kingaczyta.blogspot.com
Był "Pan Mercedes" i był mój pierwszy, szczery zachwyt twórczością Kinga. Bez wahania postanowiłam sięgnąć po kolejny tom z serii detektywistycznej, licząc że utrzyma poziom. Ale "Znalezione nie kradzione" to trochę inna bajka.
Panie King, cóż ja mam z Panem począć. Ledwo się zaczęłam zachwycać i przekonywać do Pańskiej twórczości, a znowu czuję się rozczarowana.
John Rohnstein to znany i poczytny pisarz, którego trylogia o Jimmym Goldzie cieszy się dużą popularnością i ma rzesze fanów, a wśród nich znajduje się Morris Bellamy. Mężczyzna jednak nie potrafi darować autorowi tego, co uczynił z jego ukochanym bohaterem w ostatnim tomie. Jego nienawiść popycha go do zabójstwa, po którym oprócz pieniędzy kradnie także wszystkie rękopisy Rohnsteina. Niestety na ich przeczytanie będzie musiał sporo sobie poczekać, bo popełniając inne przestępstwo, trafia do więzienia. Ale czy zakopany przez Morrisa skarb jest bezpieczny?
Mija wiele lat. Peter Saubers jest synem poszkodowanego w wypadku na targach pracy w City Center, za który odpowiedzialny był poznany przez nas w pierwszym tomie Pan Mercedes. Kaleki ojciec nie jest w stanie zapewnić rodzinie utrzymania, więc ciągle brakuje pieniędzy. Jednak pewnego dnia Peter znajduje tajemniczy kufer, a w nim mnóstwo gotówki i jakieś stare notesy...
Już sam fakt, że na spotkanie z poznanym w "Panu Mercedesie" emerytowanym detektywem Billem Hodgesem i jego współpracownikami tym razem trochę trzeba poczekać, mnie zawiódł. Co więcej ,odniosłam wrażenie, że rola tychże bohaterów została sprowadzona w tym tytule do minimum, nie wnieśli nic do tej historii i stali się nijacy. Czułam się raczej, jakbym czytała coś nowego, a nie kontynuację. W ogóle powiązanie z "Panem Mercedesem" jest niewielkie i równie dobrze mogłaby być to oddzielna historia. Takie to wszystko wydaje mi się naciągane.
Serce mnie boli, ale muszę to przyznać; ta książka mnie wynudziła. Na początku był oczywiście duży entuzjazm i wielkie oczekiwanie na coś świetnego. Później zaś przyszło rozczarowanie; 50 stron, 100, 200, a tu w sumie nic takiego się nie dzieje, brakuje znanych bohaterów, kryminałem też jakoś szczególnie tego nazwać nie można. Dalej troszkę lepiej, coś się zaczyna dziać, mozolnie, bo mozolnie, ale jednak. Tylko że to nie tak sobie tę historię wyobrażałam. Brakowało mi tu emocji, klimatu i akcji. Myślę, że nijakość i przewidywalność aż za dobrze opisują tę książkę jako powieść detektywistyczną. Brakuje tu pazura, intryg, zwrotów akcji i jakiegokolwiek zaskoczenia. Obok kryminał ten tytuł nawet nie stoi, to raczej obyczajówka.
Nie byłabym w porządku, gdybym całkiem zjechała tę książkę, bo i dobrnęłam do końca i zrobiłam to dosyć szybko, a to za sprawą dobrze wykreowanego bohatera. Generalnie uważam, że Stephen King wpadł na świetny pomysł poruszając tutaj kwestię szaleńczej miłości do książek, która kończy się tragicznie. Morris Bellamy to bardzo szalony miłośnik literatury, który zrobi dla książek swojego ukochanego autora wszystko, jest w stanie nawet zabić. Dla moli książkowych to dobry kąsek, a dla autorów książek być może nawet horror i ostrzeżenie przed psychofanami.
Mam dylemat, czy sięgać po trzeci tom. Z jednej strony jestem rozczarowana i zniechęcona po "Znalezione nie kradzione", ale ciekawi mnie też, czy autor podniósł poziom.
Informacje dodatkowe o Znalezione nie kradzione:
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2015-06-10
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
9788378855996
Liczba stron: 480
Tytuł oryginału: Finders Keepers
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Rafał Lisowski
Dodał/a opinię:
agnik66
Sprawdzam ceny dla ciebie ...