Krzysztofa i Przemka łączą więzy krwi, ale dzieli wszystko inne. Wychowani w domu, gdzie przemoc, tyrania oraz alkoholizm były codziennością, próbują ułożyć dorosłe życie na własnych zasadach.
Krzysztof robi karierę w dużym mieście, Przemek – zmagający się z kalectwem i ubóstwem – znajduje oparcie u boku żony. Ich drogi są skrajnie różne, tak jak oni sami, lecz obaj z identyczną determinacją walczą o miłość.
A gdy tragiczna przeszłość znów dobija się do drzwi, codzienność rozpada się i dawne rany zaczynają krwawić, tylko brat może powstrzymać brata przed upadkiem...

Synowie jednego ojca Konrada Makarewicza to poruszająca, wielowymiarowa opowieść o sile rodzinnych więzi, bolesnej przeszłości i trudnej sztuce wybaczania – nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Synowie jednego ojca. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
„Po wypadku powinna mnie zostawić… choćby i dla Sławka. Kto wie, może do dziś mi pamięta, że mu ją odbiłem?”
– Nie chcę go tu widywać, nie gódź się. – Pokręciła głową. – Poczuję się lepiej, to znajdę pracę.
– Ewa!… – zwrócił się do niej z wyrzutem. – Jaką pracę? Znów będziesz się zaharowywać, jak ostatnio przy sadzeniu lasu? Nie, żadnego sadzenia drzewek, zbierania jagód i grzybów. Koniec z tym! Nadarzyła się szansa i z niej skorzystamy. Nie odmówię mu.
– Przekonasz się, że miałam rację. – Założyła kapcie i udała się do łazienki.
Przemek podążył za nią, miał brudne dłonie.
– Zdążyłam go poznać, tacy jak on się nie zmieniają. Jest chorobliwie ambitny i pamiętliwy.
– Kiedy mnie rozpoznał, mógł po prostu odjechać. Tak bezinteresownie by pomógł? – spytał retorycznie, lecz Ewa nie zamierzała rezygnować z odpowiedzi.
– Myślisz, że bezinteresownie? Na pytanie odparł pytaniem:
– Do czego mielibyśmy mu być potrzebni? – Spłukał mydliny i wytarł dłonie w ręcznik. – Widziałaś, czym się wozi… bus, prawie nowy. Dobrze mu się wiedzie.
– A ta jego propozycja to niby z dobrego serca?
– Każdy chce zarobić. A darmo przecież pracować nie będę.
– A ty już mu zapomniałeś, wybaczyłeś?
Po tych słowach do Przemka usiłował wrócić zastarzały gniew; czuł, jak tężeje mu w garściach. „Oj, zemścił się, załatwił mnie” – wspomniał wypadek, po którym nic już nie było takie jak wcześniej. Zmiażdżenie kolana zaprzepaściło piłkarską karierę. Grał dla klubu utrzymującego się na trzecim poziomie rozgrywek. Przemek wiedział, że na więcej nie byłoby go stać, ale był z siebie zadowolony. Sprawdzał się jako obrońca, miał do tego predyspozycje i kochał rywalizację. Trenował, a od ukończenia zawodówki dorabiał w tartaku. Krótko przed wypadkiem kupił motocykl, zielone kawasaki. W tamtym czasie miał wszystko, czego potrzebował.
Nie, nie zapomniał Sławkowi. Do dziś nie miał wątpliwości, iż celowo wymusił pierwszeństwo, ale nie było sposobu, aby to udowodnić. Policyjni technicy orzekli, że kierujący motocyklem przekroczył dozwoloną w terenie zabudowanym prędkość. Sławek uniknął poniesienia odpowiedzialności za swój czyn. Będąc w szpitalu, Przemek planował, że w swoim czasie policzy się z nim własnoręcznie. Rehabilitacja okazała się żmudna i długotrwała, a jej końcowy efekt mizerny. Upływające dni – jak krople drążące skałę – opłukiwały okaleczone ciało z przynależącego mu wcześniej poczucia dumy. Przemek stawał się kaleką…
Zamiast odpowiedzieć, pocałował Ewę w policzek.
– Auuu!… – jęknęła i odchyliła głowę. Zarost miał sztywny jak druty stalowej szczotki. – Drapiesz! Mógłbyś się ogolić.
– Eee… tam. – Wydął usta i pocałował ją raz jeszcze. Tym razem delikatniej, z wyczuciem.
– Jest gorąca woda?
– Powinna być, bojler był włączony.
– Muszę wziąć prysznic. – Ewa odkręciła kurek, zrzuciła koszulę i zadygotała. Czekała, aż z rur spłynie zimna woda.
Z przyjemnością patrzył na szczupłe – ostatnimi czasy może i chude – pokryte gęsią skórką ciało. Sutki niewielkich piersi skurczyły się do wielkości ziaren grochu. Zaniepokoiło go, jak od jasnej skóry ramion i korpusu na znak, że Ewie jest zimno – odcinały się pastelowym fioletem nogi.
– Przygotuję w tym czasie śniadanie. Może jednak zjesz…
– Spuściłeś go! – przypomniała sobie, gdy opuszczał łazienkę. – Słyszałam, jak skomlał. Znów go nie będzie kilka dni!
– Czasem musi się wyszaleć…
Mówiła do niego, argumentowała, dlaczego nie powinien spuszczać psa z łańcucha. Nie słyszał z kuchni. Otworzył lodówkę, była prawie pusta; słoiczek musztardy, niedojedzony dżem, przeterminowany pasztet – żadnych warzyw. Przy parzeniu herbaty pomyślał, wcale nie pierwszy raz, że ma tylko ją. „A czy ona może powiedzieć to samo o mnie? Nie sądzi, że jestem dla niej ciężarem? Kotwicą, która ją zatrzymała na mieliźnie. Kaleką, kulą u nogi…” Zamierzał przetrzeć wyblakłą ceratę, ale palce same zacisnęły się na mokrej ścierce i rzucił nią w kąt. Z brzękiem wywróciło się kilka pustych butelek.
Zanim wysuszyła włosy i zasiadła do skromnego śniadania, herbata zdążyła ostygnąć. Przemek nie chciał jeść w samotności, ale własny kubek już opróżnił. Ewa nie znosiła zarówno tego jego kubka, jak i siorbania, więc dobrze się złożyło. Przesunęła palcami po filiżance, by sprawdzić temperaturę – herbatę zawsze piła letnią.
– A czemu ich nie naprawia? – zapytała, jakby to jedno zaprzątało jej uwagę.
– Mam rozbierać tylko takie, których naprawa się nie opłaca – wyjaśnił i przesunął ku niej talerz z kanapkami.
– I będzie płacił za każdy rozebrany samochód?
Był zadowolony, słysząc ostatnie pytanie – znak, że zmieniła zdanie.
– Tysiąc od sztuki.
– Dasz radę?… Będę musiała ci pomóc.
Zaśmiał się, ale nagle spoważniał i sięgnął na drugą stronę stołu, ku spoczywającej na blacie dłoni.
– Zarobię i wybierzemy odpowiednią klinikę – powiedział, gładząc jej rękę. – Znajdą jakiś sposób.
Oblicze Ewy skurczyło się, jak gdyby przełykana kanapka okazała się nieświeża. Chleb zawsze był u nich czerstwy, więc do jego smaku dawno przywykła. Co innego ją trapiło.
Ściągnęła brwi i z całych sił zacisnęła wargi. Była taka zmęczona… Walczyła, by nie ulec wzbierającej w niej rozpaczy. Miała wrażenie, że plecami podtrzymuje tamę, na którą nacierają niezliczone metry sześcienne niewyrażonych smutków.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Synowie jednego ojca. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
Błąd podczas pobierania komentarzy. Spróbuj ponownie.