Po ostatniej udanej lekturze książki Moyes z radością sięgnęłam po kolejną jej powieść. Rozmyślnie użyłam słowa kolejną, gdyż w Polsce pisze się o tej pozycji jako o nowym dziele tej autorki .
Mija się to z prawdą, gdyż w Anglii „ We wspólnym rytmie „ zostało wydane w 2009 roku czyli na długo przed słynną „ Zanim się pojawiłeś „ oraz tą, która wzbudziła mój zachwyt czyli „ Razem będzie lepiej„ . Myślę, że to celowa działalność marketingowa wydawcy, na fali popularności tej autorki sięgnął po starszą powieść i wydał w 2017 roku obwołując nowością.
Niestety książka mnie nie oczarowała, czytanie jej szło mi jak po przysłowiowej grudzie, jakoś nie mogłam się skupić i odpowiednio zaangażować. Gdybym na okładce nie widziała nazwiska Jojo Moyes pomyślałabym , że mam do czynienia z zupełnie inną autorką. Brakowało mi błyskotliwości i humoru autorki, który towarzyszył mi w poprzedniej książce , powieść jest zwyczajnie smutna żeby nie rzec dziwna.
Konie zawsze były zwierzętami, które na swój sposób mnie fascynowały ale denerwował mnie fakt, że ludzie zostali zepchnięci na dalszy plan a cała historia została zdominowana przez konia i jego tresurę.
Akcja jest bardzo powolna , treść moim zdaniem mało ambitna a wspomniane opisy tresury koni zbędne. Po kilkunastu stronach miałam już dość i dużą ochotę na odłożenie książki na półkę ale jednak czytałam dalej. Lektura dłużyła mi się niemiłosiernie , musiałam przebrnąć przez ponad sto stron aby tocząca się dwutorowo opowieść o dwóch kobietach , połączyła się nieodwracalnie w jedną całość pewnej nocy w supermarkecie a akcja nabrała tempa. I tak cały czas wydawało mi się, że powieść jest zlepkiem kilku historii co bardzo utrudniało mi odbiór.
Historia opowiedziana przez Moyes może jest prawdziwa, poruszająca i emocjonalna bo jest to opowieść o ludzkich problemach i zawiłych sytuacjach życiowych ale nie dla każdego, także nie dla mnie. Ciężka i nieprawdopodobna „ obyczajówka „ z cukierkowatym zakończeniem, może i ma swój pozytywny przekaz ale po ponad pięciuset stronach pisanej drobną czcionką o koniu, skłóconym małżeństwie, kobiecie sukcesu, która całą winą za swoje nieudane życie prywatne obwinia wszystkich tylko nie siebie oraz zbuntowanej, irytującej oderwanej od rzeczywistości nastolatce, miałam już serdecznie dość. Tak dużo po tej książce się spodziewałam tym większe jest moje rozczarowanie.
Krytyczne uwagi na temat tej powieści utonęły w morzu pochwał i zachwytów. Większości czytelniczek bardzo się podobała i wywołała mnóstwo pozytywnych emocji ale ja fanką tej książki niestety nie zostanę.
Podobno każdemu autorowi w karierze pisarskiej zdarza się tzw. „ czarna owca „ i „ We wspólnym rytmie „ według mnie właśnie jest czymś takim. Późniejsze pozycje autorki są o niebo lepsze, sadzę więc, że udoskonaliła swój warsztat i rozwinęła skrzydła , dlatego z przyjemnością sięgnę po jej nowsze pozycje.
„Nie możesz wyrwać człowieka z jego świata i oczekiwać, że będzie szczęśliwy . „
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2017-08-02
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 512
Tytuł oryginału: The Horse Dancer
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Agnieszka Myśliwy
Ilustracje:Katarzyna Borkowska/Marta Spyrko
Dodał/a opinię:
Josh ma spojrzenie zupełnie jak Will. Ten sam uśmiech, ten sam kolor włosów. Lou zaniemówiła, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Czy to możliwe, że istnieje...
Tę książkę przyjaciółki powinny przekazywać sobie nawzajem. Lou i Will to niezwykła para, która trafi do serc czytelników tak jak...