Kobiety od Ambroziewiczów podobno są przeklęte. Najmłodsza, Zofia, zdołała wyrwać się z rodzinnych Grzmotów, ale gdy tylko spogląda w lustro, ciało przypomina jej o tym, co odziedziczyła. Zaczerwieniona skóra wygląda, jakby pokrywała ją rybia łuska. Czy to psychosomatyczna reakcja, czy zwyczajny skutek bycia syreną? A jakby tego było mało, Zofia otrzymuje pokaźny pakiet listów od matki. Matki, która przecież od lat nie żyje.
W tych pomiętych kartkach zapisał się pewien ślad. Historia, którą Zofia musi przepisać po swojemu. A zrobić może to tylko w jednym miejscu na świecie: w rodzinnym domu w zakolu Sanu. Jakie tajemnice zostawiły jej matka, babka i prababka? Dlaczego właśnie teraz sekrety o sobie przypominają?
Najnowsza powieść Aleksandry Zielińskiej to nie tylko historia wspólnoty kobiet. To opowieść o ciele jako nośniku pamięci, o łuskach, które wyrastają z traumy, i o tym, że czasem miłość boli -- ale i chroni.
Dojrzała literacko i śmiała gra z tradycją prozy Eleny Ferrante czy Annie Proulx. Ale tu zamiast Neapolu i Nowej Fundlandii są rozmokłe Grzmoty, spuchnięty San i zapomniane mapy pokoleń kobiet, które musiały walczyć o siebie.
Trzeba mieć dużo odwagi, żeby po Toni Morrison, Elenie Ferrante czy Zadie Smith sięgać po motyw matki i córki. Aleksandra Zielińska ją ma - podobnie jak talent, na którym ta odwaga musi się wesprzeć, by opowiedzieć o polskich syrenach, kobietach zarządzających lokalnym światem, niepodległych i ciągle o swą swobodę walczących. Każdy kraj ma swoje czarownice, których córkami podobno jesteśmy. Zielińska bierze na warsztat taką właśnie rodzinę - syren-czarownic, babek-wróżek. Nie opowiada jednak feministycznego, sentymentalnego i oklepanego mitu, lecz mierzy się z prawdziwymi kosztami ich buntu.
PAULINA MAŁOCHLEB
Zielińska zabrała mnie w miejsca, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Mamy tu dolinę Sanu, który szumi historię kobiet z rodu Ambroziewiczów. Los jednej z nich wydaje się szczególnie znajomy: udany debiut literacki, a zaraz po nim porażki i frustracje. Te znajome miejsca, rozpoznawalne postacie okazują się niepokojąco obce, inne tak, że aż łuski swędzą. Ta książka pędzi, skacząc po wątkach i konwencjach, aż nagle obcość znika, kartki przeradzają się w skrzela, błony pławne, a ja osuwam w toń, raźnie machając ogonem.
SZYMON KLOSKA
W tych herstoriach nie ma nic oczywistego, a żadna prawda nie jest wydobyta raz na zawsze. Gdyż ,,Syreny mają ości" to zarazem opowieść o tworzeniu i niszczeniu fikcji. To również powieść, która daje własne życie rzece: San nie jest tu elementem krajobrazu, lecz żywym podmiotem, który potrafi być gniewny, tajemniczy i skrycie realizować własne plany. Potamologiczne myślenie przenika wszystkie warstwy narracji, co mnie cieszy szczególnie. Wspaniała, wartka proza, bardzo czuła na różne rejestry języka. Gorąco polecam!
WIT SZOSTAK
Wydawnictwo: Agora
Data wydania: 2025-09-10
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 536
Niezwykle interesujący pomysł na historię. Zośka wraca w rodzinne strony, po tym jak otrzymuje listy od matki, którą uważała za zmarłą. W jej rodzinnych stronach kobiety z rodu Ambroziewiczów uważane były za syreny, w związku z łuszczycą (niczym łuski), pięknym głosem, niezwykłymi oczami, a nawet błoną między palcami. W dawnych czasach nie miały więc łatwo, uważane za wywołujące powodzie i wszelkie zło, zawsze szły swoją drogą z dumnie podniesionymi głowami.
Kiedy Zośka dociera do rodzinnej miejscowości krążą tam opowieści o białej damie nawiedzającej jej dawny dom, przekonana, że to może być jej dawno zaginiona matka zostaje i stara się rozwikłać tę zagadkę.
To książka pokazująca niezwykłe umiejętności pisarskie, bo tyle morskich i wodnych porównań i metafor, ile jest w tej książce to prawdziwe mistrzostwo. O ile mam poczucie, że autorka chciała pokazać wszystko co potrafi i zrobiła to w tej książce, o tyle myślę, że nie koniecznie przysłużyło się to tej historii. Całą fabułę trzeba było wyłuskać spośród bardzo rozległych opisów, wspomnień, pamiętników, listów, dodać do tego jeszcze dziecięce przezwiska, a nawet bohatera posługującego się gwarą.
Efekt bywa fascynujący, ale momentami przytłaczający. Zamiast lekko płynąć z nurtem fabuły, czytelnik często grzęźnie w opisach i gęstych metaforach. Szczególnie początek przywodził mi na myśl połączenie "Nad Niemnem" z "Ferdydurke", koniec był ciekawszy, bo akcja nabrała w końcu tempa.
Z jednej strony trudno nie docenić ambicji i językowych umiejętności autorki, z drugiej nagromadzenie form i wątków sprawia, że książka staje się przytłaczająca. To nie jest lekka i przyjemna lektura, tylko książka w którą trzeba się zagłębić, przemyśleć i poczuć.
Myślę, że to ten rodzaj książki, którą albo się kocha, albo nienawidzi i będzie miała mnóstwo osób zarówno po jednej jak i po drugiej stronie.
Mroczna i piękna historia szaleństwa, opowiedziana przez Aleksandrę Zielińską! Nowa powieść autorki Przypadku Alicji, głośnego debiutu nominowanego...
Dwanaście utalentowanych polskich autorek science fiction i fantasy oraz ceniony współczesny artysta, autor niepokojących, sugestywnych obrazów. Dwanaście...
Przeczytane:,
(czytaj dalej)