Bez wyobraźni świat byłby uboższy
Andrzej Pilipiuk ma dobrą rękę do opowiadań. Zwłaszcza tych w których historia miesza się z fikcją. Poważniejszych, choć mimo wszystko rozrywkowych. Czarna góra, dwunasty już tom z cyklu Światy Pilipiuka, jest tego dobrym przykładem. Zbiór jest udany – nie ma w nim ewidentnie słabych opowiadań, choć akcja nie zawsze jest dynamiczna. Znowu spotykamy się z Pawłem Skórzewskim czy Robertem Stormem, ale pojawiają się też inni, chociażby mający włoskie geny Antonio Knot. Czarna góra zawiera tylko pięć opowiadań, pięć ciekawych podróży w czasie i przestrzeni. Zaskakujących, nostalgicznych, unikających jak ognia dosadnego realizmu.
Pilipiuk wciąż potrafi sprawić miłą niespodziankę – zwłaszcza, kiedy sięgniemy po jego opowiadania po dłuższej przerwie. Ma charakterystyczny styl i pewną przewidywalność rozwoju wydarzeń, niemniej również talent do snucia intrygujących opowieści. Można szybko polubić bohaterów jego opowiadań, co wcale nie jest takie oczywiste w przypadku współczesnej prozy.
Ci, którzy znają już postaci takie jak Skórzewski czy Storm, z przyjemnością poznają nowe detale z ich pełnego przygód życia. Ci, którzy sięgną po opowiadania Pilipiuka po raz pierwszy, mogą nie zrozumieć wszystkich niuansów. Pisarz bowiem na swój sposób kontynuuje kilka dłuższych opowieści, korzystając z krótkiej formy, dając nam kolejne epizody. Zabawa jest ciekawsza, kiedy już coś wiemy.
Ciepła, napisana ładnym językiem, bogata w pomysły proza Pilipiuka może się podobać. Tak jak duża doza nostalgii, szacunek do historii i tego, czego uczy, fascynacja przeszłością, wyobraźnia, nieirytujące poczucie humoru. Solidny warsztat budzi szacunek dla autora.
Jak odnaleźć nieśmiertelnego geniusza, którego tajemniczy podpis noszą najwspanialsze zabytki ludzkości? Czy najstarszy architekt świata ukrywa się w Norwegii...
Łatwo dać się zwieść i potraktować Pilipiuka jako wiejskiego gawędziarza. Nic bardziej mylnego. Wspaniały język i wciągająca akcja opowiadań to tylko sztafarz...