Pozwalam sobie na dozowanie prozy Jakuba Małeckiego niechronologiczne, niezgodnie z ocenami, nieodpowiednio do wznowień i premier. I nie tracę w tym pozornym czasowym niechlujstwie ani grama ciągłości, ani sekundy wzruszenia, ani odrobiny nienamacalnej magii. Cóż ma w sobie ten młody pisarz, że tak bardzo trafia we wrażliwe, ba, nadwrażliwe rejony naszych dusz, serc, umysłów? Otóż moim zdaniem, Jakub Małecki ma w sobie opowieść. Zaczarowaną opowieść o niezwykłościach. Ludzkich, przestrzennych i tych wewnętrznych.
W dawnych czasach, kiedy to głównie słowo mówione było nośnikiem historii rodzin i narodów, praw i prawd ludzkich i boskich, ale także przedziwnych wierzeń, zabobonów i obrazów, które z przypowieści trafiały na podatne grunty młodych umysłów, na ławce siadał nestor rodu i opowiadał. A dziatwa i inna, bardziej czy mniej przypadkowa gawiedź, słuchała. I wierzyła. I zapamiętywała. Po to by snuć, po to by nie zaprzepaścić i po to by przestrzec. Siadłam na owej ławeczce ze zdecydowanie za młodym jak na owe skojarzenia, ale równie zdecydowanie wyjątkowo w swej młodości zdolnym Jakubem Małeckim, by wysłuchać opowieści o rozedrganiu życia, o dygocie naszych wnętrz, o trzepocie każdego z naszych uczuć. Bo sam autor zdaje się być dzięki takiej formie niczym bohater-"odmieniec". "Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece".(str.102)
"Dygot" to opowieść o klątwach. O niewinnych, którzy urodzili się owymi klątwami naznaczeni. O ludziach współżyjących i współtrwających z owymi inaczej postrzeganymi. O albinosie i dziewczynie skazanej na życie z ogniem w skórze. I o ich wspólnym zaistnieniu, przełamaniu niemocy kochania, która przecież, wedle żyjącego przesądami pospólstwa, była im pisana. To opowieść o szaleństwie prostego życia, które obserwatorzy, nieświadomi wybojów, rowów i kałuż, które o owym życiu decydują, mogliby skwitować machnięciem ręki.
Snująca się po polach jesiennym dymem ballada Pana Małeckiego pokazuje nam, jak wiele może dostrzec jeden wrażliwy umysł. Jak wiele musi znieść jedno naznaczone nieszczęśliwymi wypadkami ciało. Jak pięknym można być pośród niepowodzeń, pośród łez niemocy. Jak można kochać pomimo niedoskonałości i jak bardzo brak miłości może ludzi odmienić.
Pisanie o "Dygocie" jest jak studnia uczuć bez dna. Nie umiem znaleźć emocji, których autor nie kazałby swoim bohaterom przeżyć. Nie umiem znaleźć tu opisów szczęścia i nieszczęścia, bólu i radości, które nie pojawiałyby się w życiu nas wszystkich. Nie umiem też nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że "prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni." (str.184)
Jak w każdej innej opowieści Jakuba Małeckiego, także i tutaj zdarzają się momenty, kiedy przestaje się oddychać. Słowa, które płyną ze stron, niesamowite opisy spoza realnego świata, serie słów pogłębiających doznania to coś, co dla mnie stanowi niebywały dar. Nie istnieje świat zewnętrzny, nie istnieją dźwięki i kolory, istnieje tylko świat wsi, miasteczek i jednego, jakby zupełnie przypadkowo przesuniętego przez życie najmłodszego z bohaterów miasta. To momenty oczarowania, niewiarygodnego zapadnięcia się w owe rozedrgane powietrze, w którym dzieją się sprawy tak oczywiste, że każdy ból boli podwójnie, tak zwyczajne, że radość wylewa się z naszych współodczuwających serc łzami. Prawdziwymi łzami. Nad psem Koniem, nad koniem Psem, nad ślepnącym dziadkiem Bronkiem, nad Kazikiem nieumiejących docenić, a potem bez owego docenienia nie umiejącym żyć, nad doznającą kolejnego bólu Emilią, nad rozszalałym łobuzerską fantazją Sebastianem, któremu wraz z nawróceniem na rodzinną wiarę w niezwykłe przyjdzie rozwikłać tajemnicę zniknięcia i śmierci. Nad każdym pokoleniem i nad każdą kałużą. Przede wszystkim nad tymi dwiema kałużami, które w niewyobrażalny sposób splotły ową opowieść - tak bardzo bliską ziemi, błota, stodoły, a jednocześnie tak bardzo spływającą na nas spoza tego świata. I tak bardzo wdzierającą się bólem w nasze głowy...
"Rozmyte pcha ludzi przez okna i rozkłada ich dygoczące ciała na torach. Ich dłonie szukają tabletek, wkładają je do ust garściami. Palce obracają pokrętła kuchenek gazowych, a wzrok zatrzymuje się na ostrzach. Napinają się wieszana naprędce paski od spodni. Dłonie puszczają kierownice. Dłonie zaciskają się na szyjach. Palce dotykają spustów. Z gardeł płynie ryk, zagłuszany szumem rzeki. Ci, którzy widzieli rozmyte, mówią do siebie podczas niebezpiecznej drogi z mieszkań do sklepów i drżą w kaftanach bezpieczeństwa, z głowami ciężkimi od lekarstw. Topią telefony w wannach. Sypiają jak koty. Wyją." (str.312)
...................................................................
Jestem, nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni, oczarowana.
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2015-10-07
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 320
Dodał/a opinię:
Pani_Ka
Tata tanczy za szyba. Podnosi rozmazane przez deszcz rece i kołysze rozmazana przez deszcz głowa, ma zamkniete oczy i ja w koncu też zamykam swoje, i spie...
Czasami prawda rozciąga się daleko za horyzont. Jałowe lata bez wschodów i zachodów słońca. Wspomnienia jak burza piaskowa, jak skrzypienie desek w starym...