciałem jeszcze raz usłyszeć twój głos. Chciałbym cię jeszcze zobaczyć, ale wystarczy mi rozmowa. Tylko tyle.

Nie tego się spodziewała. Wszystkiego, ale nie tego. I to był błąd, bo słowa Myszkina trafiły prosto w najbardziej obolałe zakątki jej ciała, w miejsca, których nigdy nie odsłaniała, nawet przed terapeutą, rzadko przed samą sobą.

– Nic więcej – wymamrotał i dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że jest bardzo pijany. Dlatego słowa brzmiały tak dziwnie, nieskładnie i jednocześnie przejrzyście szczerze.

– Jesteś pijany – zauważyła na głos. – Bredzisz, Myszkin.

– Może. Co z tego? Chcę, muszę się z tobą pożegnać.

Dopiero w tamtym momencie dotarło do niej, o czym właściwie rozmawiają.

Ten człowiek przyznał się do zabójstwa.

Natychmiast pomyślała, że jeśli ktoś go podejrzewa – a na pewno tak jest, przecież skoro chodzi o ojca, to syn jest wysoko na liście osób podejrzanych – mogą podsłuchiwać jego telefon.

Więc będą słyszeć tę rozmowę, wiedzieć, że jej się wyspowiadał. Nie była pewna, czy czuje z tego powodu ulgę czy lęk.

– Słuchaj – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. – Cokolwiek zrobiłeś, z jakiegokolwiek powodu, nie chcę tego wiedzieć. Nie chcę wiedzieć o tobie niczego.

Wiele razy, będąc już na granicy snu, zastanawiała się, co powiedziałaby mu, gdyby jeszcze raz miała okazję. Czy raczej wyjaśniłaby mu wprost, co jej zrobił, jakie skutki miała jego decyzja, czy odeszłaby bez słowa, nie marnując ich na niego nigdy więcej?

Żadna z tych onirycznych wizji, które kiedyś snuła, nie mogłaby się ziścić, bo Hermina pojęła teraz, że ile rozmów z Myszkinem by jeszcze nie odbyła, ile razy nie przypominałaby sobie w kółko tamtego dnia, który rozbił jej przyszłość w drobny mak, katując się bezsilnie, to niczego już nie zmieni. Roztrzaskała się, w porządku, ale teraz składała się w całość, a on był tam, po drugiej stronie, i nie mogła nic na to poradzić – mogła tylko nie dopuszczać go do siebie, nieważne jakim kosztem.

– Żegnaj, Myszkin – powiedziała zatem.

– Przepraszam cię.

– Poszukaj sobie dobrego adwokata.

Parsknął śmiechem, ale gorzkim i ponurym. Ku swojemu zdziwieniu Hermina odkryła, że ma wilgotne rzęsy; zakończyła połączenie i wbiła wzrok w białe słońce, tak, żeby rozjątrzyło jej umysł, pozbawiło wszystkiego konturów i wszystko w niej wypaliło.

***

Hermina usiadła przy biurku w zaaranżowanej na pokój gościnny bibliotece Amelii i Cezarego, spojrzała na otwartego laptopa z uruchomioną aplikacją do pisania i zorientowała się, że od dłuższej chwili wstrzymuje niepotrzebnie powietrze. Odetchnęła więc, ale nie zabrała się za pracę nad podcastem, co miała wcześniej w planach. Czuła się zaskakująco bezsilna i pomimo, że przez całą drogę powrotną do domu matki i jej męża usiłowała za wszelką cenę wyrzucić z głowy odbytą właśnie rozmowę, nie była w stanie.

Nie chodziło bynajmniej o to, że Myszkin chciał się z nią zobaczyć albo że zależało mu na pożegnaniu. Nie o tym myślała, nie to ją zajmowało. Istotniejsza była dla niej ta część historii, której nie ujawnił.

Dlaczego zabiłeś swojego ojca? Musiałem.

A potem powiedział: jest coś jeszcze. On był… Jaki? Kim był?

Dlaczego Myszkin sądził, że musiał zabić własnego ojca? Co się stało? Hermina odchyliła się na krześle, czując, że zaczyna wbrew sobie rozważać możliwe scenariusze. Nie powinna była, nie dość, że nie wiedziała zupełnie nic o rodzinie Myszkina, to jeszcze chodziło przecież o człowieka, który chciał zniszczyć jej życie za cenę własnej kariery…

Racjonalizacja nic nie dawała. Hermina przyłapała się na tym, że zastanawia się, kto i jak odkrył zwłoki, co wykrył medyk sądowy na sekcji, kto prowadzi sprawę. A ponadto, oczywiście, co pchnęło Mikołaja do czegoś tak strasznego. Nie żałowała, że się rozłączyła, że nie zapytała o nic, gdy urwał zdanie – tamta rozmowa była jednym wielkim błędem, rozdrapaną raną – ale z tego samego powodu ciekawość nie dawała jej teraz spokoju.

Pierwszym, co przyszło jej na myśl, było rzecz jasna sprawdzenie sprawy w internecie. Zrobiła to od razu, nie tracąc czasu. Po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „morderstwo ojciec prokuratora Kraków” nie pojawiło się nic, co by przykuło jej uwagę, dlatego spróbowała „odnalezienie zwłok Kraków”, po czym wybrała zakładkę „aktualności”, żeby wyniki były jak najbardziej miarodajne.

Pierwsze trzy trafienia na pierwszy rzut oka zdawały się dotyczyć właściwego tematu. Zawahała się jeszcze przez moment, bo wiedziała doskonale, co właśnie robi – znała siebie na tyle dobrze, by wiedzieć – ale i tak otworzyła odnośnik do pierwszej strony. I przepadła. Zawsze taka była, nie potrafiła inaczej.

Hermina odtworzyła krótkie nagranie towarzyszące artykułowi. Potem zrobiła to jeszcze raz i jeszcze. Musiała się skupić, by zarejestrować wszystko, co działo się w ciągu tych kilkunastu sekund, bo jakość klipu była bardzo słaba, a do tego ujęcia chwiały się, były chaotyczne. Za trzecim razem zauważyła już wszystkie detale, jakie się dało. A przede wszystkim zwłoki.

– Ja pierdolę – zaklęła niekontrolowanie, wpatrując się w doskonale widoczny, częściowo rozkopany grób, który rozjaśniało światło latarki. Ten fragment wyglądał jak wycięty z amatorskiego horroru typu found footage, przerażający, ale nie w sztuczny, wyreżyserowany sposób, tylko ten gorszy. Głowa, oderwana ręka wyciągnięta na powierzchnię przez psa, którego też uchwyciła kamera, sterczący z ziemi inny kawałek ciała; pozostałe fragmenty były przysypane. Hermina oceniła, że zwłoki mogły znajdować się w ziemi co najmniej od kilku miesięcy – stopień rozkładu twarzy, zapadniętej i całej ruszającej się od toczących tkankę owadów, był zaawansowany, ale ciało na widocznej ręce nie uległo zeszkieletowaniu. Nie pochowano go więc aż tak dawno temu.

W ogóle nie miała pojęcia, czy to właśnie o te zwłoki chodzi, czy mężczyzna, na którego właśnie patrzy, to ojciec Myszkina. Ale skoro Mikołaj zadzwonił do niej dziś, pijany w sztok, i powiedział, że znaleźli ciało, to zgadzałoby się z datą zamieszczenia tego filmiku na stronie z newsami: wczoraj rano. Zobaczył więc gdzieś to nagranie, pewnie media od tego huczały, a szczególnie lokalne, i zrozumiał, że niedługo wpadnie i jego dotychczasowe życie się skończy.

Poczuła, wbrew sobie, bo to było zupełnie nie na miejscu, maleńkie ukłucie satysfakcji. Tak bardzo chciał zatrzymać swoje stanowisko, pozostać prokuratorem, że nic się dla niego nie liczyło, a teraz z całą pewnością straci pracę. Pewnie już jest zawieszony, a jeżeli nawet nie, to nie minie tydzień, a tak się stanie. Skarciła się niechętnie za te myśli, nie powinno jej to w ogóle interesować.

Hermina przejrzała pozostałe linki i pokręciła z rozczarowaniem głową. Na pozostałych stronach znajdowały się dokładnie te same, raczej zwięzłe informacje, które już poznała. Dowiedziała się więc tylko tyle, że w godzinach nocnych dwójka nastolatków natknęła się na odsłonięte przez psa, płytko zakopane i najprawdopodobniej rozczłonkowane zwłoki, które ktoś – przypuszczalnie zabójca – próbował ukryć na Starym Cmentarzu Podgórskim, nieużywanym od końca dziewiętnastego wieku. W żadnym ze źródeł nie podano tożsamości odnalezionego mężczyzny, co nie zdziwiło Herminy; identyfikacja zwłok w takim stanie, bez żadnego podejrzenia odnośnie do danych osobowych, mogła być znacznie utrudniona.

W takim razie organy ścigania prawdopodobnie nie wiedziały jeszcze, że to pan Myszkin, jakkolwiek miał na imię. Skoro tak, to telefon Mikołaja przypuszczalnie nie był jednak na podsłuchu… Teraz pożałowała przelotnie, że nie wypytała o więcej. Ale czy mogłaby uwierzyć w chociaż jedno jego słowo?

Wstała, w nodze rozszedł się tępy ból, który zignorowała. Nie znała Mikołaja, nie na tyle dobrze, by móc wydawać o nim sądy, ale to, że okazał się zabójcą, wydało jej się bardzo dziwne. Hermina podeszła do okna, rozciągającego się niemal na całej ścianie biblioteki, i wbiła wzrok w sielankowy, nieruchomy, zielono-złoto-biały krajobraz letniego pola, ale to jej nie uspokoiło – przez cały czas jej podświadomość usilnie szukała rozwiązania, co było z góry skazane na porażkę. Przecież nie miała żadnych wskazówek, nie wiedziała zupełnie niczego oprócz tego, że Myszkin się przyznał. Ale nie przyznał się policji, tylko jej, Herminie, a w dodatku dopiero teraz, kiedy znaleźli mocno już rozłożone zwłoki jego ofiary. Co to mogło oznaczać? Przed momentem myślała sobie, że mężczyzna na pewno straci pracę, na której tak mu zależało. Ale czy to ten właśnie element nie pasował do układanki? Jeśli tak bardzo chciał pozostać prokuratorem, poświęcając wszystko – nie wiedziała, dlaczego, w końcu nie był ani spełniony w tym zawodzie, ani szczęśliwy, ale tak właśnie było – to przecież nie zrobiłby czegoś takiego, nie dopuściłby się jednego z najgorszych czynów, jakich może dopuścić się człowiek. Wiele można było o nim powiedzieć, ale nie był głupi i zdawał sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji lepiej niż ktokolwiek inny na jego miejscu.

I, cholera, trup był prawdopodobnie rozkawałkowany. Pocięty na kawałki. Herminie zrobiło się słabo, gdy przypomniała sobie widok odciętej ręki na cmentarnej ziemi. Może to pies ją oderwał, a może…

W każdym razie, jeżeli naprawdę Myszkin to zrobił, to nie mogło być zaplanowane. Gdyby było, ciała nigdy by nie odnaleziono, Hermina była o tym przekonana. I tak sam fakt, że zwłoki zakopano na nieużywanym cmentarzu, był w swojej prostocie genialny – najciemniej pod latarnią. Wszystko zatem wskazywałoby na to, że Myszkin nie działał ze z góry powziętym planem, tylko gwałtownie, z nagłym zamiarem, pod wpływem emocji. Jeśli to w ogóle on był osobą, której szukała teraz zapewne policja w całym kraju… Trudno jej było w to uwierzyć, mimo jego własnego wyznania.

No i pozostawał jeszcze jeden wątek. Czy nikt nie szukał ojca Myszkina przez cały ten czas, gdy zwłoki były dosłownie pod nosem wszystkich przechodzących obok cmentarnego ogrodzenia spacerowiczów? Nie zgłoszono zaginięcia? Nie odnotowano nieobecności w pracy? Ten człowiek musiałby być zupełnym odludkiem, nie wychodzić nawet do sklepu po chleb, żeby po jego zniknięciu nikt nie zainteresował się jego losem.

Albo to, albo nikogo nie interesowało zaginięcie. Tak też mogło być: jeżeli ojciec Mikołaja nie zaskarbił sobie niczyjej sympatii, mogło brakować osoby, którą obszedłby jego los.

Hermina uderzyła się otwartą dłonią w czoło i zaklęła półgłosem. Zadała sobie pytanie, po co w ogóle to robi, dlaczego się nad tym zastanawia, zamiast po prostu dać temu wszystkiemu spokój, ale teraz już nie było odwrotu – myśli o tej sprawie będą ją męczyć, aż im nie ulegnie, jakby reagowała na syreni śpiew kolejnej tajemnicy, których szereg zawsze wyznaczał kamienie milowe jej życia. Znała ten schemat, towarzyszący jej od zawsze: najpierw długie godziny bezsennych nocy, w czasie których próbuje się zmęczonym umysłem dotrzeć do jakiejkolwiek prawdy, potem trzeźwe układanie faktów, dopasowywanie puzzli, aż wreszcie rozwiązanie, satysfakcjonujące albo nie.

Niektóre zagadki potrafiły męczyć ludzi całymi latami, ścigać ich nawet do śmierci. Bywali starzy policjanci, którzy trzymali w szafach całe pudła pełne dowodów rzeczowych z tego jednego, jedynego postępowania i myśleli o nich, obsesyjnie, godzinami, tylko po to, by nigdy nie dojść do żadnego wniosku i umrzeć w przekonaniu, że nic się nie da zrobić.

Wystarczyło, że Hermina dowiedziała się, kto zginął i kto mógł zabić, i że zupełnie w to nie wierzyła. Wystarczyło, że zobaczyła rozbebeszoną twarz martwego człowieka przysypanego ziemią i rękę leżącą obok. Niczego więcej nie było jej trzeba, to było jak haczyk wbity w skórę na karku, boleśnie grający na wszystkich nerwach, paraliżujący zdrowy rozsądek.

Podobną reakcję spowodowała u niej sprawa Wiktora Ordona, tylko że wtedy czuła się o wiele gorzej i emocje nie docierały do niej z taką mocą, jak teraz. Stała więc przy oknie, złotej plamie światła w ciemnym pokoju, i podejmowała decyzję.

Po chwili wiedziała już, że jeśli tego nie zrobi, będzie miała do siebie żal, tak jak tamci starzy policjanci. Chociaż policjantką już nie była, mimo że nikomu nie była nic winna, nigdy dotąd nie wygrała z własną naturą i nie zamierzała teraz z nią walczyć.

Mikołaj powiedział, że chciałby ją jeszcze raz zobaczyć. Chociaż te słowa wywoływały wściekłość – jakim prawem to mówił, jak mógł tak się czuć? – przeważyły szalę i Hermina była już pewna, że nie będzie w stanie się cofnąć. Przekroczyła granicę.

Książkę Róże cmentarne kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Róże cmentarne
Magdalena Sobota 0
Okładka książki - Róże cmentarne

Plamy krwi na płótnie cmentarnego pejzażu Dwójka przyjaciół nagrywających urbex znajduje na starym cmentarzu zwłoki człowieka w makabrycznym stanie. Niedługo...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Złote góry
Klaudiusz Szymańczak
Złote góry
Inni
Wojciech Maksymowicz
 Inni
Lot jastrzębia
Magdalena Wolff
Lot jastrzębia
Uważny dotyk
Scarlett Peacock
 Uważny dotyk
Uroczysko
Anna Olszewska
Uroczysko
Róże cmentarne
Magdalena Sobota ;
Róże cmentarne
Pomogę Ci
Monika Czarnowska
Pomogę Ci
Niewidzialna
Sabina Obwiosło-Budzyń
Niewidzialna
Pokaż wszystkie recenzje