Świat jest lepszy i bezpieczniejszy niż nam się zdaje – trzeba tylko zebrać się na odwagę, by go poznać. „Solo dookoła świata" Katarzyny Kozłowskiej

Data: 2025-11-13 14:28:50 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Katarzyna Kozłowska, autorka książki 50-tka dookoła świata, ponownie łamie stereotypy i na rok przed sześćdziesiątymi urodzinami samotnie wyrusza w kolejną półroczną podróż dookoła globu.

Ucieka od nadmiaru bodźców, zachodniego pędu i medialnego zgiełku. W zamian wybiera bliskość natury, prostotę codzienności i spotkania z ludźmi, którzy nie znają pośpiechu. Od parków narodowych Utah, przez amazońską dżunglę, Galapagos i karaibskie plaże Kolumbii, aż po Wietnam, Kambodżę oraz Tajlandię – każda z odwiedzonych krain odsłania przed nią inne oblicze rzeczywistości i człowieka.

Solo dookoła świata Katarzyna Kozłowska - grafika promująca książkę

Solo dookoła świata to nie tylko historia wędrówki przez cztery kontynenty i dwanaście krajów, ale także wewnętrzna podróż ku wolności i zaufaniu. Opowieść o świecie, który – wbrew pozorom – wciąż potrafi być gościnny, bezpieczny i piękny. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Solo dookoła świata:

Prawdziwa podróż odkrywcy
nie polega na poszukiwaniu nowych krajobrazów,
ale na zyskaniu nowych oczu.

Marcel Proust

Słowo wstępne

 

Wyruszając siedem lat temu w pierwszą podróż dookoła świata, myślałam, że spełniam marzenie życia, jedyne, niepowtarzalne, takie, które będę wspominać jako największy wyczyn. Bo dla pięćdziesięciodwulatki podróż solo z plecakiem, po nieznanych wyspach i kontynentach, przy częstej zmianie stref czasowych i klimatycznych, z noclegami w skromnych hostelach lub u tubylców, była przygodą wymagającą. Jednak kiedy po pięciu miesiącach wróciłam cała i zdrowa, wiedziałam już, że na tym nie poprzestanę. Zachwyciłam się bowiem światem, który się przede mną otworzył jako gościnny, bezpieczny i różnorodny. Smakowałam go całą sobą niespiesznie, wiedząc, że wiele z tych miejsc, które oglądałam, wkrótce nie będzie wyglądało tak samo, jak na przykład wyspy Indonezji, gdzie turystyka inwazyjnie wkracza w najbardziej dzikie miejsca i zawłaszcza je bezpowrotnie.

Podobno dobry moment do wyruszenia na kolejną wyprawę jest wtedy, gdy szczęśliwie powrócisz z poprzedniej. I tak właśnie poczułam. Byłam gotowa odpocząć, zarobić na nową podróż i jechać dalej, ponieważ zrozumiałam, że włóczęga solo jest tym, co podoba mi się najbardziej. Udana wyprawa przez 3 kontynenty, 30 wysp i ponad 60 tys. km dała mi więcej pewności siebie, pokazała moje możliwości i rozwinęła skrzydła. Dlaczego nie miałabym ponownie spróbować?

Wszystkie kolejne wyjazdy – do Japonii, Nepalu, a nawet przejazd z północy na południe Argentyny – były udane i pełne przeżyć, jednak nie przyniosły mi tyle radości, ile oczekiwałam, bo trwały za krótko. Każdy z nich nie dłużej niż miesiąc i w gronie innych osób. To jednak nie to samo co samotna, długa włóczęga – pomyślałam. Potem pandemia ograniczyła na dwa lata możliwości swobodnych wojaży, za to zaostrzyła apetyt na dalekie przygody.

Moja podróżnicza szajba naszła mnie prawdziwie wiosną 2023 roku, w marcu, gdy księżyc wzrastał po nowiu, koty marcowały w ogrodzie, a ja zamanifestowałam swoje marzenia i zapragnęłam wyruszyć w kolejną wyprawę dookoła świata. Kupiłam bilet w jedną stronę, żeby pofrunąć w świat… we wrześniu. Miałam pół roku na ogarnięcie się i przygotowanie kondycyjne. Bo jeśli mam zamiar dźwigać miesiącami duży plecak na grzbiecie, spać byle gdzie i jeszcze cieszyć się tym, co oglądam, to bez dobrej formy fizycznej nic nie wyjdzie, szczególnie gdy ma się pięćdziesiąt dziewięć lat. Kupno biletu był tylko pierwszym krokiem. Od teraz wszystko w moim życiu, mniej lub bardziej, zostało podporządkowane podróży.

Już nie kupowałam nowych sukienek, tylko spodnie trekkingowe; już nie dbałam o modne torebki, bo brakowało mi nowego plecaczka. W ogóle uważniej zaczęłam wydawać, ponieważ liczył się każdy odłożony grosz. Odnalazłam w sobie wewnętrzne, szalone dziecko, które czeka, żeby robić to, co kocha; które cieszy się, że znów doświadczy niezwykłych miejsc i pozna ciekawych ludzi, gdzieś tam, na końcu świata. Nie mam nawet pojęcia, do ilu krajów mnie tym razem zawiedzie mój wewnętrzny wędrowca. Wiem tylko, że jestem gotowa na nowe wyzwanie, bo stęskniłam się za tym stanem bycia w drodze. Niektórzy się dziwią, że znów chcę jechać sama, że tak daleko… Myślę sobie, że to, co robię, nie musi mieć sensu dla nikogo poza mną. Na tym polega piękno szaleństwa. Ono ma przede wszystkim mnie cieszyć! A jedyną miarą tego, czy życie jest szczęśliwe, jest mój poziom satysfakcji i spełnienia, które odczuwam głęboko w sercu. Nie ma po prostu innej miary. Każdy z nas ma w sobie takie wewnętrzne, pełne entuzjazmu dziecko, które czasem pragnie napełnić świat kolorem i swoją fantazją, a przede wszystkim spełnić marzenia. Zwykle kazaliśmy mu być cicho, nie wypadało szaleć, należało się zachowywać, bo tak nas wychowano. Więc może teraz wreszcie jest czas, żeby je objąć, przytulić, wysłuchać i pozwolić robić, co chce.

Mąż z pełnym zrozumieniem obserwował moje przygotowania do podróży i wspierał mnie jak dawniej, bo wiedział, że jak się wkręcę w jakiś pomysł, to jestem nie do zatrzymania. Córka była tym razem nieco mniej entuzjastyczna, obawiała się, że Ameryka Południowa to nienajlepszy pomysł dla blondynki podróżującej solo.

Samotna wyprawa wzbudziła jednak powszechne zdziwienie wśród znajomych. Kiedy pochwaliłam się, że znów wyruszam i cieszę się nią jak dziecko, usłyszałam:

– Ale czemu znowu sama?

– Dlaczego nie z mężem, czy między wami wszystko OK?

Istnieje często przekonanie, że jeśli pary nie robią wszystkiego wspólnie, od zakupów w spożywczym po podróże, to oznacza, że między nimi jest źle.

Spieszę poinformować, że u mnie w domu wszystko gra, a podróżowanie na własną rękę uważam za niezwykle zdrowe, nawet budujące dla związku, szczególnie dla takiego z długim stażem. Bo to też piękna okazja, by doświadczyć radości z tęsknoty za partnerem. Poza tym oczekiwanie, że partner będzie lubił dokładnie to, co ja, jest mało realne. Mój mąż zdecydowanie bardziej woli mieszkać w dobrym hotelu, ja w pensjonacie. On woli wszystko, co przewidywalne i zorganizowane, ja zaś improwizację i zaskoczenie. Gdy chodzi o urlop na tydzień lub dwa, też lubię mieć wygodnie i elegancko, ale w długiej włóczędze mogę sobie pozwolić na bycie zdrową egoistką i robienie wszystkiego po swojemu.

Sama decyduję, jaką wybrać trasę, jak tam dojechać i robię to we własnym tempie. Mogę być spontaniczna, zmienić plany w ostatniej chwili, bo akurat tak mi się podoba. Spędzanie czasu samej w podróży to wyjątkowa i niepowtarzalna okazja do odkrycia, kim jestem i co lubię robić najbardziej.

Już tego stanu wcześniej doświadczyłam, gdy wychodziłam poza swoją strefę komfortu, żeby się sprawdzić w nieoczekiwanych sytuacjach, pokonać lęk i zmierzyć się z nowym. Podróżowanie w pojedynkę daje również niesamowite poczucie sprawczości. Czasem trzeba szybko reagować, decydować i ufać swoim instynktom. W codziennym życiu jesteśmy zbyt zajęci i działamy na automacie, nie dając sobie przestrzeni na poznanie siebie. To jest ten moment, kiedy możesz polegać tylko na sobie i nie możesz za te decyzje winić nikogo innego. Moja podróż to moje wybory, popełniane błędy i sukcesy, uczą mnie więcej o sobie niż cokolwiek innego. Myślę, że jest jeszcze jeden istotny walor: zdolność do doceniania rzeczy, które uważamy za oczywiste, gdy mamy je na co dzień w domu. Nigdzie tak dobrze nie było widać, w jak dobrych warunkach przyszło mi żyć, jak kiedy odwiedzałam biedne domostwa w Azji czy Afryce. A jednak to od tych ludzi uczyłam się wdzięczności za małe rzeczy i radości przeżywanej chwili. To oni pokazali mi, że mniej znaczy więcej, że nie przywiązywanie się do posiadanych rzeczy, ale przeżywanie pięknych chwil jest sensem, nie droga jest celem, lecz to, czego w niej doświadczam. Podróżuję, żeby oglądać świat, ale także po to, by poszerzyć horyzonty.

Nieraz słyszałam, że moja samotna podróż to pewnie forma ucieczki od problemów i to bardzo egoistyczne… Ci, którzy nie pytają, szybko oceniają i wystawiają swoją opinię. Cóż, ludzie mogą cię nazywać egoistką, gdy czujesz, że jesteś najważniejszą osobą w swoim życiu i dbasz o swoje szczęście. Mogą cię nazywać przesadną tylko dlatego, że realizujesz marzenia. Mogą cię też nazywać zarozumiałą, gdy wiesz, czego chcesz, i idziesz przez życie pewnym krokiem. Ludzie zawsze będą cię jakoś nazywać i oceniać… To nieuniknione, że jednych inspiruje twój rozwój, a innych irytuje. Ale kiedy mam wewnętrzny spokój i kiedy ufam sobie, otwieram się na nowe, bez strachu przed oceną i tym, „co inni powiedzą”. Gdy wybieram wolność, mogę odpuścić wszystkie swoje wyobrażenia o tym, jaką powinnam być osobą, żeby pasować do innych. A ja chcę żyć po to, aby doświadczać życia i się nim cieszyć.

Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy moim najważniejszym zadaniem stało się spakowanie plecaka! Stał pusty przez kilka tygodni w pokoju i dojrzewał powoli do tej chwili. W poprzedniej podróży wokół globu było prościej, ponieważ większość czasu zaplanowałam w tropikach. Wystarczyło mi do tego kilka podkoszulków, krótkie spodenki, ochrona przed deszczem i wiatrem. W podróży oddawałam rzeczy do ulicznej pralni, chociaż ubrania zmieniały tam czasem kolor albo kształt. Wtedy wyrzucałam je i kupowałam nowe. Stąd pojawiła się w mojej szafie nowa kolekcja T-shirtów z całego świata. Tym razem zamierzam dużo czasu spędzić w wysokich górach Ameryki Południowej, gdzie jest raczej chłodno, więc potrzebne mi są buty trekkingowe, puchówka, polar, czapka i rękawice, a ponieważ plecak ma tylko 60 l pojemności, trzeba zrobić selekcję. Ciuchów ilość niezbędna, reszta to tzw. ułatwiacze podróży, czyli technologia:

  1. iPad – w czasie podróży zastępuje mi komputer, mogę zgrać na niego zdjęcia i robić to, co lubię, czyli pisać w każdym możliwym miejscu;
  2. Powerbank – niezbędne źródło zasilania telefonu, gdy będę z dala od cywilizacji;
  3. Adapter podróżny – w różnych krajach są różne napięcia zasilania, dlatego to niezbędny gadżet w podróży;
  4. Selfie stick – raczej gadżet zachcianka albo po prostu sprzęt dla podróżujących w pojedynkę;
  5. Ebook – wszystkie książki i przewodniki w jednym miejscu. Długi czas baterii i duża pamięć nie dają mi się nudzić, nawet podczas najdłuższych przesiadek;
  6. Kamerka GoPro – lekki sprzęt do filmowania zamiast aparatu, obiecuje nawet filmy pod wodą, zobaczymy w praniu.

Komfortowe dodatki:

  1. Mata samopompująca – to prawie jak podróżowanie z własnym łóżkiem, bo przewiduję spanie w namiocie podczas trekkingu i pod gołym niebem;
  2. Śpiwór – bez niego ani rusz. To namiastka własnej pościeli i poczucie izolacji, gdy będę spała w hostelu i na pokładzie;
  3. Spodnie Jack Wolfskin Mosquito – szybkoschnące, zapewniające ochronę przed owadami, idealne do lasów dżungli;
  4. Plecak podręczny – pomieści mój podróżny sprzęt elektroniczny, potrzebne dokumenty i jedzenie na drogę;
  5. Antybutelka – zwijana butelka do wielokrotnego użytku! Świetne rozwiązanie, gdy liczy się każdy kilogram, a przy tym to rozwiązanie przyjazne środowisku.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Solo dookoła świata. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Solo dookoła świata
Katarzyna Kozłowska 1
Okładka książki - Solo dookoła świata

Świat jest lepszy i bezpieczniejszy niż nam się zdaje – trzeba tylko zebrać się na odwagę, by go poznaćKatarzyna Kozłowska, autorka książki „50-tka...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje